Zrobiłem zawodowe prawo jazdy C, C+E i D. Postanowiłem poszukać pracy w transporcie międzynarodowym skuszony perspektywą dobrych zarobków i możliwością poruszania się po całej Europie, a nawet świecie. Mam taką naturę, że nie lubię siedzieć na jednym miejscu, od dziecka mnie nosiło, wkurzały mnie spokój i dyscyplina, dlatego odpowiada mi zawód kierowcy jako ten, który daje szansę poznawania nowych miejsc i ludzi. W ogóle raczej szybko się nudzę, więc ciągle szukam nowych wyzwań i okoliczności, żeby poczuć dreszczyk emocji i nie kisnąć w domu. Wprawdzie moja żona twierdzi, że wolałaby, abym przysiadł na tyłku i spoważniał, ale dla niej powaga znaczy praca „od do”, potem oglądanie telewizji, amory raz w tygodniu i niedzielny obiad u teściów.
Ja, gdybym miał tak żyć, chyba bym oszalał!
Ożeniłem się wcześnie, miałem zaledwie dwadzieścia dwa lata, więc po skończeniu liceum nawet nie zdążyłem się wyszaleć. Szybko urodziły się nam dzieci, najpierw syn, potem dwie córki. Żona nie pracowała i trudno było wiązać koniec z końcem, dlatego rozglądałem się za czymś, co pomoże mi utrzymać rodzinę i nie zrobi ze mnie otępiałego, nieszczęśliwego robola. Dopiero mi stuknęło trzydzieści pięć lat; byłem zdrowy, silny, roznosiła mnie energia, ciągle chciałem czegoś nowego. Żona to moje przeciwieństwo; jest spokojna, nawet flegmatyczna, zadowala się tym, co ma, mówi, że nie potrzebuje marzeń.
Jeszcze przed pandemią wyjechałem do Holandii. Ściągnął mnie tam kumpel, też kierowca. Miałem pracować w dużej firmie i za dobre pieniądze jako jego zmiennik. Przygarnął mnie też do swojego mieszkania i w ogóle był bardzo pomocny w poznawaniu miasta i oswajaniu się z nowym miejscem i sytuacją. Byłem mu bardzo wdzięczny, bo robił to bezinteresownie, a w dzisiejszych czasach rzadko kto pomaga za friko, więc kiedy powiedział, że wraca do kraju, bo mu się bardzo skomplikowała sytuacja rodzinna i musi być na miejscu, byłem niepocieszony. Na szczęście miałem już na widoku inną robotę, więc dosyć szybko stanąłem na własnych nogach, i to w miarę pewnie. Ta nowa praca nie należała do szczególnie ciężkich, powiedziałbym raczej, że wcale ciężka nie była, wręcz przeciwnie…
Gdyby nie to, że zatrudniłem się jako kierowca luksusowych pań do towarzystwa, uważałbym się za szczęściarza. Jednak musiałem to ukrywać głównie przed żoną, bo ona na pewno by się nie zgodziła, żebym tak zarabiał!
Woziłem dziewczyny do klientów
Czysto, wygodnie, spokojnie, pachniało perfumami, były napiwki, grała muzyczka, no, jednym słowem, raj! Trzy razy w tygodniu chodziłem na darmowe kursy językowe, a że mam łatwość do nauki języków i dobre ucho, w miarę szybko mogłem się dogadywać po angielsku lub holendersku. Wśród moich pasażerek były dziewczyny różnych narodowości i oczywiście Polki, bo Polek jest wszędzie pełno, w każdym zawodzie i w każdym miejscu. Rzadko się im przyznawałem, że jesteśmy z tego samego kraju. Wolałem, żeby nic o mnie nie wiedziały. Udawałem Skandynawa lub Niemca…
Do moich obowiązków należało dowieźć i odebrać dziewczynę spod wskazanego adresu oraz zapewnić jej bezpieczeństwo. Wiedziałem, że w umówionych sytuacjach powinienem wkroczyć do lokalu i pomóc dziewczynie, bo jednak nigdy nie było wiadomo na jakiego świra się trafi. Ale to się zdarzało rzadko, a że ja jestem chłop jak dąb i kiedyś byłem w komandosach, więc niczego się nie bałem. Niebezpieczeństwo groziło mi z całkiem innej strony, bo te call girls były bardzo ładne. Młode, cholernie zgrabne, śmiałe, zawsze wesołe i na wyciągnięcie ręki. Dla faceta na seksualnym odwyku od żony, straszna pokusa! Mam spory temperament, lubię kobiety, a ostatnio z moją żoną było tak sobie, więc dosyć szybko dałem się skusić. Nie żałowałem, to był naprawdę odlot! Wcześniej żonę zdradziłem tylko dwa razy; kiedyś z jej koleżanką i potem w trasie, z pasażerką wziętą na stopa…
Żona o niczym nie wiedziała
Była pewna, że jestem jej wierny. Teraz też sądziłem, że się o niczym nie dowie. Nie miałem zamiaru się przyznawać, gdzie pracuję i w jakim charakterze, bo to by się jej na pewno nie spodobało. Kiedy po paru tygodniach pierwszy raz przyjechałem do domu obładowany prezentami i z zastrzykiem gotówki, była taka szczęśliwa, że za bardzo nie wypytywała, co i jak, a ja nie miałem zamiaru jej wtajemniczać w szczegóły. Skłamałem, że wożę jakieś warzywa i rośliny, a ona nie dopytywała. Było mi to na rękę.
Zaczynała się pandemia, wprowadzano coraz więcej ograniczeń, dookoła było jakoś smutno i duszno, więc nie ukrywam, że wyjeżdżałem z domu z radością. Myślałem, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, i przestałem mieć wyrzuty sumienia. Odpowiadało mi zagraniczne życie, zacząłem popalać, chodziłem do coffee shopów, regularnie sypiałem z dziewczynami, a po jakimś czasie z jedną nawet zamieszkałem. To była miła, ładna, energiczna Włoszka, która u siebie w kraju miała narzeczonego, więc kiedy on przyjeżdżał z wizytą, ona wynajmowała jakiś pokój i tam go przyjmowała. Mówiła, że kocha swojego chłopaka, ale co innego miłość, a co innego seks. Najlepiej oddzielać jedno od drugiego dopóki się nie wyjdzie za mąż, bo zdrada jest po ślubie, a przed ślubem to tylko przymiarki do szczęścia. Tak mówiła…
Trafiło mi to do przekonania, tym bardziej że dbałem o swoją rodzinę. Pieniądze przesyłałem regularnie, często też robiłem paczki i wysyłałem je przez kierowców busików kursujących na trasie Polska–Niemcy–Holandia. Niestety, do rodziny przyjeżdżałem coraz rzadziej; zawsze znajdował się jakiś powód, żeby taką wizytę opóźnić albo odwołać. Usprawiedliwiały mnie kwarantanny i obostrzenia w związku z covidem, więc czułem się w porządku. Za to często dzwoniłem i rozmawiałem z dziećmi i żoną na Skype. Wiedziałem, że żona sobie coraz lepiej radzi, i to mnie też uspokajało. Nawet myślałem, że skoro ma kasę, to jest szczęśliwa beze mnie, bo spadło jej z barków wiele obowiązków. Nie przewidziałem, że przyjdzie jej do głowy, żeby się zabawić w śledczego i sprawdzić, jak ja tutaj żyję. Pewnego dnia, kiedy wznowiono loty, Brygidka wzięła syna, torbę z jedzeniem i ruszyła w drogę. Postanowiła mi zrobić niespodziankę.
Pojęcia nie miałem, że się do mnie wybiera…
Akurat poprzedniego dnia mocno popłynęliśmy i mimo południa leżeliśmy w wyrku. Dzwonek dzwonił i dzwonił, więc moja Włoszka poszła zobaczyć, kto się tak dobija. Była prawie goła, w kusej koszuli ledwo przykrywającej pośladki. Zostawiła otwarte drzwi do sypialni, więc z korytarza było widać rozbebeszone łóżko i mnie leżącego na kołdrze, w całkowitym negliżu. Włoszka zdębiała na widok kobiety i małego chłopca… Domyśliła się, kto przed nią stoi, bo widziała ich na zdjęciach. Chciała coś powiedzieć, ale moja żona odsunęła ją zdecydowanym ruchem i poszła w głąb mieszkania. Za nią poszedł nasz syn. Nie od razu się obudziłem, chociaż mnie szarpała i waliła pięściami po plecach. Krzyczała, syn płakał wniebogłosy, Włoszka klęła… No, była niezła rozróba!
Kiedy oprzytomniałem na tyle, żeby zrozumieć, co się dzieje, było za późno. Ubierałem się, obijając o ściany, potem ich goniłem, potem się znowu szarpaliśmy, a potem machnąłem ręką i pozwoliłem Brydzi wsiąść do taksówki. Byłem tak zamulony alkoholem, że wróciłem do domu i poszedłem spać. Dopiero następnego dnia zacząłem dzwonić do domu. Telefon stacjonarny nie odpowiadał, milczała też komórka żony. Powinienem od razu wsiadać w samolot, ale Włoszka mnie zatrzymała.
– Pozwól jej się wyciszyć, bo cię w nerwach zabije – przekonywała. – Co nagle, to po diable! Niech się wypłacze, wywrzeszczy, potem się uspokoi i zacznie żałować, że tak się wobec ciebie zachowała. Daj kobiecie czas. Poczekaj…
Chyba tylko dlatego posłuchałem, że bałem się jak cholera i nie wiedziałem, co mam powiedzieć i jak się tłumaczyć. Przestałem dzwonić i pojechałem do domu dopiero po dwóch tygodniach. Naprawdę liczyłem na to, że jej przejdzie…
Pomyliłem się...
W przemeblowanym mieszkaniu miałem swoją kanapę za regalem w dużym pokoju, wystraszone, obce dzieci i chłodną, obojętną żonę z nienawiścią w oczach. Nie chciała ze mną rozmawiać. Powiedziała, że zakłada sprawę rozwodową i że mnie zniszczy alimentami. Nic do niej nie trafiało. Była jak lód albo żelazo. Wyjechałem po dwóch niepełnych dniach. Od tej pory minęły trzy miesiące, a ja nie mam z rodziną żadnego kontaktu. Pieniądze na dzieci wysyłam, ale za żoną nie tęsknię. Żyję teraz z następną dziewczyną, pochodzi z Rosji i też zostawiła dzieci, więc się rozumiemy. Co będzie dalej?
Nie mam pojęcia. Nie chce mi się o tym myśleć. Może zmienię pracę na jakąś inną i znowu pojadę w trasę… A może nic nie zrobię i po prostu będę żył z dnia na dzień. Zobaczymy, na razie nic nie planuję. Jedno mnie trochę martwi; miało być ciekawie i wesoło, a znowu robi się monotonnie i nudno. I prawie nic mnie nie cieszy…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”