„Udaliśmy przed rodzicami, że bierzemy ślub, żeby dali nam spokój. Wynajęliśmy aktora za urzędnika”

Wzięliśmy udawany ślub fot. Adobe Stock, Eva
Nasi rodzice nie wiedzą, że ślub był… sfingowany i urządziła go nam firma, która specjalizuje się w takich uroczystościach. Nasi rodzice są starej daty, więc nawet nie przyszedłby im do głowy pomysł, że ktoś może świadczyć takie usługi.
/ 27.10.2021 13:48
Wzięliśmy udawany ślub fot. Adobe Stock, Eva

Bez przerwy tylko słyszeliśmy: „pobierzcie się, pobierzcie się”. Mieliśmy już tego serdecznie dość. Z Januszem jestem w związku już od czterech lat. Takim partnerskim. On nigdy nie chciał się żenić. Uważał, że to, czy będziemy razem, zależy tylko od nas.

– Nikt nie będzie mi mówił, że jeśli Bóg złączył nasz związek, to niech człowiek nie waży się go rozwiązywać – powtarzał.

– Puste gadanie, bo miłości, zaufania i chęci wspierania drugiego człowieka nie ustanowi się w czasie żadnej uroczystości. To trzeba wypracować przez lata i codziennie dawać dowody, że druga osoba nadal jest bliska naszemu sercu.

Fajne poglądy, prawda?

Ponieważ go kocham, przystałam na taki układ, gdyż tylko wtedy mogliśmy być razem. Jednak moja babcia, a za jej przykładem mama, uważają, że to bluźnierstwo.

– Jak to możliwe, Zuziu, że wy tak na kocią łapę – babcia marudziła przy każdej okazji. – Bez ślubu, bez bożego błogosławieństwa?

Moja mama, oczywiście zaraz musiała dorzucić swoje trzy grosze i po babcinym westchnieniu zaczynała coś bredzić o grzechu śmiertelnym. Kiedyś nie wytrzymałam i rzuciłam jej w twarz:

– I co z tego, że wzięłaś ślub z ojcem? Co z tego, że pan Bóg was pobłogosławił. Czy ten sam Bóg chronił nas, gdy po pijaku ojciec wyrzucał nas z domu na mróz? Czy ojcu uschła ręka, gdy przez wiele lat bił cię za wyimaginowane zdrady?

Matka wtedy zamilkła. Przykro to mówić o kimś, kogo kocham, ale mam głupią matkę, która świat widzi tylko z tej strony, z której jej wygodniej patrzeć. Na resztę spraw przymyka oko, jakby nigdy nie miały miejsca. Pewnego dnia, gdy znowu wypominałam pijackie ekscesy starego, usłyszałam jej ciche:

– No, nie był on taki zły...

Kiedy opowiedziałam o wszystkim Januszowi, ten poklepał mnie pocieszająco po ramieniu.

– A nie zastanawiałaś się nad tym, że jej może żyje się lżej, kiedy przytłumiła złe wspomnienia i chce pamiętać tylko dobre. Wtedy może sobie wmówić, że spora część jej życia nie została zmarnowana.

Podobni do mojej matki i babci są niektórzy z naszych znajomych.

„To wy jeszcze nie sformalizowaliście waszego związku?” – dziwili się nieraz.

– Czy urzędnik, który wyklepie formułkę: „jesteście mężem i żoną”, sprawi, że Janusz mnie nie zdradzi? – pytałam.

– Albo Zuzanna nie uwiedzie jakiegoś zaślinionego staruszka... – odgryzł się mąż z kąta pokoju.

– Nie bój, nie bój. Młodsi też na mnie polecą – odparowałam.

Moi przyszywani teściowie też sugerowali, że moglibyśmy się pobrać.

– Już to zrobiliśmy – pewnego dnia wypalił Janusz.

– I nie zaprosiliście nas na ślub? – matka mojego faceta chwyciła się za serce.

– Nie było miejsca i… tylko trzy krzesła – Janusz miał obojętny wyraz twarzy.

– Jak to, tylko trzy? – ojciec Janusza również niewiele zrozumiał.

– Jedno dla Zuzanny, drugie dla mnie, a trzecie dla notariusza.

Widziałam, że Janusz nie zamierza wdawać się w szczegóły, więc wzięłam to na siebie.

– Ponieważ w życiu nigdy nic nie wiadomo i może się tak zdarzyć, że (tfu, tfu) Janusz będzie chciał odwiedzić mnie w szpitalu, musi mieć do tego prawo i dodatkowo prawo do podejmowania decyzji w kwestii mojego zdrowia – powiedziałam.

– No i mamy wspólny majątek. Umowa u notariusza jest lepsza niż ślub, zabezpiecza prawa każdej ze stron związku.

– Ale to nie to samo… Ślub to jest…. – teściowa uczyniła szeroki gest, jakby chciała opisać nim cudowność owego wydarzenia, ale nie bardzo mogła znaleźć właściwe słowa. – No coś takiego… Sami wiecie, że to jest bardzo ważne.

Wydało mi się, że chyba rozumiem, o czym ona mówi

Ja też chciałabym przeżyć taki wspaniały dzień, ale nie próbowałam Janusza do niczego zmuszać. Wpadłam na lepszy pomysł... Pewnego dnia powiedziałam do niego:

– Chyba będziemy musieli wziąć ten ślub. Bo matki nie dadzą nam spokoju.

– Ale przecież nie tak ustalaliśmy na początku naszego związku – Janusz był wyraźnie niezadowolony.

– Zastanów się… bez emocji… Ślub dla pokolenia naszych rodziców jest ważnym wydarzeniem. Nie chodzi tu o wesele i możliwość pokazania się sąsiadom. Dla naszych rodziców to nadal pewien rodzinny wyznacznik, społeczna norma, która precyzyjnie określa ramy życia społecznego, kto jest kim i kto wobec kogo ma jakie obowiązki. Ślub to według nich gwarancja i pewność, że jedna strona związku tak łatwo nie oszuka drugiej – tłumaczyłam.

Nie byłam pewna, czy da się przekonać.

– Pomyśl sam, jeszcze nie tak dawno zasady moralne nie pozwalały mieszkać ze sobą ludziom, którzy nie mieli ślubu. Dziś jest inaczej. Można mieszkać bez ślubu, a małżeństwo dla takich jak my, to raczej perspektywa utraty swobody, niezależności, jaką daje wolny związek. Jak widzisz, ten ślub nie jest dla nas, ale dla nich. Im jest potrzebny do szczęścia, a ponieważ ich kochamy, więc zróbmy to dla nich… – w oczach Janusza dostrzegłam rodzący się gwałtowny protest, więc dodałam szybko, żeby go uspokoić. – Ale po naszemu.

– Co przez to rozumiesz?

Wówczas wtajemniczyłam go w swój plan.

– Wchodzę w to – zdecydował.

Kiedy poinformowaliśmy nasze rodziny, że decydujemy się na wzajemne zaobrączkowanie, byli w siódmym niebie. Musieliśmy więc trochę ostudzić ich emocje.

Zastrzegliśmy, że nie organizujemy wielkiej fety

– Ale przecież rodzina… – zaniepokoiła się moja mama.

– Oni wszyscy nas oskalpują… – dopowiedziała przyszła teściowa.

Wtedy do akcji wkroczył Janusz.

– Musicie się zdecydować. Albo chcecie, żebyśmy wzięli ślub, a wtedy robimy cichą i skromną uroczystość, albo nici z imprezy – powiedział to tak stanowczym tonem, że obie mamy spojrzały po sobie i kiwnęły potulnie głowami.

– Pójdę do proboszcza dać na zapowiedzi – westchnęła nabożnie teściowa.

Tu postawiliśmy drugi szlaban. Oświadczyliśmy mamie Janusza, że przemyśleliśmy sprawę, przedyskutowaliśmy i zdecydowaliśmy, że jesteśmy ateistami.

– Jeśli zatem ślub – powiedział Janusz – to tylko cywilny, w otoczeniu najbliższej rodziny.

Godzinę później wszystko zostało ostatecznie załatwione i przyklepane. Janusz miał wystąpić w swoim najlepszym garniturze, a ja w sukience, którą w poprzednim roku kupiłam na sylwestra. Obiad zjemy w restauracji i zaprosimy na niego tylko najbliższą rodzinę.

– Ale co ja powiem swojemu bratu – ojciec Janusza miał niewyraźną minę.

– Że wzięliśmy cichy ślub tylko ze świadkami, nie informując nawet was o tym arcyważnym w życiu każdego człowieka wydarzeniu. Uwierzy, zwłaszcza że ma niezbyt dobre zdanie o stanie umysłowym współczesnego młodego pokolenia.

Miesiąc później zajechaliśmy samochodem przed pałac ślubów. Przed urzędnikiem stanu cywilnego wypowiedzieliśmy stosowne formułki.

Daliśmy naszym mamom czas na uronienie łez

Potem złożyliśmy podpisy w odpowiednich rubrykach księgi urzędu i pojechaliśmy do restauracji. Tam podano obiad. Uroczystość była skromna. Nie chcieliśmy od nikogo żadnych prezentów.

– Wystarczy nam nasza miłość – argumentowaliśmy z uporem.

Od tamtych chwil minął rok. Nasi rodzice nie wiedzą, że ślub był… sfingowany i urządziła go nam firma, która specjalizuje się w takich uroczystościach. Nasi rodzice są starej daty, więc nawet nie przyszedłby im do głowy pomysł, że ktoś może świadczyć takie usługi. A jednak jest zapotrzebowanie, więc znaleźli się ludzie, którzy to robią.

Tylko dlatego Janusz zgodził się na tę uroczystość

Myślę, że nie ma racji, tak uporczywie trzymając się swojej wolności. Ja ostatnio wiele zrozumiałam. Bycie z drugim człowiekiem już zakłada częściowe podporządkowanie się i ta wolność jest iluzoryczna. Przed nami sporo wspólnych lat i jestem pewna, że kiedyś przekonam Janusza do prawdziwego ślubu. W końcu podobno kropla drąży skałę. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA