Chłopak mojej córki był sympatycznym młodzieńcem, dobrze wychowanym, uprzejmym i uczynnym – marzenie teściowej. Razem z Matyldą uczęszczali na ten sam kierunek studiów i dobrze się dogadywali. Wiedziałam też, że od roku mieszkają razem w kawalerce zakupionej przez jego rodziców. To, że młodzi żyli bez ślubu, przeżywał chyba tylko mąż, ale i on powoli godził się z faktami. Cóż, Matylda była dorosła, i mieliśmy znikomy wpływ na jej decyzje.
Poza tym osobiście znam kilka par, które urządzały huczne weseliska, by po paru latach szarpać się o majątek i dzieci na sprawach rozwodowych.
– Jeżeli się kochają i darzą szacunkiem – powtarzałam mężowi – to żaden ślub nie jest potrzebny.
Jurek się ze mną zgadzał, tylko katolickie wychowanie powodowało, że czuł się winny. Lubił Rafała tak samo jak ja.
W wakacje młodzi zaaranżowali spotkanie rodzinne
Takie niby przypadkowe odwiedziny – rodzice Rafała mieli do nas wpaść na jeden, dwa dni w drodze nad Bałtyk. W sumie fajna inicjatywa, szkoda tylko, że mąż miał w tym czasie wyjazd służbowy i jak zwykle, wszystko spadło na moją głowę.
– Gdybyś uprzedziła wcześniej – marudziłam, rozmawiając z córką – ojciec mógłby przełożyć swój wyjazd.
– Nie szkodzi, mamuś – szczebiotała Matylda. – Nie spinaj się tak! Do końca nie było wiadomo, gdzie rodzice Rafała pojadą na wczasy, więc nie chciałam robić zamieszania. Będzie fajnie, zobaczysz. To mili ludzie.
Zajechali na podwórko wielkim, wypasionym autem
Nie wątpiłam, ale jak tu nie mieć tremy przed takim spotkaniem? Każdy przecież chce dobrze wypaść na „pierwszej randce”, a ja nie dość, że zostałam sama na gospodarstwie, to odczuwałam pewien niepokój związany ze standardem, który mogłam zaoferować gościom. Nie było tajemnicą, że rodzice Rafała są majętni, i na co dzień żyją w bardziej luksusowych warunkach niż wiejskie gospodarstwo na peryferiach biednego województwa. Nie to, żebym miała kompleksy, ale odczuwałam lekki dyskomfort… Gdybym miała więcej czasu na przygotowania, wszystko wyglądałoby o niebo lepiej!
– Nie przesadzaj, mama – beznamiętnie upomniał mnie piętnastoletni syn, gdy zagoniłam go do porządków. – Jest czysto, a jak im się nie będzie podobało, to niech nocują w hotelu nad jeziorem. Stać ich.
– Czemu nigdy nie jesteś taki elokwentny przy tacie? – mruknęłam.
Zrezygnował z otwartej konfrontacji i wziął się za robotę. Oprócz sprzątania miałam jeszcze trochę pracy przy kuchni, bo Matylda zareklamowała mnie jako kucharkę, której wypieki nie mają sobie równych. Niby powinnam być mile połechtana komplementem, ale jakoś nie odczuwałam niczego oprócz znużenia…
Po robocie zasnęłam chyba o drugiej w nocy, a o szóstej rano byłam znów na nogach. Kiedy na podwórko zajechał wypasiony samochód z rowerami na bagażniku, byłam totalnie wyprana z energii i wolałabym walnąć się z powrotem do łóżka, niż podejmować obcych, jak by nie było, ludzi. Rodzice Rafała, mimo moich obaw, okazali się bardzo sympatyczni. Bardzo taktowni, choć dość bezpośredni, od razu zaproponowali przejście na „ty”, na co z ochotą przystałam.
Wszystko ich zachwycało, moje wypieki znalazły nowych wielbicieli i choć udawałam przed samą sobą, że mam to w nosie, moja próżność została zaspokojona. Tadeusz i Olga, bo takie mają imiona, planowali zostawić młodych u mnie i jechać dalej jeszcze tego samego dnia.
– Mowy nie ma – zaprotestowałam. – Macie przygotowany pokój na poddaszu, a młodzi będą spali u Piotrka.
Trochę się krygowali, ale widziałam, że on był zmęczony długim siedzeniem za kółkiem, więc długo nie musiałam ich namawiać. Następnego dnia rano Matylda zabrała wszystkich nad jezioro, a ja zajęłam się przygotowywaniem obiadu. Nie miałam za dużo czasu, by doglądać gości, ale uznałam, że córka przejęła obowiązki gospodarza. Kiedy wszyscy wrócili ze spaceru, Matylda usadziła teściów w ogrodzie przy stole, gdzie rozłożyli jakąś planszówkę i chyba nieźle się bawili, bo przez okno słyszałam wybuchy śmiechu.
Już mój brat twierdził, że mam „niewyparzoną gębę”
– Obiad, zapraszam! – zakomunikowałam, kiedy zapiekanka w piecyku zaczęła przyjemnie pachnieć. – Piotrek, Matylda, nakryjcie do stołu, ja sobie na chwilę klapnę.
– Piotrka nie ma – rzuciła córka, idąc do kuchni. – Pojechał do wsi zaszpanować rowerem.
– Co ty mówisz? Tym swoim rzęchem chce komuś zaimponować? – spytałam ze śmiechem.
– No co ty! – prychnęła. – Tata Rafka pożyczył mu swoją maszynę.
Wzruszyłam ramionami. Czyżby mi coś umknęło w nowej rzeczywistości?
– Mamuś! – sapnęła Matylda. – Sama rama jest chyba droższa od naszego samochodu. To jakiś stop tytanu, cały rower kosztował grubo ponad dziesięć tysięcy.
Aż usiadłam z wrażenia.
– I pozwoliłaś, żeby Piotrek pojechał sobie tym na przejażdżkę?! Oszalałaś? Przecież ktoś mu ten rower zwędzi pod sklepem, a ja go będę spłacała!
– Jadziu! – krzyknął od stołu Tadeusz. – To tylko rower, nie przejmuj się tak.
Zawsze miałam „niewyparzoną gębę”, jak twierdził mój brat, i tym razem też mnie poniosło, zanim zdążyłam pomyśleć i ugryźć się w język.
– Dla ciebie, Tadeusz, to może zwykły rower, ale powinieneś pomyśleć, czy nastolatka stać na odkupienie ukradzionego lub zniszczonego sprzętu. Tak naprawdę to nawet mnie na to nie stać, wiesz? Nie każdy śpi na forsie.
Sytuacja zrobiła się mocno napięta, mimo że przeprosiłam za swoje słowa. Goście nie tknęli już obiadu, wymawiając się brakiem czasu. Poczekali tylko na powrót Piotrka, załadowali nieuszkodzony na szczęście rower, pożegnali się ze mną dość chłodno i odjechali. Potem z pokorą przyjęłam uwagi Piotrka i awanturę, jaką zgotowała mi Matylda. A teraz sama nie wiem, czy miałam rację, czy też się wygłupiłam.
Czytaj także:
Maks to szkolny kryminalista, a ojciec zawsze go broni
Mąż pracuje za granicą. Gdy przyjeżdża, pozwala dzieciom na wszystko
Po 10 latach starań, Gabrysia postrzegała mnie już tylko jako dawcę nasienia