Czy mi się wydawało? Nie, to nie mógł być zbieg okoliczności… Nawet kurtka podobna… Tylko z włosami coś zrobiła… Tak, ta fryzura bardzo dobrze podkreśla jej urodę…
– Hanka?! – zawołałem o wiele za głośno, nie zważając na piorunujące spojrzenia ludzi wokoło. – To naprawdę ty?!
Kobieta odwróciła się powoli i po chwili, kiedy jej twarz rozjaśnił uśmiech, nie miałem najmniejszych wątpliwości. To była moja była żona we własnej osobie. I wyglądała dużo lepiej niż wtedy, kiedy cztery lata temu widziałem ją po raz ostatni.
Nie powinienem się dziwić, że w końcu na siebie wpadliśmy. Choć od rozstania zerwałem kontakty ze wspólnymi znajomymi, wiedziałem, że Hania nie opuściła miasta. To, że zobaczyłem ją akurat w Stacji Krwiodawstwa, też nie było przypadkiem. Kiedy jeszcze byliśmy małżeństwem, przyjeżdżaliśmy tu regularnie. Najwyraźniej żadne z nas nie zmieniło od rozwodu zwyczajów.
– Co tu robisz? – zapytałem, żeby jakoś zagaić rozmowę.
– Pewnie to samo, co ty – roześmiała się Hania. – Oddaję krew. A Martyna nie przyjechała z tobą?
– Nie – mruknąłem, odwracając twarz.
– Martyna… Nie lubi krwi.
„Martyna nie lubi wielu rzeczy, które lubię ja”, pomyślałem, ale na głos nic więcej nie powiedziałem.
Hania pokiwała ze zrozumieniem głową, nie zadając więcej pytań. Jak to ona.
Z Hanką poznaliśmy się na studiach. Od razu przypadliśmy sobie do gustu. Oboje udzielaliśmy się w fundacji charytatywnej, lubiliśmy pomagać ludziom i chodzić po górach. Byliśmy raczej samotnikami, którzy unikają hucznych imprez i nad studenckie balangi przedkładają wieczór przed telewizorem. Dobraliśmy się jak w korcu maku.
Jeszcze przed obroną pracy magisterskiej wzięliśmy ślub. Marzyło nam się mieszkanko w spokojnej dzielnicy i gromadka dzieci. Niestety, to ostatnie okazało się nierealne. Po latach bezskutecznego leczenia usłyszeliśmy, że z powodów zdrowotnych nigdy nie zostaniemy rodzicami. To Hania otrząsnęła się pierwsza z szoku wywołanego diagnozą.
– Wciąż możemy wiele zrobić dla innych dzieci – powtarzała mi. – Może to dobrze, że właśnie na nas padło. Zaangażujmy się w pomoc w domu dziecka. Z naszego nieszczęścia może wyniknąć naprawdę jeszcze wiele dobrego.
Wiedziałem, że żona ma rację, ale nie potrafiłem przyjmować nieszczęścia tak spokojnie jak ona. Podczas gdy Hanka została wolontariuszką w okolicznym domu dziecka i spędzała tam dwa popołudnia w tygodniu, ja zaangażowałem się w pracę.
Tłumaczyłem żonie, że muszę siedzieć po godzinach, bo tego wymaga mój szef, ale prawda była taka, że coraz trudniej było mi wracać do pustych czterech ścian. Zazdrościłem kolegom, którzy opowiadali o przygotowaniach do narodzin dziecka, o pierwszych ząbkach, krokach i słowach swoich pociech. W takich momentach miałem ochotę z bezsilności walić głową w ścianę, żeby tylko nic nie czuć i nie słyszeć.
Nie miałem zamiaru wychowywać czyjegoś dziecka
Żonie nie mówiłem, co się ze mną dzieje. Nawet nie zauważyłem, kiedy coraz bardziej się od siebie oddaliliśmy. Ona była zaangażowana w sprawy dzieciaków z domu dziecka, którym pomagała, ja nawet nie chciałem słyszeć o „obcych bachorach”, jak o nich mówiłem. Coraz mniej nas łączyło.
Czasami zastanawiałem się, czy naprawdę już zawsze tak ma wyglądać moje życie. I wtedy w naszej firmie pojawiła się Martyna. Od razu zwróciłem na nią uwagę. Nigdy nie oglądałem się za kobietami, ale Martyny trudno było nie zauważyć. Wysoka, szczupła, z nogami do samej ziemi – wyglądała nie jak zwykła asystentka prezesa, ale jak luksusowa modelka.
Do tej pory zastanawiam się, jak to się stało, że taka kobieta jak ona zwróciła na mnie uwagę. Ale coś we mnie musiało ją przyciągnąć, bo szybko staliśmy się nierozłączni. Martyna zwierzała się z kłopotów ze znalezieniem mieszkania i innych problemów z życia codziennego.
W firmie szybko zaczęto plotkować, że między nami jest „chemia”. Nie przejmowałem się ludzkim gadaniem. Dla mnie Martyna była tylko dobrą koleżanką z pracy, bratnią duszą, której w tamtym okresie bardzo potrzebowałem. Do czasu.
To było zwykłe szkolenie, takie, jakich wiele w każdej firmie. Weekend w dobrym hotelu, wykłady do godzin popołudniowych, a później integracja w hotelowym barze. Martyna od razu się do mnie przysiadła. Wypiliśmy kilka kolejek – teraz wiem, że o kilka za dużo – a później dziewczyna położyła mi rękę na kolanach.
– Mieszkam w pokoju 217 – szepnęła.
– Martynka, ja mam żonę – odpowiedziałem skołowany, bo towarzystwo atrakcyjnej koleżanki plus wypity alkohol sprawiły, że prawie zapomniałem o Hani.
– Nie przeszkadza mi to – usłyszałem w odpowiedzi.
Zupełnie straciłem głowę. W tamtym momencie nie myślałem o przyszłości. Ani o tym, co powie Hanka, kiedy dowie się o moim romansie, ani o opinii przed kolegami z pracy. Liczyła się tylko Martyna.
Nasza znajomość nie skończyła się na jednym „skoku w bok”. Zaczęliśmy się regularnie spotykać. Hotele pod miastem, romantyczne weekendy… Miałem wrażenie, jakbym przeżywał młodość – której nigdy tak naprawdę nie miałem.
Hania szybko zorientowała się, że się zmieniłem. W końcu żona doskonale mnie znała. Pewnego dnia, kiedy wracałem z upojnej kolacji z Martyną, czekała na mnie przy drzwiach.
– Masz romans? – spytała spokojnie.
Nie było sensu zaprzeczać. Już wcześniej rozmawialiśmy z Martyną o wspólnej przyszłości. Trzeba było postawić sprawę jasno. Przyznałem się Hance do zdrady i od razu poprosiłem o rozwód. Moja żona przyjęła to lepiej, niż się spodziewałem. Nawet jeśli rozpaczała nad straconymi latami – ja jej łez nie widziałem.
– Mam nadzieję, że nie będziesz tego żałował – powiedziała tylko.
Nie mieliśmy dzieci, pokojowo załatwiliśmy sprawę podziału majątku. Rozwód był tylko formalnością.
Od razu po otrzymaniu papierka o zakończeniu małżeństwa wprowadziłem się do Martyny.
– Tylko pamiętaj, żadnego chodzenia w kapciach po moim mieszkaniu – zastrzegła od drzwi moja ukochana. – To mi się tak drobnomieszczańsko kojarzy, a ja jestem kobietą nowoczesną.
–To w czym mam chodzić? – jęknąłem, z rozpaczą, patrząc z niechęcią na lodowate kafelki na podłodze.
– Najlepiej w butach, tak chodzą eleganccy mężczyźni – oznajmiła pełnym wyższości tonem Martyna.
– Przecież to niehigieniczne i podłoga się brudzi – usiłowałem protestować, ale moja ukochana i na to miała odpowiedź:
– Po prostu trzeba częściej myć podłogę. To będzie twoje zadanie, misiaczku?
Szybko pożałowałem swojej decyzji
Szybko okazało się, że częste „jeżdżenie mopem” to nie jest jedyne, czego Martyna ode mnie oczekuje. Moja narzeczona nie umiała gotować, więc przygotowywanie posiłków też spadło na mnie.
– Tylko nie dawaj dużo soli – kaprysiła moja luba. – To niezdrowe.
Martyna nienaganną figurę zawdzięczała zdrowej diecie. Oczywiście uważała, że ja też powinienem jak najszybciej zmienić sposób odżywiania.
– Żona zapasła cię jak tucznika na sprzedaż – wyrwało się jej pewnego razu – Na szczęście masz mnie. Zadbam o ciebie.
I rzeczywiście. Jak zaplanowała, tak zrobiła. Od tej pory wolno mi było zjeść tylko trzy posiłki dziennie – niestety, wegetariańskie!
– Nie wiesz, misiaczku, że mięso jest przyczyną wielu chorób? – stwierdziła moja narzeczona, kiedy usiłowałem zaprotestować przeciwko tak radykalnym zmianom w diecie. – No i przecież nie chcemy jeść naszych braci-zwierzątek, prawda?
Do tej pory nie myślałem tak o zwierzętach, ale skoro Martyna tak twierdziła… Na początku naszego związku byłem gotów na wiele ustępstw. Nie zdawałem sobie jednak sprawy, że zamieszkanie z Martyną spowoduje w moim życiu taką rewolucję!
Moja młoda narzeczona miała zupełnie inne zainteresowania niż ja. Wcześniej cieszyłem się, kiedy po intensywnym dniu w pracy mogłem spędzić wieczór na kanapie, przed telewizorem. Teraz mogłem o tym zapomnieć. Martyna w ogóle nie uznawała telewizji. Nazywała odbiornik „rozrywką dla starszych panów”. Nie pozwalała mi też wylegiwać się na kanapie.
– Życie nam w ten sposób mija – powtarzała z przyganą w głosie.
Zwykle od razu po powrocie z pracy musiałem brać się za jakieś zajęcie, które Martyna dla mnie wymyślała. A to mycie podłóg, a to spacery po galeriach handlowych, a to odwiedziny u niezliczonych znajomych mojej narzeczonej… Wieczorem dosłownie padałem z wysiłku.
Jeśli liczyłem na to, że choć seks z atrakcyjną narzeczoną zrekompensuje mi te niedogodności, to też srodze się zawiodłem. Martyna szybko dała mi do zrozumienia, że tak naprawdę to ona… za łóżkowymi igraszkami nie przepada. Kiedy przychodziła pora snu, zawsze było w jej życiu coś ważniejszego.
A to musiała zmyć makijaż, a to spędzała godziny w łazience na pielęgnacji cery, a to wybierała w sklepie internetowym ubrania… Zwykle zasypiałem, zanim ukochana w końcu wróciła do naszej sypialni.
Doszło do tego, że zacząłem… śnić o Hani!
Kiedy pierwszy raz przyśnił mi się sen z byłą żoną w roli głównej wydawało mi się, że chyba rozum postradałem. Przecież miałem to, co chciałem! Mieszkałem z atrakcyjną, młodszą kochanką, której zazdrościli mi wszyscy koledzy w pracy. A jednak nie byłem szczęśliwy.
Czułem się skrajnie wyczerpany tempem życia, które nadała nam Martyna. Do tego dowiedziałem się, że moja narzeczona nie ma w planach dziecka.
– Jestem jeszcze młoda, chcę korzystać z życia – powiedziała stanowczo, kiedy zasugerowałem powiększenie rodziny. – Mam czas na zagrzebanie się w pieluchy.
Ale ja nie mam tyle czasu – miałem wtedy ochotę krzyknąć, ale nic nie powiedziałem. W naszym związku to Martyna grała pierwsze skrzypce. Ja rzadko znajdowałem śmiałość, żeby się odezwać. Nawet jeśli czułem, że coraz więcej rzeczy mnie uwiera.
Szczególnie silnie doskwierało mi zmęczenie. Kilka razy usiłowałem rozmawiać z narzeczoną o tym, że nie mam już dwudziestu lat i siły, by dotrzymywać jej kroku w tylu aktywnościach – ale Martyna pozostawała na to głucha.
–Nie zachowuj się jak stary kapeć! – powiedziała mi kiedyś.
Zrobiło mi się wtedy wyjątkowo przykro. Przecież dla swojej ukochanej gotów byłem tyle zmienić! Schudłem dwanaście kilo, przestałem jeść mięso, chodziłem w znienawidzonych butach po domu – a ona wciąż nie była zadowolona.
Coraz częściej dochodziłem do wniosku, że popełniłem błąd, rozwodząc się z Hanią – ale zdawałem sobie sprawę, że czasu nie da się cofnąć i nie ma powrotu do tego, co było. Z Martyną nie czułem pokrewieństwa dusz. Kilka razy usiłowałem namówić ją na aktywności, które kiedyś lubiłem, ale Martyna tylko je wyśmiewała.
– Chodzenie po górach? To będę robić, jak będę na emeryturze – powiedziała, gdy zaproponowałem wypad w Tatry. – Oddawanie krwi? A skąd wiesz, czy ktoś cię w tej stacji czymś nie zarazi? – szydziła innym razem.
Dla niej liczyły się tylko rzeczy, którymi mogła pochwalić się w serwisach społecznościowych. Zaczęło do mnie docierać, że moja narzeczona to pusta lalka. Żeby całkiem nie pogrążyć się w depresji, zacząłem robić rzeczy, które zawsze sprawiały mi przyjemność – w tajemnicy przed Martyną.
Kiedyś, gdy nie było jej w domu, usmażyłem sobie krwistego steka i w ciepłych papuciach usiadłem do filmu na telefonie. Ależ to było relaksujące! To wtedy postanowiłem od czasu do czasu „wymykać” się narzeczonej i robić rzeczy, które lubię – nie narażając się, że je wyśmieje. Właśnie tak trafiłem do Stacji Krwiodawstwa, gdzie spotkałem Hanię.
– Musimy chyba uczcić tak niespodziewane spotkanie – uśmiechnąłem się na widok byłej żony. – Co powiesz na wspólne zjedzenie czekolady?
Pokazałem jej trzymane w ręku tabliczki, które dostaliśmy od pracowników stacji w zamian za oddaną krew.
– Jeśli przyjdę z nimi do domu, Martyna będzie mi kazała je wyrzucić. Jest przeciwniczką słodyczy – dodałem szybko, widząc wahanie byłej żony.
– Lekko nie masz – uśmiechnęła się Hanka, a ja poczułem, jak po ciele rozlało mi się przyjemne ciepło. Zdążyłem zapomnieć, jaki piękny uśmiech miała moja żona!
Nigdy nie powinienem jej opuścić
Hanka krótko opowiedziała, co u niej. Wiele się nie zmieniło. Mieszkała w naszym dawnym mieszkaniu, pracowała w tym samym miejscu.
– A co u ciebie? Szczęście rodzinne kwitnie? – zapytała i – o dziwo – w jej głosie nie było ironii.
–Szczerze mówiąc, to chyba nie – przyznałem otwarcie.
A później opowiedziałem Hance o wszystkich rozczarowaniach, które spotkały mnie u boku Martyny.
– I muszę po domu chodzić w butach – dodałem na koniec – Wyobrażasz sobie? Cały dzień!
Spodziewałem się, że Hanka powie coś w rodzaju: „Widziały gały co brały”, ale moja była żona jak zawsze zachowała się jak kobieta z klasą.
– Jeśli tylko będziesz chciał, to u nas zawsze czekają na ciebie stare papucie – powiedziała tylko cicho.
Nie potrafiłem uwierzyć w to, co usłyszałem. Czyżby szczęście znowu się do mnie uśmiechnęło?
Byłem głupcem, opuszczając taką kobietę dla jakiejś siksy, ale drugiej szansy już nie stracę. Jeszcze dziś powiem Martynie, że odchodzę.
Nie obchodzi mnie, jak ona na to zareaguje. Może sobie krzyczeć. Ja wiem, że chcę dożyć swoich dni w domowym zaciszu, w wygodnych papuciach – a nie udając młodzieniaszka. Mam wielkie szczęście, że Hania zgodziła się przyjąć mnie z powrotem. Nie zmarnuję tej szansy.
Czytaj także:
„Przez teściową spędziłam sylwestra przed telewizorem. Miała zająć się wnukiem, a zamiast tego uganiała się za kochasiem”
„Koleżanka z pracy zaszła ze mną w ciążę i nie chce mnie znać. Twierdzi, że nie jestem ojcem, a ja wiem, że to brednie”
„Jestem pewna, że była żona wciąż kocha Przemka i chce go odzyskać. Trudno być z rozwodnikiem z przeszłością i dziećmi”