Zanim zostaliśmy parą, znałem Agnieszkę kilka lat. Była znajomą moich przyjaciół. Spotykaliśmy się na tych samych imprezach, bywaliśmy na tych samych wyjazdach. Ja byłem wtedy w stałym (jak mi się zdawało) związku, ona zaś ciągle przedstawiała nam nowych facetów. Lubiłem ją, uważałem że jest ładna i inteligentna, ale nic więcej.
Zaiskrzyło w czasie weekendu na Mazurach. Ja byłem wtedy od kilku miesięcy singlem, Agnieszka też nikogo nie miała. Gospodarze posłali nas razem po chrust na ognisko do lasu. Był bardzo miły, ciepły wieczór. Rozmowa zaczęła się kleić. Po kilkunastu minutach zorientowaliśmy się, że nie wiemy, gdzie jesteśmy. Błąkaliśmy się po lesie ponad dwie godziny. W końcu usłyszeliśmy nawoływania znajomych. Gdy już siedzieliśmy przy ogniu, Agnieszka sięgnęła do torby i podsunęła mi pod nos butelkę.
– Pigwowa. Własnej roboty. Chyba nam się należy – oznajmiła.
Nalewką nie podzieliliśmy się z nikim. Godzinę później oboje byliśmy już w sztok pijani. Dostaliśmy małpiego rozumu, skakaliśmy, tańczyliśmy. W końcu zasnęliśmy. Obudził mnie ziąb. Wziąłem Agnieszkę na ręce i zaniosłem do łóżka. Technicznie mówiąc, tej nocy po raz pierwszy ze sobą spaliśmy. Następnego dnia oboje mieliśmy kaca giganta. Reszta towarzystwa pojechała na wycieczkę rowerową. My snuliśmy się po domu i znowu zaczęliśmy rozmawiać.
– Chodźmy się wykąpać. To nam dobrze zrobi – zaproponowała nagle.
Złapała mnie za rękę i pociągnęła nad jezioro. Agnieszka rozebrała się pierwsza. Zrzuciła sukienkę, bieliznę i dała nura pod wodę. Nie miałem wyjścia – zrobiłem to samo. Woda był lodowata. Ale gdy poczułem, że do moich pleców tuli się Agnieszka, zrobiło mi się wręcz gorąco.
Odwróciłem się. Agnieszka objęła mnie nogami w pasie i zaczęliśmy się całować. Do domu zaniosłem ją na rękach. Całą drogę się całowaliśmy. Znowu wylądowaliśmy w łóżku, tym razem już nie tylko po to, żeby w nim spać.
Pół roku później zamieszkaliśmy razem. Gdy okazało się, że Agnieszka jest w ciąży, zaproponowałem, żebyśmy wzięli ślub. Wcześniej nigdy o tym nie rozmawialiśmy, oboje uważaliśmy, że papierek nie jest nam potrzebny. Ale teraz uznałem, że tak należy się zachować.
– Miło, że to proponujesz, ale moim zdaniem jest dobrze tak, jak jest – odpowiedziała.
Byliśmy bardzo szczęśliwi przez pięć lat
Nie, nic nie zaczęło się psuć. Przynajmniej ja tego nie zauważyłem. W dniu, w którym Agnieszka oznajmiła mi, że się wyprowadza, ja byłem tak samo szczęśliwy i zakochany jak rok, dwa czy trzy lata wcześniej.
– Co powiedziałaś? Agnieszka, nawet tak nie żartuj – nie od razu dotarło do mnie, co ona mówi.
– Adam. Nie żartuję. Nie jestem szczęśliwa już od dawna. Nie wiem, może to nawet była depresja poporodowa. Czułam pustkę. Ale kogoś poznałam i chcę spróbować jeszcze raz.
Wtedy okazało się, że za drzwiami sypialni stoi już spakowana torba podróżna Agnieszki. Wzięła Maksa na ręce i wyszła. Nie zdążyłem się nawet z nim pożegnać. Siedziałem przy kuchennym stole i próbowałem zrozumieć, co się właśnie stało. Nic nie rozumiałem. Wtedy jeszcze nie myślałem o mieszkaniu, pieniądzach, opieką nad Maksem. Ciągle mi się zdawało, że to albo sen, albo żart.
Ale to niestety była rzeczywistość. W weekend Agnieszka zabrała resztę rzeczy. Gdy zapytałem, kiedy mogę spotkać się z synem, usłyszałem, że może nigdy.
– Co ty mówisz? Opanuj się. To, że już mnie nie kochasz, nie oznacza, że nie kocha mnie nasz syn. On mnie potrzebuje. Jest nasz, wspólny.
– To się okaże – usłyszałem i za Agnieszką zamknęły się drzwi.
Nie widziałem Maksa przez dwa miesiące. Nie miałem pojęcia, gdzie teraz mieszka. Agnieszka nie odbierała ode mnie telefonów. Pocztą dostałem wezwanie do sądu. „W sprawie pozbawienia praw rodzicielskich…” – przeczytałem.
Wtedy się wściekłem. Wynająłem i adwokata, i prywatnego detektywa. Szybko ustalili, gdzie teraz mieszka mój syn. Pojechałem tam z adwokatem. Na klatkę weszliśmy z miłą starszą panią. Zapukałem do drzwi. Otworzyła Agnieszka.
– Co ty tu robisz? Nie masz prawa! – zaczęła krzyczeć.
Nie zważając na to, odsunąłem ją na bok i weszliśmy do środka.
– Maks? Jesteś tu?
Chwilę później trzymałem na rękach mojego synka.
– Tato, chodź, pokażę ci mój pokój – Maks pociągnął mnie za rękę.
Przy okazji zajrzałem do salonu. Nic tu nie wyglądało jak w naszym mieszkaniu. Stół nakryty białym obrusem, kryształy w szafce za szkłem. Dywan. I nigdzie żadnych książek… Ledwie weszliśmy do pokoju Maksa – przybiegła Agnieszka.
– Adam, nie możesz tu być. Zaraz wróci Marek. Wyjdź, bo wezwę policję!
– Agnieszka, co tu się dzieje? Kim jest ten Marek? Co on z tobą zrobił?
– Jestem szczęśliwa. I Maks też. Już się przekonałeś, że nic mu nie jest. Wyjdź. Wynoś się!
Agnieszka zaczęła krzyczeć. Adwokat wziął mnie pod pachę i wyprowadził na korytarz.
– Panie Adamie, lepiej chodźmy. Awantura z policją na pewno panu nie pomoże – powiedział.
Skapitulowałem
Zaczęła się batalia sądowa. Na szczęście wniosek o pozbawienie mnie praw rodzicielskich od razu został odrzucony. Zaczęło się ustalanie alimentów i moich widzeń. W tym czasie widywałem Maksa bardzo rzadko. Agnieszka zawsze miała jakąś wymówkę. A to Maks miał katar, a to wizytę u ortodonty.
Wysokość alimentów, której z początku domagała się na Maksa Agnieszka, była absurdalna. W pewnej chwili wyrwało jej się, że przecież ona nie pracuje, a jest w ciąży.
– Czy to jest dziecko pana Adama? – zainteresował się sędzia.
– Nie. Mojego narzeczonego.
– To dlaczego uważa pani, że tata Maksa ma utrzymywać też pani kolejne dziecko? – sędzia wyglądał na lekko zirytowanego.
Agnieszka zaczęła się plątać, coś tłumaczyć, że standard życia Maksa nie może się obniżyć.
– Maksa czy pani i pani nowej rodziny? – sędzia chyba stracił cierpliwość.
Alimenty zostały zasądzone w rozsądnej wysokości. Na korytarzu podszedłem do Agnieszki.
– Wiesz, że będę ci patrzył na ręce. Nie będziesz za moje pieniądze utrzymywać swojego narzeczonego i jego dziecka – wysyczałem.
Wiem, to nie było mądre. Ale byłem po prostu wściekły. Agnieszka zemściła się szybko. Gdy sprawa ostatecznie się zakończyła, przestała nawet szukać wymówek. Gdy przychodziłem w umówionej porze po syna, nikt nie otwierał drzwi. Raz, gdy spróbowałem odebrać go ze szkoły, usłyszałem, że nie ma mnie na liście osób, które mogą to zrobić.
Mój adwokat złożył skargę w sądzie rodzinnym. Agnieszka została upomniana. Kilkakrotnie. Mijały miesiące, a ja nie widziałem mojego dziecka. W końcu adwokat doradził mi, żebym za każdym razem, gdy Agnieszka uniemożliwia mi spotkanie z Maksem, składał zawiadomienie na policję. Nie wierzyłem, że to pomoże. Tymczasem to był strzał w dziesiątkę! Po kilku takich zgłoszeniach sąd ukarał Agnieszkę mandatem.
Potem kolejnym. I nagle się okazało, że tędy droga. Marek, teraz już mąż Agnieszki, ciągle nie pracował na stałe. A na świecie był już Patryk, brat przyrodni Maksa. Uderzenie po kieszeni okazało się jedynym argumentem, który do nich trafił.
Gdy w kolejny piątek zadzwoniłem do mieszkania Agnieszki, drzwi się otworzyły. Maks, już ubrany i spakowany, został wystawiony za drzwi.
– Ma być z powrotem punkt 20 w niedzielę – warknęła naburmuszona Agnieszka i trzasnęła drzwiami.
Zostałem sam z Maksem
Bardzo urósł. Chciałem go przytulić, ale się odsunął. Wyglądał na wystraszonego.
– Hej. Zobaczysz, będziemy się świetnie bawić – wymieniałem jedna po drugiej atrakcje, które przygotowałem.
Ale on cały czas szedł ze spuszczoną głową. W parku kopnął piłkę kilka razy i powiedział, że jest zmęczony. Na basenie nawet nie wyszedł z szatni. Nie chciał jeść ani pizzy, ani lodów.
– Maksiu. Powiedz, o co chodzi? Tak bardzo za tobą tęskniłem, wiesz? Ale teraz już będziemy się widywać częściej. Zobaczysz – tłumaczyłem.
Cisza. W końcu pod wieczór Maks spojrzał na mnie i zapytał:
– Dlaczego już mnie nie kochasz?
Zamarłem. Do oczu napłynęły mi łzy. Z trudem je powstrzymałem.
– Synku, a skąd ten pomysł? Kocham cię najbardziej na świecie. I zawsze będę. Co ci przyszło do głowy?
– Mama tak mówi. I tata…
– Tata? Ja jestem twoim tatą, i w ogóle to nieprawda!
– Mama mówi, że teraz mam nazywać Marka tatą. Oboje na mnie krzyczą, jak zapominam.
Aż tak się zmieniła?
Byłem wściekły i załamany. Gdy odprowadziłem Maksa w niedzielę do domu, drzwi otworzyła Agnieszka. Nie chciałem robić awantury przy synku.
– Możesz na chwilę wyjść? – spytałem ją. – Musimy porozmawiać.
Agnieszka obrzuciła mnie lodowatym spojrzeniem.
– Maks, idź do swojego pokoju – zaordynowała.
Chciałem go przytulić na pożegnanie, ale matka złapała go za rękę.
– Już!
Maks zniknął za drzwiami. W ostatniej chwili wyrwał się Agnieszce i przytulił do mnie. Oderwała go ode mnie i zaciągnęła do domu. Stałem oszołomiony. Dlaczego ona mi to robi? I naszemu synowi?
– Co ty wyprawiasz? Czemu opowiadasz mu jakieś bzdury? Że go nie kocham? Wiesz, że najbardziej krzywdzisz jego. Jak możesz tego nie rozumieć? I o co chodzi z tym nazywaniem Marka tatą? Ja jestem ojcem Maksa i nic tego nie zmieni!
Krzyczałem kilka minut. Agnieszka stała niewzruszona.
– Skończyłeś? To do widzenia. To moja sprawa, jak wychowuję mojego syna. I zamiast oskarżać mnie, że krzywdzę Maksa, pomyśl, co ty mu robisz. Ma normalną rodzinę. Rodziców, brata. Nie pomyślałeś, że dla niego byłoby lepiej, gdybyś go zostawił w spokoju? Jesteś po prostu egoistą. Chodzi ci o ciebie, nie o niego…
Nie mogłem uwierzyć, że osoba, którą kiedyś kochałem, mogła tak się zmienić. I zamienić się w zimną sukę.
– Agnieszka, co się z tobą stało? Co ten facet z tobą zrobił? Wiesz, że nigdy mi nie powiedziałaś, dlaczego odeszłaś. Przecież było nam dobrze razem.
– Nie będę się przed tobą tłumaczyć. Mam wspaniałego męża i rodzinę. Ludzie nas szanują. Może też poszukaj sobie żony i załóż rodzinę. A moją zostaw w spokoju.
Przez kilka lat udawało mi się z Maksem spotykać według wytycznych sądu. Co drugi weekend, co drugie święta, co drugie ferie zimowe i miesiąc wakacji. Pilnowałem tych terminów jak ognia. Postanowiłem być twardy. Raz na początku zgodziłem się zamienić na któryś z weekendów i w rezultacie nie zobaczyłem Maksa. Wtedy zmądrzałem i już nie ustępowałem ani na krok.
Scenariusz moich spotkań z synem zawsze był podobny. Maks najpierw był smutny, przygaszony, jakby bał się dobrze bawić. Ale w końcu się rozkręcał.
Jednak gdy skończył 12 lat, zaczęło być coraz trudniej. Maks przychodził obrażony, spędzał całe dnie z nosem w komórce. Gdy pojechaliśmy na narty – nie wyszedł z pokoju ani razu. Czułem, że go tracę. I nie wiedziałem, co zrobić. Nie miałem pojęcia, czy to taka nastoletnia faza, czy krecia robota Agnieszki.
– Dlaczego ty mnie tak nienawidzisz?! – wykrzyczała mi w twarz, gdy nie zgodziłem się, żeby w „mój” weekend Maks pojechał z rodziną do Disneylandu. Pieniądze na tę wycieczkę dostali pod choinkę od rodziców Marka. Mogli wybrać każdy weekend, ale wybrali właśnie mój. Wiedziałem, że to nie przypadek. Tłumaczyłem Maksowi, że prosiłem Agnieszkę, by wybrała inny termin.
– Maks, mamy razem tak mało czasu. Nie możemy go tracić tylko dlatego, że twoja mama i Marek tak postanowili. Nie widzisz, że oni robią to celowo?
Wtedy mi się oberwało na serio
Maks krzyczał, że nie dość, że go nienawidzę, to jeszcze chcę go nastawić przeciwko rodzicom. Że jestem potworem i że się nie dziwi, że Agnieszka ode mnie odeszła. Od tamtej pory zdarzało się, że Maks otwierał drzwi, gdy po niego przychodziłem, i mówił, że nie chce mnie widzieć. Bolało. Ale wiedziałem, że to nie jego wina. I wierzyłem, że w końcu się opamięta.
Przychodziłem po niego regularnie co dwa tygodnie, choć powtarzał mi, że mam tego nie robić. Na wakacje zabrałem go wbrew jego woli. Na szczęście Agnieszka już wykupiła wczasy dla trzech osób i dla Maksa nie było miejsca. Zresztą wiedziała, że za ten miesiąc nie dostanie alimentów (taka była umowa). Widać wcale nie chciała utrzymywać syna przez ten czas.
To były trudne wakacje. Maks nie odzywał się do mnie już w ogóle. Jadł, pił, spał i cały czas grał na tablecie. Były momenty, że chciałem się poddać. Powiedzieć mu: „Nie to nie”. I liczyć, że kiedyś pożałuje, że nie chciał mnie w swoim życiu.
Wytrwałem. Gdy Maks skończył 16 lat, zaczął się zmieniać. Powoli się otwierał. Odpowiadał na pytania. To było na naszej zaaranżowanej Wigilii – bo święta w tym roku były u Agnieszki.
– Tato… – zaczął, a ja o mało się nie popłakałem. Bo od lat Maks mówił do mnie po imieniu. – Wiesz, tato. Mam dziewczynę. Ma na imię Zosia. Ona się wychowała bez ojca. Odszedł, gdy miała trzy lata. Nigdy się nią nie interesował. Zosia go niedawno odszukała, pojechała do niego do domu. Wiesz, zamknął jej drzwi przed nosem. Musisz poznać Zosię. Może ją przyprowadzę kiedyś na kolację?
Wreszcie zrozumiał!
Maks dalej paplał już tylko o swojej dziewczynie. Nie drążyłem tematu, choć miałem ochotę zapytać, czy ta historia o ojcu Zosi dała mu do myślenia. Nie chciałem jednak przeginać. Tak się złożyło, że 17. urodziny Maksa wypadły w moją sobotę. Nawet go zapytałem, czy nie woli zostać w domu.
– Nie, dlaczego. Mama szykuje jakiś tort na niedzielę, ale wiesz, nie lubię tych szopek – zapewnił.
Całą sobotę jeździliśmy na rowerach. W drodze powrotnej przejeżdżaliśmy koło pubu.
– Wiesz co, jesteś prawie dorosły. Wypijesz po raz pierwszy piwo – zaproponowałem. – Po raz pierwszy z ojcem, bo pewnie z kolegami już coś tam próbowaliście.
Maks uśmiechnął się znacząco.
– No skąd, tato. Nigdy!
Kupiłem dwa małe piwa. Przez chwilę sączyliśmy je w milczeniu.
– Tato – głos Maksa brzmiał wyjątkowo poważnie. – Muszę ci to powiedzieć. Najwyższa pora. Przepraszam. Przepraszam, że zachowywałem się jak idiota. I bardzo ci dziękuję, że się nie poddałeś i walczyłeś o mnie. Teraz to rozumiem.
Musiałem udać, że wiążę but, bo nie chciałem, żeby mój dorosły syn widział, jak jego ojciec płacze.
Czytaj także:
„Moja żona potrafiła skłócić wszystkich. Dlatego dalej z nią jestem. Bo nie chcę, żeby odizolowała mnie od córek”
„Moja żona jest uzależniona od zakupów. Nie rozumie, że to jest choroba i musi się leczyć. Dla niej to nic wielkiego”
„Moja żona miała obsesję na punkcie sprzątania. Dom był jak muzeum śmierdzące chemią. Odszedłem, bo nie mogłem tego znieść”