„Zrobili ze mnie potwora, który znęca się nad chorym mężem. Nikt nie wiedział, jaka jest prawda i jak wiele poświęciłam”

starsza smutna para fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih
„Najgorzej było, kiedy wychodziłam na dłużej – do sklepu albo do lekarza po recepty. Najpierw Stacha zamykałam w pokoju, ale odkąd wybił szybę i się pokaleczył, musiałam coś wymyślić, żeby był bezpieczny, kiedy ja załatwiam konieczne sprawy”.
/ 11.09.2023 21:32
starsza smutna para fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih

Jesteśmy małżeństwem od pięćdziesięciu sześciu lat. Mój Stach czasami wie, kto go karmi i myje, a czasami nie wie. Wtedy pluje, gryzie, wyrywa się, że niby chce gdzieś uciekać, boi się i krzyczy. Jest chudziutki, wiec na razie daję sobie z nim radę, ale krzyż mnie boli
od takiego szarpania, bo mam kłopoty z dyskiem i siły już nie te, co kiedyś.

Pamięta mnie młodą

Stach choruje od dziesięciu lat. Żyje w swoim świecie. Jest tam też miejsce dla mnie, ale młodej, takiej jaką mnie pamięta sprzed lat. Tej dzisiejszej nie poznaje. Nie pamięta, kim jestem, w kogo się zamieniłam przez te wspólnie przeżyte dziesiątki lat.

Stachu ma piękne oczy, niesamowite, jasne, szare, jak woda w czystym potoku. To w tych oczach się zakochałam. Dopiero później przekonałam się, że jego można kochać także za dobroć, szczerość i serce otwarte dla ludzi i świata.

Przez tę jego dobroć wołali za nim „głupek”. Bo Stach był z takich, co to się dzielą ostatnią kromką i oddają własną koszulę. Wykorzystywali go, za robotę płacili grosze, a on się nigdy nie upomniał, nie pokłócił, nie zażądał więcej. „Ja nie zbiednieję, ty się nie wzbogacisz” – mówił i brał, co dawali, chociaż zasługiwał na znacznie więcej.

Poznałam Stacha, kiedy jego bracia byli już w podstawówce. Siostrę wychowywali obcy ludzie. Pracował jak wół po śmierci rodziców, żeby utrzymać gospodarstwo i zapewnić chłopakom wszystko, co potrzebne do życia. Kiedy podrośli, Stachowi zrobiło się łatwiej, ale i tak własnego życia prawie nie miał.

Mieliśmy nietypowy start

Byłam od niego starsza. Nie miałam powodzenia u kawalerów, nie podobałam się chyba przez to, że wyglądałam jak silny, barczysty mężczyzna.

– Ta Cześka to nie wiadomo – baba czy chłop? – zastanawiali się. – Dobra do roboty, ale czy do kochania?

Jednak byłam i do kochania. Stachu nigdy nie narzekał, mówił, że jestem jak słodka jagódka, dojrzała i soczysta. Kiedy się razem kładliśmy, było nam dobrze i miło. Nigdy, nawet jeszcze w początkach choroby Stacha, nie mieliśmy siebie dosyć.

O własnych dzieciach nie marzyliśmy. Może bym i chciała, ale gdy po wypadku na motocyklu usunęli mi macicę, nie było o czym myśleć. Miałam wtedy niecałe dwadzieścia dwa lata. Może dlatego byłam jak matka dla braci Stacha, a i jego samego traktowałam jak dużego syna.
Lubił to, łasił się jak kociak, żeby go pogłaskać i poprzytulać. Straszny był pieszczoch z tego mojego Stacha.

Chłopcy dorastali, chcieli się kształcić, jeździli do szkół w mieście, trzeba było na to pieniędzy. Stach zaczął więc po trochu wyprzedawać ojcowiznę. To hektar lasu poszło do ludzi, to pole, to łąki. Pozwalałam na to, bo wiedziałam, że gdybym nawet marudziła, i tak nie posłucha. Zanim bracia Stacha pokończyli liceum, został nam tylko stary dom i kawał ogrodu.

Roszczeniowe rodzeństwo

Wtedy odezwała się siostra. Wyrosła z niej ładna panna, nie mogła się opędzić od kawalerów, więc wcześnie wyszła za mąż i nagle przypomniała sobie, że i jej należy się coś po rodzicach. Miała rację, tylko nic z tej racji nie wynikało, bo już nie było co dzielić! Tereska nie czuła żadnego przywiązania do braci, byli dla niej jak obcy. Żadnych nie miała wyrzutów sumienia, kiedy zakładała sprawę w sądzie i domagała się swojej części majątku.

Przyjeżdżała co parę dni z tym swoim mężem i robiła straszne awantury, wyzywając Stacha od złodziei i strasząc go, że pójdzie do więzienia za to, że ją oszukał i okradł. Stachu wtedy mocno osiwiał i postarzał się o dziesięć lat.

Zaczął mieć problemy ze snem, rozstroje żołądka i widzenie wszystkiego w czarnych kolorach.

– Przecież nic nie wziąłeś dla siebie – tłumaczyłam. – Niech oni się dogadają między sobą. Tobie powinni ręce i nogi całować, że wyszli na ludzi.

– Ale ona ma swoją rację – mówił. – Jest najmłodsza, chowała się u obcych, nie jej wina, że ja nierówno ojcowiznę dzieliłem.

– Pewnie, że nierówno – kiwałam głową. – Sam też niczego nie masz. To jest sprawiedliwe?

– Ciebie mam – uśmiechał się po swojemu. – Więcej mi nie trzeba.

Po kolejnej kłótni Stachu zdecydował, że oddamy Teresce dom i ogród, a sami przeniesiemy się do chaty po moich rodzicach. Niedaleko, raptem dwie wsie dalej. To był stuletni drewniak pokryty mchem od północnej strony.

Żyliśmy skromnie

Pierwszą zimę wspominam jak koszmar. Przez dziurawe okna nawiewało śniegu do izby, drzwi były  spróchniałe, płoty porozwalane, studnia zasypana gruzem i śmieciami. Oboje się przeziębiliśmy, a Stach tak mocno, że kasłał do połowy lata.

Ze trzy lata doprowadzaliśmy dom do jako takiego porządku. To była ciężka praca, ale daliśmy radę. Stach poreperował dach i okna, ja pościągałam od ludzi stare graty, poszyłam firanki, posadziłam kwiatki i krzewy owocowe. Pobieliliśmy ściany i znowu było u nas ładnie i przyjemnie.

Nie narzekaliśmy. Choć byliśmy jeszcze młodzi, ciężka praca dawała się nam we znaki, żyliśmy bardzo skromnie, ale za to w zgodzie i w miłości.

Prawie nikt nas nie odwiedzał, bracia Stacha rozjechali się po świecie, a siostra, choć przecież dostała, co chciała, była na Stacha obrażona. Twierdziła, że dostała za mało.

To było jak wyrok

Najbardziej martwiłam się zapominalstwem Stacha, co rusz mówił: „Podaj mi… eeee, no wiesz co”. Potem się denerwował, że nie pamięta, a ja nie rozumiem, czego on chce.

Nie wiedział, jaki jest dzień, miesiąc, zapominał o potrzebach fizycznych, gdybym nie pilnowała, chodziłby głodny, brudny i całkiem skołowany.

Lekarz stwierdził, że to demencja.

– Będzie coraz gorzej – uprzedził.

– Powinna pani mieć jakąś pomoc.

Łatwo mu było mówić. Skąd, jak, gdzie, od kogo mam mieć pomoc?

Mogliśmy liczyć tylko na siebie

Zaraz siadłam i napisałam do Henia i Jacka. Nawet szybko odpowiedzieli, że teraz nic nie poradzą, bo są na kontraktach zagranicznych, ale kiedyś wpadną na parę dni. „Szkoda Stacha
– napisał Henio na koniec. – Takie jest życie, dobry był z niego brat”.

Był?! Zezłościłam się. Jak to był? Jest, żyje, potrzebuje pomocy! Ale złość minęła, musiałam zakasać rękawy i liczyć tylko na siebie.

Najgorzej było, kiedy wychodziłam na dłużej – do sklepu albo do lekarza po recepty. Najpierw Stacha zamykałam w pokoju, ale odkąd wybił szybę i się pokaleczył, musiałam coś wymyślić, żeby był bezpieczny, kiedy ja załatwiam konieczne sprawy. Choć serce mi pękało z żalu, przypinałam go paskiem do fotela, żeby nie zrobił sobie krzywdy To też nie było dobre, bo krzyczał, szamotał się, wymiotował ze strachu i złości.

Wtedy wymyśliłam ten kącik w rogu pokoju odgrodzony szafą. Nie było widać, że w środku jest metalowy kojec. Leżał u sąsiada na kupie złomu. Kiedy powiedziałam, na co mi jest potrzebny, sąsiad nie chciał ani grosza, a nawet mi go przywiózł furmanką.

Wyłożyłam to kocami, kołdrami i poduszkami, pręty poowijałam ręcznikami, żeby się Stach nie obijał. Ale i tak wszystko trzeba było ciągle prać i wymieniać, bo załatwiał się pod siebie.

Znajoma pielęgniarka poradziła, co robić, żeby Stach krzywdy sobie nie zrobił, kiedy zostawał sam. Miałam mu wcześniej dać ziółka na uspokojenie. To była dobra rada. Ledwo Stachu wypił herbatkę, zaraz mu się oczy zaczynały kleić. Czekałam aż zaśnie i wtedy cichutko wymykałam się z domu, żeby pozałatwiać, co było konieczne. A ponieważ nigdzie daleko nie chodziłam, to zanim się obudził, byłam z powrotem. Miałam wyrzuty sumienia, ale wiedziałam też, że wrócę, a on nadal będzie żył, że nie zrobi sobie krzywdy.

Szwagierka oskarżyła mnie o przemoc

Pech chciał, że pewnego razu, właśnie podczas mojej nieobecności przyjechała Tereska. Tak długo waliła w drzwi i okna, aż obudziła Stacha. Zaczął przeraźliwie krzyczeć, wyć, wołać pomocy. Zadzwoniła po policję. Szybko przyjechali i rozpętała się afera.

Nawet w telewizji nas pokazywali. Wyszło na to, że jestem potworem, że się znęcam nad chorym mężem, że powinnam mieć sprawę w sądzie i być za to ukarana.

W gazetach pokazywali też mojego Stacha za metalowymi prętami, zmiętoszone kołdry, wiadro na nieczystości, skądś wyciągnęli nawet odrapane, brudne garnki, kłamiąc, że w nich gotowałam jedzenie. Ubolewali, w jakich to strasznych warunkach żył chory człowiek maltretowany przez swoją żonę. Mnie nikt nie chciał słuchać.

Prawda zawsze się obroni

Stacha zabrali do szpitala i tam dopiero się okazało, że wcale nie jest wyniszczony i zmaltretowany. Wręcz przeciwnie, badania miał dobre, skórę czystą, paznokcie obcięte. Nie było się do czego przyczepić.
Strasznie przeżywałam te podejrzenia i szkalowanie. Co drugi dzień jeździłam do szpitala i siedziałam ze Stachem. Cieszył się na mój widok, płakał, kiedy odchodziłam, wołał, żebym wracała, bo chce być ze mną.

Na sprawie o rzekome znęcanie się  pielęgniarki zeznawały, że nie widać między nami obcości i wrogości.

– Wręcz przeciwnie – mówiły.

I opowiadały, jak Stachu się do mnie tulił, jak nie puszczał mojej ręki, jak się śmiał, kiedy z daleka mnie zobaczył.

Te zeznania mi pomogły, tym bardziej że murem stanęli za mną również sąsiedzi. Oni znali prawdę, byli blisko prawie pół wieku, więc umieli oddzielić kłamstwa od faktów.

Henio, Jacek i Tereska zostali zapytani przez sędzię, czy są gotowi zająć się chorym bratem, zapewnić mu właściwą opiekę i osobiście czuwać nad jego zdrowiem i bezpieczeństwem. Żadne się nie zgodziło.
W końcu stanęło na tym, że Stachu wróci do naszego domu, ale już nie będziemy sami. Opieka społeczna, sołtys, sąsiedzi, parafia – wszyscy obiecali, że będą nam pomagać, robić większe zakupy, wozić do lekarza. Powiedzieli nawet, że przed jesienią dostaniemy talony na drewno i węgiel.

Ja się cieszę, nawet gdyby miały to być tylko puste słowa. Jestem szczęśliwa, że mój mąż jest przy mnie, w naszej małej chałupce, z psem, kotem i wiśnią rosnącą tuż za oknem.

Teraz częściej się uśmiecha, a oczy ma znowu jasne, jak przezroczysta woda. Czasami ma dobre dni, wtedy nawet przytomnie ze mną rozmawia.

– Czesia – zapytał ostatnio – ty nie umrzesz przede mną? Ja bym bardzo tego nie chciał.

– Nie umrę, bądź spokojny.

– Ale na pewno, Czesia?

– Na pewno. Czy ja cię kiedyś okłamałam, Stachu?

Uspokoił się. Spał całą noc bez budzenia się i pojękiwania. Rano zjadł śniadanie, nie marudził, nie rozlewał, nie wybrzydzał, że niedobre. Wyglądał na całkiem zdrowego.

Zabrałam go na spacer do pobliskiego lasu. Jak on się cieszył, jak dziękował, jak oglądał każdy listek, każdą gałązkę, jak słuchał śpiewu ptaków. Czy więc mogę nie dotrzymać słowa? Mogę go zostawić samego? Na łasce świata? Nie mogę. Muszę żyć!

Czytaj także: „Przez 30 lat ciułałam kasę, by w końcu odejść od męża. Mało nie padł, gdy zobaczył, jaki apartament kupiłam za zaskórniaki”
„Myślałam, że teściowa mnie nienawidzi dla zasady. Jej mąż wszystko chce przepisać na mnie, bo jestem jego skrytą miłością”
 „Zostałem ojcem jako 16-latek i oddałem syna dziadkom. Po 20 latach zjawił się u mnie w pracy. Udawałem, że go nie znam”

Redakcja poleca

REKLAMA