„Straciłem w wypadku ciężarną żonę. Mieliśmy kupować łóżeczko i wózek, a dziś mogę jedynie wybierać trumnę”

Mąż, który stracił ciężarną żonę fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Serce Agnieszki się zatrzymało. Serce naszego dziecka także. Jeszcze miesiąc temu byliśmy tacy zadowoleni. Czekaliśmy na cud narodzin. A dziś? Jestem rozbity na setki kawałków. Czy to potworne cierpienie jest karą za to, że byliśmy bezgranicznie szczęśliwi?”.
/ 22.12.2021 12:21
Mąż, który stracił ciężarną żonę fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Oboje byliśmy po przejściach. Ja rozwiedziony po zaledwie dwóch latach małżeństwa, bo moja żona podczas służbowego wyjazdu poznała tę podobno właściwą miłość swojego życia. Ona z trzyletnim dzieckiem, po traumie związku z agresywnym partnerem. Byliśmy jak dwoje rozbitków, którzy odnaleźli się na jednej wyspie i na nowo uczyli się żyć, ufać, a potem także kochać.

Krok za krokiem powoli posuwaliśmy się do przodu. Randki, długie rozmowy, nieśmiałe dotknięcia dłoni, cudowne pocałunki… W końcu pozwoliła mi poznać swojego syna. Zwariowałem na jego punkcie tak samo, jak zwariowałem na punkcie jego matki.

Janek był żywiołowym, inteligentnym dzieckiem, od początku lgnął do mnie, jak to chłopak potrzebujący ojca. Nie miałem własnych dzieci. Myślałem, że może kiedyś, w przyszłości, aż pojawił się Janek i pokochałem go jak syna.

Ostrożną i skrytą, ale potrafiłem odczytać jej myśli, tylko patrząc w jej oczy, obserwując mimikę. Uwielbiała dbać o swoich bliskich, a jej uczucia były widoczne w każdym geście, udowadniała je codziennie. Kochałem ją za to i za setki innych rzeczy. Nauczyłem się przy niej, że póki żyjemy, póty nie wszystko jest stracone. Że mogę jeszcze mówić o miłości, że mogę budzić się szczęśliwy, bo ich mam, bo wraz z nimi pojawiły się nadzieja, wiosna, słońce i delikatny wiatr, i ożywczy deszczyk…

Po 2 latach poprosiłem Agnieszkę o rękę

Kupiłem wielki bukiet kwiatów i pierścionek, choć wiedziałem, że nie dbała o to. To ja chciałem, żeby nosiła na palcu znak danego mi słowa. Pragnąłem, żeby jak najszybciej dołączyła do niego obrączka, która będzie świadczyć o tym, iż należymy do siebie na zawsze. I że tym razem to „na zawsze” rzeczywiście będzie do grobowej deski.

Nie chcieliśmy wielkiej ceremonii. Zaprosiliśmy tylko najbliższych, a obrączki podawał nam Janek, który po ślubie, kiedy mogłem już pocałować moją żonę, zaczął ciągnąć mnie za nogawkę spodni i pytać, czy teraz wreszcie może mówić do mnie „tato”. To było tak cudnie wzruszające, że aż się popłakałem. Byliśmy rodziną. W stu procentach. Kupiliśmy nowe mieszkanie. Moja kawalerka nie nadawała się dla trzech osób, tak samo jak wynajmowane mieszkanko Agnieszki. Bank nie widział przeciwwskazań, żeby związać się z nami umową na kolejne dwadzieścia lat.

Staliśmy w progu trzypokojowego mieszkania, przerażeni ilością pracy, którą trzeba w nie włożyć, i szczęśliwi, że niebawem Janek będzie miał swój pokój do zabawy i nauki. My sypialnię z prawdziwego zdarzenia, gdzie będziemy mogli zamknąć drzwi i cieszyć się sobą, bez obawy, że za chwilę w drzwiach stanie kilkulatek, który chce obejrzeć bajkę w telewizji. To, co mogliśmy, robiliśmy sami. Osobiście kładłem parkiet, razem malowaliśmy ściany, całą rodzinką wybieraliśmy meble i sprzęt AGD. Jasiek szukał dla siebie idealnego łóżka i biurka do nauki. Wszystko wydawało się takie… nierzeczywiste. Jakbym żył w bańce wypełnionej różową watą cukrową. Nie mogło być lepiej.

A jednak mogło. Po tym, jak Aga obudziła mnie rano i pokazała test ciążowy z dwiema kreskami, oboje czuliśmy, że to chyba za dużo. Za dużo szczęścia na nasze posklejane z trudem serca i obolałe dusze. Popłakaliśmy się, nie wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. Tamtego dnia jechała na USG. Pożegnała się z nami. Jasiek był przeziębiony, więc z nim zostałem, choć czułem się rozczarowany. Chciałem zobaczyć tę fasolkę skrywającą się w jej brzuchu. Nasze dziecko! Agnieszka ucałowała nas, obiecując, że przywiezie zdjęcia, a na kolejne badanie pojedziemy we trójkę, żebyśmy mogli razem zobaczyć dzidziusia.

Zadzwoniła, gdy wyszła z gabinetu

Szczęśliwa i wzruszona, że wszystko jest w porządku. Fasolka jest zdrowa, ona też, ciąża jak z podręcznika.

– Niedługo będziemy we czwórkę – mówiła. – Jeszcze tylko kilka miesięcy i znowu nie będziemy mieć sypialni tylko dla siebie – śmiała się. – Trzeba ją będzie przerobić na pokój dla malucha. Mam dla nas zdjęcia, specjalnie poprosiłam o wydrukowanie.

– Świetnie. Czekamy na ciebie. Jaśkowi spadła trochę gorączka. Gotuję zupę, żebyś zjadła, jak tylko wrócisz – meldowałem.

– Więc wracajcie szybko. Tylko nie za szybko. Uważajcie na siebie. Kocham was.

To ostatnie słowa, jakie do niej powiedziałem

To był młody chłopak. Dopiero co dostał prawo jazdy. Był trzeźwy, nie przekroczył prędkości. Stracił panowanie nad kierownicą, bo wpadł w poślizg na plamie oleju. Kiedy samochody się zatrzymały, on wyszedł z auta o własnych siłach. Wóz Agnieszki został uderzony w bok, od strony kierowcy. Była nieprzytomna, kiedy zabierało ją pogotowie. Zadzwonili do mnie ze szpitala. Poprosiłem sąsiadkę o pomoc w opiece nad Jaśkiem i pognałem.

Leżała w szpitalnym łóżku, w białej pościeli, w której wyglądała tak… blado. Podłączona do tych wszystkich strasznych maszyn wydających dziwne dźwięki, niepokojące, przerażające… Kroplówka spływała powoli i wnikała w jej przedramię. Miała złamaną miednicę, uszkodzony kręgosłup. Obrzęk mózgu, liczne obrażenia wewnętrzne. Złamaną rękę i obie nogi. Mimo wszystko żyła. I dziecko także żyło.

– Ma ogromną wolę walki – powiedział lekarz, kładąc mi dłoń na ramieniu. – Dawno nie widziałem kogoś, kto by tak walczył. Trzeba mieć nadzieję, a my zrobimy, co tylko się da, żeby do pana wróciła.

Nadzieja… Trzymałem się jej zębami i pazurami

Jasiek płakał całymi dniami, chcąc się przytulić do matki. A ja, choć kochałem go z całego serca, nie mogłem mu jej zastąpić. Tłumaczyłem, że musimy być silni. Pan doktor powiedział, że mamie potrzeba czasu. Kości się zrosną, siniaki zejdą, tak samo jak te z jego nóżek, gdy się o coś uderzy albo spadnie z roweru. Nie wspominałem, że mama ma uszkodzony kręgosłup i może już nigdy nie pójdzie z nim na spacer, nie pobiega za piłką, nie wsiądzie na rower. Sam nie chciałem o tym myśleć. Trzy tygodnie później okazało się, że nie będę musiał…

Serce Agnieszki się zatrzymało. Po prostu przestało bić. Serce naszego dziecka także. Starali się ją reanimować. Godzinę walczyli o to, by przywrócić jej sercu rytm, ale bezskutecznie. Nie wiedziałem, że można tak cierpieć, że można tak płakać. Nie wiedziałem, jak wytłumaczyć to, co się działo, pięciolatkowi, który uparcie powtarzał, że czeka na mamę. Nie wiedziałem, jak to wytłumaczyć samemu sobie. Jeszcze miesiąc temu byliśmy tacy szczęśliwi. Czekaliśmy na dziecko. Mieliśmy w planach kupienie nowych zasłon do salonu. I wygodnego fotela, w którym Aga mogłaby karmić dziecko, a później czytać sobie książki. Teraz mogłem jedynie wybrać trumnę. Czy to potworne cierpienie jest jakąś karą za to, że byliśmy tak bezgranicznie szczęśliwi?

Dzień pogrzebu pamiętam jak przez mgłę. Jasiek po prostu wył, trzymając mnie mocno za rękę. Rozumiał wiele, choć nie mógł przyjąć do wiadomości, że mamy już nie ma i nigdy nie wróci. Że nigdy więcej go nie przytuli, nie roześmieje się, nie da buziaka na dobranoc, nie dotknie czoła, gdy będzie miał gorączkę. Nie będzie z niego dumna w pierwszy dzień szkoły ani nie pocieszy go, gdy dostanie pierwszą jedynkę. Nie będzie jej przy nim już nigdy.

Minęły cztery miesiące. Nadal nie wiem, jak się pozbierać. Jedyną pociechą jest to, że sąd uznał mnie rodziną zastępczą dla mojego pasierba. Jasiek zostanie w domu, który zna, z osobą, która go kocha, choć moja miłość nie zastąpi mu braku matki.

Ciągle nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Jedna chwila, jedna sekunda zadecydowała o naszym dalszym życiu. Przecięła tę nić szczęścia, którą zwijaliśmy w całkiem spory kłębek. Zostało mi tylko odwijanie jej i oglądanie. Wspominanie, jak bardzo byłem szczęśliwy, ile miałem, ile straciłem.
Nikt nie wie, jak bardzo jestem wściekły, gdy ludzie pocieszają mnie, mówiąc, że znajdę jeszcze miłość i matkę dla Jaśka. Czemu nie mogą pojąć, że nie istnieją dla mnie inne kobiety?

Nic im nie jestem w stanie dać. Moje serce zostało potrzaskane na milion kawałków. Teraz już wiem, że rozwód go nie rozbił, tylko boleśnie zadrapał. Utrata Agnieszki zmieliła je na proch. Nie chcę go zbierać, „układać sobie życia na nowo” i szukać kandydatek na matkę dla Jaśka. On miał matkę, najlepszą pod słońcem. Jak miałbym mu znaleźć zastępstwo? I sobie, w miejsce kobiety, która była ideałem?
Żyję z dnia na dzień. Zapadam w sen, cierpiąc. Budzę się obolały. I żyję, zmagając się z rozdzierającą mnie tęsknotą.

Los okrutnie z nas zakpił

Pozwolił skosztować najsłodszego szczęścia, a potem w jednej chwili odebrał wszystko, do najmniejszego okruszka. Każdego dnia staram się robić, co tylko mogę, by Jaś czuł się kochany i bezpieczny, by dla niego świat dalej się obracał. Staram się trzymać pion, żeby nie przysparzać mu smutku. Ale kiedy patrzę, jak siada na grobie i rozmawia z matką, nie umiem powstrzymać łez.
Dzień za dniem modlę się o to, żeby czas choć trochę uleczył rany.

Czytaj także:
„Nie chciałam mieć dzieci. Matka zawsze mi wypominała, że ojciec odszedł od niej przez to, że ja się urodziłam”
„Mąż kłamał, że dorobi w Wigilię jako Mikołaj. Poszedł na drugą wieczerzę do kochanki i nieślubnego syna”
„Marzyłam o dziecku i byciu matką, ale wszystkie sposoby zawiodły. Odpuściłam i dopiero wtedy się udało”

Redakcja poleca

REKLAMA