Teraz, gdy patrzę na wszystko z dystansu, zaczynam rozumieć swoją żonę. To jej wieczne pucowanie świata wokół to było takie szukanie sobie celu w życiu. Szkoda, że nie poszła do pracy. Kiedy na świat przyszła Agatka, podjęliśmy wspólną decyzję, że Zosia nie wróci po urlopie macierzyńskim do pracy, zostanie w domu z naszą córką, przynajmniej dopóki mała nie skończy trzech, może czterech lat.
Wszystko się jednak ułożyło jeszcze inaczej
Agatka dużo chorowała, nie mogła chodzić do przedszkola, a kiedy skończyła pięć lat, urodziła się Gosia. Moja firma przez ten okres nieźle się rozwinęła, żona w ogóle nie musiała już zarabiać. Została więc w domu z dziewczynkami. Muszę przyznać, że ja również byłem zadowolony z takiego rozwiązania. Mogłem spokojnie pracować, a Zosia zajmowała się domem i córkami.
Zawsze była osobą pedantyczną, przywiązywała wielką wagę do tego, żeby wszystko było wysprzątane na błysk, każda rzecz odłożona na swoje miejsce. Ale odkąd przestała pracować, powolutku ta jej pedantyczność stała się nie do wytrzymania, przeistaczała się w jakąś fobię czy obsesję. Zośka nic tylko myła, wycierała, odkurzała. Każdy talerzyk i filiżanka miały swoje miejsce w kuchni. Dziewczynki mogły bawić się tylko w swoim pokoju i natychmiast po skończonej zabawie musiały zbierać wszystkie zabawki.
– Ale ta twoja żona jest świetną gospodynią – powtarzała moja mama.
– Ale wasze dziewczynki są dobrze wychowane – twierdził szwagier. – Żeby nasze dzieciaki posprzątały, to trzeba pięćdziesiąt razy je prosić.
A ja chwilami miałem wrażenie, że nie tylko dziewczynki, ale i ja jesteśmy przez Zośkę wytresowani. Coraz bardziej miałem tego dosyć. Chciałem czasami położyć się na kanapie, położyć nogi na ławę, jeść przed telewizorem, co oczywiście było surowo zabronione, bo mogło się pobrudzić. Kiedy dziewczynki podrosły, Zosia organizowała sobotnie porządki, w których obie jej pomagały.
– Muszę je uczyć porządku – powtarzała, kiedy mówiłem, że przesadza.
Ja nie krytykowałem żony za to, że uczy nasze dzieci sprzątania, ja tylko uważałem, że to sprzątanie jest przesadą. Cotygodniowe mycie okien i pranie firanek naprawdę nie było konieczne. Podobnie jak czyszczenie płytek i fug w łazience.
Nasze mieszkanie i bez tego było sterylne!
Pierwsza zbuntowała się Agata. Była może w piątej, może w szóstej klasie, wchodziła w trudny wiek. Nawet nie o to chodziło, że nie chciała z matką sprzątać, ona specjalnie robiła bałagan. Może nawet nie bałagan, po prostu nie stosowała się do zakazów matki. Agata pierwsza zaczęła jeść w salonie przed telewizorem. Szykowała sobie kanapki, herbatę, a potem ostentacyjnie zanosiła to wszystko, ustawiała na ławie i rozsiadała się na kremowej kanapie.
– Agata zabieraj mi się stamtąd! – reagowała natychmiast Zosia. – Przecież dopiero prałam kanapę.
– Przecież jem przy stole, nie na kanapie – odpowiadała nasza córka.
– Natychmiast zasuwaj z tym jedzeniem do kuchni.
– Nie bój się, nie nabrudzę.
Zośka jednak nie odpuszczała i oczywiście zaczynały się kłócić.
– Janusz, powiedziałbyś jej coś! – złościła się Zosia.
– Przecież nie robi nic złego – odezwałem się za którymś razem i wtedy Zośka zrugała nas oboje.
Wyszło na to, że jesteśmy brudasy i bałaganiarze, i mamy natychmiast, chyba za karę, wyprać kanapę. Agata zerwała się ze złością.
– Nic nie będę prała, czysta jest. A tak w ogóle to niedługo dziury porobisz w kanapie od tego prania.
Od tamtego czasu Agata przestała sprzątać swój pokój. I, co gorsza, zapowiedziała, że nie życzy sobie, aby ktokolwiek jej pokój sprzątał.
– Będę sobie tak mieszkała, jak lubię – krzyczała. – A lubię mieć porozkładane książki, porozrzucane ubrania i pokruszone ciastka na podłodze.
Zośka wzruszyła ramionami i zaraz następnego dnia, wbrew zakazowi, posprzątała pokój starszej córki. Agata, chyba w ramach odwetu zrobiła natychmiast taki bałagan, że do pokoju nie bardzo dało się wejść. Skończyło się to oczywiście potężną awanturą pomiędzy matką a córką.
– Tato, one chyba obie powariowały – stwierdziła cicho Małgosia. – Mama chciałaby zrobić z naszego mieszkania sterylne laboratorium, a Aga na złość mamie, melinę.
Nic nie odpowiedziałem, ale chyba tylko dlatego, że musiałbym przyznać rację młodszej córce.
Czułem, że muszę porozmawiać z żoną
Sam już dawno miałem dosyć tej jej manii. W końcu mieszkanie jest po to, żeby w nim mieszkać, a nie wiecznie je czyścić i polerować. Miałem wrażenie, że wszystko już przesiąkło zapachem domestosa. Spróbowałem zwrócić na to uwagę Zosi, ale sprowokowałem tylko kłótnię. Moja żona i tak wiedziała lepiej.
– Domestos zabija zarazki, bakterie – oznajmiła krótko. – Muszę go używać.
– Ale może nie w takich ilościach.
– Nie znasz się na tym.
– Na czym tu się znać? – zdenerwowałem się. – Wszędzie śmierdzi chemią. W końcu nas pozatruwasz.
– Już ty się nie bój. Gdyby nie ja, zaroślibyście brudem.
– Naprawdę przesadzasz, Zośka.
Te wszystkie rozmowy prowadziły donikąd. Za którymś razem powiedziałem jej w złości, że chyba powinna zapisać się na jakąś terapię, bo to co robi, jest chore. Pogniewała się na mnie i nie odzywała prawie dwa tygodnie. Jedyną osobą, której chyba nie przeszkadzała mania sprzątania matki, była Małgosia. Ona jedna pomagała Zosi myć, polerować i szorować. Agata, im była starsza, tym bardziej robiła matce na złość.
Już nie tylko nie sprzątała swojego pokoju, ale zaczęła chodzić w rozciągniętych dresach, poszarpanych dżinsach i powyciąganych swetrach. Zosia wyzywała ją od flejtuchów i brudasów, ale niczego to w zachowaniu Agaty nie zmieniało.
– Córcia, po co ty to wszystko robisz? – zapytałem kiedyś na widok dziurawych trampek, które włożyła.
– Bo nie cierpię tych wypolerowanych wnętrz, wypastowanych podłóg, całej tej sterylności. Dla matki tylko sprzątanie jest ważne, nic więcej.
– Nieprawda.
– Oj, tato – przerwała mi. – Sam masz już dość, tylko się nie przyznajesz.
Miała rację, a kiedy wyjechała na studia i zostałem z dwiema sprzątającymi robotami w domu, stwierdziłem, że dłużej nie wytrzymam. Gosia albo miała identyczny charakter jak matka, albo tak przesiąkła normami, które ta jej wyznaczała, że nie potrafiła inaczej.
Zacząłem uciekać z domu
Chodziłem na spacery, do kina, do baru, w różne miejsca… I tak w parku poznałem Jolę, wdowę z dwojgiem dorosłych już dzieci. Zaczęliśmy się spotykać. Ja wiem, że to banał, ale opowiadałem o swojej żonie, o córkach, małżeństwie. Jolanta była zupełnie inna niż moja Zosia. U niej w domu wolno było robić wszystko – jeść przed telewizorem, zostawiać nieumyte naczynia, a nawet zaplamić obrus. I Jola nie zrywała się natychmiast i nie biegła go wyprać.
Wreszcie zaczynałem czuć się swobodnie. No i, co tu dużo gadać, po prostu się zakochałem. A pewnego wieczoru powiedziałem żonie, że się wyprowadzam. Patrzyła na mnie, jakby zobaczyła zielonego ludzika.
– Jak to się wyprowadzasz? – zapytała. – Dokąd? Dlaczego?
Przez chwilę zastanawiałem się, co jej powiedzieć. Nie chciało mi się tłumaczyć wszystkiego od początku, zresztą to nie miało już sensu.
– Zakochałem się – powiedziałem.
– Za… zakochałeś? – wyjąkała. – Ty głupi, stary dziadu! – wrzasnęła nagle. – To ja dla ciebie wszystko robiłam! Masz wysprzątane, ugotowane, wyprasowane, podstawione pod nos, a ty… ty znalazłeś sobie jakąś młodą dzidzię i myślisz, że będzie ci z nią lepiej niż ze mną? Ty durniu!
Wbrew temu, że Zośka krzyczała, złościła się i wyzywała mnie od ostatnich, zachciało mi się śmiać. Wyobraziłem sobie Jolę jako młodą dzidzię. Ona jest dwa lata starsza od Zosi i na pewno mniej zadbana. Ale nie miałem już sił do mojej eleganckiej i pedantycznej żony. Zabrałem trochę swoich rzeczy, powiedziałem, że po resztę przyjadę za parę dni. Gosia nie chciała się ze mną nawet pożegnać, trzymała stronę matki. Agata, kiedy do niej zadzwoniłem, powiedziała tylko:
– Już dawno zastanawiałam się, kiedy wreszcie pękniesz, tatku.
Kiedy przyjechałem po rzeczy kilka dni później, Zosia jakimś sposobem zdążyła dowiedzieć się, gdzie i z kim mieszkam.
Patrzyła na mnie z politowaniem w oczach
– Wiesz co, Janusz – powiedziała w końcu. – Ja myślałam, że ty mnie zostawiłeś dla jakiejś młodej pindy, a ty wyprowadziłeś się do starej baby. Zupełnie tego nie rozumiem.
– Nie mam już sił, Zosiu – odpowiedziałem. – Nie mam już sił spełniać twoich wymagań.
– No, wiesz! – oburzyła się. – Czy ja w ogóle czegoś od ciebie wymagałam? Wszystko robiłam sama.
– I właśnie do tego nie mam już sił – starałem się wyjaśnić, ale Zośka tylko się zdenerwowała.
Zamknęła się w sypialni i kazała mi zatrzasnąć drzwi, jak będę wychodził.
– Tylko, żebyś nie nabałaganił! – krzyknęła jeszcze.
Jasne, o tym nie mogła zapomnieć. Mieszkamy z Jolą już od pół roku, nigdy dotąd nie było mi tak dobrze. To wcale nie znaczy, że nie sprzątamy. Sprzątamy, owszem, nawet wspólnie, ale nie tak obsesyjnie jak Zośka. Od czasu do czasu odwiedza nas Agata, która od kiedy wyprowadziła się z domu, przestała nosić swoje paskudne ciuchy. Teraz nosi nawet sukienki. Niedawno złożyłem w sądzie pozew rozwodowy. Chcę rozwieść się z żoną i wziąć ślub z Jolą. Chcę być wreszcie szczęśliwy. Chyba mogę, nie?
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”