Wielokrotnie jej mówiłam:
– Ogarnij się, kobieto! Pomyśl o sobie!
Dodawałam:
– Kto ma miękkie serce, musi mieć twardy tyłek, a u ciebie i jedno, i drugie z kruchego szkła!
Uśmiechała się, kiwała głową, że mam rację, przytakiwała… Nawet obiecywała, że to już ostatni raz, że nie pozwoli się więcej wykorzystywać, pójdzie po rozum do głowy i pogoni tę swoją córunię – egoistkę i manipulatorkę.
Nigdy nie dotrzymała słowa, była dyspozycyjna, jak na jakimś kontrakcie.
Wszystko rzucała i natychmiast leciała
– Dzieci mnie potrzebują – mówiła. – Pożycz na taksówkę, muszę się spieszyć!
– Już nie masz kasy? – dziwiłam się. – Przecież dopiero miałaś emeryturę! Co ty znowu nawyprawiałaś?
– Oj tam… Izuni zabrakło na rachunki. Po co ma robić debet?
– A ty możesz?
– Jakoś to spłacę. Ja mało potrzebuję, dam radę.
– I z oszczędności będziesz siedziała przy świeczce i jadła zupki minutki, tak? Na lekarstwa ci chociaż starczy? Bo tych na nadciśnienie nie wolno odstawiać, wiesz o tym?
– Wiem, nie marudź, Krysiu. Zresztą teraz są zamienniki, dużo tańsze… Też pomogą. Nie martw się!
Jak się mogłam nie martwić, kiedy widziałam, co wyprawia.
Nie miała swojego życia
Chudziutka, siwa, ubranie więcej niż skromne, nerwowa i wiecznie nasłuchująca telefonu:
„Gdzie położyłam komórkę, muszę ją mieć pod ręką, Iza może mnie wydzwonić, bo miała na dzisiaj jakieś plany. Kto by został z dziećmi?” – tylko tym się zajmowała i martwiła.
Taka była. Janka – moja najlepsza przyjaciółka. Pierwszą pożyczkę z parabanku wzięła na nowy telewizor dla Izuni. Był ogromny i płaski, jak kartka papieru. Kosztował dużo pieniędzy, ale Iza o takim marzyła. Podobno świetnie się prezentował w jej salonie.
Był taki elegancki, że stara kanapa i fotele kompletnie do niego nie pasowały, wręcz raziły! Wypatrzyła pasujący komplet wypoczynkowy. Skórzany, wygodny, elegancki, dobrej firmy…
– Pojęcia nie masz, jak Iza się ucieszyła. Zrobiłam jej prezent na urodziny, aż miała łzy w oczach.
– Co ty powiesz? – zakpiłam. – Tak się spłakała, chyba ze strachu, że tego nie spłacisz!
– Ze szczęścia! Nareszcie może zaprosić gości i się nie wstydzić, że mieszka jak bida z nędzą. Jeszcze dywan i będzie naprawdę ładnie.
– Dywan też ty kupisz?
– Nie od razu, ale myślę o tym. Nawet już oglądałam taki jeden…
Trochę się wtedy posprzeczałyśmy, bo mnie szlag trafił na taką głupotę. Obiecałam sobie, że więcej jej nie wspomogę finansowo, może oprzytomnieje i przywita się z rozumem? Pobożne życzenia! Nie tylko organizowała kasę, gdzie się tylko dało, jeden kredyt łatała drugim, a ten drugi – trzecim, ale w dodatku nie miała chwili oddechu.
Zawsze sobie obiecywała, że po przejściu na emeryturę przestanie się ścigać z czasem, zwolni, odpocznie. Całe życie ciężko pracowała na półtora etatu, żeby ukochanej córeczce niczego nie brakowało. Miała wyrzuty sumienia, że nie udało się jej stworzyć pełnej rodziny. Siebie obarczała winą za rozwód, chociaż to jej były małżonek był babiarzem i leniem.
– Może gdybym wykazała więcej zrozumienia, wszystko dałoby się posklejać – zastanawiała się. – Był trudny, ale dobrze zarabiał i Izie by przy nim ptasiego mleka nie zabrakło. A tak, to musiała zazdrościć koleżankom!
– Skoro był z niego taki dobry tatuś, to czemu nie płacił wyższych alimentów, tylko się z tobą szarpał o każdy grosz?
Emerytura niczego nie poprawiła, wręcz przeciwnie…
Janka wstawała około piątej, żeby zdążyć na autobus. Na przystanku była szósta dziewięć, potem przesiadała się na inny autobus i wreszcie parę minut przed siódmą była u Izuni. Jeszcze zdążyła jej podać kawę i musli z orzechami.
Sama je robiła, oczywiście kupując składniki za własne pieniądze. Zostawała z trójką dzieci. Najstarsze odprowadzała do przedszkola, na szczęście niedaleko… Maluchy albo brała ze sobą, albo, jeśli była niepogoda zostawiała w łóżeczkach i potem gnała z powrotem z duszą na ramieniu.
Do dwunastej działała jak robot kuchenny i sprzątający. Wspomagała się witaminami i innymi suplementami diety, żeby mieć siłę, ale nie zawsze pomagało. Potem znowu szła po najstarszego z młodszymi dziećmi (trzeba je było ubrać, zapakować do wózka, wtaszczyć do windy i uspokoić, jeśli marudziły) i wrócić jak najszybciej.
Izunia powinna wrócić około szesnastej, ale na ogół się spóźniała, bo koleżanki, zakupy, plotki ze znajomymi… Zawsze miała jakieś wytłumaczenie. Zięć przyjeżdżał zaraz po niej. Wtedy Janka najchętniej by usiadła i wreszcie odpoczęła, ale trzeba było się zbierać, bo młodzi wyraźnie chcieli zostać sami.
Po co im zawracać głowę, skoro tak ciężko pracowali i byli skonani, nieskorzy do rozmów i zniecierpliwieni, kiedy próbowała opowiadać, co się działo w ciągu dnia w domu z dziećmi… Nawet jej do głowy nie przyszło, żeby poprosić „odwieźcie mnie autem”. Skoro sami nigdy tego nie zaproponowali, jak ona miała się narzucać?
Wracała z przesiadkami, w tłoku, nieludzko zmęczona
Miała przecież przed sobą parę godzin snu! Świątek, piątek i niedziela wyglądały identycznie. Tak, niedziela również. Bardzo często Iza podrzucała jej dzieci na cały dzień.
– Chcemy się wreszcie wyspać – mówiła. – Mam chyba prawo do odpoczynku, jeśli się nie zregeneruję, padnę jak kawka!
Kiedyś chciałam Jankę zabrać za miasto, gdzie mamy letni domek i kawałek łąki. Namawiałam tak długo, aż się wreszcie zgodziła.
– Posiedzimy na leżaczkach, popatrzymy na sosny i błękitne niebo, powdychamy woń żywicy i mchu… Odetchniesz od tego kieratu. Zgoda?
W końcu powiedziała, że chętnie. No i co? W sobotni poranek odwołała wyjazd:
– Nie mogę, mam wnuki u siebie… Młodzi pojechali do znajomych na grilla, wrócą po weekendzie. Nie mogłam odmówić!
Ze wstydem przyznaję, że byłam na nią wściekła
Przestałam telefonować, dowiadywać się, co słychać, radzić, pomagać…
– Niech robi, co chce, jak jest taka głupia. Nic na to nie poradzę – mówiłam do męża.
Długo się nie odzywała. Tylko raz zadzwoniła i zapytała, czy mogę jej pożyczyć sporą sumę. Mówiła, że jest w kryzysie, nie ma się do kogo zwrócić, a wierzyciele naciskają… Odmówiłam.
– Idź do Izuni – zaproponowałam. – Niech ci pomoże. To jej obowiązek, w końcu to dla niej była ta kasa.
Odłożyła słuchawkę.
„I świetnie” – pomyślałam. „Nie muszę się migać i tłumaczyć. Mogła się z tym liczyć, że ją w końcu przycisną!”.
Minęło lato, zaczęła się jesień, a wiadomości od Janki nadal nie było. Niespodziewanie odezwała się do mnie jej córeczka. Pytała, czy nie wiem, co z mamą? Nie miałam pojęcia…
– Bo się nie pokazuje, nie dzwoni, nie odbiera komórki, to się trochę martwię – mówiła.
– Trochę? Ja na twoim miejscu bym się bardzo martwiła – zaczęłam.
A ona na to, że faktycznie mam rację, bo wykupili tanią, posezonową wycieczkę zagraniczną i jak mama nie zostanie z dzieciakami, to nie wie, co zrobią.
– Ma muchy w nosie! – narzekała. – Myśli, że co? Mamy ją błagać? W końcu jak się ma wnuki, to i są jakieś obowiązki. Rodzina powinna sobie pomagać!
– Może twoja mama miała dosyć tego pomagania w jedną stronę? – zapytałam.
– Co ciocia opowiada? – zdziwiła się. – Czy mamie było źle? Mieszkała sama, robiła, co chciała, nikt jej nie przeszkadzał, nie bałaganił, miała święty spokój!
– My rozmawiamy o tej samej osobie? – zapytałam, ale Iza albo faktycznie nie rozumiała, albo udawała, że nie rozumie, co mam na myśli.
– Przecież nikt jej do niczego nie zmuszał – usłyszałam. – To był jej wybór, mówiła, że chce się czuć potrzebna.
Ale i ja się zaczęłam niepokoić
To było niepodobne do Janki tak zniknąć i się nie interesować, jak żyją jej ukochane wnuki i Izunia. Pomyślałam, że musiało się stać coś złego. Namawiałam Izę, żeby zawiadomiła policję i zaczęła szukać matki.
Zwlekała, twierdziła, że Janka histeryzuje i chce szantażować, żeby wymusić coś na Izie.
– Nawet wiem, o co jej chodzi. Zezłościła się o to, że ją poprosiłam o spłacenie nowego kredytu… A niby do kogo miałam się z tym zwrócić? Muszę zrobić korektę podbródka, licówki na zęby i wyglądać wreszcie jak człowiek! Myślałam, że ona to rozumie!
Mijały kolejne dni i sytuacja stawała się coraz bardziej niepokojąca. Nawet Iza zaczęła poważnie myśleć o zgłoszeniu zaginięcia matki, ale zanim się na to zdecydowała, odezwał się notariusz, u którego Janka zostawiła list do swojej córki.
Z tym listem Iza wpadła do mnie i zaczęła wrzeszczeć
– Załatwiła mnie na amen! – krzyczała. – To ma być matka? Niech ciocia sama powie, jak ona mogła mi to zrobić?
– Ale co? Uspokój się i powiedz, o co chodzi?
Okazało się, że Janka dokonała w swoim życiu zaskakujących zmian: sprzedała mieszkanie, pospłacała wszystkie długi i wyjechała za granicę do pracy. Zatrudniła się jako opiekunka starszej pani. Dostała wygodny pokój z łazienką i niezłą pensję.
Przydała się jej znajomość języka niemieckiego, łagodny charakter i dobre serce. Pisała, że nie wróci, dopóki Iza nie zacznie w niej widzieć matki, a nie bankomatu, służącej, kucharki i niani. Nie podała swojego adresu, oświadczyła, że się odezwie, kiedy sama będzie miała na to ochotę.
Na koniec przesłała pozdrowienia rodzinie oraz znajomym i obiecała, że jest wdzięczna tym, którzy jej pomagali, a tym, którzy nie chcieli pomóc, wybacza…
Iza szalała! Obiecywała, że zamknie matkę w psychiatryku, bo najwyraźniej straciła rozum. Na szczęście nie wiedziała, gdzie Janki szukać, a poza tym szybko pojęła, że nie ma podstaw do takich działań.
Janka jest dorosła, dysponowała swoją własnością, miała prawo do wszystkich decyzji, jakie podjęła. Izunia musiała odpuścić i zatrudnić opiekunkę do dzieci, ale nie jest z tego zadowolona.
– Za każdą dodatkową minutę trzeba jej płacić, na gotowanie się nie umawiała, na sprzątanie też nie, tylko wymagania i pretensje… Nie to, co mama!
Nic jej na to nie odpowiadam. Wiem, gdzie jest Janka, bo do mnie napisała, ale prędzej dam się przypiec na ogniu, zanim to komuś zdradzę. Jestem dumna z mojej przyjaciółki. Okazuje się, że można się odbić od dna i wypłynąć. Jance się udało!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”