Bywają chwile, gdy odechciewa się być nauczycielem. Czasem dzieciaki wywiną taki numer, że człowiek zastanawia się, czy dociera do nich cokolwiek z tego, czego próbujemy ich nauczyć. I nie chodzi tu o postępy w nauce, bo te zależne są od możliwości konkretnego ucznia. Mam na myśli zachowanie. Szacunek wobec drugiego człowieka, respektowanie powszechnie uznawanych zasad, uczciwość, szczerość, odpowiedzialność. Dla niektórych uczniów to ciągle tylko puste słowa.
Mam w klasie dwóch takich gagatków, których aktywność szczególnie daje mi się we znaki. Maks i Krzysiek – duecik pełen niespożytej energii. Są złośliwi, butni, przekonani o swojej wyższości i skorzy do przemocy.
Ciężko ich poskromić, a dodatkowo utrudniają… rodziny
Już kilka razy rozmawiałam z rodzicami jednego i drugiego, ale bez żadnego rezultatu. Ojciec Krzyśka ma problemy z alkoholem, a matka jest słabsza psychicznie od syna. Natomiast tata Maksa to przypadek szczególny – bogaty człowiek, któremu wydaje się, że zjadł wszystkie rozumy. Gdy krytykuję zachowanie jego dziecka, wyjaśnia mi zawsze, że Maks to „młody mężczyzna z silnym charakterem”, którego nie można zbytnio tłamsić. „On ma wyrosnąć na człowieka sukcesu, proszę pani” – powiedział mi kiedyś.
No i to jest taki wychowawczy szach-mat, bo jeśli w domu nie wyciąga się wobec chłopców konsekwencji, żadna szkolna kara nie przyniesie rezultatu. Mogę ich karać, mogę im tłumaczyć, prosić, wpisywać uwagi, wysyłać do psychologa, dyrektora, lecz oni dalej będą robić swoje. A te dwa łobuzy potrafią nieźle dać czadu. Bójki, głupie kawały, obsceniczne malunki na tablicach, prześladowanie młodszych uczniów, uprzykrzanie życia dziewczynom, podrzucanie śmieci do uczniowskich szafek w szatni – to jest ich stały repertuar.
Gdy kolejny raz musiałam wysłuchiwać skarg na ich zachowanie, zastanawiałam się, co będzie dalej.
Czego jeszcze doczekam z ich strony?
Pytałam ich zresztą o to zawsze, kiedy trzeba było z nimi poważnie pogadać. Na próżno, bo w ogóle do nich nie docierało, że idą zgubną drogą. W czasie tych rozmów Krzysztof milczał i patrzył na mnie z nienawiścią, a Maks uśmiechał się prowokacyjnie i odgryzał w chamski sposób: „Mogła pani nie zostawiać nauczycielką. Lepiej by pani zarabiała i nie musiała użerać się z nami” – odpalił mi kiedyś.
O tym, że te łobuzy w końcu przegięły, dowiedziałam się od koleżanki. Dzieciaki w jej klasie postawiły u siebie puszkę na datki dla fundacji zajmującej się uczniami z biednych rodzin. Postanowiły, że przez miesiąc będą zbierać pieniądze na ten cel. Po dwóch tygodniach ktoś puszkę jednak ukradł. Cała szkoła huczała od domysłów. Modliłam się, żeby tym razem nie była to sprawka mojej dwójeczki. Nic te modlitwy nie dały.
– O nie! Znowu… – jęknęłam, gdy koleżanka powiedziała mi, że dwie dziewczyny z jej klasy widziały, jak Maks i Krzysztof zabierają puszkę.
– Przykro mi. To są bardzo rozsądne dziewuszki. Mam do nich zaufanie. Jak mówią, że widziały, to możemy mieć sto procent pewności.
– I co teraz?!
– Musisz z chłopakami pogadać, wycisnąć przyznanie do winy. No i trzeba poinformować dyrekcję. To jest bardzo poważna sprawa. Kradzież…
Miała rację. Nie czekałam więc z reakcją i jeszcze tego samego dnia, po zajęciach, zatrzymałam chłopaków w klasie. Przepytałam ich gruntownie i Krzysiek w końcu pękł. Mimo wszystko tliły się w nim jeszcze resztki przyzwoitości. Przyznał, że zabrali puszkę, rozbili ją po szkole, a pieniądze podzielili na pół i wydali. Nie byłam ani zszokowana, ani zaskoczona – jak już mówiłam, spodziewałam się, że w końcu wykręcą mi taki numer. Niebywałe było jednak to, że siedzący obok Krzyśka Maks szedł w zaparte.
Ten dwunastoletni cwaniak z ironicznym uśmiechem powtarzał, że Krzysiek kłamie, a on żadnej puszki nie kradł. Siedział obok kolegi z rękami założonymi na klatce piersiowej i wpatrywał się we mnie prowokacyjnie.
Jego postawa tylko pogarszała sytuację
Gdyby okazał skruchę, miałabym jak bronić go przed dyrekcją. A tak trzeba było wymierzyć mu poważną karę. Trzeba też było porozmawiać z rodzicami obu tych gagatków. Wezwałam ich więc do siebie. Najpierw rozmawiałam z tatą i mamą Krzyśka, a dopiero po nich z rodzicami Maksa. Obie rozmowy były wstrząsające.
Ojciec Krzyśka zareagował tak, że zaczęłam współczuć temu chłopakowi. Wściekł się, poczerwieniał i napęczniały mu żyły czole. Co chwila powtarzał, że „zabije tego gnojka”. Mama siedziała obok z wyrazem obojętności na twarzy. To ja musiałam uspokajać jej męża, który wygrażał synowi na różne sposoby. Próbowałam wyjaśnić mu, że może należałoby z Krzyśkiem porozmawiać, wytłumaczyć mu, dlaczego źle postąpił. No i wymierzyć karę, która nie będzie wiązała się z przemocą! „Z nim się nie da rozmawiać” – usłyszałam w odpowiedzi.
Jako drudzy weszli rodzice Maksa. Jego mama przywitała się ze mną, promiennie się uśmiechając – jakby chciała w ten sposób przekonać samą siebie, że nic wielkiego się nie stało. Za to ojciec spojrzał z pogardą za wychodzącymi rodzicami Krzyśka. No i ten wyraz twarzy został mu już do końca naszej rozmowy.
No i to było na tyle, jeśli chodzi o dobro dzieci
Kiedy zaczęłam wyjaśniać, o co chodzi, facet przerwał mi i powiedział, że wszystko już wiedzą. Że syn im dokładnie opowiedział, co się stało, i oni nie mają powodów, by mu nie wierzyć. Maks niczego nie ukradł, a w całą ta sprawę wrobił go Krzysiek.
– Ale dziewczynki z klasy, w której stała puszka, widziały ich obu. Widziały, jak ją zabierają! – powiedziałam, a wtedy on odparł, że mogło im się coś przewidzieć.
Dodał jeszcze, że teraz, kiedy zobaczył rodziców Krzyśka, to jeszcze bardziej wierzy swojemu synowi.
– Przecież widać, jaka to biedota. Nic dziwnego, że chłopak skubnął tę kasę.
Przyznam, że wtedy i mnie skoczyło trochę ciśnienie. Byłam stanowcza i powiedziałam, że wierzymy dziewczynkom z klasy mojej koleżanki i zamierzamy ukarać obu chłopców. Gdy ojciec Maksa zobaczył moją determinację, gdy zdał sobie sprawę, że nie ulegnę jego pokrętnej argumentacji, wpadł w złość. No i zaczęła się kłótnia, której nigdy nie zapomnę:
– To jest absurd! Dlaczego Maks miałby kraść? Nam pieniędzy nie brakuje! On dostaje pięćset złotych miesięcznie kieszonkowego! – krzyczał.
– Mirek! – uspokajała go zawstydzona, ale ciągle uśmiechnięta żona.
– No co? Próbuję tylko uzmysłowić tej pani – pokazał na mnie palcem – że się myli. Że to nie nasz syn! Trochę logiki, proszę pani. Ile tam było w tej puszce? Sto, dwieście złotych?!
– Nie zdążyliśmy policzyć…
– To załóżmy, że czterysta. Ja w tej chwili mogę tyle pani zapłacić. O, proszę bardzo! – zaczął wyciągać banknoty z portfela i rzucać na biurko; ciskał stuzłotówki na blat i coraz bardziej czerwieniał. – Niech mi pani nie mówi, że Maks kradnie! On w każdej chwili może ode mnie dostać, ile chce. Wystarczy, że poprosi. Pani by kradła czy poprosiła? Słucham panią!
– Dzieci kradną nie tylko z biedy. Czasem chcą tym wyrazić coś innego.
– Co na przykład, jeśli wolno wiedzieć? Co chciał wyrazić nasz syn, według pani światłej opinii?
– Nie wiem. To państwo powinniście to wiedzieć…
– A szkole za co płacimy? Za domową psychoanalizę!?
– Mirek! – kobieta spoważniała.
Nie było sensu ciągnąć tej rozmowy. Nie wdawałam się więc w dyskusję i przekazałam tylko, jakie są postanowienia szkoły, jaka kara czeka Maksa. Mówiłam raczej do matki, bo ojciec nadął się zupełnie i tylko prychał, gdy usłyszał, że chłopak dostanie naganę od dyrektora szkoły i do końca roku nie będzie brał udziału w żadnych wycieczkach czy zabawach. Gdy skończyłam, pozbierał swoje pieniądze z mojego biurka i wyszedł. Bez „do widzenia”.
Jego żona wyszła za nim, uśmiechając się pojednawczo. No i tak to jest w szkole. Nie z dziećmi mamy zazwyczaj problemy, ale z ich rodzicami. Z tymi, którzy nie chcą albo nie potrafią swoich pociech wychowywać. Którym wydaje się, że pozjadali wszystkie rozumy i wiedzą wszystko najlepiej. To oni psują dzieciaki, oni wpajają im złe nawyki, przekazują nieodpowiednie wartości. I to oni powinni wrócić do szkoły.
Czytaj także:
Babcia to nie darmowa agencja usługowa, nie prywatna niania i otwarta jadłodajnia
11-letni syn nie chce wyjechać z nami za granicę. Woli zostać z babcią
Teściowie zmuszają mnie do podpisania intercyzy. Zażądałam, żeby płacili mi za sprzątanie