Pamiętam chwile z dzieciństwa, kiedy głośno płakałam, jeśli coś działo się nie po mojej myśli. Najczęściej było to w sytuacji, gdy chciałam dostać prezent, jakiego jeszcze nie miałam. Rodzice kupili mi raz klocki lego, o które ich prosiłam. Chodziłam jeszcze do przedszkola, ale zdawałam sobie sprawę, że otrzymałam zabawkę trudno wtedy dostępną i drogą, jak na możliwości finansowe mamy i taty. Wzruszona podziękowałam im, a sobie obiecałam szanować upominek.
Przez kolejne dni budowałam mosty i domy, zarówno sama, jak i z koleżankami. A potem nagle coś się zmieniło i nie mogłam patrzeć na klocki. Udawałam, że nadal się nimi bawię, ale strasznie mnie to nudziło. Ziewałam najpierw ukradkiem, potem głośno, żeby w końcu oznajmić, że marzę o lalce Barbie. Mama przecząco pokiwała głową, mówiąc, iż przez dłuższy czas nie ma mowy o kupowaniu nowych zabawek. Zaczęłam płakać, a po chwili rzuciłam się z wrzaskiem na podłogę.
– Anusiu, córeczko! Co się stało? – spytał zatroskany ojciec.
– Anusia ma dosyć klocków i… – mama opowiedziała o wszystkim.
– Dziecko, masz pełen pokój zabawek – nie wierzył własnym uszom ojciec.
Widząc, że moje lamenty nie odnoszą skutku, zaczęłam głośno wyć.
– Trudno. Nasza Anusia się rozwija, dlatego potrzebuje nowych bodźców. Pożyczę pieniądze i kupię jej tę lalkę – złamał się tata.
Zaraz ucichłam i rzuciłam mu się z wdzięcznością na szyję.
Mama nie była zachwycona.
– Anusia uważa, że zawsze będzie miała to, co chce. A w życiu tak nie jest. Poza tym to niedobrze, że ona szybko się wszystkim nudzi, nie potrafi się na niczym skupić, ani przyzwyczaić do czegokolwiek – wyliczała, ale ojciec ją zbył.
– Skoro życie jest takie ciężkie, to niech przynajmniej dzieciństwo będzie rajem.
Po dwóch dniach dostałam upragnioną Barbie, żeby za jakiś czas zażądać innej zabawki, którą również otrzymałam.
I tak działo się zawsze
Byłam grzeczna i posłuszna pod warunkiem, że spełniano moje życzenia. Nie widziałam w tym nic niewłaściwego. Życie było tak różnorodne, ciekawe i obfitujące w niezliczoną ilość zarówno przedmiotów, jak i interesujących ludzi, że byłoby dziwne, gdybym nie chciała tego poznać. A ja bardzo chciałam. Dziwiłam się, że inni tego nie rozumieją i mają mi to za złe.
W przedszkolu przez dość długi czas moją najlepszą przyjaciółką była Kasia. Ale gdy w mojej grupie pojawiła się Aga, zabawy i rozmowy z Kasią wydały mi się nudne. Zaprzyjaźniłam się z Agą, nie zważając na to, że Kasia płacze po kątach. Potem znowu moją uwagę przykuły bliźniaczki Ewa i Iza. Robiłam wszystko, żeby spędzać z nimi jak najwięcej czasu. Takie postępowanie stało się moim nawykiem, przez co wprawdzie ciągle odczuwałam kolejny dreszcz emocji, będący efektem zetknięcia się z jakąś nowością, ale nie miałam bliskich koleżanek. Ba, moi rówieśnicy zaczęli się wzajemnie ostrzegać przed moją niestałością, co jednak nie martwiło mnie w najmniejszym stopniu.
Natomiast rodzice bardzo to przeżywali, zastanawiając się często, jak przy moim grymaśnym usposobieniu poradzę sobie w życiu. Sądzili nawet, że nauka szybko mnie znudzi i nie skończę szkoły. Te obawy okazały się bezpodstawne, jako że każdy przedmiot był inny i już przez to mnie interesował, a lekcje trwały tylko czterdzieści pięć minut – jak później żartowałam. Byłam całkiem dobrą uczennicą i bez problemów zdałam maturę. Mama i tato odetchnęli z ulgą, gdyż wyglądało na to, iż w końcu spoważniałam i wyrosłam z dziecinnych kaprysów. Chcieli, żebym skończyła studia, a ja nie miałam nic przeciwko temu, widząc przed sobą nieznaną jeszcze, a więc ciekawą perspektywę poznania czegoś nowego.
Po krótkim namyśle mój wybór padł na politologię. Podczas pięciu lat nauki znużyły mnie kolejno wszystkie przedmioty, lecz zacisnęłam zęby i zaliczyłam każdy, mając na uwadze prośby rodziców o zrobienie dyplomu. Na szczęście, będąc studentką, mogłam robić mnóstwo innych rzeczy i to pomogło mi przetrwać ten czas. Udzielałam się w samorządzie studenckim, działałam w kole miłośników filmu, teatru i malarstwa. Kiedy znudziła mnie jedna dziedzina, zostawiałam ją i zajmowałam się inną. Poznawałam przy tym sporo fajnych ludzi. Wtedy miałam już tyle rozumu, że tracąc zainteresowanie jakąś osobą, nie zrywałam z nią kontaktu, tylko go na pewien czas rozluźniałam. Zyskałam opinię dziewczyny zdolnej, o wielu zainteresowaniach i życzliwej innym.
Na ostatnim roku zaczęłam się spotykać z Michałem, moim kolegą ze studiów. Szybko się w sobie zakochaliśmy i Michał poprosił mnie o rękę. Ja jednak wolałam trochę poczekać ze ślubem i życiem rodzinnym, które dla mnie oznaczało monotonię i kres wszystkich możliwości. Obserwowałam, jak często moje koleżanki, zapomniawszy o swoich marzeniach i zainteresowaniach, grzęzły w kieracie gotowania, sprzątania i opieki nad dzieckiem. Nie dość, że takie życie potrafiło nieźle zmęczyć, to było w dodatku śmiertelnie nudne. A że bałam się nudy jak zarazy, przyjęłam propozycję wyjazdu do Stanów na staż. Michał, nie chcąc się ze mną rozstawać, wystarał się o podobny staż dla siebie i wkrótce wylądowaliśmy w Denver, które stało się naszym miejscem zamieszkania na ponad rok.
Długo byłam święcie przekonana, że wygrałam los na loterii. Miałam niezłą pracę i ukochanego chłopaka przy sobie. Żyłam w ogromnym i ciekawym kraju, który można było na okrągło zwiedzać i nigdy nie miało się dosyć. Po jakimś czasie poczułam jednak znajome znużenie. W pracy musiałam przebywać większą część dnia i trzymać się określonych procedur postępowania. Owszem, w wolnym czasie jeździliśmy z Michałem na wycieczki tu i tam, ale czy to znowu coś takiego nadzwyczajnego? Ciągle te same ulice, te same ściany wynajętego mieszkania i ten sam Michał… Życie przypominało stojącą wodę, a ja nudziłam się coraz bardziej i z tego powodu często wpadałam w złość. Michał, wpatrzony we mnie jak w obrazek, zdawał się doskonale mnie rozumieć.
– Rutyna jest dla tępaków, nie dla osób inteligentnych, o szerokich horyzontach. Anusiu, może wyjedziemy do innego miasta?
– Szybko poznamy nowe miejsce, a praca… wszędzie to samo – odpowiadałam zniechęcona.
– Masz rację. Myślę, że podświadomie tęsknisz za krajem i rodziną, i z tego powodu nic cię nie bawi.
Uczepiłam się tej myśli.
– Jasne. To co, wracamy? Wszystko się ułoży, kiedy będziemy u siebie.
Po powrocie do Polski nie mogliśmy się opędzić od pytań zdumionych znajomych. Nikt nie mógł pojąć, że mając dobrą i legalną pracę w Stanach, wybraliśmy życie w kraju. Zbywałam ludzi opowieściami o tęsknocie do rodziców. Wzięłam ślub z Michałem i szukałam intensywnie posady, a po jakimś czasie wylądowałam na infolinii bankowej. Urządzanie nowego mieszkania, kupionego przez naszych rodziców, ogromnie mnie zajmowało, czego nie mogłam powiedzieć o pracy. Potwornie nudziło mnie odbieranie telefonów i odpowiadanie na głupawe pytania, a regulamin w banku przyprawiał mnie o dreszcze.
Pewnego razu nie wytrzymałam i zamiast udzielić informacji, skrzyczałam ostro dzwoniącą klientkę. Nie czekając na reakcję kierownictwa, wstałam od biurka, zabrałam swoje rzeczy i wyszłam, zapowiadając, że moja noga więcej tam nie postanie.
– Znając ciebie, droga Anusiu, można się było tego spodziewać – powiedziała sarkastycznie moja mama po wysłuchaniu całej historii.
Ojciec kiwał głową, ale Michał stanął w mojej obronie.
– Czy Anka koniecznie musi pracować akurat na takim stanowisku? Robota niewdzięczna i licho płatna. Stanowczo nie dla mądrego człowieka.
– W Ameryce nasza Anusia miała ciekawsze zajęcie, a jednak i tam nie wytrzymała. Jak tak dalej pójdzie… ech, czarno to widzę – rzekł tata, a ja, poczuwszy się niesprawiedliwie osądzona, natychmiast się zacietrzewiłam.
– To nie tak, jak myślicie! Wybór pracy nie jest prostą sprawą. Zanim człowiek znajdzie coś, co go zainteresuje, przedtem musi szukać, a że się czasem pomyli? Normalka.
– Wiesz już, co chcesz robić? – spytała moja rodzicielka.
– Mamo, daruj sobie kpiny. Założymy z Michałem firmę organizującą wesela. Pracy nam nie zabraknie.
– Czy zdajesz sobie sprawę, jaka to żmudna i uciążliwa robota? Będziesz musiała spełniać różne, nieraz dziwne zachcianki, słuchać pretensji i narzekań, że mogło wszystko wypaść lepiej. A organizacja całej imprezy, od terminu po kolor literek na zaproszeniach… – wyliczała mama.
– I bardzo dobrze! To takie urozmaicone zajęcie, że nigdy mi się nie znudzi – ucięłam.
Własna firma musiała poczekać, gdyż okazało się, że jestem w ciąży. Oboje z Michałem nie posiadaliśmy się z radości, przyszli dziadkowie również. Mama tylko westchnęła, jak wytrzymam dziewięć miesięcy, nie umierając przy tym z nudów, ale wyśmialiśmy ją. To była całkiem inna sytuacja i wszystko powinno się dobrze ułożyć. Ułożyło się, choć nie tak, jak myślałam. Każdy miesiąc, ba, każdy dzień mojego odmiennego stanu był przecież inny! Przyjmowałam to z radością i ciągle rozmawiałam z nienarodzonym dzieckiem. To miał być cudowny początek wspaniałego, pełnego obiecujących niespodzianek życia.
Kiedy na świat przyszedł Staś, wpatrywałam się w niego z miłością i obiecałam, że nie będziemy się ze sobą nudzić. Szybko się przekonałam, że łatwo to się tylko mówi. Nieustająca opieka nad synkiem, karmienie go o tych samych godzinach, przewijanie i usypianie zaczęło mnie denerwować. A jeszcze zakupy, sprzątanie i gotowanie… miałam powyżej uszu tego nudziarstwa. Nie mogłam mieć pretensji do Michała, gdyż pracował od rana do wieczora na naszą rodzinę. W duchu go za to podziwiałam. „Jak można wytrzymać to, że każdego dnia dzieje się to samo?” – zastanawiałam się. Czułam się przygnębiona tkwieniem w kieracie, z którego nie widziałam wyjścia. „Stanowczo przecenia się rolę domu i rodziny” – myślałam osowiała.
Mama, widząc, co się ze mną dzieje, nie kpiła tym razem, tylko usiłowała dodać mi otuchy. Mówiła, że dziecko rośnie i wkrótce będę miała więcej czasu dla siebie. Kiwałam potakująco głową, myśląc, że gdybym zdawała sobie sprawę, jak się wszystko potoczy, nie zdecydowałabym się na ślub i dziecko. Raczej sprawiłabym sobie psa. Będąc osobą wolną i niezależną, mogłabym robić, co mi się podoba i nikt by mi nie wyrzucał, że szybko się nudzę. Na swoje utrzymanie potrafiłabym zarobić… Tymczasem stało się, jak się stało i żyję jak w niewoli.
Niespodziewanie zadzwoniła do mnie koleżanka ze studiów, mieszkająca obecnie w innym mieście i zaprosiła mnie do siebie na kilka dni.
– Anka, wychodzę za mąż i już cię zapraszam na wesele. Przedtem musimy je tylko zorganizować.
– To może ja ci pomogę? – prawie skakałam z radości na myśl o jakiejkolwiek odmianie.
– Poradziłabyś sobie na pewno. Ale chyba nie teraz, przecież masz malutkie dziecko? – wątpiła koleżanka.
– Daj mi dwa dni. Poproszę mamę, żeby zaopiekowała się Stasiem i jestem u ciebie!
Mama nie była zachwycona moim pomysłem i tym, że musi brać w pracy urlop, ale byłam nieugięta i oznajmiłam, że zwariuję, jeśli choć na kilka dni nie wyjadę. Czułam taką determinację, że chciałam, jak w dzieciństwie, zrobić porządną awanturę z wrzaskiem i tupaniem nogami. Na szczęście mama i reszta rodziny dali się w końcu przekonać. Kazali mi nawet odpocząć i dobrze się bawić, abym nabrała sił. Szczęśliwa, że wszystko poszło zgodnie z planem, prawie nie słuchałam słów pożegnania. Cmoknęłam męża i synka w czoło i tyle mnie widzieli. Miałam zamiar jak najdłużej korzystać z odzyskanej wolności.
Zgodnie z przewidywaniami odżyłam u Asi. Miałyśmy sobie mnóstwo do powiedzenia. Przedstawiła mnie swojej rodzinie i narzeczonemu, chodziłyśmy na spacery po okolicy i zwiedzałyśmy zabytki. Każdy dzień był pełen nowych wrażeń i każdy witałam z radością. A kiedy moja koleżanka opowiadała mi o planowanym weselu, zamieniłam się w słuch, żeby potem wziąć ster w swoje ręce i wymyślić od podstaw całą imprezę. Telefonowałam do sklepów, kwiaciarni i restauracji, pytałam o szczegóły, negocjowałam ceny i ustalałam terminy. Moje działania przyniosły efekt; wszystko było dopięte na ostatni guzik i prezentowało się świetnie. Asia dziękowała wylewnie, patrząc na mnie z nieustającym podziwem.
– Doprawdy, Anka, jesteś jedyna w swoim rodzaju. Marzyłam o udanym weselu, ale jego zorganizowanie mnie przerosło. Jesteś stworzona do takiej pracy. Nie nudzi cię, że trzeba mieć na uwadze tyle różnych szczegółów? A jeszcze te niespodzianki po drodze…
– Wręcz przeciwnie, to mnie kręci! Co innego, gdyby było wciąż tak samo. To dla mnie szampańska zabawa. Dobrze, że postanowiłam się zająć nią zawodowo… – podzieliłam się z Aśką moimi planami na przyszłość, a ona temu przyklasnęła, wróżąc mi sukces.
– Jedno mnie tylko dziwi, kochana, że nic nie mówisz o swojej rodzinie. Nie tęsknisz za synkiem? – spytała na końcu, a ja spochmurniałam.
– Najgorsze, co przychodzi po pięknym weselu to proza życia – odrzekłam. – Zajmowanie się dzieckiem i domem jest niewyobrażalnie nudne. Nie mam ochoty do tego wracać.
– Anka, co ty opowiadasz! – moja przyjaciółka była zdumiona. – My z Markiem chcemy mieć trójkę dzieci. To coś wspaniałego obserwować jak rosną i rozwijają się. A kształtowanie ich charakterów jest niewyobrażalnie interesujące. Nuda? Monotonia? Owszem, też, ale przecież nie cały czas. Dzieci rosną, rodzice mogą mieć własne zainteresowania… Nie da się uciec od codzienności. Po prostu trzeba ją przyjąć taką, jaka jest.
Lubiłam Asię, ale jej gadanie odniosło skutek odwrotny do zamierzonego. Umilkłam, wcale nieprzekonana. Asia popatrzyła uważnie:
– Anka, rozumiem, że opieka nad małym dzieckiem męczy. Daj sobie czas na odpoczynek. Zostań u mnie, ile chcesz.
Postanowiłam, że wkrótce wyjadę, ale nie do domu, tylko do innego miasta, by zająć się weselnym biznesem.
Od dłuższego czasu nie myślałam o mężu i synku, przygotowując się do nowego rozdziału w moim życiu. Byłam więc w pierwszej chwili zaskoczona, gdy usłyszałam w słuchawce głos Michała, a w tle dziecięcy płacz. Poczułam się dziwnie i zdałam sobie sprawę, że wszystko nie jest takie proste, jak mi się wydawało.
– Aniu, odpoczęłaś trochę u Asi? Bardzo do ciebie tęsknimy, kiedy wrócisz? Pomyślałem sobie, że znajdziemy opiekunkę do Stasia, a ty otworzysz swoją wymarzoną firmę. Widziałem lokal, który świetnie nadawałby się na twoje biuro – mówił mój mąż głosem nie tylko zatroskanym, lecz pełnym miłości, a ja miałam ochotę pocałować słuchawkę.
W mgnieniu oka zrozumiałam, że kocham i jego, i nasze dziecko. Nie da się, tak ot, porzucić miłości do najbliższych ludzi, jak w dzieciństwie bez wahania zostawiałam jedną zabawkę dla innej, bo tak mi dyktowała moja żądna wrażeń natura.
Jadę teraz do domu i biję się z myślami. „Czy dam radę pogodzić uczucie z moim charakterem?”. Słyszy się nieraz, jak niewdzięczna jest praca pani domu, a co dopiero dla takiej osoby jak ja. „Czy uda mi się zaakceptować zwykłe, codzienne życie i powszednie, powtarzające się, nieuniknione obowiązki? Czy zajęcie, na które się wreszcie zdecydowałam, zdoła mnie pochłonąć na długie lata?”. Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale muszę przynajmniej spróbować.
Czytaj także:
„Mój poród był koszmarny. Dzieci wyciągano ze mnie kleszczami, odmówiono mi cesarki. Prawie tego nie przeżyliśmy”
„Patrzyłem na śmierć przyjaciela i nic nie mogłem zrobić. To straszne, ale uważam, że sam się o to prosił”
„Moja siostra o całe zło tego świata posądza… sąsiadkę. Uważa, że rzuciła na jej rodzinę zły urok”