„Mąż zginął z własnej głupoty, choć przyłożyłam do tego palec. Żyłby, gdyby traktował mnie jak żonę, a nie obiekt naukowy”

Pewna siebie kobieta fot. iStock by GettyImages, FreshSplash
„Wydawał mi się chodzącym ideałem faceta. Szybko się pobraliśmy, ale nasze małżeństwo trwało krótko. Dziś jestem już wdową i nie rozpaczam z tego powodu”.
/ 29.10.2023 22:00
Pewna siebie kobieta fot. iStock by GettyImages, FreshSplash

Nigdy nie bałam się węży. Mimo że są długie, oślizłe, obrzydliwe i paskudne. Wszelkie stworzenia, jak węże, żaby, pająki, a nawet myszy, których nagminnie boją się kobiety, nie robiły na mnie wrażenia. W ogóle strach przed nimi był mi obcy.

Po skończeniu psychologii znalazłam pracę przy badaniach predyspozycji kandydatów do pracy. Pewnego razu firma wysłała mnie na szkolenie, w programie którego była prezentacja najnowszych technik badań predyspozycji zawodowych.

Próbowałam silić się na obojętność

Tak poznałam Tomka. Był rosłym, postawnym mężczyzną o przenikliwych, niebieskich oczach, Ale spojrzenie miał łagodne, niemal dobrotliwe. Zupełnie niepasujące do sylwetki. Swoim barytonem wprost zniewalał słuchacza, byłam zauroczona. Mówił pięknie, jasno, precyzyjnie formułując myśli.

Nie potrafiłam się powstrzymać po wykładzie i nie podejść do niego. Przedstawiłam się, pochwaliłam prezentację i wymieniliśmy wizytówki.

Widząc, jak na mnie zareagował, odniosłam wrażenie, że spodobałam mu się. Miał coś takiego w oczach, co mówiło wyraźnie to zdradzało.

Nie mogłam się doczekać kolejnego wykładu. Znowu siedziałam wpatrzona w niego. Napawałam się dźwiękiem jego głosu. W pewnej chwili nasze oczy spotkały się. Jego spojrzenie mówiło: „jesteś”. Poczułam dreszcz przebiegający mi po plecach.

Tym razem to on podszedł do mnie po wykładzie.

– Miło, że pani przyszła – powiedział.

– To dotyczy mojego zawodu – powiedziałam, siląc się na obojętność. – Muszę wiedzieć, co się dzieje branży.

– I tylko dlatego przychodzi pani na te wykłady – zapytał prowokacyjnie.

– Nie tylko! Firma mnie wydelegowała, więc nie wypada opuszczać – uśmiechnęłam się .

Czuję się rozczarowany – powiedział. – Ale mimo to zapraszam na kawę.

– Zaproszenie przyjęte – pokazałam swój najładniejszy uśmiech. – Pan wybiera miejsce.

Siedzieliśmy w kawiarni ponad dwie godziny. Ani przez chwilę się nie nudziłam. Oboje byliśmy sobą zafascynowani. Tomasz, podobnie jak ja, skończył psychologię. Przygotowywał się do doktoratu. Pięknie o tym opowiadał.

– Wiesz, co mnie najbardziej interesuje? – spytał, gdy już wychodziliśmy.

– Mów, nie będę zgadywała!

– Strach, ludzki strach! – mówił z pasją w oczach. – Skąd się bierze strach, dlaczego ktoś boi się ciszy, a ktoś inny pająków? To mnie teraz pochłania i fascynuje.

– A czego ty się boisz? – spytałam.

– Tego ci nie powiem – odrzekł. – Przynajmniej nie teraz.

Pożegnaliśmy się prawie czule. Delikatnie pocałował mnie w policzek. Odwzajemniłam pocałunek.
Nasza znajomość rozwijała się w najlepsze. Spotykaliśmy się dość często. Chodziliśmy do kina, teatru na koncerty. Zakochałam się. Zakochałam się bez pamięci, do tego stopnia, że przestraszyłam się swoich uczuć, bo zupełnie nad nimi nie panowałam. Wiedziałam, tak jak kobieta może to wiedzieć, że Tomasz odwzajemnia tę miłość, choć nie był specjalnie wylewny.

Był przy mnie, kiedy go potrzebowałam

Uczuciową sielankę przerwała nagła choroba mojej mamy. Chemia, operacja mamy, konsultacje u specjalistów, wizyty u znachorów, bioenergoterapeutów – to wszystko pochłaniało mnie bez reszty. Spotykałyśmy się z każdym, kto mógł nam dać prznajmniej iskierkę nadziei. Niestety, mimo terapii stwierdzono przerzuty.

Na szczęście nie zostałam z tym wszystkim sama. Tomasz był przy mnie. Imponował mi opanowaniem, spokojem oraz tym, że niczego nie robił na pokaz. Był taki zwyczajny. Pomagał, jak mógł. Szukał znajomości, kontaktów. Załatwił nawet wizytę w renomowanej klinice w Szwajcarii. Niestety rak robił błyskawiczne postępy.

Siedziałam przy łóżku mamy dzień i noc. Pewnego razu przysnęłam. Nagle poczułam strach. Po raz pierwszy w życiu bałam się. Strach zupełnie mnie obezwładniał, trzęsłam się. Było mi duszno, czułam pot na całym ciele. Bałam się, bardzo się bałam. Opowiedziałam później o tym Tomaszowi.

– Czego się bałaś? – spytał z błyskiem w oku. – Coś cię nastraszyło?

– Nie czego, a o kogo? – odpowiedziałam nieco zirytowana jego niezdrową ekscytacją. – To ty, badaczu ludzkiego strachu, nie wiesz, że można się bać o kogoś?! Liczyłam raczej na twoje wsparcie, a nie na głupie pytania!

– Ależ wybacz, kochanie – powiedział łagodnie. – Wiesz przecież, że interesują mnie wszelkie aspekty strachu.

– Dobra, dajmy temu spokój – mruknęłam. Już wtedy powinna mi się zapalić ostrzegawcza lampka, ale myśłałam tylko o chorobie mamy.

To była wyjątkowo złośliwa postać raka. Stosowaliśmy wszystkie zalecenia lekarzy. Na próżno. Chorobę bardzo późno zdiagnozowano, i mama nie miała szans. Po trzech miesiącach zmarła.

Chciał wywołać mój strach?

Długo nie mogłam dojść do siebie. Wyjechaliśmy z Tomkiem w Bieszczady, żebym odzyskała spokój. Był koniec lata, zbocza gór pokryte wszystkimi kolorami. Z jednej strony złociły się klony, tuż obok czerwieniły dęby, a dalej ciemna zieleń sosen i świerków. Można było patrzeć godzinami, chłonąc to piękno.

– Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę – odezwał się Tomasz – ale tu, w Bieszczadach, jest dużo różnej zwierzyny?

– To chyba oczywiste – odpowiedziałam nieco zaskoczona jego uwagą. – W takich lasach muszą być zwierzęta, bo niby gdzie mają żyć?

– Są na przykład niedźwiedzie, są wilki i są węże – kontynuował mój mężczyzna. – Wiesz, że tu występują wszystkie węże, jakie mamy w Polsce. Ale to niewiele, raptem pięć gatunków.

– O co ci chodzi!? – spytałam. – Co cię nagle naszło, żeby o tym mówić. Boisz się węży, czy co? Nie rozumiem, po co ten wywód.

– Nie, nie boję się, skąd taki pomysł – odpowiedział. – Ale wiem, że wszystkie kobiety boją się węży, żab i myszy!

– A także pająków i szczurów! – dodałam. – Ale nie ja! Pewnie nie jestem kobietą. Nie boję się, rozumiesz. Nigdy się nie bałam!  – wkurzył mnie. – Idę do lasu na spacer! Sama!!

Musiałam się uspokoić.

– O co mu chodzi? – zastanawiałam się, idąc leśnym duktem. – Po co, ni stąd, ni zowąd, zaczął tę rozmowę? Po co te aluzje o wężach, o strachu?

Coś zaszeleściło pod krzakiem, odruchowo uskoczyłam. I dobrze, bo pod nogami, z ostrzegawczym sykiem, błyskawicznie przemknął mi ciemny kropkowany wąż.

Żmija?! Co za omen? – zdziwiłam się. – Oddaliłam się od namiotu, czas wracać.

– Wiesz, widziałam żmiję – powiedziałam Tomkowi po powrocie.

– Bałaś się? – spytał z zaciekawieniem.

– Co ty z tym strachem?! Badania na mnie prowadzisz? – spytałam. – Mówiłam ci, że się nie boję, ale trochę się przestraszyłam, bo to było zaskoczenie.

– A widzisz! – mruknął i pogrążył się w rozmyślaniach.

W nocy było upalnie. Aż trudno uwierzyć, że zbliżał się koniec lata. Spaliśmy w otwartym namiocie, by wpadało do niego więcej powietrza. Tomasz wiercił się, kręcił, wychodził. Sądziłam, że nie może spać z powodu upału.

Obudziłam się, gdy było już jasno. Miałam wrażenie, że coś sunie mi po twarzy, coś śliskiego. Wąż!!!? Usiadłam gwałtownie na materacu. To coś spadło na śpiwór, odruchowo zasłoniłam twarz, ale ataku nie było. Wąż spokojnie sunął w kierunku wyjścia. Zaskroniec, zwykły, niegroźny zaskroniec! Gdybym nie była opanowana, narobiłabym rabanu na cały las. Nie powiedziałam o tym Tomkowi.

– Opowiedz mi, jak było z tą żmiją – poprosił przy śniadaniu. – Bardzo mnie to interesuje i powiem ci dlaczego.

– Mów! O co ci chodzi?

– No dobra! Wiadomo, że strach – zaczął wywód – jest jedną z pierwotnych cech człowieka, zresztą zwierzęta też kierują się strachem. Strach to instynkt przetrwania, pojawia się w sytuacji zagrożenia i jest powodowany zagrożeniem, które kiedyś wystąpiły i my je zapamiętaliśmy. Mówisz, że się nie boisz węży i nie tylko. W takim razie, skąd wiedziałaś, jak się zachować? Dlaczego uskoczyłaś, dlaczego odruchowo uciekłaś przed niebezpieczeństwem?! – pytał.

– Tomuś – siliłam się na łagodny ton, choć wewnątrz wrzałam. – Niedawno zmarła moja matka, przyjechałam tu, żeby wypocząć, wrócić do formy, chcę znowu normalnie żyć i nie mam ochoty na pseudopsychologiczne rozważania. Rozumiesz?! Daj spokój. Ciesz się pięknymą przyrodą. Jeszcze jedno słowo o strachu, wężach, myszach czy niedźwiedziach, a pakuję się i wyjeżdżam. Sama!!!

– Wybacz! – zaskomlał, ostre słowa uspokoiły temperament badacza.

Co złego mogłoby się stać?

Po powrocie zamieszkaliśmy razem. Wydawało się, że Tomasz zapomniał o swoich badaniach. Pobraliśmy się. Byliśmy szczęśliwi. Pół roku później wyjechaliśmy w podróż poślubną. Tomek miał przyjaciela jeszcze z podstawówki, który 20 lat temu wyjechał do USA. Mieszkał w Teksasie, dobrze mu się powodziło, miał gigantyczne ranczo – ponad 1500 hektarów. Mieszkał w olbrzymim, luksusowym domu, zatrudniał 50 ludzi.

– Wspaniała posiadłość! – oszołomiona tyle wykrztusiłam na powitanie.

– Też mi się podoba, mów mi Jerry – odpowiedział przyjaciel Tomka. – zmieniłem imię, żeby było łatwiej. Rodzice dali mi Szymon. Moi pracownicy dławili się własnym językiem, gdy próbowali je wymówić.

– 30 mil stąd na północ jest niewielkie jezioro – powiedział Szymon-Jerry pod koniec naszego pobytu. – Mam tam domek letniskowy. Traficie na pewno! Cisza, spokój, wymarzone miejsce dla młodego małżeństwa – uśmiechnął się.

– Tu macie samochód – wskazał na Jeepa Wranglera. – Jedźcie i bawcie się, ale uwaga, w okolicy jest sporo grzechotników.

Jezioro od południa i zachodu otoczone było lasem. Dom stał frontem do południa. Był niemal cały dzień nasłoneczniony. A słońce grzało solidnie. Kilkudziesięciometrowy pomost prowadził z tarasu wprost do jeziora. Do pomostu była przycumowana łódź z silnikiem elektrycznym. Woda krystalicznie czysta, idealna do kąpieli. Po prostu bajka.

– Dziękuję ci, Tomaszku – przytuliłam się do męża. – Jest bosko! Ja tu zostaję.

– Zostaniemy razem – zamruczał.

Wieczór spędziliśmy przy ognisku. Chwilami wydawało mi się, że słyszę, jakby dziecko bawiło się grzechotką, ale może to złudzenie. Ten sam odgłos usłyszałam  poźniej, idąc z łazienki do sypialni.

– Tomek, słyszysz to? – spytałam?

– Co mam słyszeć? – odpowiedział zdziwiony.

– Coś jakby dziecięcą grzechotkę! Coś grzechoce! Musisz to słyszeć – zaczęłam się denerwować.

– Kochanie – Tomek przyjął łagodny ton – tu niczego i nikogo nie ma, zasugerowałaś się, bo Jerry powiedział o grzechotnikach. Tu jest chłodno, a one lubią ciepło! Idziemy spać.

Byłam zmęczona, lecz spałam niespokojnie. Dręczyły mnie grzechotki, ciągle je słyszałam. Kilka razy wstawałam, włączałam światło, szukałam źródła dźwięku, ale nie znalazłam. Grzechotanie prześladowało mnie całą noc. Bałam się.

Wstałam, gdy słońce było już wysoko. Mój ukochany zostawił kartkę, że o świcie popłynął na ryby. Wyszłam na pomost, byłam boso, przechodząc przez próg, odruchowo spojrzałam pod nogi. Wrzasnęłam ze strachu. Niespełna metr ode mnie leżał zwinięty w kłębek wąż. Jego ogon drżał i grzechotał!! Uciekłam do salonu. Włosy zjeżyły mi się na głowie, drżałam na całym ciele.

– Ejże! Gdzie się podziała twoja odwaga – powiedziałam głośno do samej siebie. – Nigdy nie bałaś się węży. Co z tobą dziewczyno?!

Uspokoiłam się. Postanowiłam, że nie powiem o tym Tomkowi. Przecież jestem odważna, a tu jest bezpiecznie – przekonałam samą siebie.

– Stało się coś, gdy mnie nie było?! – spytał Tomasz po powrocie.

– Skąd to przypuszczenie?!

– Wydawało mi się, że słyszałem krzyk – mówił, nie patrząc mi w oczy.

– Nic się nie stało, musiało ci się wydawać – zakończyłam sprawę.

Nie podobało mi się zachowanie Tomka. Widziałam w jego oczach ten sam błysk, gdy w Bieszczadach rozmawialiśmy o strachu. Czyżby powrócił do swoich kretyńskich badan. Czyżby wróciła jego obsesja? Nie, to niemożliwe! Natychmiast zaprzeczyłam sobie, żeby siebie jakoś usopokoić.

Czy on do reszty postradał zmysły?

– Wiesz, źle dziś spałam, położę się na trochę – powiedziałam do męża.

– Wciąż słyszysz te grzechotki?! – spytał z ciekawością w głosie.

– Nie, już nie! To pewnie nadmiar wrażeń. Oporządź te ryby, upieczemy je na ognisku – powiedziałam, wchodząc do sypialni. Rzeczywiście musiałam być zmęczona, bo zasnęłam błyskawicznie. Nie wiem, jak długo spałam, obudził mnie delikatny, jakby dochodzący z daleka, dźwięk grzechotki. Otworzyłam oczy, w sypialni było szaro, za oknem zapadał zmierzch. Poza tym panowała niczym niezmącona cisza. „Znowu mi się zdaje” – pomyślałam.

Wieczór upłynął bardzo miło, upiekliśmy złowione przez Tomasza ryby. Podziwialiśmy pogrążone w mroku jezioro, słuchając muzyki.

W nocy znowu zaczął mnie prześladować dźwięk grzechotki! Tomek spał jak zabity. Nie chciałam go budzić. Nie chciałam dać mu satysfakcji, że się czegoś boję. Wstałam z łóżka, wzięłam latarkę i wyruszyłam na poszukiwania. Nic nie znalazłam, to znaczy prawie nic. Na pomoście leżał pusty worek.

„Pewnie po rybach” – pomyślałam i wróciłam do sypialni. Do rana jeszcze kilka razy usłyszałam grzechotanie.

– Wychodziłaś w nocy? – spytał mąż przy śniadaniu. – Słyszałem jakiś ruch.

– Eee, wydawało ci się – zbagatelizowałam sprawę.

– Co dziesiaj robimy?

– Idziemy na wycieczkę po okolicy.

Po spacerze Tomek gdzieś zniknął. Wrócił dopiero po dwóch godzinach.

– Popatrz, co upolowałem – powiedział dumny i rzucił na stół martwego grzechotnika.

– Zwariowałeś?! – krzyknęłam. – Na węże polujesz? Nie znasz się na tym, a jak cię ukąsi? Wynoś mi się z tym truchłem! – wyrzuciłam Tomka za drzwi.

W nocy miałam koszmary. Śniły mi się węże, wszelakiej maści, syczące, charczące węże, wszędzie słyszałam grzechotanie. Z każdej ściany wystawała obrzydliwa, śliska głowa gada. Czułam, że coś po mnie pełznie. Obudziłam się z krzykiem, cała mokra od potu.

– Tooomaaasz! – wrzeszczałam, nie mogąc się uspokoić.

– Ty się naprawdę boisz! – usiadł zadowolony na łóżku. – Ty się boisz! – wyraźnie był szczęśliwy. – Nareszcie się boisz, udało się – westchnął z radością.

– Każdy by się bał, idioto – wrzeszczałam. – Co się dzieje? – nagle zrozumiałam. – To twoja sprawka? To ty straszyłeś mnie grzechotką!? Dlaczego?

– Ależ kochanie… – tłumaczył z przejęciem. – To było tylko doświadczenie naukowe, chciałem wiedzieć, ile czasu potrzebujesz, by wreszcie zacząć się bać, by wrócił atawistyczny strach. Ta najbardziej pierwotna emocja człowieka. To wspaniałe doświadczenie! Ten zaskroniec w Bieszczadach to też ja, ale nie przyznałaś się!!!

– Ty idioto! Jak mogłeś mi to zrobić? Jesteś nienormalny!– chwyciłam worek leżący pod nogami i z całej siły rzuciłam nim w Tomka.

– Nieee! – krzyknął. Ale było za późno. Z worka wypadł grzechotnik i ukąsił go.

Tomasz upadł. Nie mogłam nic zrobić. Po chwili wąż uciekł, a mąż zbladł, zaczął się dusić. Nie mogłam go uratować… Gdyby przeżył, i tak bym się z nim rozstała. Zrozumiałam, że nie byłam żoną, a jedynie obiektem eksperymentu niezrównoważonego badacza!

Czytaj także:
„Moja przyjaciółka myśli, że jest pępkiem świata. Mam dość tej wiecznie marudzącej mitomanki”
„Obracałem koleżankę mojej córki. Najpierw kusiła walorami, zakradała mi się do łóżka, a teraz flądra mnie szantażuje”
„Teść traktuje żonę jak popychadło, a jego syn zaczyna robić to samo ze mną. Już ja mężusia nauczę składać slipy w kosteczkę”
 

Redakcja poleca

REKLAMA