„Zostałam napadnięta przez psychopatę, w każdej chwili mogłam zginąć. Uratowała mnie... święta figurka”

Zostałam napadnięta fot. Adobe Stock, Tinnakorn
Próbowałam się wyrwać, ale trzymał mocno. Zaczął dusić, uderzył w twarz. – Ratunku! – krzyknęłam, ale mój wrzask zdusiła na ustach łapa. Przed oczami błysnęło ostrze noża. – Bądź grzeczna, to może pozwolę ci odejść w jednym kawałku – usłyszałam.
/ 17.02.2022 06:02
Zostałam napadnięta fot. Adobe Stock, Tinnakorn

Wstałam z łóżka, jak zwykle, kiedy cały dom jeszcze spał, a na dworze wciąż było ciemno. Przygotowałam kanapki na śniadanie dla dzieci, osobno zapakowałam im po bułce z serem do szkoły, wypiłam kawę. Już wychodziłam, kiedy do kuchni wszedł zaspany i poczochrany mąż. Odkąd stracił etat magazyniera w pobliskim zakładzie, dorabiał drobnymi pracami remontowymi – kładł ludziom kafelki, malował sufity i ściany, robił naprawy hydrauliczne. Ale teraz, pod koniec zimy, roboty za wiele nie miał.

Mógł dłużej pospać.

– Przypilnuj, żeby dzieci się ciepło ubrały – rzuciłam, wychodząc. – Pogoda jest bardzo zdradliwa.

– Nic się nie martw – uśmiechnął się i pocałował mnie na pożegnanie. – Wracaj szybko.

„Wracaj szybko” – powtórzyłam w myśli, zbiegając po starych drewnianych schodach naszej kamienicy i wychodząc przez ciemną, zatęchłą klatkę na podwórko.

Łatwo powiedzieć!

Mieszkaliśmy na przedmieściach. Do pracy miałam więc ponad godzinę jazdy autobusem. Nawet teraz, w lutym, wychodziłam o brzasku, a wracałam po zmroku. Zwłaszcza że w drodze powrotnej trzeba było zrobić jeszcze jakieś zakupy. pędziłam na przystanek naszą dziurawą i pełną kałuż uliczką, uważając, żeby nie przemoczyć butów.

Byle tylko nie spóźnić się na autobus! W pracy bardzo pilnowano punktualności. Nic dziwnego – system zmianowy, praca przy taśmie. Gdy ktoś przychodził później, inny musiał zasuwać dłużej. Niemal biegiem minęłam figurkę świętego Jakuba z Compostelli. Brodaty, postawny mężczyzna z kosturem w dłoni i kapeluszem na głowie stał na cokole, nad którym ustawiono daszek.

Często modliłam się do niego w dzieciństwie! Świętej pamięci babcia mówiła mi, że to jeden z apostołów, ulubiony uczeń Jezusa, którego – z powodu porywczego charakteru – sam Mesjasz nazywał „synem gromu”. Moją wyobraźnię bardziej pobudzał jednak fakt, że święty Jakub to patron podróżników. Sam dotarł przecież aż do Hiszpanii! Będąc podlotkiem, z zazdrością patrzyłam na jego kostur– laskę wędrowca, i marzyłam, że ja też, kiedy dorosnę, będę zwiedzać świat.

Rozmawiałam o tym ze świętym, modliłam się pod jego figurą i nierzadko miałam wrażenie, że na jego kamiennym obliczu pojawia się życzliwy uśmiech.

Cóż, życie zweryfikowało te plany

Mąż, dzieci, codzienna walka o byt. Ani myślałam teraz o jakichś podróżach. No, chyba że tych codziennych, z domu do pracy, które zajmowały mi – w obie strony – niemal trzy godziny. Mijając świętego, uśmiechnęłam się więc tylko do wspomnień i znów miałam wrażenie, że Jakub odpowiada mi tym samym. A potem przyspieszyłam kroku.

W drodze na przystanek musiałam jeszcze przejść przez niewielki zagajnik, szumnie nazywany u nas „parkiem”, a autobus miał być już za niecałą minutę. Do pracy dotarłam punktualnie. Przytknęłam do czytnika przelotkę i poszłam do szatni. Było już sporo dziewczyn z mojej zmiany. Wśród śmiechów się i żartów przebrałyśmy się w fartuchy i czepki, szczególnie dbając, żeby poza ich gumki nie wystawał ani jeden kosmyk włosów.

Nasza firma zajmowała się pakowaniem nabiału. Serki w pojemniczkach, jogurty, śmietana. Za upuszczenie włosa na taśmę produkcyjną można było nawet wylecieć z roboty. W środku dnia miałyśmy przerwę na obiad. Pół godziny to niezbyt wiele, popędziłyśmy więc do stołówki i każda szybko zaczęła pochłaniać swoje kanapki. Z głośnika leciały informacje naszej miejscowej stacji radiowej. Putin, Obama, Merkel. Ukraina, Rosja, Sudan. A potem wiadomości lokalne: pękła rura, policja szuka gwałciciela napadającego kobiety, auto wypadło z drogi na chodnik, ale na szczęście nikogo nie potrąciło. Staranowana i rozbita na kawałki została tylko figurka świętego Jakuba z Compostelli. W zasadzie nie słuchałam tej informacyjnej sieczki. Nadstawiłam ucha dopiero przy ostatniej wiadomości.

„Staranował figurkę”. To przecież koło naszego domu! I chociaż już od dawna nie modliłam się do stojącego pod moim domem patrona podróżników, zrobiło mi się go żal.

„Biedny święty! Ciekawe, czy da się go posklejać?” – myślałam. wyszłam z pracy po zmroku zmęczona jak pies.

Dziś brygadzistą na zmianie był Maciek. Facet wyjątkowo się wszystkich czepiał. Chce awansować, czy co? Po drodze na przystanek wstąpiłam jeszcze do dyskontu po jakąś wędlinę na kolację i bułki na rano. Autobus przyjechał punktualnie, ale potem długo przebijał się przez miejskie korki. Kiedy wysiadłam na przystanku obok naszego parku, była już siódma wieczór. Wiatr niósł lekką mżawkę. Chmury zakryły księżyc i gwiazdy na niebie.

Było zimno, nieprzyjemnie, latarnie wydobywały ze starych kamienic głębokie cienie.

Chciałam jak najszybciej dotrzeć do domu!

Oprócz mnie z autobusu wysiadł jakiś mężczyzna. Nikogo oprócz nas na ulicy nie było. Szedł za mną. Poczułam się jakoś nieswojo. Przyspieszyłam kroku. On też. Wtedy przypomniała mi się usłyszana w pracy informacja o gwałcicielu. Strach ścisnął mi gardło, jeszcze bardziej wyciągałam nogi. Mimo to kroki za mną były coraz bliższe. W panice pomyślałam, że pójdę na skróty, żeby szybciej trafić do domu. Co mnie podkusiło?

Zamiast obejść park, trzymając się oświetlonych uliczek – odbiłam w ciemny zaułek zagajnika.

„Facet na pewno pójdzie prosto” – przekonywałam się w myśli.

Nie poszedł. Skręcił za mną i przyspieszył. Teraz naprawdę się bałam. Niemal biegłam przed siebie, byle bliżej naszej ulicy, byle do światła. Byłam już dość blisko, kiedy nagle zrozumiałam, że śledzący mnie typ ruszył biegiem. Miałam już tak niedaleko! Niestety, nogi zaplątały mi się w siatkę z zakupami, potknęłam się i zatoczyłam. Zwalił się na mnie całym ciężarem ciała. Runęłam jak długa, a on na mnie. Próbowałam się wyrwać, ale trzymał mocno. Zaczął dusić, uderzył w twarz.

– Ratunku! – krzyknęłam, ale mój wrzask zdusiła na ustach wielka łapa.

Przed oczami błysnęło ostrze noża.

– Bądź grzeczna, to może pozwolę ci odejść w jednym kawałku – usłyszałam.

Zaczął rozpinać mój płaszcz. Znieruchomiałam z przerażenia.

„A więc to ten zboczeniec. Co robić? Jak się bronić?” – paniczne myśli kłębiły się w głowie.

Wiedziałam tylko jedno: każdy krzyk, każdy opór mógł się skończyć tym, że bandzior pokroi mnie nożem. I wtedy pod prawą ręką poczułam długi i ciężki przedmiot. Jakby sam wsunął mi się w dłoń! Otworzyłam zaciśnięte powieki i spojrzałam na siedzącego na mnie okrakiem napastnika. Na tle przedzierającej się przez krzaki poświaty latarni widziałam jego głowę. Uderzyłam. Z całych sił.

Górująca nade mną sylwetka osunęła się na ziemię. Wygrzebałam się spod bezwładnego ciała i pognałam do domu. W kilku susach wskoczyłam na piętro i wpadłam do mieszkania.

– Dzwoń po policję! Zostałam napadnięta! – krzyknęłam do męża. – Jak się pospieszą, to złapią drania, zanim się ocknie.

Ton mojego głosu, a przede wszystkim wygląd – byłam ubłocona, ubranie w strzępach, twarz pulsowała opuchlizną po ciosie – sprawił, że mąż bez jednego słowa chwycił komórkę. A ja zaryglowałam drzwi, oparłam się o ścianę i… dopiero wtedy spostrzegłam, że wciąż ściskam w ręku przedmiot, którym uderzyłam bandziora. W świetle lampy rozpoznałam go od razu.

To był kostur z rozbitej dziś przez nieostrożnego kierowcę figurki św. Jakuba. Jak to dobrze, że tam był. W chwili, kiedy go najbardziej potrzebowałam! 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA