Moje małżeństwo nigdy nie należało do udanych. Prawdę powiedziawszy, przez lata dziwiłam się, dlaczego wyszłam za Antka. Zanim mi się oświadczył, wcześniej zadał mi nieco zaskakujące dwa pytania.
– Lubisz gotować? Nie lubiłam, ale kiwnęłam głową, że tak.
– A zmywać lubisz? – dopytał chwilę później.
– To też nie stanowi dla mnie problemu – kłamałam jak z nut, ale czy jest na świecie ktoś, kto lubi myć brudne gary.
Wtedy mój chłopak sięgnął do kieszeni. Byłam przekonana, że po pierścionek zaręczynowy. On jednak wyjął chusteczkę, wysmarkał nos i dopiero potem spytał, czy wyjdę za niego za mąż.
Dodam jeszcze, że działo się to przy kuchni, na której stał garnuszek z mlekiem, które właśnie zaczynało kipieć. Zatem zamiast rzucić się w ramiona przyszłego męża, zaczęłam rozglądać się spanikowana za ściereczką, przez którą mogłabym chwycić nagrzaną rączkę.
Czy właśnie o takie życie mi chodziło?
Kilka dni przed ślubem moja mama wzięła mnie na stronę i spytała, czy jestem świadoma tego, co robię.
– Nie bardzo rozumiem – spojrzałam na nią pytająco.
– Moja mama, a twoja babcia zawsze powtarzała, że tak jak się zaręczasz, takie będziesz miała życie.
– Chyba nie wierzysz w te stare przesądy? Może kiedyś się sprawdzały, ale nie w XXI wieku – roześmiałam się, ale w głębi serca nie do końca byłam pewna, że mam stuprocentową rację.
Wzięliśmy ślub w 2002 roku. Dwanaście lat później, kiedy stałam przy kuchni i wycierałam talerze po obiedzie, zadałam sobie pytanie: „Czy właśnie o takie życie mi chodziło?” Gotowałam, zmywałam, sprzątałam, prałam, robiłam zakupy, a mój mąż tylko wydawał mi polecenia. Wyszło na to, że mama miała rację.
Byliśmy zamożni. Mąż miał dobrze prosperującą firmę, i co jakiś czas chwalił mi się, ile to odłożył pieniędzy na konto. Co by jednak nie mówić, zawsze słyszałam, że to są JEGO pieniądze, które ma na SWOICH kontach, żeby zapewnić SOBIE dostatnią emeryturę. Mnie jakoś nie było w tym planie. Zupełnie jakbym była sprzątaczką, która po zrobieniu wszystkiego, co do niej należy, wychodzi z domu, wcześniej kłaniając się panu w podzięce za zarobione kilkadziesiąt złotych.
Pewnego dnia nieszczęśliwie złamałam nogę. Uraz był dosyć skomplikowany. Gdy noga się zrosła, zostałam skierowana na rehabilitację. Każdego dnia na kilka godzin jeździłam do podwarszawskiego Konstancina. Pierwszego dnia moje oczy same wyłowiły spośród grupki rehabilitantów w sali ćwiczeń silną sylwetkę czterdziestolatka. Okazał się moim rehabilitantem. Miał na imię Janusz.
I tak jak niechętnie myślałam o wyprawach do Konstancina, tak z dnia na dzień z coraz większym zmartwieniem liczyłam dni, które upływały do końca kuracji. Dość szybko nawiązaliśmy ze sobą nić porozumienia. Janusz początkowo wydawał się nieco wycofany, ale wkrótce otworzył się przede mną.
To wycofanie okazało się winą kobiety, która wyszła za niego za mąż, i która uczyniła z niego niemal swojego niewolnika. On zajmował się domem i biegał z pracy do pracy, żeby zaspokoić jej kaprysy. Jej jednak ciągle było mało.
– Pewnego dnia odkryłem, że ma na palcu złoty pierścionek – powiedział mi podczas kolejnej pogawędki przy kawie, na którą zapraszał mnie od kilku dni.
– Joanna powiedziała, że dostała go od matki. Wiedziałem, że moja teściowa była równie łasa na pieniądze, co jej córka, ale w końcu nie miałem podstaw jej nie wierzyć. Szybko jednak wyszło na jaw, że moja żona znalazła sobie bogatego kochanka, który kupił specjalnie na ich schadzki dwupokojowe mieszkanie. Mojej żonie było obojętne, że prostytuuje się za pieniądze. Tak, za pieniądze, gdyż na tym polegał przecież ten układ. On ją utrzymywał, a ona w zamian nie odmawiała mu niczego. Wszystko zaczęło się od tamtego pierścionka. Był dosyć drogi, miał taki dziwny kształt – zastanowił się – jakby skręcono go z trzech obrączek i między sploty wciśnięto trzy rubinowe kamyki.
Kiedy Janusz to powiedział, mnie po plecach przebiegł lodowaty dreszcz. Jakiś czas temu zobaczyłam w dłoni męża identyczny pierścionek. Najwidoczniej Antek dostrzegł moje spojrzenie, gdyż wytłumaczył, że kupił go na prośbę kolegi, który… coś tam, coś tam. A w ogóle to lepiej będzie, jak zajmę się obiadem, który przecież już dawno powinien stać przed panem mężem na stole.
– Opowiadaj dalej – poprosiłam.
– Myślałem, że nudzę cię swoimi sprawami – odparł Janusz skromnie.
– Nic co ciebie dotyczy nie jest dla mnie nudne – dotknęłam jego dłoni.
– Nie trudno było odkryć, gdzie całymi dniami przebywa moja żona. Wyjeżdżała z domu rano i wracała wieczorem. Mówiła, że pracuje w dużej firmie jako księgowa. Tylko że po całym dniu pracy nie wraca się wypachnionym i uczesanym, jakby przed chwilą wyszło się z salonu fryzjerskiego. Niewiele zarabiam, ale przez lata pracy zdołałem odłożyć kilka tysięcy. Niegdyś planowałem, że zabiorę moją żonę na wczasy do Egiptu. Zamiast tego wynająłem detektywa. Nie musiał zbytnio się wysilać, żeby dowiedzieć się, że moja żona ma kilku kochanków, którzy płacą jej za seks.
Współczująco uścisnęłam jego dłoń. Przykrył ją swoją, a ja poczułam motyle w brzuchu. Pierwszy raz w życiu.
Mogłabym nawet się dla niego rozwieść!
Od tamtego dnia połączyła mnie z Januszem emocjonalna więź. Była zbyt słaba, żeby nazwać ją miłością, ale jednocześnie silniejsza niż zwykła przyjaźń. Ponieważ on doświadczył tego samego co ja, staliśmy się sobie bardzo bliscy, choć nie na tyle, żeby zostać kochankami.
Nie powiedziałam Januszowi, że jednym z kochanków jego żony najprawdopodobniej jest mój mąż. Szczerze? Nie byłam tym zdziwiona. Nie miałam co prawda dowodów, ale podejrzewałam, że Antek mnie zdradza. Czy zamierzałam coś z tą informacją zrobić? Na przykład wystąpić o rozwód i puścić męża w skarpetkach? Teraz miałabym dowód…
Myślę, że podczas końcowych tygodni rehabilitacji zaczynałam o tym myśleć. Nawet przez chwilę chciałam poprosić Janusza o kontakt do tego jego detektywa. Ale czy odważyłabym się go zatrudnić? Nigdy się tego nie dowiem…
Przyznam się, że miałam coraz większą ochotę iść do łóżka z Januszem. Ale on wyraźnie unikał sytuacji, w których mogłoby dojść nawet do pocałunku. A jednocześnie czasami tak na mnie patrzył, tak dotykał podczas ćwiczeń, że miałam wrażenie, iż mnie pożąda.
Pewnie dlatego na dwa dni przed końcem rehabilitacji, nieoczekiwanie dla siebie samej spytałam Janusza, czy chce mnie pocałować.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo chcę – wziął mnie za ręce, spojrzał w oczy, ale zaraz cofnął dłonie. – Żałuję, że los nie pozwolił nam wcześniej się spotkać. Nasze życie potoczyłoby się inaczej i każde z nas byłoby szczęśliwe. Przynajmniej ja zrobiłbym wszystko, żeby codziennie widzieć uśmiech na twojej twarzy.
– Możemy spróbować – powiedziałam nieśmiało. – Wystąpię o rozwód. Ty możesz zrobić tak samo. Nie musimy tkwić w związkach, które nas niszczą.
– Już za późno – uśmiechnął się smutno. – Nic już na to nie możemy poradzić.
Dlaczego nie spytałam, co ma na myśli?
Czemu nie drążyłam tej sprawy, żeby dowiedzieć się, co mu chodzi po głowie? Następnego dnia, kiedy przyjechałam na rehabilitację, nie zastałam Janusza w pracy. Na moje pytanie, co się z nim dzieje, recepcjonistka wzruszyła tylko ramionami.
– Widocznie chory – stwierdziła.
Następnego dnia nie pojechałam na rehabilitację, gdyż w moim domu zjawił się policjant. Pokazał mi fotografię Janusza i spytał czy, go znam. Kiwnęłam potakująco głową.
– Coś się stało? – spytałam.
– Pani pozwoli, że wcześniej to ja zadam pani kilka pytań – policjant był bardzo poważny.
– Byliście przyjaciółmi?
Zrobiłam się ostrożna, serce biło mi niespokojnie. Coś się stało… Wczoraj Janusza nie było w pracy, a dziś policja… Chciałam zapytać, co się dzieje, ale… czułam, że chyba lepiej się nie odsłaniać.
– Skąd to przypuszczenie? – zjeżyłam się, a widząc przenikliwy wzrok policjanta, dodałam: – Wiem, to pan zadaje pytania, ale mam prawo wiedzieć, o co chodzi.
– Zaraz wszystko wyjaśnię, proszę o cierpliwość i odpowiedź. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, ale to ja przegrałam.
Zebrałam się w sobie i zaczęłam kłamać: – Nie nazwałabym tego przyjaźnią. On był moim rehabilitantem. To sympatyczny i pomocny człowiek, więc dlaczego miałabym go nie lubić?
– Rozmawialiście ze sobą przy kawie, tak przynajmniej zeznały pielęgniarki, które widziały was w czasie jednej z przerw w zajęciach.
– Na dworze świeciło słońce, po kuracji czułam się coraz lepiej, a wesoły i zabawny człowiek zaprosił mnie na kawę… Widzi pan w tym jakiś problem?
– Pan Janusz był wesołym i zabawnym człowiekiem? – policjant uniósł brew.
Miałam dość.
– Dowiem się wreszcie, dlaczego tak bardzo interesujecie się jego osobą, i co ja mam z tym wszystkim wspólnego?
– W swoim czasie. A przy okazji, czy mógłbym porozmawiać z pani mężem?
– Dlaczego? – zdziwiłam się.
– A co on ma z tym wspólnego?
Policjant patrzył na mnie uważnie, jakby chciał z mowy mojego ciała wyczytać, czy kłamię.
– Wie pani, że pytaniem na pytanie odpowiadają zazwyczaj ludzie, którzy chcą coś ukryć? Miał rację.
– Mąż wyjechał w interesach na kilka dni. Ma wrócić w piątek.
– Dokąd wyjechał? Wzruszyłam ramionami.
– Nigdy mi nie mówi. Ja jestem od tego, by wracał do ciepłego i wygodnego domu. To wszystko.
– Nie jest między wami różowo – bardziej stwierdził niż pytał.
– To nie pana sprawa – odparłam.
– Niekoniecznie.
– Nie rozumiem… Tym razem zaczęłam się bać. Nie wiedziałam, co jest grane, ale…
– Niech mi pan powie, o co chodzi – zaczęłam prosić.
Czułam, jak niepokój chwyta mnie za gardło.
– Co mój mąż ma wspólnego z Januszem, moim rehabilitantem? Oni nawet się nie znają!
– Sypiała pani z Januszem Z.?
– Nie! Nawet z mężem nie sypiałam! Na miłość boską człowieku, zlituj się…
I wtedy zobaczyłam to spojrzenie – jego wzrok uciekł gdzieś w bok, usta się zacisnęły.
Widziałam kiedyś taką reakcję u swojego dawnego szefa, który nie chciał, ale musiał mi powiedzieć, że mnie zwalnia.
– Janusz Z. dwa dni temu włamał się do mieszkania, w którym była jego żona z kochankiem i zabił ich oboje.
Boże… Janusz, coś ty zrobił…?
Nic nie zostało z moich marzeń o miłości…
I wtedy mnie uderzyło: mieszkanie, pierścionek…
– A mój mąż… Co ma wspólnego mój mąż z… – popatrzyłam na policjanta. Nie odezwał się. Nawet gdybym już wcześniej nie podejrzewała, że to mój mąż jest kochankiem żony Janusza, to teraz bym się domyśliła. Antek nie żyje… to tylko słowa. Nie czułam tego. Jeszcze nie.
Po chwili policjant spytał: – Wiedziała pani, że…
– Nie – odpowiedziałam. – Nie wiedziałam. Powinnam dostać Oscara. Uwierzył.
– Pytanie, czy Janusz Z. wiedział, że kochankiem jego żony jest pani mąż.
– Nie mam pojęcia – wyszeptałam. – Czy mogłabym zostać sama?
– Tak, oczywiście. Niestety, jeszcze będziemy musieli porozmawiać. Dochodził już do drzwi, kiedy postanowiłam jednak zadać to pytanie:
– A Janusz? Aresztowaliście go? Policjant westchnął i pokręcił głową.
– Niestety nie. Powiesił się.
Gdy wyszedł, płakałam do rana. Ostatnio marzyłam, że moje życie się zmieni, że może jest mi pisana miłość… Od tamtych wydarzeń minęły dwa lata. Policja zamknęła śledztwo, choć długo sprawdzała, czy nie byłam w jakiś sposób częścią tej tragedii, czy nie namawiałam Janusza do zabójstwa z zemsty. W końcu uznano, że nikt mu nie pomagał…
A ja dopiero niedawno zrozumiałam, że to wszystko, co się wydarzyło, nie było koszmarnym snem, a rzeczywistością. I przypomniałam sobie, co podczas naszej ostatniej rozmowy powiedział mi Janusz: „Żałuję, że los nie pozwolił nam wcześniej się spotkać. Nasze życie z pewnością potoczyłoby się inaczej i każde z nas byłoby szczęśliwe”
Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Żona mojego brata podtruwała go bromkiem, żeby nie namawiał jej na seks. O mały włos chłopa nie zabiła!”
„Tajemniczy mściciel odebrał życie gwałcicielowi i mordercy dziewczynek. Okazało się, że sprawca miał bardzo solidny motyw”
„Byłam zakochana w Szymonie. Kiedy na jaw wyszły jego romanse, namówiłam kolegę by doprowadził do jego śmierci”