„Zostawiłam bachory i pojechałam do SPA. Za to wszystko zapłaciłam kartą mojego ubogiego umysłem męża”

Kobieta w hotelu fot. Adobe Stock
Myśli, że będzie się bujał po świecie, bo przecież w domu jest służąca do wszystkiego, która w brzuchu wynosi, urodzi, wyniańczy, wychowa, odprowadzi, przyprowadzi, a do tego posprząta, ugotuje, siaty przytaszczy, zarobi kupę szmalu i może jeszcze wbije się w szpilki i pończoszki, żeby tańczyć przed panem i władcą. Chciałeś panią, to rób na nią!
/ 23.02.2021 12:53
Kobieta w hotelu fot. Adobe Stock

Mój mąż odmładza się z takim przejęciem, że prawie nie bywa w domu. Żona się bawi! A ty szoruj garnki, pierz skarpetki, sprawiedliwość musi być! Ja też chcę mieć kryzys wieku średniego! 

Mam to gdzieś! Narobił bachorów, a teraz myśli, że będzie się bujał po świecie, bo przecież w domu jest służąca do wszystkiego, która w brzuchu wynosi, urodzi, wyniańczy, wychowa, odprowadzi, przyprowadzi, a do tego posprząta, ugotuje, siaty przytaszczy, zarobi kupę szmalu i może jeszcze wbije się w szpilki i pończoszki, żeby tańczyć przed panem i władcą. Niedoczekanie! Koniec!

Stałam przed lustrem i pomstowałam na męża

W mojej głowie buzował wulkan nienawiści do faceta, który wkroczył w kryzys wieku średniego i odbiło mu kompletnie. Nagle poczuł się znowu fit, postanowił udowodnić coś wszystkim, a najbardziej chyba sobie. Sporty ekstremalne, motocykle ścigacze i w ogóle wszystko, co miało jemu i całemu światu pokazać, że jest wciąż młody.

Wycieczki do Indii w celu zidentyfikowania i rozwoju własnej duchowości… W domu czwórka dzieci, a on postanowił być młody! Nieśmiertelny! Patrzcie państwo, jak ma za nic niebezpieczeństwo – będzie się ślizgał, będzie skakał, rzucał się, miotał, a te bachory to mi pewnie sąsiad zrobił i oczywiście sąsiad utrzyma. Może go ubezpieczę na życie, tego idiotę, bo jak się zabije, to mnie będzie przykro, a nie jemu.

Ja zostanę z całą odpowiedzialnością i smętnym przekonaniem, że młodość po czterdziestce jest mocno dyskusyjna, a nieśmiertelność jakby bajkowa i nie do końca sprawdzona… Ale mnie nie wolno mieć żadnego kryzysu wieku średniego. Niby kiedy? Między przedszkolem a szkołą? Zakupami a wywiadówką? Obiadem a kolacją? Między budzikiem na szóstą piętnaście a prasowaniem o dwudziestej trzeciej?

O, w pracy! Będę miała kryzys tożsamości w godzinach służbowych, bo w prywatnych za cholerę nie mam czasu! Stałam przed tym lustrem i krzyczałam na niego, a właściwie na siebie. W gładkiej tafli widziałam podstarzałą babę z naddatkiem kilogramów i siwymi włosami na czubku.

Nie chciałam taka być

Rozlazła, wkurzona, zaczerwieniona na twarzy. Chciałam być młoda, piękna, smukła i uwodzicielska. I mieć amerykański uśmiech, pończochy ze szwem, szpilki, sukienkę rodem z lat 60., taką z falbaniastą halką. I koniecznie czerwone pazury. Oraz długie rzęsy i krwiste, lekko opuchnięte usta, którymi szeptałabym nieprzyzwoite propozycje do ustawiających się w kolejce młodych przystojniaków, by potem zaśmiać im się w twarz. Zanim osiągną kryzys wieku średniego!!! Jezu… kim ja jestem?

Co się ze mną stało? I kiedy?! Gdzie są wszystkie moje marzenia? Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie snuje planów czterech ciąż i warzenia kaszek co rano. Myszka kaszkę warzyła. Wa-rzy-ła. Myszka. Tym się stałam. Matka Polka, cholera! A przecież zrobiłam dyplom z wyróżnieniem, oferowano mi miejsce na studiach doktoranckich. A do tego tańczyłam. Jak motyl. Unosiłam się jak ptak. Jurorzy na zawodach wystawiali najwyższe noty, a publika klaskała, jakby miała w planie odklasnąć sobie ręce. To byłam ja.

JA! Śliczna, smukła, długonoga, wielbiona przez tłumy. Gdzie to wszystko jest?! Na porodówce, cholera jasna! To tam z motyla stałam się tłustą, powolną gąsienicą. Taki odwrócony cykl.

– Mamo. Mamo! Pić!

O, właśnie. Mamopić. Tym jestem. Mamopiciem. Przynieś, wynieś, pozamiataj, ciuchy z podłogi pozbieraj, wypierz, wysusz, wyprasuj, do szafy schowaj, żeby mogli znowu pobrudzić, zmiąć, na podłogę rzucić. Nie ma nudy… O, Boże, jak ja ich wszystkich nienawidzę!

– Mamooooooo!!!

– Już nie mogę, rozumiesz? Doszło do tego, że po prostu nienawidzę jego, jego dzieci, jego rodziców, jego gaci i jego cholernych wymysłów.

– Potrzebujesz odpoczynku.

– Łatwo powiedzieć.

Anka patrzyła na mnie z namysłem. Wszystko, co wcześniej wykrzyczałam do lustra, powiedziałam też jej. Wylałam całą frustrację, zniechęcenie, zmęczenie. Ona rozumiała to, czego nie rozumiał nieśmiertelny, czterdziestoletni młodzieniec, który się niechcący potknął i upadł na mnie, cztery razy, w wyniku czego powiłam czwóreczkę pięknych dzieciątek, niestety, niepodobnych do sąsiada.

– W sumie łatwo – powiedziała po chwili. – Po prostu wykup wczasy i wyjedź.

– A dzieci?

– Zostaw mu dzieci. To ich ojciec. Przecież ich nie pozabija. Najwyżej trochę wybrudzi, wygłodzi.

– No coś ty?! A jak… A jak…

– Pozabija? To pójdzie siedzieć. Ale spoko, trochę odpowiedzialności jeszcze nikomu nie zaszkodziło – podsumowała i obróciła się na pięcie, wracając do pracy.

Nie mogłam przestać myśleć o tym, co mi powiedziała. Wyjechać? Tak sama? Zostawić ich wszystkich? A jeśli coś się stanie? Ktoś wpadnie pod samochód? Michałek nie dostanie budyniu, a Fredzio ukochanego misia do spania? Będą wyli. O, matko, jak oni będą wyli. Ale chwileczkę… Właściwie to jest taki problem filozoficzny: czy drzewo upadające w lesie, w którym nikogo nie ma, czyni jakiś hałas? Czy synkowie wyjący w domu, w którym jestem nieobecna, bo akurat wyleguję się w jacuzzi na drugim końcu kraju albo wręcz poza granicami tegoż, czynią jakiś hałas? A przynajmniej słyszalny dla mnie?

Płynnym ruchem otworzyłam wyszukiwarkę internetową i w pasek wpisałam „SPA 50 km od Łodzi”. Już miałam nacisnąć enter, kiedy coś mnie tknęło. I dopisałam drugie zero. Pięćset kilometrów. No, proszę – w sam raz. Szybko nie wrócę, nie ma szans.

To był najlepszy pomysł w moim życiu i wydane pieniądze

Pławiłam się w luksusie, uprzejmości obsługi i ciszy. Błogosławionej ciszy! Żadnych mamopiciów. Żadnych ciuchów. Zadanek, żądanek, wymagań, fochów i wrzasków. A kiedy wracałam z zabiegów, odkrywałam, że ktoś pościelił moje łóżko. To tak można?! Po świecie chodzą anioły, które ścielą łóżka matkom wielodzietnym podczas ich nieobecności.

Nie miałam o tym pojęcia… A te cudowne, pyszne posiłki! I wcale nie musiałam się martwić, że Lusia nie zeżre pietruszki, Emilka zwymiotuje po cytrusach, a Michałek wyleje na Fredzia zupę i dołoży mu talerzem. Urocza sala, z głośników szemrze jazz. Żadnych dzieci jak okiem sięgnąć. Wymarły niczym dinozaury. Cudownie. I za to wszystko zapłaciłam kartą kredytową mojego ubogiego umysłem męża!

Chciałeś panią, to rób na nią – przemknęło mi przez myśl powiedzonko koleżanki. Ach, dawno tyle nie tańczyłam! Wieczorem skoczyłam na parter do fryzjera i przy okazji pozwoliłam sobie zrobić makijaż. No, nieźle, pomyślałam, patrząc w lustro. Potem wyciągnęłam z szafy boską kieckę w stylu lat sześćdziesiątych, pończochy ze szwem, szpilki i fikuśną, koronkową bieliznę, zakupioną za jakąś skandaliczną kwotę w hotelowym sklepie.

– Zrujnuję bociana, że mu się odechce! – rzuciłam do lustra, poprawiając niesforny kosmyk nad czołem. A potem obróciłam się tyłem, wypięłam pupę i machnęłam spódnicą, aż zatańczyły falbany stylizowanej halki. O to właśnie chodziło. – Let’s go! – zanuciłam pod nosem stary przebój kabaretowy. – Na tańce go, go, go. Zrobimy show!

To była dopiero zabawa! Od piętnastu lat tak się nie wytańczyłam. I na powodzenie jakoś nie narzekałam. Nie udało mi się przesiedzieć nawet jednego utworu. Dobrze, że robili przerwy, bo chyba padłabym trupem. W końcu mam swoje lata, chociaż wcale nie widać. Zerkając ukradkiem, złowiłam wiele zainteresowanych spojrzeń różnych przystojniaków. Znacznie ode mnie młodszych. I co, bocianie? Ha! Żona się bawi! A ty szoruj gary i brudne tyłki. Jakaś sprawiedliwość musi być.

Kiedy zasypiałam w środku nocy, przez duszę przemknęły mi jakieś drobne wyrzuty sumienia, ale odpędziłam je jak natrętną muchę. W końcu mój mąż wcale się nie przejmował, czy sobie radzę, kiedy wyjechał na wyprawę dla młodych-gniewnych, połączoną ze wspinaczką wysokogórską. Taki obóz przetrwania dla panów prezesów, żeby mogli wypielęgnowanymi pazurami szarpać drzewa na szałasy w dzikiej gęstwinie. Mam nadzieję, że mu komary pokąsiły młodzieńczy tyłek. I że miał mrówki w śpiworze.

Głupek – zdążyłam jeszcze pomyśleć i odpłynęłam w nicość. A gdy wróciłam…

– Mamuszu… – szepnął czule mały Fredzio wprost do mojego ucha.

– Co, synku?

– Jak cze nie było, to tata biegał, krzyczał i sztłukł dwa kubeczki. I mu wszystko sze wylało ż garnka na podłogę.

– Taki trochę gapa z naszego taty, co, synku? – zachichotałam.

– Sztraszny. Ale wiesz czo, mamuszu?

– Co? – zainteresowałam się przemyśleniami najmłodszego, zezując przy tym przez szparę w drzwiach na krzątającego się po kuchni bociana.

– On ża tobą tęszknił, wiesz? I ja tesz tęszkniłem. I wszyszczy. I Lusza tesz. Jusz nie uczekaj, dobrze? My będżemy grzeczni, mamuszu.

– Dobrze, synku. Już nie będę uciekała. Zwłaszcza że planujecie być grzeczni. Nie mogłabym tego przegapić. A teraz śpij.

Bocian skończył wkładać naczynia do zmywarki, a ja uświadomiłam sobie, że nigdzie nie widziałam jego wielkiego plecaka w kolorze ochronnym, który czekałby na sygnał do wymarszu. I pomyślałam, że czasem trzeba odwrócić role, żeby wszyscy mogli zrozumieć, na czym polega trud matki, którego nigdy się nie dostrzega. Ta Anka to naprawdę mądra babka. 

Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Zakochałam się w Januszu od razu. Gdybym wiedziała, że zamorduje mojego męża, dalej bym go kochała”
„Obrobiłem dom bandziora działającego w gangu porywaczy dla okupu. Tak odkryłem, gdzie jest moja siostra”
„Matka chciała mnie tylko dla siebie. Skłamała, że mój ojciec nie żyje. Nie zasłużyła na życie po tym, co zrobiła”

Redakcja poleca

REKLAMA