Ludzie są naiwni. Założy taki czujki alarmu na parterze domu, powiesi tabliczkę „zły pies”, wstawi antywłamaniowe drzwi, i już myśli, że jest bezpieczny. Śmiechu warte.
Tamtego wieczoru siedziałem sobie w skradzionej tego samego dnia w sąsiedniej dzielnicy miasta maździe. Zaparkowałem na spokojnej uliczce osiedla jednorodzinnych domów i obserwowałem chawirę, którą zamierzałem obrobić. Przyglądałem się jej już od dwóch tygodni i zdążyłem poznać zwyczaje mieszkańców – postawnego trzydziestoletniego faceta o ponurej gębie i jego najwyżej dwudziestoletniej kobiety.
Nie mieli dzieci, stronili od sąsiadów, wieczorami zwykle wzywali taksówkę i jechali na ubaw. Wracali nad ranem mocno zawiani. Wychodząc, dokładnie zamykali drzwi i okna, włączali alarm i wypuszczali pitbulla. Krótko mówiąc… błahostka.
Byłem w tym dobry, robiłem to od lat
Tamtego majowego wieczoru byłem przygotowany. Kiedy para gołąbeczków wyruszyła w miasto, wciągnąłem lateksowe rękawiczki i kominiarkę. Włożyłem pusty plecak z kilkunastometrową liną, łomem i kompletem wytrychów w środku, złapałem kawał kiełbasy ze środkiem usypiającym i – upewniwszy się, że uliczka jest pusta – skoczyłem pod parkan.
Pitbulle to świetne psy dla włamywaczy, bo nie szczekają. Właściciele kupują je, bo są ostre i nieustępliwe. Tylko co z tego? Wcisnąłem przez pręty parkanu kiełbasę, niemal prosto w szczerzące się na mnie kły. Pies zawahał się, ale łakomstwo zaraz zwyciężyło. Jednym chapsnięciem pochłonął żarcie. Minutę później zaczęły mu się plątać łapy.
Ostatni raz rozejrzałem się w lewo i w prawo, po czym przeskoczyłem płot i podbiegłem do rynny. Sprawdziłem, czy dobrze przymocowana, i zacząłem się wspinać. Pół minuty zajęło mi wejście na dach. Byłem sprawny i wysportowany. Nie takie rzeczy robiło się w życiu. Na górze wyjąłem łom i zbliżyłem się do okna dachowego. Wcisnąłem koniec narzędzia w wąską szparę i nacisnąłem. Trzasnęło, jęknęło, odskoczyło.
Na moment zamarłem, nasłuchując, czy nie rozlegnie się alarm. Nie, tak jak myślałem, czujki były tylko na parterze. Oznaczało to oczywiście, że mogę obrobić jedynie piętro, ale w ogóle mnie to nie martwiło. Ludzie to jełopy. Swoje najcenniejsze skarby trzymają w sypialniach na piętrze czy skrytkach na poddaszu, naiwnie zakładając, że złodzieje będą się wdzierać do domu od parteru.
Zwinnie wślizgnąłem się do wewnątrz i zapaliłem „czołówkę”, czyli lampkę na gumce ściskającej głowę. Rozejrzałem się. Byłem w łazience. Tu nie spodziewałem się znaleźć niczego cennego, ale postanowiłem dokładnie przetrząsnąć wszystkie „rejony”. Miałem przecież czas.
Zaglądając do wnętrza spłuczki i szafki pod umywalką, pomyślałem sobie, że mama – gdyby mogła mnie teraz widzieć – nieźle by się zdziwiła. Przecież rodzice, kiedy jeszcze mieszkali razem, byli tak zwaną porządną rodziną. Nawet do kościoła mnie i moją młodszą siostrę prowadzali co niedziela! Obiadki, sratki, wakacje. Wszystko jak należy. I nagle bęc!
Mama i tata usadzili nas pewnego dnia w fotelach, po czym poinformowali, że się rozwodzą. Siostra miała zostać z mamą, ja z ojcem. W pierwszej chwili nie mogłem uwierzyć. Z Anetą mieszkaliśmy w jednym pokoju, byliśmy zżyci jak rzadko które rodzeństwo. Choć byłem drobny, zawsze stawałem w jej obronie na podwórku, opiekowałem się nią i troszczyłem. A teraz miałem być jedynakiem? I to na poważnie, bo tata zostawał w Warszawie, a mama z Anetką wyjeżdżały do Londynu. Miałem 12 lat i chciałem umrzeć.
Opowieści, że będziemy utrzymywać ze sobą kontakt i często się odwiedzać, szybko okazały się bujdą. Jeszcze w czasie sprawy rozwodowej z rodziców wylazła taka złość, taka nienawiść, że szybko straciłem nadzieję. Poza tym mama miała w Anglii nowego tatusia dla mojej siostry, a mój staruszek… szybko się stoczył. Zaczął pić, stracił robotę, nie płacił czynszu.
Wywalono nas z wygodnego mieszkania w bloku i przeniesiono do jakiejś komunalnej dziury w najgorszej dzielnicy. Dla mnie, chłopaczka z „dobrego domu”, a do tego obcego, każdy dzień na ulicy pełnej dresiarzy był wojną. Tym bardziej że na szanownego ojczulka zupełnie nie mogłem liczyć. Sukinsyn przepijał wszystkie pieniądze, często chodziłem głodny.
O dziwo, jakoś się jednak odnalazłem w nowym środowisku. Zacząłem kraść – po trosze po to, by przypodobać się nowym koleżkom, a po trosze, żeby nie zdechnąć z głodu – i okazało się, że jestem w tym dobry. Włamania do mieszkań, samochody – wszystko to, co wymagało sprytu, ale nie zmuszało do stosowania przemocy.
Choć pracowałem sam, moja sława rosła. Miałem pieniądze, zmieniałem bryki, kleiły się do mnie dziewczyny. Kłaniali mi się okoliczni dilerzy prochów, a starzy recydywiści przymawiali o papierosa i dwie dyszki na coś mocniejszego. Pomagałem, bo i tak nie wiedziałem, co robić z hajsem. Do domu nie było sensu kupować ani lepszego telewizora, ani sprzętu audio, bo ten stary pijak, który mnie spłodził, i tak zaraz wyniósłby to do lombardu.
Kupić legalnie mieszkania czy choćby lepszego samochodu nie mogłem, bo zaraz wezwałaby mnie skarbówka, pytając, skąd bezrobotny po podstawówce miał na takie zbytki pieniądze. Przepuszczałem więc wszystko. Żyłem jak jakiś piep...ny książę. Ale… nie byłem szczęśliwy.
Nie potrafiłem uciec od myśli o mojej siostrzyczce. „Co porabia w tej cholernej Anglii? Czy ojczym jest dla niej dobry? Czy tęskni za starszym bratem?” Miałem już dobrze ponad 20 lat, ona była trzy lata starsza. Na pewno wyrosła, wypiękniała, nabrała rozumu i wykształcenia. Czy jeszcze w ogóle o mnie pamiętała?
Skończyłem „wiskać” łazienkę i wkroczyłem do sypialni. Ściągnąłem z wielkiego łoża materac. Bingo! Ludzie są naprawdę przewidywalni. Zawsze to samo. Pod materacem leżała sprasowana reklamówka, a w niej kupa forsy. Setki, dwusetki, pięćdziesiątki – chyba z 10 tysięcy!
Obok torebki leżała jeszcze giwera, znaczy pistolet, i pudełko amunicji. „Ho, ho! Masz do czynienia z twardzielem” – pomyślałem, zastanawiając się równocześnie, czy zabierać spluwę ze sobą. Sam broni nie używałem nigdy. Nie lubiłem przemocy. „Sprzedać broń paserowi? Na pewno zarobiłbym z tysiaka, ale skąd pewność, że ktoś nie zastrzeli z tego kopyta człowieka?”. Ostatecznie uznałem więc, że broń zostawię. Po co mi kłopot? I tak dawno nie miałem tak wielkiego łupu. W zasadzie mogłem już wracać do domciu, ale… wciąż było mi mało. Plądrowałem więc dalej.
Udało mi się odkryć ich wszystkie skrytki
Wywaliłem na podłogę doniczkowe kwiatki. Frajerzy często ukrywają w nich biżuterię. Tym razem jednak nic w nich nie było. Zajrzałem więc do szafki i szuflad. Sama drobnica. Tablet, jakieś ładowarki, kamera, dvd. Za wszystko razem paser da mi najwyżej kolejnego tysiaka.
Wrzuciłem fanty do plecaka i wkroczyłem do ostatniego już pomieszczenia na piętrze. Coś na kształt gabinetu pana domu. W środku wypasiony telewizor (za wielki, żebym go wytachał przez okno), niezły sprzęt grający (dałem radę upchnąć w plecaku), parę flaszek zagranicznej gorzały (wziąłem dla chłopaków z podwórka – sam nie piłem). Wszystko. Można się zbierać.
A nie, jeszcze mała półka z kilkoma, najwyraźniej nigdy nieotwieranymi książkami. Frajerzy lubią upychać co cenniejsze fanty za takimi tomami. Jednym ruchem zwaliłem je na podłogę i… kolejne trafienie. W głębi półki leżało jakieś zawiniątko. Biżuteria? Złote monety? Niestety, tylko kilka pendrive’ów.
Od razu się domyśliłem, co może być na nich nagrane. Chi, chi. Przerabiałem to w co drugim obrabianym domu. Ludzie uwielbiają nagrywać swoje miłosne fiki-miki, a następnie zgrywają to na pendrive’y i ukrywają gdzieś po kątach. Mnie taka „domowej roboty” pornografia wprawdzie specjalnie nie interesowała, ale koledzy z kamienicy zawsze się cieszyli, kiedy im coś takiego podrzucałem. Niech będzie. Po krótkiej chwili wahania włożyłem je do plecaka.
W drodze do domu powinienem wrzucić trefne fanty do pasera, ale nie chciało mi się do niego dobijać w środku nocy. Pozwoliłem więc sobie na nagięcie zasad bezpieczeństwa i pojechałem ze wszystkim do siebie. Ojca nie było. Pewnie jak zwykle pił na jakiejś melinie.
Schowałem więc szmal w skrytce pod podłogą, umyłem się, zjadłem i… Jakoś nie chciało mi się spać. Wciąż parowała ze mnie adrenalina. Z nudów podłączyłem więc skradzione właśnie dvd i podpiąłem do niego pierwszego z brzegu pendrive’a, licząc, że porno w wykonaniu ponuraka i jego lali szybko mnie uśpi. Kiedy jednak tylko na ekranie pojawił się obraz, poczułem jak serce podchodzi mi do gardła.
Kamera sfilmowała brudną piwnicę, siennik i… przykutego kajdankami do kaloryfera chłopaka.
– Tato, oni grożą, że mnie zabiją! – nastolatek łkał do kamery. – Zapłać im te pół miliona, błagam!
Na pendrivie napisana była data: 16.03.2014. Dwa lata temu.
Takiego znaleziska nie mogłem się spodziewać
Zrozumiałem, w jakie gówno wdepnąłem. Obrobiłem dom bandziora działającego w gangu porywaczy dla okupu! Cholera! Tętno łupało mi w głowie. Co teraz? Oddać szmal i fanty, grzecznie przepraszając? Nic z tego. I tak by mnie zabili!
Spanikowany odtwarzałem pozostałe zapisy. Grudzień 2014. Kwiecień 2015. Sierpień 2015. Kolejne daty, kolejni uprowadzeni. Dochodowy interes. Najczęściej dzieciaki, pewnie jakichś bogaczy, czasem też kobiety – na pewno żony.
Za każdym razem ta sama piwnica i błagalne: „zapłać im, bo mnie zabiją!”. Patrzyłem na to wybałuszonymi oczami, ale powoli się wyciszałem. „Trzeba to zniszczyć. I siedzieć cicho” – postanowiłem. Dobrze, że nie odwiozłem fantów paserowi. Wystarczyło je rozwalić, w częściach wyrzucić na śmietnik, nie chwalić się forsą. Przyczaić się i przeczekać.
Nieco uspokojony podłączyłem ostatniego „pena”. I znów omal nie spadłem z krzesła. Dziewczyna lat około 20. Ładna, delikatna, widać że z porządnego domu. Zmieniła się, ale i tak ją poznałem. Moja siostra… Spojrzałem na datę. Wczorajsza!
Godzinę później znów parkowałem na tamtej uliczce. Serce waliło mi jak oszalałe, gardło miałem ściśnięte, ale z grubsza udało mi się opanować. Wiedziałem, co chcę zrobić. Coś, czego zawsze dotąd unikałem. Wrócić na miejsce przestępstwa, posprzątać po sobie, a potem… Na razie nie chciałem o tym myśleć.
Pies wciąż spał, okno dachowe nadal było uchylone, a gospodarze nieobecni. Błyskawicznie dostałem się więc do domu i zacząłem po sobie sprzątać. Szmal z powrotem pod materac, pendrivy na półkę za książki. Najgorzej było z kwiatkami. Dwie doniczki rozbiłem! Ostatecznie uznałem, że może od razu się nie połapią, że brakuje im na parapecie dwóch roślin i wywaliłem je przez okno w głąb ogrodu.
Sprzątałem dalej w pocie czoła. Na szczęście miałem dobrą pamięć, więc odstawiałem wszystko z grubsza na miejsce. Kończyłem właśnie odkurzać ziemię z podłogi, kiedy pod dom zajechała taksówka. Schowałem odkurzacz i wyślizgnąłem się z okna na dach. Docisnąłem je dokładnie, znów mając nadzieję, że skacowani właściciele domu szybko nie zauważą jego uszkodzeń, a potem zjechałem na linie do ogrodu i ukryłem się w krzakach.
Właśnie wchodzili przez furtkę. Czy zwrócą uwagę, że nie wita ich pies? Na szczęście byli mocno zalani. Przeskoczyłem parkan i pognałem do samochodu. Następne godziny wlokły się w nieskończoność. Siedziałem w rozgrzewającej się kabinie mazdy wpatrzony we wsteczne lusterko, w którym widziałem bramę domu porywacza.
Facet sobie odsypiał kaca, a ja drżałem z napięcia. Oby tylko za wcześnie nie zorientował się, że miał w nocy gościa! Pocąc się jak mysz, dotrwałem do południa. Zacząłem się łamać. Może nie miałem racji? Założyłem, że porywacz odwiedzi miejsce, w którym przetrzymywali Anetę.
Nie ruszał się jednak z domu, a tam…
Zaschło mi w ustach, gdy pomyślałem, co grozi siostrze. Może, zamiast liczyć na siebie, powinienem pójść na policję? Tylko, co oni zrobią? Nie wiedziałem, gdzie przetrzymują zakładników, z filmów to też nie wynikało, a gangster – nawet jeśli go zatrzymają – nie będzie przecież zeznawać.
Na szczęście, w tym momencie brama się otworzyła i wyjechało przez nią wielkie bmw z moim „klientem” za kierownicą. Facet ziewał, tarł oczy – wciąż miał kaca. To dobrze. Nie będzie uważny. Ruszyłem za nim, trzymając się dwa, trzy samochody z tyłu. Przejechaliśmy przez całe miasto aż do wylotówki na Grójec.
Na kilku światłach omal go nie zgubiłem, na szczęście jednak gościu jechał niezbyt szybko, najwyraźniej wciąż czuł się marnie. Wyjechaliśmy z miasta, polecieliśmy ekspresówką, minęliśmy Grójec i skręciliśmy w szosę przecinającą sady. Spokojna, niemal odludna okolica. To musiało być już blisko.
Nie myliłem się. Samochód skręcił w zaniedbane podwórko. Ja oczywiście pojechałem dalej, zatrzymując się dopiero po kilkuset metrach. Truchtem wróciłem pod posesję, gdzie stała beemka. Dom był klockiem z lat siedemdziesiątych. Wyraźnie niezamieszkałym. Kiedy nadbiegłem, z podwórka wyjeżdżał akurat mercedes. A więc zmiana warty.
Przypadłem do ziemi, wciąż obserwując okolicę. Postanowiłem dać facetowi godzinkę. Ledwo wytrzymałem. Zawsze byłem opanowany i cierpliwy, ale tym razem napięcie rozsadzało mi głowę. W końcu przeskoczyłem parkan. Żadnego psa nie było. Podbiegłem do domu i zajrzałem do środka przez pozbawione firanek okno.
Bandyta drzemał w fotelu przed telewizorem, na podłodze obok leżał pistolet. Podszedłem do drzwi i ostrożnie nacisnąłem klamkę. Zamknięte. Omiotłem więc wzrokiem górne piętro. Jest! Okienko na strychu było częściowo wybite. Ponieważ rynna wyglądała, jakby zaraz miała się urwać, wspiąłem się po piorunochronie. Następnie przeszedłem gzymsem do okna i wsadziłem przez nie łapę. Sięgnąłem klamki, otworzyłem. Skrzypnęło, ale byłem już w środku.
Czy ten na dole mnie usłyszał? Zamarłem, nasłuchując. Cisza. Na paluszkach zszedłem więc schodami do pokoju. Ujrzałem odwrócony do mnie plecami fotel i wystającą ponad oparcie łysą głowę. Wielki był sukinsyn…
Jak najciszej podkradłem się do leżącego o centymetry od opuszczonej dłoni pistoletu. Jeśli mnie teraz usłyszy… Uf, kilkanaście sekund później palce zamknęły mi się na chłodnej lufie. Wtedy jednak mój fart się skończył.
– Co to? Kto to? – tamten wyraźnie przebudził się z płytkiej drzemki i zaczął wstawać z fotela. Trzymałem broń tak, że nie było mowy, aby z niej szybko strzelić. Najsilniej więc jak umiałem, trzasnąłem go kolbą w skroń. Zachwiał się, ale nie upadł. Tłukłem więc dalej, póki z hukiem nie zwalił się na podłogę.
Pędem do piwnicy. Obite blachą i wyciszone drzwi. Wytrych, chwila kombinowania. Otwarte. W tym byłem dobry. Otworzyłem i w nozdrza uderzył mnie smród potu i ekskrementów. Na brudnym sienniku siedziała Anetka. Patrzyła na mnie z przerażeniem.
– Spokojnie, spokojnie – zamruczałem, majstrując przy jej kajdankach. Prosty mechanizm. Odpięły się po kilku sekundach. Pociągnąłem siostrę za rękę na zewnątrz. Oby tylko wielkolud za szybko się nie ocknął. Przebiegając przez pokój, spostrzegłem kluczyki od bmw. Zagarnąłem je.
– Kim jesteś? – odezwała się po raz pierwszy, kiedy gnaliśmy do miasta.
– To ja – uśmiechnąłem się.
– Ty? – przyjrzała mi się uważnie. A potem mnie rozpoznała i z rozdzierającym szlochem rzuciła mi się w ramiona. Omal nie wypadliśmy z szosy.
Dla mojej siostry mogę zrobić wszystko
Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Rzecz jasna, siedzę w areszcie, czekając na sprawę za włamanie. Nie dało się tego uniknąć. Kiedy zawiozłem siostrę na policję (musiałem to zrobić, bo gdyby gliny nie aresztowały porywaczy, nigdy nie bylibyśmy bezpieczni), musiałem się przyznać, w jaki sposób trafiłem na jej ślad.
Wyznałem więc wszystko, ale prokurator obiecał, że będzie wnioskował o najniższy możliwy wyrok. W końcu dzięki mnie organy ścigania dopadły wyjątkowo groźnych gangsterów! Prokurator był więc tak zadowolony, że w drodze wyjątku pozwolił nawet mamie i siostrze na odwiedziny. Najpierw długo się ściskaliśmy i nawet ja uroniłem łezkę. Potem mi wyjaśniły, jak doszło do tego porwania.
Otóż mama wyszła w Anglii za mąż za pewnego polskiego biznesmena. Parę lat temu, wszyscy troje postanowili wrócić do kraju. Nie miała jednak kontaktu z moim ojcem, słyszała tylko, że jest pijakiem a ja wyrosłem na złodzieja. Uznała więc, że nie warto mnie szukać.
Tymczasem kupili tu wygodny dom, samochody, zrobili remont. Musieli zwrócić na siebie w ten sposób uwagę gangsterów…
– Wynajmiemy ci najlepszego adwokata, a kiedy wyjdziesz z więzienia, zamieszkasz z nami – obiecała mama. Przez grzeczność nie zaprzeczyłem. A kiedy strażnik zaczął znacząco chrząkać, wyściskałem je jeszcze raz na pożegnanie.
Zamieszkać z nimi? Wejść do rodziny? To było tak piękne, że aż niemożliwe. Nie jestem naiwniakiem, znam życie. Już widzę, jak ojczym Anetki przyjmuje pod dach kryminalistę! Niezależnie jednak, co będzie dalej i tak jest w porządku. Odnalazłem mamę i siostrę. Upewniłem się, że są bezpieczne, szczęśliwe. Nareszcie, po latach, odzyskałem spokój.
Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Żona mojego brata podtruwała go bromkiem, żeby nie namawiał jej na seks. O mały włos chłopa nie zabiła!”
„Tajemniczy mściciel odebrał życie gwałcicielowi i mordercy dziewczynek. Okazało się, że sprawca miał bardzo solidny motyw”
„Byłam zakochana w Szymonie. Kiedy na jaw wyszły jego romanse, namówiłam kolegę by doprowadził do jego śmierci”