„Wprowadziłam się do nowego mieszkania i zaczął się cyrk. Zastanawiam się, czy za ścianą nie mam przypadkiem zoo”

smutna dziewczyna fot. Getty Images, Gaelle Andriantsarafara
„Chciałam tylko poleżeć – w ciszy i spokoju. Odpocząć po ciężkim dniu. A tu nagle ujadanie. Żeby to był jeden pies, ale nie – dwa szczekały jeden przez drugiego. Na koniec natomiast uaktywniła się papuga. Dobrze, że przynajmniej nie umiała gadać”.
/ 14.11.2024 08:30
smutna dziewczyna fot. Getty Images, Gaelle Andriantsarafara

Studia to był zdecydowanie wspaniały czas. Imprezy do białego rana, wyjścia z przyjaciółmi, dużo przydatnej wiedzy zdobytej na uczelni przy jednoczesnym braku poważniejszych obowiązków. Jedynym, czego nienawidziłam, było moje mieszkanie. A właściwie nie „moje”, tylko wynajmowane.

Nienawidziłam wynajmowanych mieszkań

Pochodziłam z niewielkiego miasteczka i jeśli chciałam, żeby studia rzeczywiście coś mi w życiu dały, musiałam się dostać na uczelnię w większym ośrodku. W liceum uczyłam się nieźle, więc przyjęło mnie kilka uczelni, a ja wybrałam tę, która najbardziej mi odpowiadała.

Niestety, moi rodzice nigdy nie byli szczególnie dziani, a z tego, co odłożyli, nie starczyłoby pieniędzy, żeby kupić mieszkanie w dużym mieście. Tym samym zostałam skazana na wynajem. Miałam się cieszyć, że nie trafiłam do akademika, ale ta ciasna, syfna kawalerka okazała się moim największym koszmarem. Wstydziłam się tam kogokolwiek przyprowadzać, chociaż koleżanki przekonywały mnie, że u nich wcale nie jest lepiej, a czasem nawet bywa gorzej. Przez większość czasu przesiadywałam poza mieszkaniem.

– Przesadzasz, Iguś – mówiła mama, gdy przyjeżdżała w odwiedziny i rozglądała się z jakimś dziwnym zadowoleniem po tej ruderze. – To przytulne mieszkanko. No i na uczelnię masz blisko.

Ucieszyłam się, gdy po dwóch latach znalazłam ogłoszenie wynajmu innej kawalerki. Ta była w lepszym bloku, na ładniejszym osiedlu, tylko urządzona przez kogoś, kto totalnie nie miał gustu. Kiedy już podpisałam umowę, okazało się, że właściciel nie życzy sobie żadnych zmian i remontów.

– Wszystko ma być tak, jak jest – zastrzegł. – Bo jest czysto, schludnie i masz wszystko, czego trzeba do komfortowego mieszkania. Żadnego wydziwiania.

W dodatku sąsiedzi okazali się koszmarni, a ja znów dostawałam szału. Marzyłam o własnych czterech kątach. Coraz mocniej.

Praca miała być moim wybawieniem

Liczyłam, że gdy zacznę na siebie zarabiać i coś tam odłożę, to po paru latach uda mi się dostać coś na kredyt. Nie wykluczałam też, że kogoś poznam, a wtedy w ogóle o własne mieszkanie będzie łatwiej. W każdym razie, gdy tylko natrafiła się okazja, zapisałam się na staż w dużej firmie marketingowej. Choć nie było łatwo, utrzymałam się, zebrałam pochlebne opinie, a w końcu zostałam przyjęta na pełen etat.

Choć nie do końca o takiej pracy marzyłam, przekonywałam się, że będę z niej miała niezłe pieniądze, a wizja usamodzielnienia się i kupna mieszkania rekompensowała mi wszystkie niedogodności. No i coś sporo mnie to kosztowało, z drobną pomocą rodziców wreszcie osiągnęłam to, co chciałam – kupiłam mieszkanie. W czteroletnim bloku, na zamkniętym osiedlu, z dwoma pokojami.

Wreszcie mogłam zaszaleć, urządzić wszystko dokładnie tak, jak miałam ochotę. Kiedy przechadzałam się pośród pustych jeszcze ścian, czułam ogromną ekscytację. Choć nigdy nie przepadałam za remontami, ten u mnie śledziłam z zapartym tchem. Patrzyłam, jak powstaje moje gniazdko marzeń i nie mogłam się nacieszyć. A kiedy wreszcie stanęłam w pięknym salonie, już po ukończeniu prac, miałam wrażenie, że śnię.

– Rzeczywiście, bardzo tutaj ładnie – pochwaliła mama.

– No, miała Iga nosa do tego mieszkania – podchwycił momentalnie tata. – Wygląda jak z tych waszych katalogów.

Podbudowana pozytywnymi opiniami, zaczęłam zwozić na miejsce swoje rzeczy. A kiedy już się rozpakowałam i poukładałam wszystko w szafkach, pozostawało po prostu tam zamieszkać.

Czułam się jak w absurdalnej komedii

Drugiego dnia po tym, jak się wprowadziłam, w windzie zaczepiła mnie jakaś starsza pani.

Pani nowa, prawda? – spytała i zanim zdążyłam odpowiedzieć, dorzuciła: – Spod dziewiątki?

Przytaknęłam. Chciałam się nawet przedstawić, ale też nie dała mi szansy.

– No to właśnie. Ja nie wiem, gdzie pani do tej pory mieszkała, ale u nas po dwudziestej drugiej obowiązuje cisza nocna – spojrzała na mnie wyczekująco, ale że się nie odezwałam, zupełnie nie rozumiejąc, o co chodzi, dodała: – A pani hałasowała tą wodą w łazience i wczoraj, i przedwczoraj. Ja rozumiem, że czasem się może zdarzyć, ale no… nie nagminnie!

Otworzyłam usta, ale nic nie powiedziałam, za bardzo zszokowana, że ktoś naprawdę może zwrócić uwagę na coś takiego.

– I jeszcze jedno, taka sąsiedzka prośba – uśmiechnęła się chyba, chociaż równie dobrze mógł to być grymas niesmaku. – Niech pani delikatniej te rolety spuszcza. To strasznie hałasuje. A ja mam poobiednią drzemkę, bo lekarz zalecił… to strasznie przeszkadza.

– Oczywiście – mruknęłam do jej pleców, bo zaczęła wysiadać. – Będę uważać.

Uznałam, że to jakieś dziwactwo i po drodze do pracy wyrzuciłam przewrażliwioną sąsiadkę z myśli. Miałam sporo obowiązków, jedno spotkanie za drugim, a w dodatku doszło jeszcze nieoczekiwane zebranie. Wróciłam do mieszkania późnym popołudniem, kompletnie wykończona.

Chciałam tylko poleżeć – w ciszy i spokoju. Odpocząć po ciężkim dniu. Zrelaksować się po pracy i tak dalej. A tu nagle ujadanie. Żeby to był jeden pies, ale nie – dwa szczekały jeden przez drugiego. Najpierw jazgotliwy skowyt jak jakiś york czy coś w tym stylu, a potem tubalny szczek czegoś dużego. Później chyba zaczęły się ganiać, bo co chwilę coś spadało, przewracało się, a wreszcie się potłukło. Na koniec natomiast uaktywniła się papuga. Dobrze, że przynajmniej nie umiała gadać. Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok. Chyba tylko dlatego, że byłam taka padnięta, zdołałam zasnąć.

Rozmowa nic nie pomogła

Kolejnego dnia doszłam do wniosku, że tak tego nie zostawię. Zwłaszcza że nad ranem obudziło mnie przeraźliwe miauczenie kota zza ściany, który pewnie domagał się uwagi albo jedzenia. Postanowiłam pójść do sąsiadów obok i porozmawiać o tej ich menażerii. Przecież to zakłócało spokój! O każdej porze!

Kiedy wyszłam na korytarz, zobaczyłam, że akurat piętro wyżej też otworzyły się drzwi. Kobieta, mniej więcej w moim wieku, może trochę starsza, zamknęła je na klucz i zaczęła zbiegać po schodach.

– Przepraszam – zwróciłam się do niej. – Jestem nową sąsiadką, mieszkam tu, pod dziewiątką. Iga.

Skinęła głową, uśmiechając się ostrożnie.

– Pani zna może tych z mieszkania obok… tych, co to mają tyle zwierząt

– A, a pewnie! – potwierdziła od razu. – To taka miła rodzina. I zwierzątka fajne, przyjazne…

– Może i przyjazne, ale trochę hałasują. – Spojrzałam na nią porozumiewawczo, licząc na jakąś reakcję.

Wzruszyła ramionami.

– No jak to zwierzęta – stwierdziła. – Ale wie pani, jakoś nie zauważyłam. Żebym ja miała czas zwracać uwagę na takie rzeczy…

Zamrugałam.

– Ale…

– Przepraszam, śpieszę się – wyminęła mnie i zbiegła niżej.

Cudownie. Czyli to ja byłam wariatką, której wszystko przeszkadzało. Chociaż… jakby tak wziąć pod uwagę tę staruszkę z rana…

Jeszcze mocniej zdeterminowana, podeszłam do drzwi sąsiadów obok. Otworzył mi rozczochrany facet po czterdziestce.

– Niczego nie zamawiałem – oświadczył.

– Ja też – burknęłam. – Jestem państwa nową sąsiadką i nie mogę spać przez szczekające, miauczące i skrzeczące zwierzęta.

Popatrzył na mnie przez chwilę, jakby zastanawiał się, czy aby nie żartuję i parsknął śmiechem.

– A to dobre – rzucił wreszcie. – Powiem im, żeby nie hałasowały.

Zmrużyłam oczy.

– To nie jest śmieszne!

– Ogólnie to nie – przyznał. – Ale to, że pani oczekuje, że coś z tym zrobię, owszem. Miłego dnia. Proszę sobie kupić zatyczki do uszu czy coś.

I zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Tak po prostu.

Kiedyś będzie po mojemu

Jestem w swoim wymarzonym mieszkaniu, urządzonym jak w katalogu, od ponad pół roku. Za ścianą dalej dokazuje cała menażeria, a sąsiad, razem ze swoją żoną, patrzą na mnie spod byka. W dodatku ich urocza córeczka uparcie zatrzaskuje mi drzwi wejściowe przed nosem. Przynajmniej babcia z dołu przestała się czepiać o wodę. Żyjemy nawet we względnej zgodzie.

Przez większość dnia siedzę w słuchawkach na uszach – wolę muzykę niż ten nieustający jazgot zza ściany. Obecnie jestem na etapie randkowania. Uznałam, że jedyną nadzieją dla mnie będzie znalezienie bogatego faceta, z własną willą, w której będzie panować cisza i spokój. Kto wie? Może niebawem się uda.

Iga, 29 lat

Czytaj także:
„Odkładaliśmy pieniądze na dom, ale mój mąż bujał w obłokach. Któregoś dnia odkryłam, co zrobił za moimi plecami”
„Dla rodziców zawsze byłem tym gorszym synem. Przypomnieli sobie o mnie dopiero, gdy się od nich odciąłem”
„Przystojniak z aplikacji okazał się moim szkolnym tyranem. Teraz znów mnie osaczał, ale w zupełnie inny sposób”

Redakcja poleca

REKLAMA