„Zostałam zgwałcona i nikt nie chce mi pomóc. Policja twierdzi, że sama się prosiłam, bo miałam kusą spódniczkę”

Zgwałcona kobieta fot. Adobe Stock, Snowhite
„Po kilku godzinach całe miasteczko huczało od plotek. Jak wchodziłam do sklepu, milkły rozmowy. Krzysiek nawet nie trafił do aresztu. Policji powiedział, że sama chciałam… Rodzice przestali się do mnie odzywać. Przyniosłam im wstyd”.
/ 05.11.2021 07:20
Zgwałcona kobieta fot. Adobe Stock, Snowhite

Przeżyłam rok w piekle… Aż taką cenę zapłaciłam za podłość innych ludzi. To oni wmówili mi, że sama jestem winna tragedii, która spotkała mnie w dniu moich 24. urodzin. Byłam winna gwałtu, bo miałam krótką spódniczkę i dobrze się bawiłam na imprezie. Dziś już wiem, że to gwałciciel ponosi całkowitą odpowiedzialność, a nie ja.

Czułam się jak mysz z prowincji

Urodziłam się i mieszkałam w małym miasteczku. Tam niemal wszyscy się znają. Zawsze byłam cicha i skromna. Tak jak moja mama i chyba wszystkie kobiety w naszej rodzinie.

– Dziewczyna może stracić wiele, ale to, co ma najcenniejszego, musi dać przyszłemu mężowi. Mężczyźni biegają za puszczalskimi, ale żenią się z tymi porządnymi – powtarzała mama.

Nie wiem, czy miała rację. Może tak, może nie. A może to wszystko zależy od tego, czy trafi się na tego jedynego? Może to śmieszne, że kobieta po studiach nie potrafi na te pytania odpowiedzieć. Ale ja buduję na nowo swoje życie i na nowo odkrywam to, co ważne. Może kiedyś te wątpliwości same się rozwieją…

Na studiach w Toruniu byłam niemal pewna, że mama jest po prostu niedzisiejsza. Facetom wolno skakać z kwiatka na kwiatek, a my to gorsze?! Mamy być dziewicami aż do ślubu?! Ale na takim cichym buncie się kończyło. Nie umiałam nagle stać się lwicą. Nie byłam oczywiście odludkiem. Miałam przyjaciółkę Adę. Poznałam ją w Toruniu. Okazało się, że wcześniej mieszkałyśmy kilkanaście kilometrów od siebie. Trochę bardziej rozrywkowa, to ona wyciągała mnie do pubów i na dyskoteki. Niby tak, jak wszyscy studenci, ale jednak zawsze trochę odstawałyśmy od reszty.

– O, są mocherki! Co tam słychać u ojca? Oczywiście ojca dyrektora – żartowali koledzy.

Niby mówili to z sympatią, niby razem bawiliśmy się, tańczyliśmy, ale… Często zastanawiałam się, co ze mną jest nie tak. Czy małe miasteczko i surowe wychowanie wypaliło na mnie aż tak widoczne znamię? Ada miała podobny problem, ale zwykle machała na to ręką.

– Kochana, olej to. Martwisz się, że Stach tak powiedział? A widziałaś, jak on na ciebie patrzył? Apetyczne ciacho, nie powiem – pytlowała i jakoś tak słoneczniej robiło się w pokoiku.

Staszek faktycznie był całkiem do rzeczy. Wysoki, przystojny, grał w drużynie koszykówki. A przy tym jeszcze sporo czytał i umiał błysnąć w towarzystwie. Dużo żartował, ale tego akurat nie lubiłam. Zbyt często to ja byłam bohaterem jego dowcipów. Nie wiedziałam, co o nim myśleć – raz go nienawidziłam, raz wydawał mi się księciem z bajki.

Wreszcie upragniony dyplom w kieszeni i... pustka

Tyle lat studiów i wracam do domu jako panienka? Wstyd przyznać – jako dziewica! Chociaż o tym tak naprawdę wiedziała tylko i wyłącznie Ada. Ostatni wieczór w pubie „Na barce”. Impreza kompletnie się nie kleiła. Sączyłam czerwone wino, jeden kieliszek przez cały wieczór. Ada też wydawała się bardzo zamyślona. Natrętne, prozaiczne myśli: „czy znajdę pracę, czy ułożę sobie życie?” I wtedy wparował Staszek. Prawdę powiedziawszy, wtoczył się do pubu. Zobaczył, że siedzimy przy stoliku. Zamówił przy barze piwo i sztywnym krokiem podszedł do nas. Gwałtownie usiadł, wylewając nieco piwa.

– Dlaczego ty tak mną pomiatasz?! Co ja ci zrobiłem?! – niemal krzyknął.

Kilka osób z sąsiednich stolików spojrzało w naszą stronę. Ja dosłownie zbaraniałam: „To ja jego poniżam?!” Krew odpłynęła mi z twarzy, ręce zacisnęły się w pięści. Nie wytrzymałam. Wygarnęłam mu wszystko. Te moje przepłakane po jego żartach noce. Te smutne myśli, które galopowały po mojej głowie. On tylko otwierał usta coraz szerzej. Cały wypity przez niego alkohol nagle gdzieś wyparował.

– Boże, ale ze mnie matoł! Byłaś zawsze taka inna, taka wyniosła… Ja naprawdę… Przepraszam, ja tylko chciałem jakoś tak wiesz… No matoł ze mnie, naprawdę cię przepraszam – słowa te wyrzucał gorączkowo, gwałtownie, w pośpiechu.

To miał być cudowny  wieczór...

Ada po angielsku zniknęła, nawet się nie pożegnała. Oczywiście, nie miałam jej tego za złe. Nad ranem Staszek odprowadził mnie pod akademik. Nawet nie próbował złapać mnie za rękę. Był taki inny, taki nieporadny. Jakby ktoś nagle przekłuł balon szpilką. Zniknął gdzieś ten dumny pyszałek. Patrzył prosząco w moje oczy, jakby na coś czekał.

– Za tydzień mam urodziny, może wpadniesz? – zapytałam.

Zasępił się. Nie mógł przyjechać, grał wtedy ważny mecz w Wiedniu. Nie zdążyłby do mojego miasteczka nawet, gdyby nagle wyrosły mu skrzydła.

– W sobotę gramy, a potem opijamy zwycięstwo. Baw się dobrze u siebie i może czasem pomyśl cieplej o pewnym głąbie. W poniedziałek przyjeżdżam i wtedy dostaniesz kwiaty – zaśmiał się nerwowo.

A ja… objęłam go i pocałowałam. Nie tak przelotnie, na pożegnanie. Tak naprawdę. Z trudem zwolniłam uścisk.

– Ja chyba… – nie dokończył, położyłam mu palec na ustach.

Pobiegłam szybko w stronę wejścia. Jeszcze chwila i nie byłabym w stanie odejść. Biegłam, jak na skrzydłach, a wszystko we mnie śpiewało. Nawet uśmiechnęłam się do pani Jadzi – najwstrętniejszej z naszych portierek. To był najszczęśliwszy wieczór w moim życiu i nikt nie miał prawa go zepsuć.

– I ty wróciłaś do akademika? Jesteś naprawdę zdrowo szurnięta – skomentowała Ada.

Tydzień w miasteczku minął, jak z bicza trzasnął. Dawne koleżanki z lekką zazdrością słuchały opowieści o studiach, o Stasiu. Z tym ostatnim musiałam troszkę puścić wodze fantazji, żeby nie wyjść na ostatnią kretynkę. W sobotę rano poszłam do fryzjera. Potem na zakupy, z których wróciłam ze sporą torbą. Bordowa, obcisła spódniczka, do tego bluzeczka ze sporym dekoltem. Włożyłam to i patrzyłam w lustro z satysfakcją.

– Ale z ciebie laska! – powiedziałam do odbicia w lustrze.

Ada przyjechała z grupką ludzi ze studiów. Stanęła jak wryta.

– O kurczę, Staszek cuda czyni na odległość! Może trzeba by u niego zamówić leczenie kaca na jutro? – zaśmiała się, mrugając porozumiewawczo.

Znajomi z miasteczka dołączyli do nas już w „Piwnicznej”. Zajęliśmy dwa stoły w bocznej salce. Praktycznie byliśmy sami w swoim towarzystwie. Przykleił się do mnie Krzysiek, kolega z podstawówki. Nie zapraszałam go, sam się wkręcił. Tańczyłam z nim, jak z każdym, który poprosił.

Myślałam o Staszku. Rozmawiałam z nim rano przez telefon. Teraz pewnie opija zwycięstwo. A ja tego wieczora nie potrzebowałam alkoholu. Od tygodnia byłam w nieustającej ekstazie. Dlaczego? To rozumiała tylko Ada. Nie dziwiła się, że wypiwszy zaledwie dwa piwa zaczęłam tańczyć na stole. Wszyscy mi klaskali, byłam gwiazdą wieczoru.

Nie wiem, jak do tego doszło!

Koło północy Krzysiek przyniósł kolejne piwo. Usiadł koło mnie, postawił dwie szklanki – dla mnie i dla siebie. Upiłam kilka łyków. Świat nagle zawirował i od tego momentu niczego nie pamiętam. Potem znajomi opowiadali, że tańczyłam przytulona do Krzyśka, a po kilku tańcach wyszliśmy razem. Ada nawet nie zdążyła się ze mną pożegnać. Obudziłam się w obcym mieszkaniu. Byłam kompletnie naga, obok, na prześcieradle niewielka plama krwi. Stopniowo zaczęło do mnie docierać, co się stało. „Ale jak do tego doszło? Dlaczego właśnie z takim facetem?” Krzysiek wpatrywał się we mnie z obrzydzeniem.

– Człowiek myśli, że normalna laska, a tu dziewica. Coś ty na studiach robiła? Całą pościel mam do wywalenia – bełkotał.

Błyskawicznie wskoczyłam w ciuchy. Pod koniec jego tyrady z całej siły uderzyłam go w twarz. Złapał moją rękę.

– Nie podskakuj, suko, bo ze mną nie wygrasz. W więzieniu niejeden próbował. Morda w kubeł i do domu! – krzyknął ostro, pchając mnie w kierunku drzwi.

Wybiegłam, nawet nie oglądając się za siebie. Wślizgnęłam się do domu krótko przed ósmą. Rodzice jeszcze nie wstali. W pokoju zdarłam sukienkę i bluzkę, cisnęłam je w kąt. Nie wiem, ile czasu siedziałam pod prysznicem. Woda leciała, a ja wciąż namydlałam się, jakbym chciała zmyć z siebie cały koszmar minionej nocy. I łzy, które nie przestawały płynąć. Ada przyszła, kiedy już leżałam w łóżku. Nawet się nie odwróciłam. Udawałam, że śpię.

– Aleś numer wycięła! Powinniśmy zwalić się do ciebie na nocleg, a nie spać w samochodach! Prawie nie słyszałam jej słów. Przelatywały przez moją głowę, w której tłukło się uporczywe: „on mnie zgwałcił!”. – Pogadamy, jak wytrzeźwiejesz! Ada trzasnęła drzwiami.

Chciałam biec za nią, wypłakać się, opowiedzieć wszystko. Ale byłam jak sparaliżowana. Zadzwoniła wieczorem, rozmawiała z moimi rodzicami. Powiedzieli, że jestem chora, bo od rana niczego nie jadłam i cały czas leżę w łóżku. Kochana Ada była u mnie już pół godziny później. Usiadła na łóżku. Zmusiła, abym się do niej odwróciła.

– Co ci się stało, Boże święty! – krzyknęła przerażona.

– On mnie zgwałcił! Ja już nie chcę żyć! Jestem ostatnią szmatą!

Przytuliła mnie do siebie i zaczęła gładzić po głowie. Rozmawiałyśmy prawie całą noc. Próbowałyśmy zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Przez cały sobotni wieczór wypiłam tylko dwa piwa. Nigdy nie urywał mi się film, nawet po czterech kuflach. Co się stało tym razem?

– Co pamiętasz jako ostatnie? – spytała w końcu Ada.

– Ten bydlak przyniósł mi piwo, napiłam się i… – urwałam nagle...

Kto tu jest winny? Ja czy ten bandzior?

Wszystko było jasne. Musiał wrzucić coś do piwa. Coś, po czym nagle zupełnie straciłam nad sobą kontrolę.

– Tabletka gwałtu, czytałam o tym – skwitowała Ada.

Chciała od razu jechać na policję, ale ja protestowałam.

– Pobiorą ci krew do badań i go masz – przekonała mnie Ada.

Na posterunek dotarłyśmy około czwartej w nocy. Starszy policjant leniwym ruchem uchylił okienko w kracie dyżurki.

– O co chodzi? – zapytał, nawet nie kryjąc ziewnięcia.

– Koleżanka została zgwałcona! – oświadczyła Ada.

– Kiedy i przez kogo? – patrzył na mnie z niechęcią.

– No, wczoraj w nocy – wykrztusiłam z trudem.

– I dopiero dzisiaj się do nas zgłasza?– prychnął policjant. – Poczekajcie do ósmej, przyjdą dzielnicowi i spiszą zeznania.

Po tych słowach zamknął okienko. Czułam, że mi nie wierzy. Myślałam, że zemdleję. Wybiegłam przed budynek.

– Ja tam nie wrócę, nie wrócę, nie wrócę! – rozpaczałam.

Poszłyśmy do domu. Nadal nie powiedziałam o niczym rodzicom. Było mi wstyd. Nie chciałam też spotykać się ze Staszkiem. „Jak mam teraz spojrzeć mu w oczy? Jak wytłumaczyć to wszystko?” Ada zadzwoniła i powiedziała, że jestem chora. Staszek wytrzymał tylko jeden dzień. Przyjechał we wtorek. Zobaczył, jak płaczę.

– Co się stało? – zapytał.

– Mówiłam ci… – zaczęła ostrym tonem Ada, ale dałam jej znak ręką. – OK, pogadajcie, ja pójdę na spacer. Staszek chwycił mnie za rękę i patrzył na mnie z czułością. Zdziwiłam się, kiedy jego głos zabrzmiał bardzo twardo.

– Kto cię skrzywdził, mów szybko! Co się tu dzieje?

Opowiedziałam wszystko, nie patrząc na niego. Słuchał i ani na chwilę nie puszczał mojej ręki. Wiedziałam jednak, że między nami wszystko się skończyło, zanim tak naprawdę się zaczęło.

– Idziemy na policję! Trzeba usadzić bandziora! No, rusz się! – komenderował.

Znowu wróciłam na posterunek. Do pokoju przesłuchań weszłam sama. Policjant był młody, patrzył na mnie uważnie. Wykrztusiłam, że wolałabym porozmawiać z kobietą.

– A gdzie ja pani policjantkę znajdę? To nie jest Toruń!

Skrzętnie notował wszystko. Dopytywał o szczegóły mojego stroju, o ilość wypitego alkoholu. Znowu zaczęła mi się zapalać czerwona lampka ostrzegawcza. „Po co ja tu przychodziłam?”.

– Zatrzymamy tego pana, na razie na 48 godzin. Przesłuchamy świadków. O reszcie niech zdecyduje prokurator – skwitował.

– A jakieś badania? Badania krwi czy ginekolog? – spytałam.

– Jeżeli pani sądzi, że po takim czasie jest sens, to proszę bardzo.

Znowu żałowałam, że tu przyszłam. Po kilku godzinach całe miasteczko huczało od plotek. Jak wchodziłam do sklepu, milkły rozmowy. Krzysiek nawet nie trafił do aresztu. Policji powiedział, że sama chciałam… Staszek i Ada, moi jedyni sprzymierzeńcy, w końcu musieli wyjechać. Zostałam więc sama z całym tym bałaganem. Rodzice przestali się do mnie odzywać. Przyniosłam im wstyd.

O Krzyśku dowiadywałam się coraz więcej. Faktycznie siedział w więzieniu za rozboje. Nieciekawy typ. Wielu wierzyło w jego winę. Ale… No właśnie… Najdobitniej powiedziała mi to pani prokurator tuż przed umorzeniem niemal rocznego postępowania.

– Szanowna pani, najpierw pani tańczy na stole, obłapia się z facetem, idzie z nim do łóżka, a potem mamy go za to karać? – wycedziła.

Poczułam się, jakby ktoś mnie zgwałcił drugi raz. Krzysiek chodził po miasteczku i śmiał mi się w twarz. Powoli uwierzyłam, że to naprawdę była moja wina. Czułam się jak zepsuta zabawka. Wystarczyło, że Staszek próbował mnie przytulić, cała drętwiałam. W końcu napisałam list, dlaczego nie możemy być razem. Spakowałam walizki i wyjechałam do Berlina. Ciotka zaoferowała mi pracę przy dzieciach. Z oddalenia zaczęłam widzieć wszystko inaczej. Odżyłam. Pewnego dnia Ada zakomunikowała:

– Krzysiek znowu trafił za kratki, a więźniowie gwałcicieli nie lubią. Poślizgnął się na mydle… 

Miesiąc później szykowałam się do wyjścia na spacer ze swoimi podopiecznymi, gdy zadzwonił dzwonek. Otworzyłam, a w progu stał Staszek z bukietem róż.

– Jakoś nie było okazji wcześniej… Mogę żyć tutaj, mogę żyć w Polsce czy w Indiach. Byle z tobą – wyszeptał.

Czytaj także:
„Udaliśmy przed rodzicami, że bierzemy ślub, żeby dali nam spokój. Wynajęliśmy aktora za urzędnika”
„Mój mąż chciał pomóc samotnej wdowie z 4 dzieci. Ona w podzięce paradowała przed nim w bieliźnie”
„Maż zostawił syna bez opieki, a ten zapadł się pod ziemię. Całe osiedle go szukało, a ja straciłam już wszelką nadzieję”

Redakcja poleca

REKLAMA