„Żonie znudziło się bycie moją wychuchaną księżniczką. Odeszła bez pożegnania. Byłem dla niej jak bubel kupiony na targu”

Mężczyzna, od którego odeszła żona fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Odeszła, bo nie była w stanie zaakceptować mojej domowej wersji. Tego, że czekałem z obiadem i z utęsknieniem, aż wróci z roboty. Że ściągałem jej buty, delikatnie masowałem stopy, a potem wkładałem je w miękkie kapcie. Tego, że uchyliłbym jej nieba, byle była szczęśliwa”.
/ 30.03.2022 07:01
Mężczyzna, od którego odeszła żona fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Kasia odeszła. A raczej odjechała – własnym samochodem, zabierając najlepsze ciuchy, kilka par butów, kosmetyki, laptop i trochę książek. Reszta została, co świadczyć by mogło o tym, że kiedyś po nią wróci, ale znając tę kobietę, trudno się łudzić. Nigdy nie przywiązywała się do przedmiotów. „Zrób z nimi, co chcesz – powie zapewne, gdy zapytam – oddaj komuś albo wyrzuć po prostu”.

To samo doradziłaby mi, gdybym spytał, co mam uczynić ze sobą. Oczy ciemnoniebieskie, duże, wyraziste, patrzące do przodu śmiało, a często bezczelnie. Delikatna dziewczęca twarz o rysach niczym porcelanowa figurka i to zuchwałe spojrzenie zdradzające rogatą duszę. Perwersyjna dysharmonia.

Mam wrażenie, że przez wszystkie lata, które spędziliśmy razem, trzymała mnie przy sobie tym spojrzeniem właśnie jak na smyczy. Nie było szans, by się zerwać, choć parę razy próbowałem. Byłem niegdyś łasy na czary kobiece, tyle że działały na mnie bardzo krótko. Zawsze szybko dochodziłem do wniosku, że liczy się tylko ona, Kasia.

Jak mogła mi to zrobić!

Wydawało się, że będziemy ze sobą do końca życia, takie to było naturalne, oczywiste. Przecież byliśmy dla siebie stworzeni, nawet fizycznie podobni, jakby wyrzeźbieni w tym samym materiale. Porozumiewaliśmy się kodem, czasem jedno mrugnięcie okiem załatwiało całą rozmowę.

Więc gdzie poszła? Nurzać się w wytęsknionej samotności, której jej brakowało ponoć jak powietrza, czy może dzielić życie z facetem z innej planety? Bo ta jej się znudziła, zmęczyła ją? Czy to możliwe? Niemożliwe. A jednak.

Była cudowną towarzyszką życia. Akceptowała moje najbardziej szalone pomysły, włącznie z tym, żeby rzucić pracę w korporacji i z dnia na dzień pozbawić się pensji, dzięki której żyło nam się, co tu mówić, godnie. Przed posadą w korporacji były inne, które rzucałem z podobnym wdziękiem i autentyczną beztroską.

Zawsze  zawdzięczałem to Kasi, jej pełnemu zrozumieniu i autentycznemu wsparciu. I nawet kiedy nie znalazłem już niczego nowego, moja ukochana jak zwykle nie poddała się zwątpieniu, nie w jej stylu darcie szat.

– Na chleb i flachę wina sama zarobię. Reszta zawsze się jakoś ułoży, bo musi.

Zarabiała nie tylko na chleb i wino. Zdolna i piekielnie ambitna, pięła się po szczeblach swojej kariery konsekwentnie, a praca ją pochłaniała. Ja mogłem sobie pozwolić na luz, który zawsze kochałem.

Przez swoje odejście uczyniła mnie nie tylko człowiekiem samotnym, ale wręcz liżącym rany psem wyrzuconym przez ukochanego pana na mróz i poniewierkę. No właśnie – poniewierkę. Musiałem znowu szukać pracy, a nawet koniecznie ją znaleźć.

Z tym akurat problemu nie było, na szczęście stary kumpel zatrudnił mnie w charakterze pomocnika w swoim małym antykwariacie, takiej księgarence, gdzie książki się kupuje, ale też po prostu przegląda i czyta w wygodnym fotelu przy kawie albo herbacie.

– Kto jak kto, ale ty, Krzysiek, nadajesz się do takiej roboty! – stwierdził.

No nie bardzo, bo choć owszem, lubię książki, lubię je czytać i kupować, i lubię się nimi otaczać, to problem w tym, że nie lubię otaczać się ludźmi. Kiedyś to co innego, kiedyś brylowałem towarzysko i te właśnie czasy wciąż jeszcze w pamięci miał Stefan. Ale wszystko się zmieniło, jeszcze za czasów Kaśki, a teraz to już szczególnie.

Może to właśnie było jednym z powodów jej odejścia? Że tak się zmieniłem? Może nie była w stanie zaakceptować mojej nowej, domowej wersji? Tego, że czekałem z obiadem i z utęsknieniem, aż wróci z tej swojej roboty?

Że ściągałem jej buty, delikatnie masowałem stopy, a potem wkładałem je w miękkie wygodne kapcie? Że stałem się gospodynią domową odpowiedzialną za zaopatrzenie lodówki i porządek w chałupie?

Wydawało mi się, że to fajny układ, takie odwrócenie ról – mężczyzna przy żonie w miejscu tradycyjnej kobiety przy mężu. Feministka powinna się zachwycić, a Kasia od zawsze była feministką. Powinna była to kupić, ale nie kupiła, a nawet jeśli kupiła, to na krótko. Zrezygnowała z towaru.

Okazałem się bublem

Budziłem się każdego ranka po marnie przespanej nocy, w głębokim dole. Najpierw odkrywałem na nowo nieobecność Kasi w łóżku, jakże bolesną. Potem ciężkim krokiem nadchodziła obrzydliwa myśl, że znowu muszę się po ludzku ubrać i zameldować w antykwariacie. Ogarniały mnie wówczas takie mdłości, że nie mogłem zjeść śniadania, nawet kawy wypić. Z pustym żołądkiem, mózgiem i sercem człapałem do roboty.

Swoje obowiązki wypełniałem rzetelnie, bo jednak innej pracy szukać już nie chciałem, ale nie dawałem z siebie grama więcej, niż wymagał Stefan. W stosunku do klientów starałem się być miły, na ile to było możliwe, jednak najchętniej tych stosunków całkowicie unikałem – jeśli to było możliwe.

Nosiłem jak zawsze długie włosy rozpuszczone tak, by przesłaniały mi pół twarzy, dzięki temu chowałem się za nimi, izolowałem, chroniłem swoją neurotyczną, chorą jaźń. Jakoś to działało, o dziwo.

Antykwariat mieścił się w małej, bocznej uliczce. Nie cieszył się wielką popularnością. Miał stałych klientów, głównie kolegów Stefana, którzy z reguły byli również moimi dawnymi kolegami. Tych szło znieść. Osoby spoza tego kręgu dało się z grubsza podzielić na dwie kategorie. Jedni po prostu chcieli coś kupić, pytali, dostawali to bądź nie i znikali.

Drudzy przychodzili, niestety, dla zabicia czasu. Godzinami szperali, zaglądali, przeglądali, ciągle o coś pytali. Takie wrzody na tyłku, nienawidziłem ich. „A może pan ma to? A może tamto? A gdzie znajdę? A proszę sprawdzić, proszę poszukać”. Miało się ochotę wziąć takiego za kołnierz i wystawić na ulicę. Albo – co gorsza – taką.

Bo taka jedna najbardziej dawała mi się we znaki. Przyszła pewnego razu, popatrzyła i poszła. Nawet nic nie kupiła. A potem zaczęła przychodzić coraz częściej. Nie mogę powiedzieć, że brzydka.
Wcale nie brzydka.

Może już nie najmłodsza, ale w moim stylu, zdecydowanie. Ciut podobna do Kasi. Nie miała jedynie jej hardości. Lubiłem sobie wyobrażać, jakby na jej miejscu zachowała się Kasia. No, zupełnie inaczej.
Może nawet byłaby bardziej nieznośna, bardziej wkurzająca, ale na Boga – nie upierdliwa.

Nienawidzę ludzi upierdliwych

Gapiła się na mnie. Kiedyś, za młodu, nie zdziwiłoby mnie to, podobałem się płci przeciwnej. W obecnych czasach, kiedy tak mi ciążą wory pod oczami, czyjekolwiek zainteresowanie moją powierzchownością wydaje mi się szyderstwem, a ktoś, kto mnie obserwuje – człowiekiem okrutnym i pozbawionym litości.

Tak, wiem, jak wyglądam, i nie muszę przeglądać się w twoich błękitnych oczach – myślałem i jeszcze bardziej chowałem się za włosami. Kogo we mnie widzi ta lala – dziwaka? A co to, mało dziwaków na świecie, musi przychodzić akurat tutaj? I ciągle czegoś ode mnie chcieć?

Najgorsze, że nagle uświadomiłem sobie, że po paru dniach nieobecności zaczynało mi jej brakować. Rozglądałem się coraz bardziej nerwowo. Ociągałem się z wyjściem. Może jeszcze wpadnie na koniec dnia? Żeby mnie trochę podenerwować.

Ale gdy wreszcie się zjawiała, nigdy nie później niż tydzień po ostatniej wizycie, udawałem, że jej nie rozpoznaję, nie kojarzę, nie znam. Żadnego dzień dobry, nic z tych rzeczy. Włosy na twarz i ucieczka w nieobecność. Skupienie na pracy – zawsze miałem trochę książek do rozłożenia na półkach zostawionych na wszelki wypadek.

– Słuchaj Krzysiek, ta kobitka wyraźnie się tobą interesuje – Stefan wreszcie zauważył i był wyraźnie podniecony, stary dziad, ciągle tylko jedno w głowie. – Niczego sobie laska. Weź się w garść i coś z tym zrób.

– Nie mogę. Kocham Kasię.

– Dureń. Miejskie ballady powstają na temat jej romansów.

– Jakich romansów?! – krew odpłynęła mi z głowy, myślałem, że zemdleję.

– Lepiej niech cię to już nie obchodzi, głupku. Masz tu fajną dziewczynę, przecież do ciebie tak przyłazi. Zajmij się nią, zamiast bujać w obłokach.

– Co masz przeciw obłokom?

Kilka dni później czekał na mnie od rana, jeszcze bardziej podekscytowany. Ledwo wszedłem, zaczął nadawać:

– No, stary, wszystko już o niej wiem. Ma na imię Diana!

– Jaka Diana, o kim ty mówisz?

– O tej twojej, oczywiście, wyobrażasz to sobie: Diana. Czyli grecka Artemida. Najfajniejsza z bogiń, biega po lasach i gajach, wiesz, bogini życia, natury…

– Stefan, opanuj się. Jak ci się tak podoba, to proszę, jest twoja.

– Jaka moja? Ja mam żonę, dzieci.

– Też mam żonę.

– Ty miałeś.

Cholera, fakt, miałem. Może rzeczywiście najwyższa pora zejść z obłoków. Gdy przyszła następnym razem, natychmiast uciekłem. Wymknąłem się na papierosa, siadłem na murku i powolutku wdychałem ukochaną nikotynę. Ale po chwili wyszła i ona. Zrobiła taki ruch, jakby chciała skierować się do samochodu, ale nagle przystanęła.

– Coś się czasem człowiekowi od życia należy – rzekła i popatrzyła na mnie nieśmiało, wręcz ze strachem. – Może papieros?

– Jasne – podsunąłem jej paczkę.

Ten gest… taki intymny, kiedy podaje się kobiecie ogień, żeby zapaliła, kiedy skupiona tylko na tym zaciąga się, przymyka oczy, gdzieś tam na chwilę odlatuje, nie wiadomo gdzie, a potem wraca odprężona – nie jest wart raka płuc? Zawału serca? 

Pierwszy raz od wielu miesięcy poczułem się dobrze. I to z nią! Nic nie mówiła, niczego ode mnie nie chciała, po prostu paliliśmy. Słońce przygrzewało. Na drzewach pojawiły się liście, a ja tego nawet dotychczas nie zauważyłem… Takie jasne, delikatne, czułe.

Czasem dzwoni Kasia, teraz, gdy nie jestem już psem liżącym krwawe rany. Dużo opowiada o sobie, chyba nie jest zbyt szczęśliwa. Ale kiedy mówię o Dianie, cieszy się.

– Artemida. Jak dobrze, że cię upolowała!

Czytaj także:
„Mój mąż doskonale wiedział, że mam kochanka, ale milczał. Uważał, że najwidoczniej ten romans był mi potrzebny”
„Znajoma wygląda jak milion dolarów i stać ją na wszystko poza wolnością. Żyje w złotej klatce, w której zamknął ją mąż”
„Na wakacjach postanowiłyśmy z koleżanką odwiedzić prawdziwą turecką łaźnię. To doświadczenie nadszarpnęło moje nerwy”

Redakcja poleca

REKLAMA