Marka poznałam na jednym z portali randkowych, na którym zalogowałam się namówiona przez przyjaciółkę.
– Do pracy jeździsz samochodem, więc odpada możliwość poznania kogoś w autobusie, a w biurze mamy same dziewczyny – mówiła rzeczowo, a ja musiałam przyznać jej rację, bo choć od mojego rozwodu minęło już parę lat, nadal byłam sama.
Marek od razu wpadł mi w oko
Po pierwsze dlatego, że na zdjęciu, które zamieścił, miał łobuzerski uśmiech, a taki zawsze na mnie działał, po drugie – pisał o sobie bez zadęcia i w żartobliwym tonie. W dodatku miał zupełnie inne niż ja zainteresowania, a byłam zdania, że przeciwieństwa się przyciągają. Postanowiłam więc spróbować. Już na pierwszej randce Marek powiedział, że uwielbia sport i bez aktywności fizycznej nie wyobraża sobie życia.
– Zimą jeżdżę na desce i nartach, a kiedy jest cieplej – na rowerze, poza tym gram w tenisa i nurkuję – mówił, a ja szybko zrobiłam rachunek sumienia w myślach i skonstatowałam ze smutkiem, że ze wszystkich dyscyplin sportowych, które wymienił, tylko od czasu do czasu wsiadałam na rower.
– Nurkowanie to moje najnowsze odkrycie, może byś spróbowała? – zapytał.
Zawsze lubiłam pływać, ale co innego utrzymywanie się na powierzchni, a co innego zanurzenie pod wodą. Biłam się z myślami. Jednak im nasza znajomość bardziej się rozwijała, tym bardziej skłonna byłam zapisać się na kurs nurkowania. Wiedziałam, że wspólne hobby umocni naszą przyjaźń i będzie fantastyczną okazją do spędzania czasu we dwoje.
Marek bardzo ucieszył się z mojej decyzji
„Raz kozie śmierć” – powiedziałam sobie w końcu i pewnego dnia, po pracy, pojechałam zapisać się na kurs.
Obiecał nie tyko dzielnie kibicować, ale też w nagrodę po ukończeniu kursu kupić mi jakiś element wyposażenia. Wysupłałam więc kilkaset złotych i opłaciłam zajęcia, zadowolona, że już niebawem będę mogła machnąć mu przed nosem certyfikatem.
Kiedy czterdziestoletnia kobieta, na co dzień mająca mało wspólnego ze sportem, decyduje się na taki krok, musi wiedzieć, że sporo ją to może kosztować i to nie tylko w sensie finansowym. Po zajęciach teoretycznych zaczęły się praktyczne – na głębokim basenie. Wiele razy zakładając niewygodną piankę, plułam sobie w brodę, że robię to dla mężczyzny, ale już chwilę później, kiedy udało mi się przepłynąć kilkanaście metrów pod wodą, byłam dumna, że dokonałam czegoś takiego.
Zacisnęłam zęby, dam radę
Największy stres czekał mnie jednak podczas nurkowania w zalanym kamieniołomie, na co przyszedł czas, kiedy opanowaliśmy podstawy na basenie. Bałam się, ale myśl, że już niebawem pojadę gdzieś – kto wie może nawet do Egiptu – ponurkować z moim nowym chłopakiem, dodawała mi skrzydeł.
– Pomogę ci – Arek, z którym chodziłam na kurs podał mi rękę, bo w tym niewygodnym stroju, z ciężką butlą na plecach i płetwami w dłoni, ledwo szłam.
– Damy radę – pocieszałam go, chociaż samej coraz mniej mi było do śmiechu.
Jemu zresztą chyba też... Nasz instruktor na szczęście miał spore doświadczenie i nie dał nam zbyt dużo czasu na biadolenie, tylko kazał szybko wskakiwać do wody. Posłusznie, jeden po drugim, wykonaliśmy jego polecenie.
To, co zobaczyłam pod wodą, było niesamowite. Zatopione koparki i pływające wokół nich ryby... Arek też był zauroczony. Po wszystkim oboje stwierdziliśmy, że nurkowanie stanie się naszą nową pasją. Ja w dodatku byłam szczęśliwa, że będę robiła coś tak fascynującego z kimś, kto jest dla mnie ważny.
Ciągle nie miał czasu... Byłam rozczarowana
Jednak Marek, chociaż cieszył się, że ukończyłam kurs, jakoś nie kwapił się do wspólnego nurkowania. Ciągle nie miał czasu... Byłam rozczarowana. Nurkowanie miało przecież stać się naszym wspólnym hobby i być okazją do spędzania czasu razem.
Tymczasem mój ukochany zakomunikował mi, że wybiera się z grupą znajomych na trekking po Serbii. Zamurowało mnie. Byłam rozgoryczona, że woli wypad z kolegami niż nurkowanie ze mną. Długo jednak się nie smuciłam.
Arek zadzwonił jeszcze tego samego wieczoru i zapytał czy w weekend nie pojechałabym z nim ponurkować. Zgodziłam się, bo miałam świadomość, że na Marka nie mam co liczyć. Jestem mu jednak wdzięczna, bo to za jego sprawą zdecydowałam się na kurs. Gdybym tego nie zrobiła, nie tylko nie miałabym certyfikatu, ale też nie poznałabym Arka, który po pewnym czasie stał się moim facetem.
Czytaj także:
„Sąsiadka organizowała zbiórki na chore dzieci, ale cała kasa leciała do jej kieszeni. Cwaniara robiła biznes moim kosztem”
„Gdy chciałam utemperować krnąbrną uczennicę, dyrektor zagroził mi dyscyplinarką. Jak się okazało, miała u niego fory”
„Sąsiedzi we wsi mają mnie za dziwaczkę, bo przygarniam bezpańskie zwierzaki. Co gorsza, pozwalam im spać w chałupie”