„Zrobiliśmy sobie z mężem przerwę, by za sobą zatęsknić. Gdy ja zalewałam się łzami, jego smutki leczyła kochanka”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, StockPhotoPro
„Odwróciłam się, i szybko wbiegłam na górę. Wsunęłam klucz w zamek, przekręciłam go i wpadłam jak burza do pokoju. Chwilę potem zastygłam niczym żona Lota, kiedy spojrzała na płonącą Sodomę. Leszek leżał pod kołdrą z jakąś tlenioną lafiryndą i patrzył na mnie oczami wielkimi jak pięciozłotówki”.
/ 11.08.2022 17:15
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, StockPhotoPro

Moja sprawa rozwodowa miała miejsce ładnych parę miesięcy wcześniej, a ja nadal nie potrafiłam się po niej pozbierać. Niby starałam się żyć normalnie, jednak podświadomie wciąż czekałam…

– Zachowujesz się jakby twój ślubny za chwilę miał wrócić do domu – stwierdziła pewnego dnia Sylwia, moja najlepsza przyjaciółka.

Cóż… W chwili kiedy sędzia orzekła, że nic mnie już z Leszkiem nie łączy, poczułam się, jakbym została z czegoś okradziona. Nie chodziło o faceta. Leszek był typowym kogutem, który głośno piał, a jego puszenie się nijak przystawało do rzeczywistości. Bardziej myślałam o szczęśliwych latach, które razem spędziliśmy.

Kiedy wyszłam z sądu, próbowałam zdjąć z palca obrączkę. Długo nie schodziła, aż w końcu uznałam, że pozbędę się jej następnego dnia. Przyszedł ten następny i kolejny, a ja nadal paradowałam ze złotym kółkiem na palcu. Jakoś było mi żal.

Wreszcie szóstego wieczoru usiadłam przy kuchennym stole, na którym położyłam maselniczkę. Patrzyłam na palec, który zamierzałam za chwilę posmarować masłem i ściągnąć ten przeklęty symbol mojego zniewolenia.

Byłam wściekła na byłego męża…

Jak on mógł mi coś takiego zrobić? Przecież wszystko tak dobrze nam się układało. No może w ostatnich latach nasza miłość nieco zelżała, ale mimo to nie mogłam narzekać. Po prostu, małżeństwo z dwudziestoletnim stażem zaczęło powoli wchodzić w fazę przyzwyczajenia. Nie zamierzaliśmy jednak na to pozwolić.

Uradziliśmy, że intensywność dawnego uczucia z pewnością powróci, gdy rozstaniemy się na trzy miesiące. Postanowiliśmy „zerwać” ze sobą definitywnie, bez dzwonienia do siebie, wysyłania tęsknych esemesów i tym podobnych. Chodziło o to, żeby od siebie odpocząć i potem znowu zacząć sielankowe życie małżeńskie.

Pierwsze dwa tygodnie jakoś wytrzymałam. Trzeciego zaczęłam kombinować, co Leszek w danej chwili robi, w co jest ubrany, co zjadł na obiad, czy ma pełną lodówkę. No i nie wytrzymałam. Pojechałam do kawalerki, którą odziedziczyliśmy po teściowej, a do której przeprowadził się mąż. Weszłam na schody. Dotarłam na drugie piętro. Już miałam nacisnąć dzwonek, ale wtedy przyszły wyrzuty sumienia. Przecież sobie obiecaliśmy, że od siebie odpoczniemy i naładujemy małżeńskie akumulatory na następne 20 lat.

No więc zeszłam z powrotem po schodach i ruszyłam w stronę samochodu. Skręcało mnie jednak z ciekawości, a z tyłu głowy słyszałam głosy: „Przecież za nim tęsknisz, więc po co czekać jeszcze tyle czasu. Kochasz go. Ciekawe, co on sobie myśli. Mam nadzieję, ba, jestem pewna, że na pewno tęskni równie mocno jak ja. 

„To nie jest tak jak myślisz…”

Tak sobie sama ze sobą gadałam, aż  w końcu doszłam do wniosku, że nie chcę już zasypiać bez męża w wielkim małżeńskim łóżku. Odwróciłam się, i szybko wbiegłam na górę. Wsunęłam klucz w zamek, przekręciłam go i wpadłam jak burza do pokoju. Chwilę potem zastygłam niczym żona Lota, kiedy spojrzała na płonącą Sodomę. Leszek leżał pod kołdrą z jakąś tlenioną lafiryndą i patrzył na mnie oczami wielkimi jak pięciozłotówki.

– To nie jest tak jak myślisz…

Stary i wyświechtany tekst. Facet leży na golasa z obcą babą w łóżku i na pewno oboje przykryli się kołdrą, żeby pod nią szukać grzybów. I taki drań jeszcze próbuje mi wmówić, że: „To nie jest tak jak myślisz…”. Gdyby Leszek wiedział, co wtedy sobie pomyślałam, to z pewnością wyleciałby z domu jak z procy i pobiegł na miasto golusieńki, żeby szukać stalowych ochraniaczy na swoje przyrodzenie.
Sześć miesięcy później nie byliśmy już małżeństwem, a ja zastanawiałam się, jak tu zdjąć z palca obrączkę.

– A niech to wszystko trafi szlag! – wrzasnęłam, i rozpłakałam się.

Sięgnęłam po poradnik, jak zerwać ze wspomnieniami o nieudanym związku, który dostałam od Sylwii. „Jeśli po zakończeniu jednego związku masz ochotę natychmiast nawiązać romans z kimś nowym – przeczytałam – to powinnaś głęboko zastanowić się nad tym krokiem. Nie mając dystansu do tego, co dotąd przeżyłaś, zaczynasz szukać jakichkolwiek sposobów na zapomnienie. Tymczasem każdemu potrzebne jest ochłonięcie, przeanalizowanie swojej porażki i zdystansowanie się do niedawnego życia. Inaczej kolejny związek ma małe szanse na powodzenie”.

Nie mogłam przestać o nim myśleć

Jak wynikało z dalszego zapisu, optymalnym okresem na to, by dojść do siebie, jest rok. Boże! Cały rok?! Prawdę mówiąc, rzeczywiście miałam ochotę „poszaleć” i odreagować zdradę Leszka. Koleżanki od dawna namawiały mnie na wieczorne wyskoki, ale zawsze coś mnie powstrzymywało przed wyjściem z domu.

A przecież właśnie teraz był na to najlepszy moment. Zaczęłam właśnie samotne życie, nie licząc się już z nikim. Wreszcie mogłam przejść na dietę warzywną, a nie stale pichcić kotlety. W efekcie miesiąc po rozwodzie odkryłam, że schudłam 1,5 kilo. Potem poszły kolejne kilogramy. Niby dobrze, ale lepsza figura nie pocieszała mnie ani trochę.

Znowu sięgnęłam do poradnika. „O tym, że jeszcze nie jesteś przygotowana na start do nowego życia – przeczytałam w kolejnym rozdziale – może świadczyć twój profil na portalu społecznościowym. Jeśli zdarzyło ci się, że przesłałaś do znajomych informację, jaki typ mężczyzny ci nie odpowiada, to inaczej mówiąc, wysłałaś tym wiadomość, że nadal tkwisz jedną nogą w przeszłości i nie potrafisz sobie z nią poradzić”.

Owszem, kilka razy opisałam, jakich to zakłamanych, wrednych, podstępnych i dwulicowych drani nienawidzę. Niby to dziecinne, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać. Kolejny rozdział poradnika podpowiadał, że nie powinnam generalizować mówiąc, że wszyscy mężczyźni to dranie i kłamcy, i po roku nadal ograniczać swoje kontakty wyłącznie do grona najbliższych koleżanek.

Rzeczywiście, wykreśliłam ze swojego towarzystwa wszystkich, którzy należeli do wrogiego obozu mężczyzn. Sama nie wiem czemu. Chyba miałam wrażenie, że będą podświadomie solidaryzować się z tym łajdakiem, zamiast pocieszać mnie jak kobiety.

Kilka miesięcy później moja nienawiść do rodu męskiego zmalała na tyle, że Sylwia umówiła mnie ze swoim znajomym, który był świeżo po rozwodzie. Spędziliśmy doprawdy uroczy wieczór. On opowiadał o swojej zołzie, jak to mu zalazła za skórę i puszczała go kantem, a ja mówiłam o swoim draniu. Po trzech przegadanych godzinach uścisnęliśmy sobie dłonie, i rozstaliśmy się z nadzieją, że już nigdy więcej na siebie nie trafimy. Po tym doświadczeniu moje przyjaciółki uznały, że jestem zdeformowanym psychicznie egzemplarzem kobiety, z której nic już nie będzie.

No i wtedy wyszło szydło z worka

– Ty nie potrafisz zapomnieć o Leszku! – stwierdziły jednogłośnie.

– Ależ daję wam słowo, że już dawno o nim nie myślę – zarzekałam się.

– Więc o co chodzi?

– Po prostu jak sobie przypomnę jego zdziwione oczka i tekst: „To nie jest tak jak myślisz…” aż mnie skręca.

Okazało się, że Leszek robi podchody. Spotyka się z moimi przyjaciółkami i każdą z osobna stara się urobić.

– On chciałby wrócić – wypaliła Anka. – Ale boi się do ciebie zadzwonić, żebyś nie pogoniła mu kota.

– A tamta lafirynda? – spytałam.

– Twierdzi, że to był przypadek – Sylwia wywróciła oczami. – Chwilowa utrata kontroli nad własnym ciałem. Ponoć bardzo tego żałuje.

Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Czy chciałabym, żeby Leszek wrócił? Chyba tak… Według poradnika, ciągle siedział mi w głowie, przeszkadzając w potencjalnych związkach.

– A co wy byście zrobiły w mojej sytuacji? – spojrzałam na przyjaciółki.

Zaczęły się migać od odpowiedzi, twierdząc, że to nie ich sprawa, bo dla nich Leszek to obcy facet i tak dalej. Ale kiedy je w końcu przycisnęłam do muru, obie powiedziały: „Nie”.

Kiedy spotkały się nasze oczy, byłam ugotowana

– Też tak myślę – westchnęłam.

– Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. To powiedział dawno temu jakiś mądry człowiek i ja mu wierzę.

– Heraklit z Efezu – mruknęła Ania.

– Co z Efezu?

– Podobno powiedział to Heraklit z Efezu – doprecyzowała Sylwia.

Poszłam więc za radą Heraklita, i nie dałam szansy swojemu byłemu. Aż pewnego dnia spotkałam Irka. Okoliczności prozaiczne, jechaliśmy razem autobusem. Kierowca gwałtownie zahamował i poleciałam na stojącego przede mną faceta.

Nabiłam mu guza. Ale nie to było najistotniejsze… Kiedy spotkały się nasze oczy, byłam ugotowana. I w tamtej chwili całkowicie zapomniałam o Leszku. Nie snułam potem żadnych porównań, nie chciałam też niczego generalizować.

Dwa tygodnie później przyjaciółki orzekły, że dawna Dorota to już przeszłość. I jak do tego doszło? Wcale nie dzięki poradnikom i psychologicznym podpowiadaczom. Tym razem zadziałało stare przysłowie, które mówi o lekarstwie na miłość, czyli nowej miłości. To też musiał powiedzieć jakiś mądry gość.

Czytaj także:
„Syn zakochał się w kobiecie w moim wieku, a ja nie mogę tego znieść. Tak marzyłam o młodziutkiej synowej i wnukach”
„Kiedy przeszłam na emeryturę, wszyscy zaczęli mnie wykorzystywać. Nagle byłam darmowym pensjonatem i nianią dla wnuków”
„Naraziłam życie, żeby wpaść w oko facetowi, a on wytarł sobie tyłek moim poświęceniem. Los jednak mi to wynagrodził”

Redakcja poleca

REKLAMA