„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”

Matka rozpuściła mi dziecko fot. Adobe Stock, Вячеслав Чичаев
„– Z czego mam się teraz utrzymać? – biadolił. – Przecież zostanę bez grosza. – Może pójdziesz do pracy? – zaproponowałam, zdziwiona jego postawą. – Na pewno znajdziesz pracę kelnera czy sprzątacza. – Ja miałbym sprzątać? Chyba sobie ze mnie żartujesz! – fuknął obrażony. Poczułam się głupio, bo niby co ja robiłam przez całe życie?”.
/ 26.11.2022 12:30
Matka rozpuściła mi dziecko fot. Adobe Stock, Вячеслав Чичаев

– Nic się nie martw, zaopiekuję się Maciusiem… – usłyszałam od mamy, kiedy przeszło kilkanaście lat temu wyjeżdżałam za granicę.

Nie byłam w stanie jej na to odpowiedzieć, żadne słowa wdzięczności nie przechodziły mi przez gardło, tylko przytuliłam się do niej mocno i zapłakałam. Mój synek chodził dopiero do przedszkola, a ja już go opuszczałam. Gdy myślałam o tym, że nawet nie wiem, kiedy go znowu zobaczę, byłam gotowa zmienić plany i pozostać w kraju. Jednak wiedziałam, że to byłby poważny życiowy błąd, bo w Polsce nigdy bym tyle nie zarobiła, co w Stanach. A ja przecież chciałam nie tylko uzbierać pieniądze na własne mieszkanie, ale także wrócić do kraju z oszczędnościami, które by Maciusiowi i mnie pozwoliły na godne życie przez kilka lat.

Mogłam liczyć jedynie na siebie i własne siły

Ojciec mojego syna nie kwapił się do płacenia alimentów. Przedstawił w sądzie zaświadczenie o niepełnosprawności. Byłam pewna, że jest fałszywe! Jakim cudem miał nagle chory kręgosłup, skoro widziałam go całkiem niedawno dźwigającego worki cementu na budowie? Tylko jak miałam to udowodnić i przekonać sędziego, że to ja mam rację? Jeździć za nim do pracy i robić mu zdjęcia z ukrycia? Czułam, że nie wygram z tym krętaczem, więc odpuściłam i dostałam jakieś marne grosze z funduszu alimentacyjnego. No cóż, w sumie sama byłam sobie winna. Nie dziwiłam się sędziemu, że się dał nabrać na to jego gadanie, bo przecież ja także się kiedyś na nie nabrałam. Na te piękne słówka, za którymi nigdy nie szły żadne czyny. Gdyby nie moi rodzice, to na pewno bym nie dała sobie rady, kiedy jako osiemnastolatka zaszłam w ciążę.

Byłam wtedy niedoświadczoną dziewczyną zakochaną w niewłaściwym facecie, a oni od początku mi pomagali przy dziecku. Szczególnie mama. Wstawała do Maciusia po nocy, żebym tylko mogła się wyspać i pójść na drugi dzień do pracy, zarobić na siebie i syna. Mama była bardzo związana ze swoim wnukiem, a i Maciuś świata poza nią nie widział. Pierwsze słowo, które wypowiedział przy zachwytach babci, brzmiało „baba”! Wyjeżdżając za ocean, wiedziałam więc, że zostawiam synka w dobrych rękach, a babcia będzie mu dogadzać i nie pozwoli na to, aby odczuł nieobecność mamy. Chociaż serce mi się krajało, byłam pewna, że zostanie otoczony czułością, jakiej niejedno dziecko nie zaznało nawet od rodziców. W Stanach, jak wiele Polek, pracowałam jako sprzątaczka.

Zarobione dolary wysyłałam do kraju

Podobnie jak paczki z rozmaitymi rzeczami. Ubranka kupowane na wyprzedażach, w których mój synek wyglądał prześlicznie – widziałam to na zdjęciach, które często przysyłała mi mama. Niestety, tylko na zdjęciach, bo mijały miesiące i lata, a ja ciągle nie mogłam podjąć decyzji o powrocie do kraju. Wciąż uważałam, że nie mam wystarczających oszczędności.

Gdzie tyle zarobię co tutaj? – pytałam samą siebie, wyznaczając sobie coraz to nowe cele, na które będą potrzebne pieniądze.

„Duże, ładne mieszkanie, fajny samochód. Tak, będzie mnie na to wkrótce stać. Jeszcze trochę…” – powtarzałam sobie.

Czy miałam wtedy wyrzuty sumienia? Nie, bo chociaż okropnie tęskniłam, to na zdjęciach z Polski widziałam uśmiechniętego chłopca i moją szczęśliwą mamę i wiedziałam, że nikomu nie dzieje się krzywda. Kiedy zabrakło mojego taty… też nie wróciłam. Zmarł, a ja nie pojechałam na pogrzeb, bo przebywałam w Stanach bez prawa stałego pobytu i było oczywiste, że jeśli z nich wyjadę, to już tam nie wrócę. Zacisnęłam więc zęby i zostałam. Wiem, że po śmierci taty moja mama i Maciuś jeszcze bardziej się do siebie zbliżyli. Babcia, która i tak już nie widziała świata poza swoim wnukiem, teraz najchętniej by go ozłociła.

„Maciuś to, Maciuś tamto…” – czytałam w jej listach.

Nie pisała o niczym więcej! Wtedy nie dostrzegłam w tym zaślepienia. Jej podejście było mi na rękę, bo częściowo uspokajało moje sumienie. Dziś wiem, że mama zwyczajnie zepsuła mi dziecko. Rozpieściła je do granic możliwości. Pieniądze, które słałam mamie, wystarczały jej i Maciusiowi na bardzo wygodne życie. Mama, dość jeszcze obrotna, kupiła za moje oszczędności bardzo ładne mieszkanie w dobrej dzielnicy. Zastanawiałyśmy się, na kogo powinno być zapisane.

– Jeśli na mnie, to pewnie będę musiała przyjechać do Polski, żeby załatwić formalności – powiedziałam mamie.

– Może nie, może wystarczy upoważnienie podpisane w konsulacie, żebym występowała w twoim imieniu? – odparła mama.

– A gdyby tak głównym właścicielem zrobić Maciusia? – zaproponowałam.

To rozwiązanie wydawało się dobre, tym bardziej że część pieniędzy do tego mieszkania dołożyła moja mama. Chciała, żeby było ładniejsze, większe, położone w lepszym miejscu. A zawsze powtarzała, że to wnusia chce uczynić swoim spadkobiercą.

Świetnie, tak właśnie zrobimy! – ucieszyła się i tak oto mieszkanie zostało kupione na nastoletniego Maciusia.

Naszym zdaniem był on mądrym i nad wiek rozwiniętym chłopakiem. Nic dziwnego, w końcu chodził do prywatnej szkoły. Czesne było w niej wysokie, ale przecież było mnie na nie stać. Pracowałam w Stanach! Miałam nadzieję, że dzięki moim ciężko zrobionym pieniądzom syn otrzyma staranne wykształcenie i będzie miał dobry start w życiu. A kto wie, skoro są takie możliwości, może będzie studiował za granicą?

Tak, studia na uniwersytecie w Stanach!

Wymyśliłam sobie, że Maciek przyjedzie do mnie i będzie się uczył w USA. To był doskonały plan. Szkoda tylko, że tak paskudnie zawiodła jego realizacja. Bo Maciek… nie zdał matury, co przekreśliło jego szanse na dostanie się na jakąkolwiek uczelnię. Początkowo oboje z moją mamą ukrywali przede mną ten fakt. Mam teraz do niej żal, że tak wybielała wnuka, i to pewnie nie po raz pierwszy. Zamiast dawać się karmić lukrowanymi kłamstwami o tym, jak to Maciek jest wspaniały i jak dobrze się uczy, być może bym się zebrała w sobie i przyjechała jednak do kraju, aby być z moim dzieckiem i zająć się jego wychowaniem. Naiwnie myślałam, że ta matura to tylko „wypadek przy pracy”, może wynik nadmiernego stresu, bo przecież moje dziecko według słów babci jest niezwykle wrażliwe.

– Podejdzie do matury jeszcze raz, za rok, i na pewno ją zda śpiewająco – przekonywała mnie cały czas mama.

Dam radę – wtórował jej synek.

Uwierzyłam im obojgu i jedyne, co zrobiłam, to przykręciłam nieco fundusze.

„Muszę zacząć oszczędzać, aby szybko wrócić do kraju. Już czas” – pomyślałam, kiedy stało się jasne, że nawet jeśli Maciek nadrobi maturę, to i tak nie zda jej tak dobrze, aby dostać stypendium w Stanach. A na płatne studia z polskiej pensji na pewno nie byłoby mnie stać. Musiałam więc zbierać pieniądze, póki był jeszcze czas. Maciek, gdy usłyszał, że wracam do Polski, był szczerze zawiedziony. Przede wszystkim tym, że na jego konto przestała wpływać co miesiąc spora sumka.

Z czego mam się teraz utrzymać? – biadolił. – Przecież zostanę bez grosza!

– Może pójdziesz do pracy? – zaproponowałam, zdziwiona jego postawą. – W Stanach pracują już nawet dwunastolatki, roznoszą gazety! Na pewno znajdziesz pracę kelnera czy sprzątacza.

Ja miałbym sprzątać?! – fuknął obrażony. – Chyba sobie ze mnie żartujesz!

Poczułam się głupio, bo niby co ja robiłam przez całe życie? Nigdy przed synem nie ukrywałam, że sprzątam cudze domy, dlaczego więc nie szanuje takiego zajęcia?

– Mam inne plany! – oświadczył mi syn.

– Tak, a jakie? – chciałam wiedzieć.

– Zobaczysz! W każdym razie w Polsce nie zostanę! – zapowiedział mi.

„No cóż… Jego wola. Niech robi, co chce” – pomyślałam, chociaż było mi przykro, że nie chce ze mną rozmawiać o swoich planach.

Snułam przecież swoje, że wreszcie będziemy razem, jak wrócę do kraju.

Tymczasem Maciek zadecydował inaczej

Postanowił wyjechać do Kanady, bo uznał, że tam właśnie będzie mu dobrze. A żeby sobie ułatwić start w nowym kraju… sprzedał polskie mieszkanie! Tak – to, które kupiłam, harując w pocie czoła całe życie i do którego dołożyła się moja mama!

Jest przecież moje, na moje nazwisko – usłyszałam od syna, kiedy usiłowałam mu wyjaśnić, że nie ma prawa tego zrobić. – A gdzie się teraz podzieje babcia? Moja mama miałaby koczować gdzieś w przytułku? Niedoczekanie!

– Przecież możesz ją wziąć do siebie, do Stanów – odparł na to mój syn. – Przecież chyba nie mówiłaś poważnie, że zamierzasz wracać do Polski? Tutaj nie ma życia, dużo lepiej jest za granicą.

Prawda jest taka, że od dawna chciałam wrócić do kraju. Czekałam tylko, aż zarobię na wszystko, czego potrzebuję. I udało mi się to, tyle że dorobek życia przepisałam na samolubnego syna i zostałam z niczym. Nie pozostało mi nic innego, jak faktycznie wziąć mamę do Stanów. Tylko że ona nawet nie chciała o tym słyszeć!

– Starych drzew się nie przesadza! Ja już wolę zamieszkać z Tesią! Niedawno owdowiała – usłyszałam.

I tak oto moja mama mieszka teraz w Polsce, u swojej siostry, ja w Stanach, gdzie nadal sprzątam domy, natomiast mój syn wyjechał do Kanady. Nie mamy ze sobą dobrego kontaktu, bo za to, co się stało, każdy jest na każdego obrażony.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA