„Matka chciała mnie tylko dla siebie. Skłamała, że mój ojciec nie żyje. Nie zasłużyła na życie po tym, co zrobiła”

Nadopiekuńcza matka dorosłego mężczyzny fot. Adobe Stock
Mówiła, że mnie kocha i wszystko robi dla mojego dobra. Ale wcale tak nie było. Tak naprawdę przez cały czas myślała tylko o sobie.
/ 28.01.2021 10:24
Nadopiekuńcza matka dorosłego mężczyzny fot. Adobe Stock

Bardzo kochałem mamusię, naprawdę bardzo ją kochałem. Odkąd pamiętam zawsze mieszkaliśmy razem, pewnie dlatego tak dobrze się rozumieliśmy. Od dziecka wiedziałem, że mamusia także bardzo mnie kocha i wszystko robi dla mojego dobra.

Z poduszką w ręku stałem przy kanapie, na której leżała. Tą poduszką chciałem ją udusić. Chciałem zamordować moją mamusię! Nie mogłem już tak dłużej żyć. Od 50 lat kierowała moim życiem. Robiłem wszystko, co chciała. To ona mówiła, w co mam się ubrać, czego się uczyć, gdzie pójść, z kim się spotkać. To ona wystraszyła wszystkie moje dziewczyny. Szantażowała mnie, że umrze, jeśli ją opuszczę. Pozbawiła mnie ojca. Miałem tego dość. Dłużej nie wytrzymam, albo ona, albo ja!

Zawsze lepiej wiedziała, co jest dla mnie dobre

Tatusia właściwie nie pamiętam. Zginął w wypadku motocyklowym, gdy miałem trzy lata. Na komodzie stało jego zdjęcie, jak siedzi na motorze.
Pamiętam jak pewnego dnia mama wzięła mnie na kolana, przytuliła i powiedziała:
– Zostaliśmy sami, Piotrusiu, tylko ty i ja. Musimy się kochać i sobie pomagać.

Czasami miałem wrażenie, jakbym widział tatusia albo jakbym go sobie przypominał, ale mama mówiła, że to niemożliwe, że przecież tatuś nie żyje, a ja byłem zbyt malutki, by go pamiętać. Często brała mnie na kolana, przytulała do piersi i głaskała po głowie. Bardzo to lubiłem. Wstyd się przyznać, ale nawet gdy już byłem dorosły, lubiłem jak mnie przytula.

Była bardzo opiekuńcza. Codziennie mnie odprowadzała do szkoły i czekała na mnie po lekcjach. Byłem już w siódmej klasie, miałem 13 lat, a mamusia ciągle wystawała pod szkołą. Prosiłem, żeby nie przychodziła, bo przecież bez problemu trafię do domu. Zależało mi na tym, bo koledzy dokuczali mi i wyzywali od maminsynków, ale żadne argumenty do niej nie trafiały. Obiecała w końcu, że będzie czekała za rogiem, tak by nikt jej nie widział.

Piłka to była moja pasja. A nauczyciel wuefu mówił, że jestem w tym dobry. Przyniosłem do domu deklarację, którą musieli podpisać rodzice, żebym mógł grać w szkolnej drużynie. Mama przeczytała wszystko dokładnie i powiedziała:
– Dobrze, Piotrusiu, pójdziemy do lekarza. Tu jest napisane, że trzeba zrobić badania. Muszę być pewna, że jesteś całkowicie zdrów. Lekarz przeprowadził mnóstwo różnych badań.
– Cóż, młody człowieku – doktor był wyraźnie speszony – rozumiem, że chcesz grać w piłkę, ale niestety nie możesz. Masz niewielką wadę serca. To nie zagraża życiu, możesz uczestniczyć w zajęciach wuefu, ale przy dużym i częstym wysiłku serce może się zbuntować i w najlepszym wypadku zostaniesz inwalidą – zakończył.

Miałem łzy w oczach, nie chciałem w to uwierzyć.
– Nie martw się, Piotrusiu – mama objęła mnie czule. – To jeszcze nie koniec świata. Piłka nożna to taki plebejski sport, tam tylko chuligani grają, a ty jesteś inny. Ty masz coś o wiele bardziej cennego, masz rozum. Cztery lata później dostałem wezwanie na komisję wojskową. Dali mi kategorię „A”, co znaczyło: superzdrowy, zdolny do odbycia służby wojskowej, czyli, że pójdę w kamasze, jeśli nie dostanę się na studia.

Wspominałem lekarzom o wadzie serca, ale tylko się śmiali.
Jak wada?! – rechotali. – Macie serce jak dzwon, Pawłowski.
Wróciłem do domu wściekły na mamę.
– Dlaczego mnie okłamałaś?! – wrzasnąłem jak nigdy dotąd. – Nie mam żadnej wady serca. Wydało się na komisji wojskowej. Powiedzieli, że serce mam jak dzwon. – Zrobiłam to dla twojego dobra, syneczku – tłumaczyła ze łzami w oczach. – Piłka nożna to bardzo trudny sport. Łatwo o kontuzję. Można złamać rękę albo nogę. Musiałam cię chronić, kochany.

Wszystkie dziewczyny traktowała tak samo

Jeszcze przed maturą zakochałem się w Joli. Była piękną brunetką. Sadziłem, że mamusia ją polubi. Zaprosiłem ją do domu. To nie była udana wizyta. Mamusia zasypała Jolę serią takich pytań, że ja wymiękłem, a dziewczyna czerwona jak burak dukała coś w odpowiedzi. Szybko wyszliśmy.
Nigdy więcej nie chcę widzieć twojej matki. Nigdy! I ciebie też! – wykrzyczała moja dziewczyna.

Myślałem, że tylko Jola nie podobała się mamusi, ale nie, ona załatwiła w ten sposób każdą panienkę, z którą pokazałem się w domu.
– To nie była dziewczyna dla ciebie – tłumaczyła potem. – To nie był dobry materiał na żonę. Ty zasługujesz na kogoś lepszego.

Wbrew woli mamusi ożeniłem się na trzecim roku studiów i wyprowadziłem do żony. Nie chciałem już mieszkać z mamą. Po tygodniu wezwali mnie sąsiedzi. Mama narzekała na serce, miała atak duszności i wylądowała w szpitalu. Pojechałem, rozmawiałem z lekarzem, powiedział, że to nie serce, lecz „globus histericus”. Wypisali ją jeszcze tego samego dnia.

Przywiozłem ją do domu i pojechałem do żony. Po dwóch dniach dostałem telefon:
– Przyjeżdżaj, źle się czuję, duszę się, pomóż matce. Dlaczego mnie opuściłeś? Po kolejnym wezwaniu moja nieświadoma zagrożenia żona zaproponowała:
– Trzeba zamieszkać z twoją mamą, zmieścimy się jakoś. Musimy się nią opiekować… To jej się należy.

Protestowałem, opowiedziałem jej o Joli i innych dziewczynach.
– Musimy jej pomóc – stwierdziła. Po trzech miesiącach życia z teściową moja żona uciekła do rodziców. Pojechałem za nią, ale mamusia nie pozwoliła, bym się zasiedział. Znowu alarm, znowu chora, znowu umiera…
Życie ci poświeciłam, Piotrusiu, a ty tak mi się odwdzięczasz – jęczała w słuchawkę telefonu. – Wszystko robiłam dla twojego dobra. Dzięki mnie wyszedłeś na ludzi. Piotrusiu, twoja matka umiera.

Oczywiście pojechałem do niej. Alarmy powtarzały się regularnie, a ja gnębiony wyrzutami sumieniami, że zostawiłem starą, cierpiącą matkę, jeździłem i ratowałem ją. Po roku rozpadło się moje małżeństwo. Zaborczej histerii mamusi nie wytrzymała nawet moja niezwykle cierpliwa żona. Rozumiałem ją i… zrezygnowany wróciłem do mamusi! Nie umiałem zerwać naszej niezdrowej więzi. Znowu mieszkaliśmy razem.

Urojone dolegliwości mamy przerodziły się w prawdziwe choroby. Biegaliśmy od lekarza do lekarza. Widziałem, że jest naprawdę szczęśliwa. Ona tryskała szczęściem, a ja byłem coraz bardziej zmęczony i zrezygnowany.

Dwa tygodnie temu zaczepił mnie na ulicy jakiś facet. Na oko miał 75 lat.
– Czy pan Piotr Pawłowski? – spytał.
– Tak? Ale ja pana nie znam – odpowiedziałem zdziwiony. Facet mi kogoś przypominał, ale nie mogłem skojarzyć kogo.
– Jestem pańskim ojcem – powiedział bez zbędnych wstępów.
– Pan chyba kpi – podniosłem głos. – Mój ojciec nie żyje od wielu lat, zginął w wypadku motocyklowym.
– Tak panu powiedziała?! – spytał. – Rzeczywiście miałem wypadek. Ale po tygodniu wyszedłem ze szpitala. Chciałem wrócić do domu, jednak zastałem zmienione zamki. Przez drzwi twoja matka powiedziała mi, że się rozwodzimy. Później zrozumiałem, że chciała cię mieć tylko dla siebie. Znasz ją, nie miałem nic do powiedzenia. Mogłem oczywiście w sądzie nie zgadzać się na rozwód, ale zagroziła, że mnie skompromituje w pracy, towarzysko, wszędzie. Mój upór nic by nie zmienił, nie miałem wstępu do domu, nie miałem już syna. Płaciłem tylko wysokie alimenty. Chciałem móc cię widywać, nie zgodziła się. Nie poszedłem do sądu, nie chciałem, byś cierpiał przez rodziców. Pisałem listy do ciebie, poszukaj, może ich nie zniszczyła…

To był cios. Wyszło na jaw jeszcze jedno kłamstwo mojej mamy. Niezwykle okrutne kłamstwo. Dla swojej chorej miłości pozbawiła mnie ojca. Znalazłem listy. Pokazałem je mamie…

– Dlaczego kłamałaś?! – wrzasnąłem. – Dlaczego pozbawiłaś mnie normalnej rodziny? Czy wiesz, jak zazdrościłem kolegom, którzy z ojcami chodzili na ryby, jeździli na żagle, chodzili po górach. Zmarnowałaś mi życie!
– To dla twojego…. – zaczęła starą śpiewkę.
– Chodziło ci tylko o własne dobro, nie o moje… Nienawidzę cię! – wrzeszczałem, płacząc ze wściekłości. Zaczęła kaszleć, dusiła się… Złapałem poduszkę, chciałem ją udusić… Nie miałem siły.
– Piotrusiu, pomóż – wycharczała. Odwróciłem się i wyszedłem.

Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Żona mojego brata podtruwała go bromkiem, żeby nie namawiał jej na seks. O mały włos chłopa nie zabiła!”
„Tajemniczy mściciel odebrał życie gwałcicielowi i mordercy dziewczynek. Okazało się, że sprawca miał bardzo solidny motyw”
„Byłam zakochana w Szymonie. Kiedy na jaw wyszły jego romanse, namówiłam kolegę by doprowadził do jego śmierci”

Redakcja poleca

REKLAMA