„Moja przyjaciółka widzi tylko czubek swojego nosa, a jej problemy wysysają ze mnie energię. Mam przecież własne"

Kobieta na kanapie fot. iStock by GettyImages, Israel Sebastian
„Nie warto się poświęcać, to się zawsze źle kończy, wcześniej lub później”.
/ 25.10.2023 15:15
Kobieta na kanapie fot. iStock by GettyImages, Israel Sebastian

Przyjaźń jest bardzo ważnym elementem życia, tyle że… nie każdy postrzega ją tak samo. To, co dla jednego będzie esencją przyjaźni, kogoś innego będzie męczyć i irytować. Jestem terapeutką i z takim właśnie problemem przyszła do mnie Monika.

Szklanka do połowy pełna

Jeszcze niedawno, idąc do poradni, błądziłam w ciemnościach. Teraz dzień jest dłuższy i zima, choć uciążliwa, powoli zbiera się do odejścia. Na parapecie Marii kiełkują zielone niteczki papryk – wczoraj pasłyśmy nimi oczy dobre pół godziny.

– Wygląda na to, że znów nam się udało przeżyć – stwierdziłam w końcu i roześmiałyśmy się obie tak głośno, że koty spojrzały na nas ze zgorszeniem.

Z rozpędu włożyłam dziś lżejszy płaszcz i teraz z ulgą otworzyłam bramę i weszłam do ciepłego wnętrza. Winda była zepsuta, może i dobrze… Przynajmniej się rozgrzeję, zanim wejdę na piętro.

Na korytarzu było pusto. Zerknęłam na zegarek – jeszcze dziesięć minut. Posiedziałam chwilę z zamkniętymi oczami, żeby zebrać myśli, a potem usłyszałam pukanie i do gabinetu weszła kobieta koło czterdziestki.

Pani Monika, bo tak się przedstawiła, najwyraźniej nie wiedziała, od czego zacząć, więc zaczęła od pogody.

– Zimno – stwierdziła. – Ostatnie zimowe podrygi zawsze najbardziej dają mi w kość. W sumie zawsze właśnie po tym poznaję, że wkrótce skończy się ta mordęga – zaśmiała się krótko.

– Miło spotkać kogoś, dla kogo szklanka jest w połowie pełna – też się uśmiechnęłam.

– Zdziwiłaby się pani, jak wielu ludzi to wkurza – przewróciła oczami. – I ja właściwie w tej sprawie. Przynajmniej tak mi się wydaje.

– Wydaje się pani?

– Cóż, okazało się, że jeśli chodzi o przyjaźnie damsko-damskie, moja opinia opiera się na domniemaniach – westchnęła. – Dowiedziałam się ostatnio, że od lat mam przyjaciółkę, i zaczynam to traktować jako pewny punkt w swoim życiu… Nie, żeby zaraz najważniejszy, ale jednak. Przywykam do tej myśli.

– Przepraszam, że przerwę, ale mam wrażenie, że sposób, w jaki to pani opisuje, wskazuje, że nie przywiązuje pani zbyt dużej wagi do tej przyjaźni… Mylę się?

– A co to znaczy „zbyt dużej wagi”? – odbiła pytanie, wciąż z tym samym uśmiechem. – Jaka waga jest właściwa?

– Dobre pytanie – westchnęłam, bo już wiedziałam, że nie będzie łatwo. Ale za to może być ciekawie, Agato, pomyślałam. Miejże i ty swoją szklankę wypełnioną do połowy.

– Dobre pytanie – powtórzyłam. – Sądzę, że to zależy od konkretnego człowieka i jego potrzeb. Dla jednego przyjaźń może być esencją życia, dla drugiego – zaledwie dodatkiem. Chociaż, jak znam życie, ortodoksi uznaliby, że ten drugi typ nie ma o prawdziwej przyjaźni pojęcia.

– Ale co oni mogą wiedzieć o innych? – podchwyciła Monika. – Przykładają tylko własną miarkę!

Nie, jednak nie, powiedziałam sobie. Miło by nam się gadało w taki sposób, przerzucało wrażeniami i łapało za słówka, ale w kawiarni. Spotkanie w poradni to jednak zupełnie inna bajka. Tu trzymamy się konkretów i precyzujemy, a nie ślizgamy po powierzchni, bo przyjemnie poczuć prędkość i wiatr w uszach. Tutaj dochodzimy do wniosków.

– Pani Moniko – powiedziałam zatem. – Rozumiem, że pani problem to przyjaźń z inną kobietą, czy raczej trudności, jakie ta konkretna znajomość niesie. Nie będę mogła pomóc, póki nie poznam całości. Opowie pani od początku?

– Przepraszam – zreflektowała się. – Chodzi o to, że ja teraz cały czas o tym myślę. Toczę jakieś wewnętrzne dialogi, roztrząsam… Może to dobry pomysł, żeby jednak wrócić do źródeł, może to jest jakiś sposób.

Skinęłam głową, a ona się zamyśliła.

Ona się do mnie przykleiła

– Gośkę poznałam w liceum – zaczęła.

– Nie wiedzieć czemu, byłam w szkole dość popularna, choć nie pamiętam, żebym o to szczególnie zabiegała. Miałam spore grono znajomych, przypadkowo znajdowałam się zawsze blisko centrum wydarzeń… Gosia była dwa lata młodsza, poznałam ją na jakiejś imprezie i właściwie od razu zapałała do mnie afektem. Nie, nie – pomachała dłońmi. – To nie to, co pani przyszło teraz do głowy, żadnych erotycznych skojarzeń.

– Nic nie mówiłam – uniosłam ręce.

– Jakoś tak się przykleiła – westchnęła Monika. – Lubiłam ją, to raz. Dwa, gdy zaczęła mówić o nas per „przyjaciółki”, nie miałam serca tego dementować. Kurczę, nikt by chyba tego nie zrobił, prawda? Jeszcze komuś młodszemu.

– Dwa lata to niedużo.

– Nie w liceum – prychnęła i byłam skłonna przyznać jej rację.

– Czy nazywanie „przyjaźnią” tej relacji coś w niej zmieniało? – zapytałam.

– Wtedy chyba nie – zastanowiła się. – Nie dla mnie w każdym razie. I tak byśmy się spotykały, i tak by mi się pewnie zwierzała… Nastolatki lubią się potaplać w rodzinnych nieszczęściach.

– Pani się Gosi nie zwierzała? – spytałam.

– Nie robiłam z niczego tajemnic – wzruszyła ramionami. – Ale nie jestem typem, który czuje się lepiej, gdy się komuś wyżali. To nie leżało w moim charakterze wtedy i dziś też nie leży. Mogę słuchać, wyrazić swoje zdanie i tyle. Byłby ze mnie niezły ksiądz, jak się zastanowić – zaśmiała się.

– Czy dobrze rozumiem, że to, co Gosia nazywała przyjaźnią, nie miało dla pani aż takiej wagi jak dla niej?

– Nie potrafię pani na to odpowiedzieć – Monika rozłożyła ręce. – Nie wiem, czego ona się spodziewała, bo skąd? Słuchałam, byłam lojalna, wprowadziłam ją do paczki… Może dla każdej z nas to słowo ma po prostu inne znaczenie? W każdym razie, z czasem nasze drogi naturalnie się rozeszły. Ona została w liceum, a ja poszłam na studia, potem zaraz wyjechałam za granicę, wyszłam za mąż.

– Nie miały panie kontaktu?

– Nieszczególny – powiedziała. – Jakieś kartki, luźne wiadomości… Wiedziałam z grubsza, co się u Gośki dzieje, i to tyle. Jak dla mnie to była skończona historia, podobnie jak wiele innych znajomości z tamtych czasów.

– Czy dobrze dedukuję, że Gosia ma inne zdanie na ten temat?

Myślała, że będzie jak dawniej

– Na to wygląda – westchnęła Monika. – Wróciłam dwa lata temu, bo moja matka podupadła na zdrowiu i nie miał się kto nią zająć. Moja firma akurat otwierała filię w Polsce, mąż pływa i w zasadzie jest mu wszystko jedno, na jakim stałym lądzie spędza urlop, więc pomyślałam – czemu nie spróbować? Wtedy właśnie znów los zetknął mnie z Gośką. Ona też wróciła na stare śmieci, tyle że po rozwodzie.

– Jak się panie spotkały? – zapytałam.

– Przyszła do mnie – Monika zrobiła dziwną minę. – Pewnego ranka ktoś zadzwonił, zeszłam na dół, otwieram drzwi, a tam Gośka… Rzuca mi się w ramiona i mówi, że ogromnie się cieszy, że wróciłam.

– I co pani wtedy czuła? – zapytałam.

– Było stosunkowo wcześnie, a ja jestem sową: lubię popracować nocą, a rano odsypiam. Średnio więc wiedziałam, co się dzieje – wzięła mnie przez zaskoczenie. Zaprosiłam ją na kawę, pogadałyśmy, umówiłyśmy się na następny dzień. I tak, od rzemyczka do kamyczka, czy jak to tam się mówi, okazało się, że znów jesteśmy przyjaciółkami od serca.

– Widzę w tym stwierdzeniu sarkazm albo co najmniej wątpliwości – odezwałam się.

– Też bym chciała wiedzieć, które z nich – Monika wzruszyła ramionami. – Jedno mogę powiedzieć na pewno: nie czuję się w tej sytuacji komfortowo.

– Dlaczego? – zapytałam.
– Mam wrażenie, że Gośka mnie osacza – jęknęła. – Jest jej po prostu za dużo w moim życiu… Ale może to ze mną jest coś nie tak?

– Spójrzmy na to inaczej – zaproponowałam. – Proszę przedstawić własną wizję przyjaźni, a potem to, co jest w rzeczywistości, dobrze?

– Okej – zgodziła się. – Już mówiłam, nigdy nie byłam skłonna do zwierzeń, tu nic się nie zmieniło. Lubię pogadać, wyjść gdzieś razem, zabawić się. Coś razem porobić. Pracuję, dużo czasu spędzam z mamą, potrzebuję odskoczni. Zanim Gośka się reaktywowała, wyprowadzałam psy w schronisku, to było fajne.

Kiwałam głową, a Monika tymczasem doszła do faktycznego stanu rzeczy.

– Siedzimy, pijemy wino. W sumie smuty… Ja rozumiem, że człowiek czasem ma chęć pogadać, ale u niej na tym się kończy i zaczyna. Początkowo sądziłam, że oczekuje rad, ale teraz wiem, że żadnej nie wdroży w życie. Jej drugie imię to „nie da się” – skrzywiła się Monika. – Nie pojmuję, jak można tak żyć. Kiedy jej to powiedziałam, stwierdziła, że zawsze miałam z górki. Guzik prawda!

– Może z jej punktu widzenia tak to wygląda, skoro pani jej się nie zwierza – podsunęłam.

– I to jest powód, by mi mówić, że jak życie mi da po dupie, to się ocknę? – oburzyła się. – Przepraszam za wulgaryzm, to był cytat.

– Czy to stwierdzenie panią oburzyło? – zapytałam. – Co pani poczuła, słysząc to?

– Wiem, że to irracjonalne – wzruszyła ramionami. – Ale to zabrzmiało, jakby mi źle życzyła. Ona, oczywiście, odwróciła kota ogonem, znów zaczęła gadać o przyjaźni, która wybacza słowa prawdy… Tylko ja tu żadnej prawdy nie widzę, niestety. Bo to nie jest tak, że życie Gośki to droga przez mękę. Ma udane dzieci, niezłą pracę. A teraz jeszcze przyjaciółkę, na którą może wylewać całe szambo, które jej się ulęgnie w głowie.

Obie strony powinny czerpać z relacji

Spojrzałam pytająco i poprawiła się:

– No dobrze, przesadziłam z tym szambem – powiedziała. – Ale jej szklanka, że posłużę się metaforą, której pani użyła, zawsze jest w połowie pusta. Kiedy usiłuję jej pokazać, że to niekoniecznie prawda, wyjeżdża z tym, że nie znam życia. To mnie przytłacza, sprawia, że zaczynam sama siebie analizować, a nie bardzo wiem po co.

– Może po prostu należy zaakceptować, że macie różne charaktery, i nie walczyć z tym? – podsunęłam. – Skoncentrować się na tym, co łączy, a nie dzieli?

– Łatwo powiedzieć – westchnęła. – Bo to nie jest tak, że ja Gośki nie lubię… Po prostu ona po kołowrocie domowym chce pogadać, a ja nie mam kołowrotu i chcę pożyć, zamiast przelewać z pustego w próżne.

– Czy przyjaciółka zdaje sobie z tego sprawę? – zapytałam. – Rozmawiała pani z nią o swoich potrzebach?

– Proponowałam jej wypad na narty zimą, ale nie, bo dzieci…

– Kilkudniowy wyjazd może być problemem, ale kilkugodzinny? Jakieś kino, basen? Aktywność, która wam obu sprawiłaby przyjemność?

– Szczerze wątpię – zmarszczyła nos Monika. – Chociaż mogłoby być fajnie.

– Generalnie uważa się, że nie powinno się w przyjaźni wspominać o korzyściach – powiedziałam. – Ale fakty są takie, że jak w każdej relacji, obie strony powinny realizować swoje potrzeby. Albo panie wypracują jakiś satysfakcjonujący was obie model, albo to się nie sprawdzi. Nie warto się poświęcać, to się zawsze źle kończy, wcześniej lub później.

– Czyli wszystko ze mną w porządku? – zaskoczyła mnie. – Nie jestem jakimś aspołecznym typem?

– Nie musi pani czuć się gorsza, jeśli o to pani chodzi – powiedziałam. – Ani traktować Gosi ulgowo – różnica wieku między wami jest w tej chwili bez znaczenia.

– Trochę mi lepiej – stwierdziła. – Czasem czułam się jak dziwoląg, który nie reaguje prawidłowo… Nie wiem, czemu tak łatwo daję się wpuszczać w podobne klimaty.

– Ludzie są po prostu różni – wyjaśniłam. – Nie gorsi ani lepsi – różni. Oczywiście, można iść na kompromis, ale w rozsądnych granicach. Czasem pewne związki nie wypalają i w zasadzie nie ma w tym niczyjej winy.

– Ale trochę zawalczyć warto – uśmiechnęła się. – No nic, spróbuję. Wydaje mi się, że nie tylko ja mogłabym odnieść z tego korzyść, Gośka też by się wyrwała ze schematu. A jak się nie uda…

Rozłożyłam ręce.

– Takie jest życie.

Patrzyłam potem przez okno, jak Monika wychodzi z bramy, otulona połami płaszcza szarpanego przez silny wiatr, ale uśmiechnięta, i w tej beztroskiej odwadze przypomniała mi mnie samą sprzed lat.

Zrozumiałam, co miała na myśli, mówiąc, że niektórych ludzi strasznie wkurza, gdy widzi się szklankę do połowy pełną. Szwagierkę też kiedyś doprowadzały do szału moje plany, według niej nieadekwatne do możliwości. A przecież udało mi się zrealizować większość z nich…

Po prostu z niektórymi nam nie po drodze i nie ma w tym niczyjej winy. Próbować warto, ale nie za wszelką cenę.

Czytaj także:„Obracałem koleżankę mojej córki. Najpierw kusiła walorami, zakradała mi się do łóżka, a teraz flądra mnie szantażuje”„Miały być figle w leśniczówce i grzybobranie. Zamiast prawdziwków, dostałam prawdziwą szkołę wiejskiego życia”„Teść traktuje żonę jak popychadło, a jego syn zaczyna robić to samo ze mną. Już ja mężusia nauczę składać slipy w kosteczkę”

Redakcja poleca

REKLAMA