Nie było to jajko Fabergé, tylko zwyczajne, z drewna, pomalowane na czerwono.
– Co to jest, mamo? – zapytała córka. – Fajne!
– Dlaczego znów grzebiesz w moich rzeczach? – zezłościłam się. – Mówiłam, żebyś nie zaglądała w każdą dziurę! Tłumaczyłam, że każdy ma prawo do swoich tajemnic i że trzeba to szanować!
– Oj, przepraszam. Czegoś szukałam... Powiedz, skąd to masz?
Biorę do ręki nieduży przedmiot, przed wieloma laty schowany w najciemniejszym kącie komody. Wracają wspomnienia...
W Wielkanoc 2002 roku – kwietniową, ciepłą, buchającą świeżą zielenią – od chłopaka, którego kochałam, dostałam prezent. W południe w słońcu zrobiło się wręcz gorąco, więc w kilku grupach siedzieliśmy w cieniu pod rozłożystymi kasztanowcami i próbowaliśmy się uczyć do matury.
– Mam coś dla ciebie – powiedział i położył mi na dłoni ciemnoczerwony, owalny przedmiot. – Sam zrobiłem. Podoba ci się?
Miał smykałkę do artystycznej dłubaniny, trochę malował, trochę rzeźbił. Wszyscy myśleliśmy, ze po liceum pójdzie na ASP. Umiał tworzyć ładne rzeczy.
– Śliczne – pochwaliłam, a on poprosił, żebym to jajko otworzyła, bo ono zawiera skrytkę z niespodzianką. Faktycznie, odkręcało się jak słoik, a w środku znalazłam srebrny pierścionek z turkusem. Ze szczęścia o mało się nie rozpłakałam...
– Dla mnie? – zapytałam, chociaż to było oczywiste. – Naprawdę chcesz mi go dać?
Całowaliśmy się pod tymi kasztanowcami, a potem poszliśmy do mnie i stało się to, co się musiało stać między dwojgiem zakochanych. Miałam wolne mieszkanie, bo moi rodzice pojechali akurat na działkę i mieli wrócić dopiero późnym wieczorem... To był mój pierwszy raz. Nigdy nie żałowałam, że przeżyłam go właśnie z nim. Nawet wtedy, gdy on wyjechał do innego miasta, a ja po pewnym czasie zorientowałam się, że jestem w ciąży. Oczywiście spotykaliśmy się przez całe lato, aż do połowy sierpnia, kiedy on wsiadł w pociąg do Krakowa, a ja zostałam na peronie, wierząc, że szybko do niego dołączę. Miał studiować na ASP, a ja – na Uniwersytecie. Na początek załatwiał akademiki, później chcieliśmy wspólnie wynająć jakiś pokój. Wszystko układało się jak w jakiejś bajce.
Byłam wtedy w trzecim miesiącu...
Czułam, że coś się dzieje z moim ciałem, ale miałam dopiero 19 lat i nie chciałam myśleć o konsekwencjach naszych miłosnych spotkań. On mówił, żebym się nie martwiła, że uważał... Dopiero kiedy zwymiotowałam niedzielny rosół, a babcia wzięła mamę na bok i obie zaczęły mi się uważnie przyglądać – przyznałam im się do wszystkiego. Jemu też powiedziałam, kiedy wrócił... Nie ucieszył się ani trochę. Powiedział, że jest za wcześnie na dziecko.
– O czym ty mówisz? – zapytałam.
– Byłam u lekarza, to już czternasty tydzień. Za późno na żałowanie.
– Wszystko można, jak się chce – żachnął się. – Ja cię do niczego nie namawiam. Ja tylko mówię, że się nie nadaję na ojca.
Ja się też nie nadawałam na matkę, bo sama byłam jeszcze dzieckiem. Niedojrzałym, niesamodzielnym, skołowanym, które nie wiedziało, co dalej robić. Moje plany w żadnym wypadku nie zakładały pieluch, opieki nad niemowlakiem i rezygnacji z pełnego imprez studenckiego życia. Miałam się uczyć, kochać i bawić. Dlatego rozumiałam Błażeja i nie miałam do niego pretensji. Na szczęście wtedy moja mama i babcia od razu postawiły mnie do pionu.
– Urodzisz – zdecydowały. – Widocznie tak ci było pisane. Będziesz młodą mamą. Kiedyś zobaczysz, że to fajna sprawa.
– A studia?… – płakałam.
Odłożysz na rok albo dwa. Dziecko ważniejsze. Skoro już jest, to trzeba go odchować. Później się zajmiesz sobą. Kiedyś. To nie koniec świata.
Mama porozmawiała z Błażejem i on obiecał, że się ze mną ożeni. Miał poukładać sobie wszystko na tej swojej Akademii, a potem przyjechać i wziąć ze mną ślub. Jesienią, najpóźniej w Boże Narodzenie.
– Zrobi się zimno, wtedy łatwiej zakryć brzuch luźnym płaszczykiem czy narzutką – planowała mama. – Bo to przecież bardzo widać będzie. Chyba że wcześniej urodzisz.
Jednak Błażej się nie pojawił ani we wrześniu, ani w październiku, ani w listopadzie...Dzwoniłam do tego akademika, ale mi najpierw mówili, że go nigdy nie ma, a potem że się wyprowadził gdzieś na stancję. Uparłam się więc, że sama sprawdzę, co się z nim dzieje, i niedługo przed porodem pojechałam do Krakowa, choć mama i babcia zatrzymywały mnie prawie siłą. Musiałam się sama przekonać, zobaczyć na własne oczy, dlaczego się ode mnie odwrócił...
Nie udało mi się odnaleźć Błażeja. W dziekanacie powiedzieli, że zabrał papiery i przeniósł się na jakąś inną uczelnię. Jaką, gdzie – nikt nie wiedział. Wróciłam do domu kompletnie zdruzgotana.
Mogłam liczyć na alimenty i nazwisko dla dziecka
Mama i babcia zapakowały mnie do łóżka, napoiły sokiem malinowym i pozwoliły się wypłakać. Kiedy już zasnęłam, mama poszła do rodziców Błażeja. Musiało ją to strasznie dużo kosztować, ale poszła... Po powrocie powiedziała tylko:
– Będą regularnie płacili na dziecko i dadzą mu nazwisko. To wszystko.
– To dużo! – babcia była zadowolona.
– Jesteśmy we trzy. Poradzimy sobie.
Mój ojciec też zostawił mamę, zanim się urodziłam, więc jak to się często zdarza – rodzinna historia zatoczyła koło...
Dopóki żyła babcia, tworzyłyśmy dom czterech kobiet; potem trzech. A gdy nagle odeszła moja mama, zostałyśmy z Sylwią we dwie. Babcia i mama zdążyły jeszcze na tyle mi pomóc, że skończyłam zaoczne studia i znalazłam dobrą pracę. Wszystkiego mnie nauczyły, dały naprawdę dobry start. Podtrzymywały mnie tak długo, aż wreszcie stanęłam na nogi. Natomiast z mężczyznami byłam bardzo ostrożna. Owszem, umawiałam się czasem na jakieś randki, miałam nawet dwa gorące romanse, ale z góry z żadnym nie chciałam wchodzić w stały związek. Uznałam, że dopóki Sylwia się nie usamodzielni, powinnam być tylko dla niej. Bo skoro nie ma ojca, to niech przynajmniej ma pełnoetatową mamę. Należało się to mojej córeczce.
O Błażeju myślałam coraz rzadziej. Nie pisał, nie dzwonił, jego rodzice wyprowadzili się w nieznane, nie widywali wnuczki... Tylko przelewy przychodziły regularnie i to mi wystarczało. Nawet dwukrotnie sami podwyższyli alimenty. Doceniałam te gesty. Nie byłam zadowolona, że Sylwia znalazła tamto wielkanocne jajko, zwłaszcza że zaczęła nosić mój pierścionek z turkusem. Cierpiałam, kiedy codziennie musiałam oglądać go na jej palcu. Bardzo się Sylwii spodobał. Uparła się, żeby był już jej. Cały czas mieszkałam w tym samym miejscu, więc łatwo mnie było odnaleźć. I Błażej w końcu to zrobił...
Dostałam list z Wenezueli
Tam mieszkał od lat. Był żonaty, miał trzech synów, dorobił się majątku. Na zdjęciu wyglądał jak kowboj: kapelusz z szerokim rondem, przy nim koń, a wokół trawa aż po horyzont. Tylko rozrósł się, przytył, zrobił się podobny do swojego ojca. W niczym nie przypominał tamtego chłopca sprzed lat. Sylwia miała jego oczy i uśmiech... Pytał o nią. Prosił, żeby do niego przyjechała, bo chce wreszcie poznać swoją córkę. Zobowiązywał się, że zapewni jej świetne warunki życia i nauki. Zapewniał, że zostanie jak najserdeczniej przyjęta przez przyrodnich braci i ich mamę, a ja nie muszę się niczego obawiać, bo on po prostu chce jej pokazać świat i nauczyć wszystkiego, czego ojciec może i powinien nauczyć dziecko.
O mnie nawet nie wspomniał...
Mnie nie zapraszał, bo przecież dawno temu wykreślił mnie ze swego życia. Nareszcie miałam dowód. Po prostu teraz, kiedy się już dorobił i poukładał wszystkie sprawy, ma kaprys, by poznać swoją pierworodną. Gdy jest dobrze, można pozwolić sobie na kaprysy.
Nie pokazałam Sylwii tego listu. Ona nic nie wie o Błażeju. Wierzy w to, że jej biologiczny tata zginął w wypadku jeszcze przed jej urodzeniem. Nigdy nie pyta i nie drąży... Nie chce mi przypominać złych czasów? Postanowiłam, że dowie się prawdy i sama zdecyduje, czego chce, kiedy już skończy osiemnaście lat. To zaledwie za trzy i pół roku, niech jeszcze zaczeka. Bardzo mi brakuje mamy i babci; one na pewno by wiedziały, co robić. Bo może się mylę, ukrywając prawdę? Może nie tyle chronię córkę, ile się mszczę na Błażeju za to, że o mnie zapomniał? Sama nie wiem...
Zbliża się kolejna Wielkanoc. Dobra okazja, żeby podarować Sylwii stare, drewniane jajko z niespodzianką i opowiedzieć naszą i jej historię. Tylko czy znajdę na to siłę i odwagę? Wydaje mi się, że powinnam. Może przy wielkanocnym śniadaniu…
Więcej prawdziwych historii:
„Włożyliśmy kilka lat i małą fortunę w remont mieszkania od teściów. Teraz chcą nas z niego wyrzucić”
„Związałam się z mężem zmarłej przyjaciółki. Podobno nie robimy nic złego, więc dlaczego mam takie wyrzuty sumienia?”
„Wdałem się w romans z mężatką. Szybko okazało się, że chciała mnie wykorzystać by pozbyć się męża - i to trwale”