Kiedy w wieku 40 lat zostałam babcią, nie umiałam się z tym pogodzić. Czułam się jeszcze młodo, właśnie łapałam w życiu drugi oddech i nie w głowie mi było zajmowanie się małym dzieckiem.
Za wcześnie zostałam matką. Byłam na pierwszym roku studiów. Wiem, że głupio to brzmi, ale nie sądziłam, że właśnie mnie przydarzy się „wpadka”. Chłopak, z którym się wtedy spotykałam, kompletnie nie nadawał się na ojca, zresztą tak samo, jak ja na matkę. Byliśmy zbyt młodzi, chcieliśmy się uczyć, bawić, zdobywać świat. Niestety, nasze plany i marzenia legły w gruzach w chwili, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Jakoś udało mi się skończyć studia, chociaż tylko Bóg jeden wie, jak było mi trudno. Cały dzień na uczelni, a wieczory z maluchem, który na zmianę płakał i chciał jeść. Ojciec dziecka nie interesował się naszym losem. Jeszcze gdy chodziłam w ciąży, zaczął spotykać się z innymi dziewczynami. Na co był mi taki facet?
Nie wiem, jak bym sobie poradziła, gdyby nie pomoc rodziców. Dzięki nim mogłam się uczyć, a potem pracować. Gdy Małgosia skończyła pięć lat przeprowadziłyśmy się do własnego mieszkania i mogłam zostać dla niej pełnoetatową mamą. No, może nie do końca… Musiałam przecież zarabiać, aby nas utrzymać, więc niewiele zostawało mi czasu dla córki. Z przedszkola odbierała ją babcia i to u niej Gosia spędzała popołudnia. Gdy poszła do szkoły, po lekcjach przesiadywała w świetlicy. W weekendy zwykle zawoziłam ją do dziadków. Musiałam przecież i ja mieć coś z życia. Miałam nadzieję, że uda mi się znaleźć mężczyznę, który stanie się partnerem dla mnie i ojcem dla Małgosi.
Mijały lata. Moja córka wyrosła na mądrą, bystrą dziewczynę, coraz bardziej samodzielną. Cały czas wtłaczałam jej do głowy, że najważniejsza jest nauka, a dopiero potem koleżanki i chłopcy. Chyba miałam jakąś obsesję, bo wręcz alergicznie reagowałam na każdego kolegę córki. Jakbym przeczuwała, że Małgosia powtórzy mój los…
I tak się stało. Gdy na pierwszym roku romanistyki, na którą dostała się bez problemów, oznajmiła mi, że jest w ciąży, wpadłam w szał. Nie chciałam słuchać, że ma chłopaka, że się kochają, a ona pragnie tego dziecka. Uważałam, że mówi bzdury i pożałuje swojego wyboru. Zaczęłam namawiać ją na zabieg. Zaprotestowała.
– Ty sobie dałaś radę, ja też dam. Poza tym ja nie jestem sama – powiedziała.
Chłopak Małgosi nie był ostatnim draniem, chociaż nie o takim wybranku marzyłam dla swojej córki. Uważałam, że mogłaby znaleźć kogoś na swoim poziomie. A Michał – może i był miły, ale nawet nie studiował. Pochodził ze wsi, a przyszli teściowie Małgosi w niczym nie mogli mi zaimponować. Prości, ograniczeni ludzie.
O dziwo, moja córka wyglądała na szczęśliwą. Kwitła w tej ciąży, planowała ślub. Kiedy dziecko się urodziło, połączyli chrzciny małego i swoje wesele.
Ja tymczasem zaczynałam w końcu żyć, tak jak zawsze chciałam. Miałam dobrą pracę, zapisałam się na kurs językowy, zaczęłam ćwiczyć jogę. Młodych odwiedzałam raczej rzadko. Irytował mnie widok córki tak pochłoniętej dzieckiem, że świata poza nim nie widziała. Uważałam, że powinna dalej studiować, ona jednak powiedziała mi, że nie mają pieniędzy na jej naukę. No i kto miałby zająć się dzieckiem, gdy ona byłaby na uczelni? Teściowie mieszkali daleko, ja pracowałam, a moi rodzice byli zbyt słabi, by opiekować się niemowlęciem. Kiedy zaproponowałam córce, żeby oddała małego do żłobka, wściekła się na mnie.
– Chcę sama wychowywać moje dziecko, żeby nie tułało się po żadnych obcych! – wykrzyczała mi wtedy.
Nie było innego wyjścia – Małgosia przerwała naukę, choć ja uważałam, że popełnia wielki błąd.
Nie odzywałyśmy się do siebie przez jakiś czas. Aż pewnego dnia córka przyszła do mnie z wizytą. I z prośbą...
– Mamo – zaczęła. – Przemyślałam wszystko. I mam do ciebie prośbę.
– Tak? – spytałam, malując paznokcie.
Następnego dnia miałam służbową konferencję, a na wieczór umówiłam się z pewnym mężczyzną. Miałam nadzieję, że coś z tego będzie…
– Rozmawialiśmy z Michałem i doszliśmy do wniosku, że mogłabym wrócić na studia. Tylko…
– To wspaniale! – przerwałam jej. – Nareszcie poszłaś po rozum do głowy. Przecież sama wiesz, ile znaczy dziś wykształcenie. Pamiętaj tylko, żeby…
– Mamo, ale to będą studia zaoczne. I w związku z tym… chciałam cię prosić o opiekę nad Pawełkiem. W co drugi weekend od rana do wieczora. Michał będzie w tym czasie brał prace dorywcze, żeby zarobić na opłaty za moją naukę.
– Ja miałabym się zajmować twoim dzieckiem? I to w jedyny czas wolny, jaki mam? – nie mogłam wyjść ze zdumienia nad bezczelnością tej propozycji.
– No tak – przyznała. – Przecież w soboty i niedziele nie pracujesz.
– Ale to nie oznacza, że nie mam co robić! A moje życie prywatne? Chcesz mi je tak po prostu zabrać? I to teraz, kiedy mam jeszcze kilka dobrych lat przed sobą? Mam zrezygnować ze swoich pragnień, żeby się zajmować twoim dzieckiem?
– To jest przecież twój wnuk. A sama mówiłaś, że powinnam się uczyć… – powiedziała cicho.
Nie mogłam uwierzyć, że Małgosia proponuje mi coś takiego. Uważałam, że to bezczelność. Wybuchłam. Powiedziałam córce, co myślę o jej propozycji. Że jest egoistką i cudzym kosztem zamierza pozbyć się odpowiedzialności za dziecko.
– Jakbyś wtedy usunęła, dziś nie miałabyś żadnego problemu. Cały świat leżałby u twoich stóp – wyrwało mi się.
Od tamtej rozmowy minął miesiąc. Nie widziałyśmy się przez ten czas. Nie wiem, jaką decyzję podjęła moja córka, ale ja nie zamierzam zmienić zdania. Nie po to ciężko pracowałam przez dwadzieścia lat, żeby teraz niańczyć wnuki. Jestem jeszcze całkiem młoda i chcę korzystać z życia, póki czas.
Czytaj także:
„Miałem dobrą pracę, piękną żonę i dziecko w drodze. Straciłem wszystko, gdy oskarżono mnie o molestowanie”
„Nie mogliśmy zajść w ciążę, a mąż obwiniał o to mnie. Uważał, że to obowiązek każdej kobiety rodzić dzieci”
„Uwiódł mnie, okradł i zniknął. Lata później przypadkiem wylądowałam na… jego weselu”