„Na emeryturze rodzina zaczęła mnie wykorzystywać. Mój dom był darmowym pensjonatem, a ja nianią dla wnuków”

Na emeryturze rodzina chciała mnie wykorzystywać fot. Adobe Stock, Horacio Selva
„Bałam się, że po zakończeniu pracy nie będę miała co robić. Moja nuda skończyła się już pierwszego dnia emerytury. Telefony się rozdzwoniły: córka potrzebowała opieki nad dziećmi trzy razy w tygodniu, mama chciała, żebym pomogła jej z zakupami, a siostra planowała spędzić u nas pół miesiąca na wakacjach! Już zatęskniłam za nieróbstwem”.
/ 08.08.2022 10:30
Na emeryturze rodzina chciała mnie wykorzystywać fot. Adobe Stock, Horacio Selva

Nareszcie! W końcu, po tylu latach, miałam przejść na emeryturę. Jako kadrowa przepracowałam większość swojego życia, więc trudno było mi nawet sobie wyobrazić, jak to będzie tak po prostu siedzieć w domu.

W końcu nic nie muszę!

Ekscytowała mnie ta perspektywa, ale jednocześnie przepełniała niepokojem. Czy ja się na tej emeryturze odnajdę, czy nie będę się nudziła, czy nie dopadnie mnie jakaś chandra? Koleżanki z pracy – zwłaszcza te młodsze – śmiały się, gdy zwierzałam się im z tych wątpliwości. Dla nich liczyło się tylko to, że będę miała labę. Wzdychały ciężko, że też chciałyby odpocząć, a tu jeszcze tyle lat harówy. Ale ja już trochę znam życie i wiem, że zawsze jest druga strona medalu. Ważne jest, żeby czuć się potrzebnym. Bałam się, że bez pracy szybko się zestarzeję. Ten strach musiał być wyraźny, bo zobaczył go w moich oczach nawet szef, gdy w ostatni dzień składał mi życzenia. Zaczął się śmiać, że wyglądam, jakbym szła na skazanie, a nie na zasłużony odpoczynek.

Pewnie zaraz będzie pani chciała do nas wrócić – zażartował.

Nie powiem, żebym o tym nie myślała. Nie zdradzałam się jednak, bo dziewczyny by się załamały. Cieszyły się tą moją emeryturą i nie chciałam im odbierać przyjemności. W domu, już późnym wieczorem, gdy usiedliśmy razem z mężem przed telewizorem, nie powstrzymywałam jednak emocji i się rozpłakałam. Mirek wiedział, jakie myśli chodzą mi po głowie, więc zaczął mnie pocieszać. Powtarzał to, co słyszałam od niego już od dawna. Że będę miała w końcu czas, by poczytać, zapisać się na kurs rysunku, o którym zawsze marzyłam.

Przypominał, że mamy działkę, która niemal przez cały rok wymaga opieki. Zaproponował nawet, żebyśmy kupili sobie psa, bo miałabym wtedy kompana w domu i na spacerach… Kazałam mu przysiąc, że nie zrobi mi takiej niespodzianki. Nigdy nie byłam zwolenniczką zwierząt w domu.

– To chociaż żółwia ci kupię.

– Mirek, proszę cię…

Uśmiechnęłam się lekko, ale podły nastrój natychmiast wrócił. Wszystko to, co proponował mąż, wydawało mi się tylko substytutem prawdziwego życia – czyli pracy.

Mąż obiecał, że będziemy wyjeżdżać

Nie tylko na fajne wczasy, ale również na weekendowe wycieczki. W końcu odwiedzimy miejsca, w których bywaliśmy za młodu, i znajdziemy inne przyjemne zakątki do wczasowania. Ta perspektywa koiła moje nerwy, ale niepokój i tak pozostawał. Co ja, biedna, będę robiła na co dzień?

Z takim pytaniem kładłam się tamtego wieczoru do łóżka. Myślałam, że spokojna noc wyswobodzi mnie od lęków. Miałam nadzieję, że rano wstanę z nową energią. Ale tak się nie stało. Obudziłam się chwilę po mężu i poszłam do kuchni, żeby zrobić kawę. Mirek już siedział przy śniadaniu i szykował się do wyjścia. Zapytał, jak się czuję, a ja tylko odburknęłam, że jako tako. Potem Mirek mnie przytulił i poszedł. Posprzątałam… No i co teraz? Była siódma rano, a ja nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Zjadłam śniadanie, wypiłam kawę, umyłam się i poszłam na balkon popatrzeć na świat. Powzdychałam trochę, a potem zabrałam się za sprzątanie. Nie dlatego, że w domu było brudno, ale po to, żeby nie rozmyślać. No cóż, pierwszy dzień mojej „wolności” zapowiadał się naprawdę niewesoło. W dwie godziny posprzątałam całe mieszkanie i nie miałam pomysłu, co robić dalej. Włączyłam telewizję śniadaniową i siadłam w fotelu. Znów zachciało mi się płakać.

No i wtedy się zaczęło

Pierwsza zadzwoniła córka.

– No cześć, mamusia. Jak tam leci na emeryturce? Byczysz się? – była radosna jak skowronek.

– No, staram się coś robić…

– A co takiego?

– Sprzątałam.

– Ale ci fajnie. Nic nie musisz.

– Oj dziecko, gdybyś wiedziała… – chciałam się jej trochę zwierzyć, ale nie dała mi szansy.

– Słuchaj mamusia, jak ty masz teraz więcej czasu, to może byś mi pomogła w odbieraniu chłopaków ze szkoły? – zaproponowała natychmiast. – Tak co dwa dni, gdybyś po nich poszła i przyprowadziła do domu. Na przykład w środę i piątek, co? – zapytała, a potem, nie czekając na odpowiedź, dorzuciła jeszcze jedną prośbę: – A w ten weekend mogłabyś wziąć ich do siebie na całą noc? Bo my z Jaśkiem idziemy na imprezę.

– Dobrze, wezmę…

– Super. To jesteśmy umówione. Pa!

Córa się rozłączyła i tyle było z rozmowy.

Nie mogłam jej winić, była zabiegana

Nie miała tyle czasu co ja. Odłożyłam telefon i poczułam się troszkę lepiej, bo zdałam sobie sprawę, że jest przede mną jakaś perspektywa. Przecież wiedziałam, że trzeba będzie pomóc przy wnukach. To co prawda już duże chłopaki – druga i czwarta klasa podstawówki – ale babcia jest im ciągle potrzebna. Im i ich rodzicom, którzy też chcą odsapnąć od rodzicielskich obowiązków. Zaznaczyłam sobie w kalendarzu oba dni, w które miałam odebrać wnuki ze szkoły, a na sobotę wpisałam wizytę. Wtedy też zobaczyłam, że w przyszłym tygodniu obiecałam pomóc swojej mamie.

Miałam zaprowadzić ją do miasta, żeby kupiła sobie coś ładnego, a po południu posprzątać z nią jej mieszkanie. W nieco lepszym humorze zaczęłam zbierać się na zakupy, gdy z gratulacjami zadzwoniła siostra z Niemiec. Wyprowadziła się tam lata temu, ale często do mnie telefonowała. Tym razem miała jednak uroczysty głos. Adekwatny do wydarzenia.

Kochana siostro, gratuluję ci emerytury! Zobaczysz, jak jest wspaniale! Ona już od dwóch lat nie pracowała.

– Ech, daj spokój, Wiesia!

– Co jest?

– Trochę się tego boję. Wiesz… Nuda, bezczynność.

– Daj spokój. Ja właśnie w tej sprawie. Skoro ty masz już teraz spokój z robotą, postanowiłam cię odwiedzić. Przyjechałabym do was za miesiąc. Co ty na to, Danusiu?

– No fajnie, super. A na ile?

– Na dwa tygodnie.

– Tak długo? – zaśmiałam się.

– A co stoi na przeszkodzie? Teraz w końcu będziesz miała dla mnie czas!

– No racja. Super. Jesteśmy umówione, siostrzyczko.

Pogadałyśmy jeszcze chwilę, a gdy odłożyłam telefon, znów musiałam stanąć przed kalendarzem z długopisem w ręce i zaznaczyć wizytę Wiesi.

Terminarz zaczął mi się wypełniać

Już znacznie weselsza poszłam na targ. Gdy przechadzałam się między stoiskami, zadzwoniła do mnie przyjaciółka. Też chciała pogratulować, a przy okazji zaproponować bardzo ciekawy sposób na spędzanie wolnego czasu. Przyznała, że od dawna nosi się z zamiarem zapisania na aerobik dla pań w naszym wieku. Miała na myśli klub, który znajdował się w moim sąsiedztwie. Zapytała więc, czy ja nie chciałabym z nią chodzić, żeby nawzajem dodawać sobie otuchy i się motywować. Byłam zaskoczona, ale się zgodziłam.

– Tylko ja nie mogę w tę środę i piątek, bo odbieram wnuki. ze szkoły W weekend też nie dam rady.

– To w przyszłym tygodniu?

– Ok, ale wtedy odpada wtorek, bo pomagam mamie. I środa, bo jedziemy z mężem do jego kuzyna. Teraz mi się przypomniało…

To poniedziałek wieczór nam zostaje. Jeszcze zadzwonię.

„Fajnie” – pomyślałam i wróciłam do zakupów.

Postanowiłam uczcić emeryturę jakimś dobrym obiadem i przytaszczyłam do domu kilka ciężkich siatek. W drodze powrotnej odebrałam jeszcze dwa telefony z gratulacjami i niezobowiązującymi propozycjami spotkań. Naprawdę wyglądało na to, że nie będę się na emeryturze nudzić.

Mam lepić pierogi? Nie mam czasu!

Dotarło do mnie, że trochę przesadzałam z tymi czarnymi myślami. Przecież to było do przewidzenia, że będę potrzebna wielu osobom, a wiele innych z chęcią spędzi ze mną czas wolny. Wstąpił we mnie nowy duch, krzepkiej i rozchwytywanej emerytki! A już zupełnie rozbawił mnie mąż. Wrócił z pracy cały rozpromieniony i od rogu rzucił radosną propozycją, która zwaliła mnie z nóg.

– Danuśka, nie uwierzysz!

– Co się stało?

– Mam dla ciebie niespodziankę w związku z twoimi emerytalnymi nastrojami – uśmiechnął się tajemniczo, a mnie oblał zimny pot, bo przypomniała mi się nasza rozmowa o psie.

Matko! Chyba nie kupiłeś szczeniaka! – zaczęłam się rozglądać dookoła.

– Nie, nie. Ale wiem, jak możesz sobie zorganizować czas. Syn mojego kolegi prowadzi firmę cateringową. Wiesz, szykują jedzenie na przyjęcia, obsługują bale, wesela, ale sprzedają też taką dobrą, domową garmażerkę do sklepów. Potrzebuje pań do lepienia pierogów. Mogłabyś sobie kilka dni w tygodniu dorobić. No wiesz, tak żeby ci się nie nudziło.

Tak się zaczęłam śmiać, że aż go wystraszyłam. Minęła dłuższa chwila, zanim złapałam oddech i mogłam wytłumaczyć mojemu troskliwemu mężowi, że ja już na nadmiar czasu nie narzekam. Że najprawdopodobniej będę miała go za mało i na lepienie pierogów może mi go nie starczyć.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA