Chodziłam już tak dobrą godzinę z anteną w dłoni po pokoju, przesuwałam ją dalej od kaloryfera, bliżej okna, ale nadaremnie. Obraz w telewizorze nie poprawił się nawet o jotę. Najpierw ekran pokryło śnieżenie, słychać było trzaski i szumy, potem stawał się coraz węższy i węższy, w końcu przybrał postać wąskiego paska… Postukałam jeszcze dłonią w obudowę, ale i to nie pomogło. Z rezygnacją usiadłam w fotelu i pomyślałam, że trzeba będzie wezwać fachowca, a więc szykował się nowy wydatek…
– Coś ty, Basia, szkoda pieniędzy – rozwiała moje złudzenia kuma z parteru, Jadźka, gdy przyszła na popołudniowa herbatkę i wspólne oglądanie serialu.
– Z tego pudła to już nic nie będzie, musisz pomyśleć o czymś nowym…
– Przecież ja nie mam pieniędzy – wzruszyłam ramionami i ciężko westchnęłam. – Mojej renty wystarcza akurat od piątego do piątego i ani dnia dłużej.
– Na raty sobie weźmiesz – powiedziała sąsiadka. – Kredyt dostaniesz w każdym banku, masz przecież stałe dochody – spojrzała na mnie znacząco i obie się roześmiałyśmy.
Fakt, miałam dochody, takie jak i ona, najniższą rentę, o której to mówili, że za duża, żeby umrzeć a za mała, żeby żyć…
– Tyle lat przeżyłam i nigdy w długach nie byłam, to i na starość nie będę – potrzasnęłam stanowczo głową. – Nie ma mowy o żadnym kredycie…
Dobrze było mi mówić, ale bez telewizora trudno przeżyć tak dzień za dniem. Jadźka co prawda przyniosła mi jakieś przedpotopowe czarnobiałe pudło z piwnicy, ale wysłużone już tak było, że ledwie mogłam odróżnić na ekranie postacie, jedną od drugiej. Ale dobre i to, nie powinnam wybrzydzać, darowanemu koniowi nie zagląda się przecież w zęby… Zdecydowałam jednak, że telewizor muszę mieć, taki z prawdziwego zdarzenia i postanowiłam oszczędzać.
Co miesiąc z mojej renty odkładałam dwieście złotych, ograniczając moje wydatki do minimum. Stwierdziłam, że takie nowoczesne cudo z płaskim ekranem warte jest obniżenia mojego standardu życiowego… Kupowałam produkty wyłącznie w promocji, zdecydowałam nie robić zmian w mojej garderobie przez najbliższy rok. Serce mnie bolało, ale za to w szufladzie komody, co miesiąc przybywało banknotów…
Zbliżała się Wielkanoc, a ja byłam coraz bliżej upragnionego tysiąca. Zdecydowałam, że w tym roku święta zrobię sobie skromne, bez tych wszystkich kulinarnych szaleństw, więc będę mogła dodatkowo odłożyć jeszcze do koperty z pięćdziesiąt złotych. Wkładałam je właśnie do szuflady, gdy usłyszałam dzwonek domofonu. Chwilę potem, trochę zdziwiona tą niespodziewaną wizytą, otwierałam drzwi mojej najmłodszej wnuczce, Kasi.
– Przepraszam, że bez uprzedzenia, babciu – cmoknęła mnie w policzek. – Ale chciałam cię osobiście zaprosić, więc przyszłam… Chyba nie przeszkadzam?
– A w czymże miałabyś mi przeszkodzić – pokiwałam głową z uśmiechem. – Czego, jak czego, ale wolnego czasu to mi nie brakuje…
– W ostatniej chwili zmienili mi termin obrony pracy doktorskiej – powiedziała Kasia. – Mój promotor nieoczekiwanie wyjeżdża za granicę, na kontrakt, więc to już za tydzień będzie – uśmiechnęła się radośnie. – A potem, babciu, zapraszam cię na uroczysty obiad w restauracji na starym mieście…
– Tak się cieszę, dziecko – przytuliłam ją do siebie. – To magistrem będziesz, to dobrze… – wzruszyłam się trochę, czułam, jak łzy napłynęły mi do oczu.
– Tata przyjedzie po ciebie samochodem, więc nie będziesz miała kłopotu z dojazdem na uczelnię – Kasia spojrzała na zegarek. – Muszę uciekać, mam jeszcze masę spraw do załatwienia…
Gdy wyszła, przysiadłam na chwilę, bo poczułam się zmęczona. Chociaż przecież niczego takiego ciężkiego nie robiłam… Ot, ta wielka radość na moment mnie przytłoczyła. Zaczęłam gorączkowo myśleć: „Kasia wreszcie będzie doktorem, to dobrze, zdolna dziewczyna, zawsze chciała się uczyć…. Słyszałam od syna, że na uczelni ma zostać, jako asystentka profesora… No cóż, z takiej wnuczki tylko dumna być mogłam. A na tę jej obronę, to włożę granatową suknię, z koronkowym karczkiem. Już dawno nie miałam okazji, żeby się w nią wystroić… I ten szal w róże założę…. Kwiaty jakieś eleganckie w kwiaciarni będę musiała zamówić dla Kasi, nie wypada przecież zanieść bukietu ze straganu… No tak, kwiaty to jedno, ale chyba o jakimś prezencie powinnam też pomyśleć… Ale czym ja sprawiłabym radość wnuczce? Może więc lepiej kopertę… Jednak stu czy dwustu złotych do niej nie włożę, tylko jak już dać, to okrągłą sumkę… Tylko skąd ja ją wezmę…?”
W tym momencie mój wzrok machinalnie powędrował w stronę komody, tam, gdzie w górnej szufladzie leżała biała koperta z okrągłym tysiącem… „Właśnie, tysiąc złotych i elegancki bukiet czerwonych róż, to byłby dobry prezent dla Kasi, taki naprawdę od serca…” – pomyślałam. „Tylko że wtedy mój telewizor „odjechałby” gdzieś nawet nie na boczną zwrotnicę, ale w siną dal”.
Cóż jednak miałam robić, przecież byłam babcią, w żadnym razie nie wypadało iść na taką uroczystość z pustymi rękami. „Co tam telewizor!” – uznałam w końcu. „Wytrzymałam tyle czasu z tym czarnobiałym gratem Jadźki, to wytrzymam jeszcze trochę, a radość i szczęście wnuczki są ważniejsze.
Uroczystość była bardzo piękna, tylu gości, a Kasia tak mądrze mówiła, chociaż ani połowy z tego nie zrozumiałam i potem odpowiadała na pytania tych wszystkich uczonych. Duma mnie rozpierała, gdy jej słuchałam, popłakałam sobie nawet trochę ukradkiem. Co tam ten tysiąc złotych, co tam nowy telewizor. To wszystko nic w porównaniu z uczuciami, które wypełniały mi serce…
No, ale potem zaczęłam od nowa odkładać pieniądze. Standard życia wciąż miałam obniżony do minimum, biegałam po supermarketach za promocjami, a w szufladzie komody znowu przybywało banknotów z królem Jagiełłą.
Lato się kończyło, już zrobiłam sobie kilka wycieczek do salonu ze sprzętem elektronicznym, upatrzyłam sobie nawet taki jeden telewizor, piękny, nowoczesny, płaściutki tak torcik waflowy. Brakowało mi jeszcze tylko dwóch banknotów stuzłotowych, czekałam więc niecierpliwie do renty…
Tamtego dnia, gdy spodziewałam się listonosza, zadzwonił telefon. Z radością usłyszałam w słuchawce głos Jaśka, syna córki, a mojego ukochanego wnuczka. Akurat wrócił z Anglii, gdzie przez całe wakacje pracował. Wiedziałam, że chce kupić samochód, to było jego marzenie.
– Przywiozłem ci, babciu, herbatę, prawdziwą angielską Earl Grey, nie żadne tam podróby – powiedział, niemal miażdżąc mnie w swym uścisku, gdy jeszcze tego samego popołudnia przyszedł mnie odwiedzić. – Zobaczysz, jest świetna…
Rozczuliłam się, obracając w dłoniach granatowe pudełko z herbatą. Kochany chłopak, pamiętał o babci, o tym, że uwielbiałam dobrą herbatę… Zaraz zaparzyłam nam po filiżance i rzeczywiście, była świetna, dawno takiej nie piłam…
– A to są zdjęcia, zobacz, babciu –Jasiek rozłożył przede mną plik korowych fotek. – Ostatnie dwa tygodnie miałem wolne, podróżowaliśmy z kumplem stopem, po Szkocji… – podsuwał mi pod oczy coraz to inne widoczki.
– No, a powiedz, jak tam z pracą było, zarobiłeś dobrze? – spytałam.
– Całkiem nieźle – pokiwał głową Jasiek. – Mam już upatrzony samochód, taki, o jakim marzyłem… – westchnął. – Tylko, że brakuje mi trochę, całkiem niewiele, ale zupełnie nie mam skąd wziąć…
– A ile ci brakuje? – spytałam.
– Dwa tysiące – powiedział. – Myślałem, że rodzice dołożą, ale oni mają jakieś swoje wydatki – wzruszył ramionami i twarz mu posmutniała. – Będę musiał skądś pożyczyć…
Pomyślałam, że każdy ma swoje marzenia, a one są po to, aby je realizować. Ja kiedyś w młodości też je miałam, ale jakoś tak szybko rozpłynęły się w codziennych, szarych troskach. Więc dlaczego by mojemu wnukowi nie miałoby się spełnić to marzenie, samochód to przecież nie willa na Majorce, co tam te dwa tysiące…
– Nie musisz nigdzie pożyczać, Jasiu – podeszłam do komody i wyjęłam kopertę z moim marzeniem o telewizorze. – Tu jest prawie dwa tysiące, a to dwieście złotych to już chyba nie będzie problem…
– No pewnie, że nie będzie – uradowany Jasiek aż podskoczył i mocno mnie ucałował. Zaraz jednak jakby się zmitygował i popatrzył na mnie niepewnie. – Ale babciu, ja nie wiem, czy mogę…
– Możesz, możesz, ja ci to mówię – stanowczym gestem wsunęłam mu kopertę w dłoń. – Marzenia są po to, żeby je spełniać.
Cieszyłam się, że pomogłam wnukowi. Gdy tylko kupił wymarzone auto, zabrał mnie na przejażdżkę. Ależ świeciły mu się oczy, a uśmiech ani na chwilę nie znikał z twarzy. Co tam telewizor! Warto było go poświęcić, aby zobaczyć taką radość wnuka.
Po raz trzeci zaczęłam jednak odkładać pieniądze, a mój standard życiowy wciąż pozostawiał wiele do życzenia. Tym razem jednak postanowiłam, że chociażby nie wiem co, uzbieram tę kwotę i nikt mi w tym nie przeszkodzi. Niczyje marzenia i inne ważne rzeczy. Piękny, nowoczesny telewizor z płaskim ekranem stał się teraz moim najważniejszym życiowym celem.
Nie przewidziałam tylko jednego. Że moja druga wnuczka, Martyna, zechce wyjść za mąż. Z wielką pompą, ślubem w bazylice, przyjęciem na dwieście osób w najlepszej restauracji w mieście i tak dalej. Dowiedziałam się o tym gdzieś w okolicy Bożego Narodzenia, a uroczystość miała się odbyć na Wielkanoc. Tak więc, na uzbieranie na porządny prezent pozostało mi całkiem niewiele czasu, mając nawet na względzie tę kwotę, odłożoną już w szufladzie komody.
Nie kupiłam więc telewizora na Boże Narodzenie, nie kupiłam na Wielkanoc. Za to moja wnusia dostała ode mnie okrągłą sumkę na nową drogę życia, na szczęście. Nie musiałam się wstydzić mojego prezentu i taka byłam dumna z siebie, gdy wręczałam młodym ozdobną kopertę przewiązaną wstążeczką…
A potem naszła mnie dziwna refleksja. Już tyle czasu oszczędzam na nowy telewizor, sumiennie, co miesiąc wkładam do koperty te dwa banknoty, dzielnie wytrzymuję obniżony do minimum standard życiowy i z jakim skutkiem? Koperta świeci pustkami, a ja wciąż oglądam ten rozmazany czarnobiały obraz w pudle Jadźki… No cóż, ale za to moje wnuki są szczęśliwe, Kasia, jako asystentka profesora, Jasiek w swym wymarzonym aucie, Martyna z małżonkiem u boku… A moje pragnienia, cóż starość musi być cierpliwa…
W lecie wypadały moje siedemdziesiąte urodziny, więc trzeba było pomyśleć o jakimś małym przyjęciu dla najbliższych… A na to trzeba było trochę grosza, więc telewizor znowu musiał zejść na dalszy plan… A właściwie to tak się już przyzwyczaiłam do tego pudła Jadźki, że nawet serce mnie już tak nie bolało, że nie mogę mieć jeszcze tego nowoczesnego.
W dniu moich urodzin oczekiwałam na gości. Stół pięknie nakryty najlepszą porcelaną, wytworne kieliszki z cienkiego szkła czekały na szampana, który chłodził się w lodówce. I to nie żadne tam musujące wino, ale prawdziwy, francuski szampan, w końcu oszczędzałam na to przyjęcie przez kilka miesięcy… A i ciasta wyszły mi wspaniałe, udały mi się tak, jak nigdy dotąd. Ucieszą się moje wnuki, zwłaszcza z wiedeńskiego sernika, który wprost uwielbiali…
Kroiłam akurat mięso do obiadu, żeby je podgrzać w piekarniku, zanim zacznie się schodzić rodzina, gdy usłyszałam dzwonek u drzwi. Trochę zdziwiona, spojrzałam na zegarek, było jeszcze za wcześnie na gości…
– Najlepsze życzenia dla szanownej jubilatki – ze zdumieniem patrzyłam na dwóch mężczyzn w kurierskich uniformach, stojących u mojego progu z wielkim pudłem obwiązanym szeroką, czerwoną wstążką. – Przesyłka dla pani, tu proszę podpisać – jeden z nich podsunął mi pod nos jakiś papier.
– Ale ja nic nie zamawiałam – zdziwiłam się.
– My mamy tylko dostarczyć, a pani pokwitować odbiór – odparł mężczyzna, uśmiechając się. – Wszystko jest opłacone, łącznie z napiwkiem… – wnieśli do mieszkania spore, płaskie pudło.
Gdy zamknęłam za nimi drzwi, przez chwilę stałam nieruchomo nad tym pakunkiem. „Cóż to takiego może być?” – zastanawiałam się. Dopiero po chwili dostrzegłam małą ozdobną kopertę, wsuniętą za kokardę. Wyjęłam z niej bilecik. Oczy zaszły mi łzami wzruszenia, ledwie mogłam przeczytać drobny, ozdobny druk: „Najukochańszej Babci, w dniu jej urodzin, z najlepszymi życzeniami spełnienia wszystkich marzeń, od wnuków, Kasi, Martyny i Jaśka”.
Delikatnie, żeby pudło nie przewróciło się, odwinęłam je z kolorowego papieru. W środku był telewizor, taki, jaki sobie wymarzyłam, z wielkim, płaskim ekranem, w eleganckiej, czarnej obudowie… Aż nie wierzyłam własnym oczom.
Nie wiem, skąd moje wnuki wiedziały, że to jest moje marzenie? Nigdy bym nie przypuszczała, że obdarują mnie właśnie tym, że spełnią moje marzenie, które sama usiłowałam zrealizować przez tyle czasu i mi się nie udało. Co to jednak znaczy rodzina… Odgadli moje najskrytsze pragnienie, chociaż przecież żadnemu z nich nigdy o nim nawet nie wspomniałam. Teraz tylko trzeba będzie podłączyć antenę, ustawić telewizor w odpowiednim miejscu i będę miała prawdziwe kino w domu. Z rozrzewnieniem spojrzałam na stare pudło Jadźki, no cóż, będzie musiało wrócić do piwnicy… A ja musiałam się zabrać za obiad i to szybko, skoro chciałam zdążyć ze wszystkim na czas, zanim zaczną się schodzić goście. Otarłam wierzchem dłoni łzy i poszłam do kuchni.
Czytaj także:
„Była żona porwała naszą 7-letnią córkę za granicę. Znalazła nowego gacha i postanowiła wykreślić mnie z jej życia”
„Od dziecka wszystkim szybko się nudziłam. Nie sądziłam jednak, że kiedyś znudzę się rolą żony i matki”
„Mój poród był koszmarny. Dzieci wyciągano ze mnie kleszczami, odmówiono mi cesarki. Prawie tego nie przeżyliśmy”