Nie mogłam uwierzyć, kiedy szef wezwał mnie do biura i wręczył mi wypowiedzenie umowy. Sądziłam, że może wreszcie, po czterech latach, dostanę jakąś podwyżkę. Pracowałam za trzech, ogarniałam nie tylko pracę sekretariatu, ale też zamówienia do restauracji, i rozliczałam personel, odkąd szef uznał, że kadrowa to zbędny wydatek. Powinnam dostawać za to więcej niż minimalną pensję, zwłaszcza że często zostawałam po godzinach.
Ale nie miałam wyjścia. Byłam samotną matką z trójką dzieci i po prostu musiałam pracować. Alimenty, nieważne, że w śmiesznej wysokości, dostawałam średnio raz na rok, jak się byłemu przypomniało, że ma dzieci.
Straciłam pracę
Czułam się postawiona pod ścianą. Nie mogłam się buntować ani rzucać papierami. Bezrobocie w naszej miejscowości było spore, a mnie nie stać było na przeprowadzkę do większego miasta, by zarabiać więcej. Zresztą więcej zarobisz, więcej wydasz, mówili znajomi, analizując ceny wynajmu mieszkań. Faktycznie, tu przynajmniej miałam mieszkanie po rodzicach. Harowałam i nie narzekałam, licząc, że w końcu ktoś dostrzeże, ile robię, i dostanę podwyżkę.
Niespodzianka. Szef uznał, że kosztuję go za dużo i że od teraz sam będzie wypełniał te moje „banalne” obowiązki. Wracałam do domu, nie wiedząc, co mam teraz zrobić. Co będzie z moimi dziećmi? Za co je nakarmię? Jak zapłacę rachunki?
– Idź na zwolnienie lekarskie i szukaj pracy, zanim wygaśnie ci okres wypowiedzenia umowy – radziła przyjaciółka. – Jesteś znerwicowana, bolą cię plecy, dostaniesz na to parę tygodni. W tym czasie znajdziesz coś, ja też się rozejrzę, popytam.
Bałam się, co będzie
Nie umiałam tak postąpić. Nie potrafiłam oszukiwać, nie chciałam okłamywać lekarza i szefa, nawet jeśli okazał się palantem. No taka byłam, uczciwa, prostolinijna, w pewnym sensie głupia. Nie chciałam zostawiać współpracowników z dnia na dzień, z nierozliczonymi wypłatami, urlopami… Zrobiłam, co do mnie należało, odebrałam ostatnią wypłatę i ostatni raz zamknęłam za sobą drzwi zajazdu.
– Mamusiu, co teraz będzie, jak nie masz pracy? Będziemy żebrać czy umrzemy z głodu? – ośmioletnia Zosia miała skłonności do dramatyzmu.
– Poszukam innej pracy, kochanie – tłumaczyłam jej łagodnie, choć sama bałam się, co zrobię, gdy skończą się skromne oszczędności.
Miałam fundusze na jakieś trzy miesiące, ale co potem? Starsza córka miała już trzynaście lat i więcej rozumiała. Obiecała, że będzie pomagać w domu, żebym mogła skupić się na szukaniu pracy. A gdybym znalazła taką, w której będę kończyć zmianę później niż do tej pory, przyrzekła odbierać pięcioletniego Zbyszka z przedszkola i Zośkę ze szkoły.
Uściskałam ją mocno. Byłam jej wdzięczna za chęć wsparcia i podnoszenie mnie na duchu, miałam jednak nadzieję, że to nie będzie potrzebne. Pomoc pomocą, ale nie mogłam wykorzystywać własnego dziecka do opieki nad rodzeństwem.
Nie mogłam znaleźć nowej pracy
Zabrałam się do szukania pracy. Przeglądałam oferty i zaczęłam dzielić je na kategorie. W pierwszej kolejności aplikowałam tam, gdzie chciałbym się zatrudnić, a oferty wyglądały jak z katalogu najlepszego wyboru. W drugiej umieściłam te, które ostatecznie mogłabym wykonywać, choć były poniżej mojego wykształcenia i doświadczenia, no ale dawały zarobek. Do trzeciej trafiły oferty ostatniej szansy, taka brzytwa, której się chwycisz, by nie utonąć.
Z pierwszej kategorii nie odpowiedział nikt. Dosłownie nikt. Potem, kiedy zaczęłam aplikować na stanowiska niższe, gorzej płatne, odzywano się, ale gdy mówiłam, że samotnie wychowuję dzieci, kontakt się urywał. Choć nie powinni mnie o to pytać. Ale pytali, a ja nie umiałam kłamać. Zaczęłam w końcu aplikować na stanowiska poniżej kwalifikacji. Praca fizyczna, kasa w supermarkecie… Wszystko to, czego nie chciałabym robić, ale jak się ma nóż na gardle, nie można wybrzydzać.
No cóż, myślałam, najwyżej Majka rzeczywiście będzie musiała zająć się rodzeństwem, póki nie znajdę nic innego. Tyle że i tu wszystko ciągnęło się w nieskończoność. Rekrutacja była przenoszona na późniejsze terminy, szukali kogoś na zastępstwo, nie na stałe, albo dawali tak małe pieniądze, na jakieś śmieszne cząstkowe etaty, że pensja wypadała poniżej minimalnej. Miałam dzieci, musiałam zarabiać stosowną kwotę, by na wszystko starczyło.
Kiedy patrzyłam na stan konta, łzy kręciły mi się w oczach, a żołądek ściskał z nerwów. Pieniędzy ubywało i nic nie zapowiadało zmiany. Przyjaciółka zabierała moje dzieci na spacer i lody, a ja udawałam, że nie wiem, czemu to robi. Bo mnie zwyczajnie nie było stać na to, by zafundować własnym dzieci odrobinę przyjemności.
W końcu dotarłam do ściany. Musiałam wybrać: czynsz albo jedzenie. To było proste. Nikt nie wyrzuciłby nas z domu za to, że przez miesiąc nie opłaciłam czynszu, ale miesiąc niejedzenia nie wchodził w grę. Tyle że potem była kolejna ściana. Nie miałam ani na czynsz, ani na jedzenie. Na koncie zostało szesnaście złotych.
Ukradłam jedzenie
Kupiłam chleb, masło, mleko, na tyle mi wystarczyło. Szynkę ukryłam w torbie, uważając, by nikt tego nie zauważył. Tak samo żółty ser i dwa pomidory, które chciałam dodać dzieciakom do kanapek do szkoły. Boże… ja jedna wiem, jak się wtedy czułam. Jak szmata do podłogi, w którą wyciera się brudne buty. Kradłam. Nazywajmy rzeczy po imieniu: kradłam. Stałam się złodziejką, choć wzdragałam się przed wzięciem lewego zwolnienia lekarskiego. Oto, do czego doszło. Tyle że nie miałam wyjścia. Inaczej jutro mogłam dać dzieciom do jedzenia chleb z masłem. A pojutrze nic.
Kasjerka podliczyła moje produkty, zapłaciłam, ruszyłam do wyjścia… Już niemal byłam poza sklepem. Już prawie się udało…
– Przepraszam, mogę panią prosić na bok? – zagadnął mnie pracownik supermarketu, z plakietką „kierownik” na piersi.
Czułam, jak cała krew odpływa mi z twarzy do stóp. Wiedziałam, że on wie. Było mi tak potwornie wstyd, a na dokładkę zaczęłam się bać. Co teraz? Zabiorą mi dzieci? Boże, zabiorą mi dzieci!
– Widziałem, że włożyła pani do torebki produkty, nie płacąc za nie. To nie są drogie rzeczy. Naprawdę… opłaca się pani ryzykować dla tych kilku złotych? Chodzi o adrenalinę czy…?
Rozpłakałam się. Szlochałam tak, jak już dawno nie płakałam. Chyba ostatni raz w dzieciństwie. Nie pozwalałam sobie na łzy, na słabość. A teraz tama puściła i nie mogłam się powstrzymać. Facet pociągnął mnie do swojego biura. Posadził na krześle i podał chusteczki.
Brzydziłam się samej siebie
– Bardzo przepraszam. Ja wiem, że tak nie wolno… – mówiłam między spazmami i ocieraniem łez, które nie chciały przestać płynąć. – Ale od kilku miesięcy nie mogę znaleźć pracy. Zostało mi szesnaście złotych, a mam trójkę dzieci, które muszą jeść. Ich ojciec nie daje ani grosza od miesięcy, a ja… nikt nie chce zatrudnić samotnej matki. Nie zapłaciłam za czynsz, a dziś nie miałam już na jedzenie. Niech pan wezwie tę policję, niech zabiorą dzieci do domu dziecka. Tam przynajmniej dostaną jeść…
Ból, jaki poczułam, wypowiadając te słowa, był niemal nie do zniesienia, ale… Tak, tam dostaną jedzenie, ubrania, podręczniki do szkoły, może rzeczywiście to byłaby lepsza opcja niż pozostawanie pod opieką matki, która nie jest w stanie zarobić na ich utrzymanie.
To było jak cud
Mężczyzna patrzył na mnie w ciszy. W końcu westchnął ciężko.
– Nie będę wzywał policji, bo wartość tych produktów i tak nie podlega pod przestępstwo, tylko wykroczenie. Najwyżej dostanie pani grzywnę, której i tak nie będzie miała z czego zapłacić. Miałbym inne rozwiązanie. Potrzebuję pracownika. Tyle że nie wiem, czy to stanowisko odpowiednie dla pani, praca biurowa, kadrowej szukam… – powiedział.
Nie wiedziałam, czy mam płakać jeszcze bardziej, czy faceta po rękach całować. Zaczęłam coś nieskładnie mówić, że przecież tym się właśnie zajmowałam w poprzedniej pracy i że zgodzę się na najniższą stawkę, byle…
– U mnie wyzysku nie ma – uciął. – Dostanie pani tyle, ile się należy na tym stanowisku. Niech pani jutro przyjdzie z CV i listem motywacyjnym. Porozmawiamy na spokojnie. A to… – wskazał produkty, które wyjęłam z torebki. – Niech pani weźmie dla dzieci. Na nasz koszt. I zapominamy o sprawie. Zgoda?
Wstydziłam się pójść na tę rozmowę, ale poszłam, bo takiej szansy nie mogłam zmarnować. Choć bałam się, że to tylko z pozoru okazja, a potem wyjdzie szydło z worka, co gorsza, kierownik zawsze będzie miał na mnie haka.
Od pięciu lat pracuję w tym sklepie i prawie zapomniałam, w jakich okolicznościach się zaczęła. Nikt nie każe mi pracować za trzy osoby, a pensja co jakiś czas sukcesywnie rośnie. Czuję się szanowana i doceniana. Może nie jest to normą, ale są dobrzy ludzie na świecie i małe cuda też czasem się zdarzają…
Czytaj także: „Stawiałam ojcu ołtarze za życia. Byłam w szoku, gdy po jego śmierci dowiedziałam się, jaki był naprawdę”
„Rodzina myśli, że żyję w luksusie, bo pokazuję im zdjęcia innych jak swoje. Kłamię, bo nie przyznam się, że mi nie wyszło”
„Mąż był bezpłodny, ale bardzo chciał mieć dzieci. Pchał mnie w ramiona kochanków z nadzieją, że któryś mnie zapłodni”