Tego dnia nie musiałam gnać z pracy do domu na złamanie karku, Rafał miał odebrać Jacka z przedszkola, a dwunastoletnia Emilka od roku wracała ze szkoły sama. Raj. Żeby to uczcić, postanowiłam wstąpić do sklepu spożywczego i oddać się szaleństwu spokojnych zakupów dla wiecznie głodnej rodziny. Wróciłam do domu spacerkiem, z przyzwyczajenia przyśpieszając pod blokiem, choć rozum mówił, że dziś nie muszę pędzić, wszystko jest pod kontrolą. Mimo to na schody wpadłam sprintem, chyba odezwała się we mnie matczyna intuicja, która jak dotąd nigdy mnie nie zawiodła.
Tym razem też miała rację, odkryłam, że drzwi wejściowe były zamknięte tylko na klamkę. Zezłościłam się na Rafała, że tego nie dopilnował, tyle razy mówiłam, by je zabezpieczać, złodzieje tylko czekają na okazję.
W przedpokoju czekała na mnie Emilka.
– Kupiłaś coś słodkiego? – zajrzała do torby i westchnęła rozczarowana. – Głodna jestem – oznajmiła z miną zaniedbanego dziecka.
– Zrób sobie kanapkę – poprosiłam.
Emilka przewróciła oczami, demonstrując, co myśli o jedzeniu niezawierającym cukru.
– Gdzie twój brat? – zaniepokoiłam się.
– Nie wiem – odparła.
– A tata?
– W internecie.
– Kupiłaś wędlinę? – w przedpokoju pojawił się Rafał, którego tylko łakomstwo mogło oderwać od komputera.
Wzorem córki zajrzał do siatki i z zadowoleniem wyciągnął szukany produkt, czyli swoją ulubioną krakowską suchą w cieniusienieńkich plasterkach.
– Gdzie Jacek? – spytałam męża.
– Bawi się z Emilką – odparł automatycznie i nagle stracił zainteresowanie jedzeniem.
Oboje jednocześnie spojrzeliśmy na córkę. Mała natychmiast przyjęła postawę obronną.
– No co? Nic nie zrobiłam – powiedziała tonem niesłusznie skrzywdzonej.
– Jacuś! Mamusia wróciła – zawołałam i ruszyłam w głąb mieszkania.
Po piętach dreptał mi Rafał. Nasz apartament nie powala rozmiarami, przeszukanie zajęło nam tylko kilka minut. Synka nigdzie nie znaleźliśmy, Rafał zajrzał nawet pod dziecięcy tapczan, chociaż miejsca było tam tyle, co kot napłakał, czterolatek na pewno by się nie zmieścił. Ja otworzyłam wnękową szafę zapchaną ubraniami i rzeczami chwilowo niepotrzebnymi. Zobaczyłam bałagan i czym prędzej zamknęłam drzwi.
Sąsiedzi natychmiast pośpieszyli na ratunek
O mało nie zemdlałam, kiedy Rafał metodycznie zaczął sprawdzać, czy wszystkie okna są dobrze zamknięte. Mieszkamy na czwartym piętrze, gdyby Jacuś wdrapał się na parapet i przyszło mu do głowy, że potrafi latać…
– Nie umiałby przekręcić klamki w oknie – szepnęłam, czepiając się słabej nadziei.
Rafał spojrzał na mnie z politowaniem.
– Jacek jest bardzo bystrym chłopczykiem – odparł z ojcowską dumą, która w tym momencie była całkowicie nie na miejscu.
Zrobiło mi się słabo.
– Anka, nie mdlej. O rany, co ja takiego powiedziałem, oddychaj. Wszystkie okna są dobrze zamknięte, Jacek na pewno nie wypadł. Emilka! Przynieś wody!
Zimny strumień zmoczył mi twarz, ściekł za kołnierz i całkowicie przywrócił świadomość oraz siły. Złapałam męża za koszulę i potrząsnęłam nim.
– Miałeś go pilnować, gdzie on jest?! Gdzie mój synek? Jacuuuś! – zawyłam jak wilczyca.
– Jacek jest także moim dzieckiem – sprostował odruchowo Rafał, po czym odpowiedział na zadane pytanie: – Kurczę, nie mam pojęcia, przecież nikt go nie porwał, bawił się z siostrą, więc na chwilę usiadłem do komputera, a potem zaraz przyszłaś ty.
– Emilka! – zawołaliśmy razem. – Kiedy ostatni raz widziałaś brata i co wtedy robił?
– Bawił się, normalnie – w oczach przestraszonej naszą determinacją córki pojawiły się łzy. – Ja już nie chciałam, znudziło mi się, a potem ty przyszłaś, mamusiu…
Rafał i Emilka zeznawali zgodnie, tylko że nic z tego nie wynikało.
– Może Jacek poszedł pobawić się do Kajtka? – powiedziała cicho nasza mądra córa.
Objęłam ją i uściskałam, czując wstępująca w serce otuchę. No jasne! Drzwi były otwarte, Jacuś nacisnął klamkę i podreptał dwa piętra niżej, do kolegi z przedszkola. Rafał był szybszy, zanim wypuściłam Emilkę z objęć, zbiegł na dół i załomotał do sąsiadów.
– Rany boskie, co się stało? – w drzwiach stanęła Justyna, mama Kajtka.
– Szukamy Jacusia, gdzieś przepadł!
Teraz na odmianę zbladła Justyna, matka matkę zawsze zrozumie.
– U mnie go nie ma – wyjąkała.
W dwóch słowach wyjaśniliśmy, co się stało, Justyna poprosiła mamę o opiekę nad Kajtkiem, i dołączyła do nas. Zaalarmowaliśmy wszystkich sąsiadów, bo przecież Jacuś mógł pójść z wizytą dokądkolwiek, niestety… Musieliśmy spojrzeć prawdzie w oczy, nasze dziecko zaginęło.
Justyna zabrała Emilkę do siebie, mała miała u niej przenocować, żebyśmy mieli swobodę ruchów, a my natychmiast z tego skorzystaliśmy, siadając bezradnie na schodach. Już nie musieliśmy udawać przed córką dzielnych, silnych i odpowiedzialnych rodziców, pozwoliliśmy sobie na moment załamania.
Sąsiedzi, widząc, co się dzieje, nie zostawili nas samych, w akcie solidarności spontanicznie przystąpili do akcji ratunkowej. Rozpierzchli się po innych klatkach schodowych, metodycznie sprawdzając wszystkie dostępne mieszkania, policja nie byłaby tak skuteczna jak oni. Po godzinie zgromadził się koło nas, wciąż siedzących na schodach, spory tłum ochotników, gotowych przeszukać piwnice i przewrócić do góry nogami całe osiedle. Ci bardziej przewidujący przynieśli nawet latarki.
Powinnam im pomóc, ale całkiem się załamałam. Nie mogłam przestać myśleć o synku, przychodziły mi do głowy najczarniejsze scenariusze. A jeśli, płacząc, błąka się samotnie po ulicach miasta, zziębnięty i głodny? Oby tylko nie wpadł pod samochód…
– Anka? Musimy zawiadomić policję – jak przez mgłę usłyszałam głos męża.
Ktoś wetknął mi do ręki kubek z gorącą herbatą, na moich ramionach wylądował ciepły koc. Przytłoczona dramatem nie umiałam na razie docenić starań obcych ludzi, ale wszystkie przyjmowałam, bo były mi potrzebne… Rafał wystukał numer alarmowy.
– Zaginął mój syn, Jacek, ma cztery lata – starał się mówić do telefonu spokojnie, chociaż głos mu strasznie drżał. – Gdzie zaginął? W domu. To znaczy wyszedł z domu i nie wrócił. No tak, sam. Co z tego, że ma dopiero cztery lata, umie chodzić. Nie, nie możemy przyjechać na komisariat, jesteśmy zajęci szukaniem synka. Przyślijcie funkcjonariuszy, psy tropiące, sami wiecie, co robić. To jeszcze małe dziecko, trzeba je szybko znaleźć.
– Genialny pomysł, że też wcześniej na to nie wpadłem – ożywił się nagle młody człowiek z parteru. – Niech pani znajdzie jakiś ciuch małego, dam ją Lejkowi do powąchania. On fantastycznie potrafi tropić, jego matka była rasowym posokowcem. Na pewno pójdzie śladem Jacusia, bardzo lubi dzieci.
Rafał spojrzał ciężko na rozentuzjazmowanego chłopaka, ale nic nie powiedział. Chwytaliśmy się każdej sposobności, nawet jeśli wyglądała jak niskopodłogowy, sympatyczny, lecz niezbyt mądry Lejek. Dlatego pobiegłam do domu po spodenki Jacka i wręczyłam je właścicielowi psa tropiącego. Lejek gorliwie obwąchał garderobę i z ujadaniem pobiegł na dół. Wyglądał tak, jakby wiedział co robi, ruszyliśmy więc wszyscy za nim. Psiak wypadł z klatki schodowej, napiął smycz i pobiegł jak po sznurku do krzewów rosnących przy sąsiednim bloku.
Tam zatrzymał się, starannie obwąchał teren i z zadowoloną miną zadarł nogę. Przez tłum sąsiadów przeszedł jęk zawodu.
Nagle coś usłyszałam, jakby szamotanie ptaka
– Wracajmy – powiedział zdegustowany Rafał. – Zostaniesz w domu, ja zbiorę chętnych i zaczniemy przeczesywać osiedle, nie wrócę, póki nie odnajdę dziecka.
Postanowiłam mu uwierzyć, choć wszystko we mnie krzyczało, że z każdą minutą nadzieja na odnalezienie synka maleje. Mieszkanie bez dzieci było puste i ciche, w przedpokoju walały się rozsypane po podłodze zakupy, które wyleciały z rzuconej w pośpiechu torby. Odruchowo schyliłam się, by je pozbierać, i wtedy usłyszałam dziwny dźwięk, jakby coś szamotało się w ścianie. Zastygłam bez ruchu, odgłos powtórzył się, wzbogacony o cienki pisk.
Ruszyłam w tamtą stronę, nasłuchując. Coś uderzyło o drzwi szafy, rzuciłam się je otworzyć i odskoczyłam, bo pod moje nogi wypadł tłumoczek owinięty w moją letnią sukienkę.
– Jacuś!
Złapałam synka na ręce, wyplątałam ze zwojów wiskozy i popłakałam się ze szczęścia. Opowiedział, że bawił się z Emilką w chowanego, ukrył się w szafie i czekał, aż siostra go odnajdzie. Nie nadchodziła, więc chyba przysnął, a kiedy się obudził, wokół było ciemno i bardzo się przestraszył.
– Wtedy przyszłaś ty, mamusiu – zakończył opowiadanie, przytulając się ze wszystkich sił. – A gdzie tata?
Wybrałam numer Rafała i przekazałam dobre wieści. Odzyskaliśmy go, ale od tej pory oboje pilnujemy zamykania drzwi, tym bardziej że synek właśnie przeżywa fascynację kluczami. Mam nadzieję, że nie nauczy się szybko z nich korzystać.
Czytaj także:
„Nastolatek uciekł z domu, bo ojciec znęcał się nad nim i jego matką. Facet nie był nawet przejęty zaginięciem syna”
„Byłem starym kawalerem, ale wyswatał nas dziadek Marzenki. Wszyscy uważali go za nieszkodliwego dziwaka”
„Mąż ubzdurał sobie, że mam romans. Jego zemsta na moim >>kochanku<< była nieludzka. Zabawił się jego życiem”