„Zaciągnęłam szefa do gabinetu, bo liczyłam na numerek w fotelu prezesa. Zamiast okrzyków radości, zanosiłam się płaczem”

kobieta fot. iStock by Getty Images, Westend61
„Jeśli chciałam awansu, musiałam zdobyć jego uznanie. Problem w tym, że wiele osób w tej firmie pracowało na swój sukces od lat. Ja nie chciałam tyle czekać. Postanowiłam więc obmyślić plan, który przybliży mnie do celu w krótszym czasie”.
/ 03.12.2024 20:00
kobieta fot. iStock by Getty Images, Westend61

Od dziecka wiedziałam, jak zarządzać losem tak, by osiągnąć to, czego chcę. Gdy miałam dwanaście lat, zniszczyłam projekt naukowy mojej koleżanki Anki – wygrałam konkurs w szkole, a jej łzy tylko umocniły mnie w przekonaniu, że jeśli czegoś pragniesz, musisz walczyć o to do końca.

Po trupach do celu

Gdy miałam szesnaście lat, rozpuściłam plotkę o koleżance, która spodobała się chłopakowi z mojej klasy. Problem w tym, że i on bardzo mi się podobał. Nie pamiętam, co dokładnie wymyśliłam, ale chłopak szybko stracił nią zainteresowanie. Wtedy udało mi się zwrócić jego uwagę na siebie. Może zabrzmi to zimno, ale przecież w naszym życiu najważniejsi jesteśmy my, a ja za wszelką cenę chciałam być spełniona i szczęśliwa.

Zawsze miałam wyczucie co do ludzi. Potrafiłam ocenić, co komuś chodzi po głowie, zanim jeszcze otworzył usta. Byłam pewna, że to klucz do sukcesu w marketingu, dziedzinie, która od dawna mnie fascynowała. Kreatywność i znajomość ludzkiej psychiki – oto moje narzędzia. Wiedziałam, że dzięki nim mogę osiągnąć wszystko.

Gdy po studiach zaczęłam pracę w agencji reklamowej, byłam najszczęśliwsza na świecie. Wydawało mi się, że to tylko kwestia czasu, zanim stanę na szczycie. A potem zetknęłam się z brutalną rzeczywistością.

Postanowiłam działać

Mój szef, Artur, był jednym z tych mężczyzn, którzy budzili respekt już samym spojrzeniem. Wysoki, pewny siebie, świetnie ubrany. Miał nieco ponad czterdzieści lat, był rozwiedziony i, jak sądziłam, podatny na wdzięki młodszych kobiet. Artur był też osobą, której opinia decydowała o wszystkim.

Jeśli chciałam awansu, musiałam zdobyć jego uznanie. Problem w tym, że wiele osób w tej firmie pracowało na swój sukces od lat. Ja nie chciałam tyle czekać. Postanowiłam więc obmyślić plan, który przybliży mnie do celu w krótszym czasie.

Na początku postanowiłam działać subtelnie. Nowa sukienka – trochę za krótka jak na biurowy dress code – i nieco wyzywający makijaż. Podczas spotkań starałam się nawiązywać z nim kontakt wzrokowy, a gdy tylko była okazja, rzucałam dwuznaczne komentarze. Artur wydawał się to zauważać. Jego spojrzenie czasem zatrzymywało się na mnie o sekundę za długo.

– Kalina, naprawdę świetnie radzisz sobie z tym projektem – powiedział któregoś dnia podczas zebrania. – Masz talent do kreatywnych rozwiązań.

– Dziękuję – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy i lekko przechylając głowę.

Widziałam, że jego usta drgnęły w uśmiechu.

Musiałam go zdobyć

Od tego momentu zaczęłam działać odważniej. Po godzinach zostawałam w biurze i czekałam, aż on też skończy pracę. Starałam się znaleźć pretekst, by porozmawiać, niby przypadkiem dotknąć jego ramienia. Wkrótce nasze rozmowy stały się bardziej osobiste. Wiedziałam, że muszę zrobić coś, co przełamie granice. Pewnego wieczoru, kiedy znów zostaliśmy sami w biurze, zaproponowałam:

– Może napijemy się wina? Mam butelkę w szufladzie, świętuję zakończenie projektu.

Artur uniósł brwi, ale po chwili się zgodził. Poszliśmy do jego gabinetu. Rozmawialiśmy o pracy, o życiu, o marzeniach. W pewnym momencie położyłam rękę na jego dłoni i spojrzałam mu w oczy. Widziałam, że się wahał, ale nie odsunął ręki.

– Kalina – jego głos był cichy. – Wiesz, co robisz?

Uśmiechnęłam się, nie spuszczając z niego wzroku.

– Oczywiście.

Przez chwilę wydawało się, że wszystko idzie po mojej myśli. Artur przysunął się bliżej, a ja poczułam triumf. Byłam pewna, że go mam. I wtedy powiedział coś, co mną wstrząsnęło.

Wszystko się sypało

– Wiesz – zaczął, odchylając się nagle. Jego spojrzenie zrobiło się zimne. – Takie jak ty zawsze myślą, że są lepsze od innych. Że mogą wszystko. Ale świat nie działa w ten sposób.

– Co masz na myśli? – zapytałam, czując, jak mój pewny grunt usuwa się spod nóg.

– To, że twoje ambicje są żałosne. Myślisz, że wystarczy rozchylić usta albo nogi, żeby osiągnąć sukces? – w jego głosie pojawiła się złość. – Powiem ci coś, co zapamiętasz na długo: nie jesteś od nikogo lepsza. Jesteś tylko małą, bezwzględną dziewczynką, która musi nauczyć się swojego miejsca.

Jego słowa były jak cios. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Siedziałam tam, patrząc na niego zszokowana.

– Wiesz, co jest najgorsze? – kontynuował. – Naprawdę masz talent. Ale przez to, jak postępujesz, nigdy nie będziesz szanowana.

Wstał i wskazał mi drzwi.

– A teraz wyjdź. I nie wracaj jutro do pracy.

Wróciłam do domu wściekła, ale przede wszystkim zawstydzona. Myślałam, że mogę wszystko, że mogę nim manipulować, jak tylko zechcę. Ale Artur mnie przejrzał i pokazał, gdzie jest moje miejsce.

Byłam zrozpaczona

Przez kilka pierwszych dni po zwolnieniu czułam głównie złość. Na Artura, na świat, na siebie. Miałam wrażenie, że potraktował mnie niesprawiedliwie – przecież nic się nie wydarzyło, więc za co ta cała scena? Jednak z każdym dniem w mojej głowie zaczynały się pojawiać pytania, których wcześniej unikałam.

Czy naprawdę byłam najlepsza w tym, co robiłam? Czy mój „talent do marketingu” to rzeczywiście coś więcej niż tylko manipulowanie ludźmi? Czy byłam w stanie osiągnąć cokolwiek bez tych wszystkich gierek?

Te myśli nie dawały mi spokoju. Rozmowa z Arturem, choć bolesna, zmusiła mnie do refleksji nad tym, kim naprawdę jestem. Moje dotychczasowe życie przypominało grę – byłam graczem, a ludzie dookoła pionkami, które przestawiałam na swoją korzyść. Nawet moje relacje z bliskimi były powierzchowne. Przyjaciele? Nie miałam żadnych. Partnerzy? Szybko się nimi nudziłam, kiedy już ich zdobywałam.

Przez kilka dni siedziałam w domu, patrząc w sufit i zastanawiając się, co dalej. Z jednej strony chciałam zemścić się na Arturze. Fantazjowałam o tym, jak odnajduję się w innej firmie, odnoszę spektakularny sukces, a on żałuje, że mnie zwolnił. Ale z drugiej strony coś we mnie zaczynało pękać. Ta strategia, którą stosowałam przez całe życie, w końcu mnie zawiodła.

Wzięłam się za siebie

Pewnego ranka, po kolejnej nieprzespanej nocy, wstałam z łóżka z postanowieniem, że muszę coś zmienić. Zaczęłam od analizy swoich błędów. Zainwestowałam w szkolenie z marketingu – tym razem postawiłam na faktyczne zdobywanie wiedzy, a nie tylko na granie swoją „intuicją”.

Przeczytałam książki o psychologii biznesu i relacjach międzyludzkich, ale w innym kontekście niż wcześniej. Tym razem chciałam zrozumieć, jak budować trwałe i zdrowe relacje, zamiast wykorzystywać innych.

Zaczęłam też chodzić na terapię. Na początku to był eksperyment, ale szybko okazało się, że to jedno z najlepszych doświadczeń w moim życiu. Zrozumiałam, że mój sposób działania wynikał z głęboko zakorzenionego lęku – że nie jestem wystarczająco dobra. Każde moje działanie było próbą udowodnienia, że zasługuję na coś więcej, że jestem kimś ważnym. Ale zamiast dawać mi satysfakcję, doprowadzało mnie do frustracji i porażek.

– Wiesz, że możesz być skuteczna bez niszczenia siebie i innych? – zapytała mnie terapeutka podczas jednej z sesji.

– Chciałabym w to uwierzyć – odpowiedziałam szczerze.

Minęło kilka miesięcy, zanim byłam gotowa wrócić do pracy. Znalazłam stanowisko w małej, ale prężnie rozwijającej się agencji reklamowej. Tym razem obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by osiągnąć sukces uczciwie.

Nie było łatwo

Kilka razy złapałam się na tym, że chciałam wykorzystać jakąś sytuację na swoją korzyść kosztem innych. Ale za każdym razem powtarzałam sobie słowa Artura: „Nigdy nie będziesz szanowana, jeśli będziesz postępować w ten sposób”.

W nowej pracy postanowiłam być nie tylko ambitna, ale też pomocna. Zamiast traktować kolegów jako rywali, zaczęłam ich wspierać. Ku mojemu zdziwieniu, to zaczęło działać na moją korzyść – ludzie doceniali moje zaangażowanie i współpracę. Zaczęłam zyskiwać ich szacunek, a przy tym budować lepsze relacje.

Dwa lata później, podczas jednego z branżowych wydarzeń, przypadkiem natknęłam się na Artura. Stał przy stoliku z kieliszkiem wina w dłoni i rozmawiał z jakąś kobietą. Gdy mnie zauważył, jego wyraz twarzy zmienił się na chwilę – widziałam, że mnie rozpoznał.

– Dawno się nie widzieliśmy – powiedziałam.

– Rzeczywiście, minęło trochę czasu.

Byłam z siebie dumna

Przyglądał mi się przez chwilę, jakby próbował odczytać, co myślę.

– Jak sobie radzisz? – zapytał w końcu.

Uśmiechnęłam się.

– Dobrze. Pracuję w innej firmie. Rozwijam się. A ty?

– Bez większych zmian – odparł, ale w jego głosie była jakaś nuta refleksji. – Słyszałem o twoich ostatnich projektach. Są świetne.

– Dziękuję – powiedziałam szczerze.

To spotkanie było krótkie, ale dało mi poczucie, że droga, którą wybrałam, była właściwa. Artur dał mi najważniejszą lekcję w moim życiu – brutalną, ale potrzebną.

Kalina, 30 lat

Czytaj także:
„Mąż traktuje mnie jak matkę swoich dzieci, nie jak żonę. Gdyby ciąża zagrażała mojemu życiu, wiem, co by zrobił”
„Znaczek pocztowy odmienił moje życie. Zrobił ze mnie bogacza z portfelem wypchanym dolarami”
„Mąż sądzi, że moja ciąża to spisek. Zapomniał, że dzieci nie biorą się z powietrza i sam maczał w tym palce”

Redakcja poleca

REKLAMA