„Po 50-tce zaczęłam wszystko od nowa. Nie mogłam dłużej żyć z kimś, kogo przestałam poznawać...”

kobieta po przejściach, która wchodzi w nowy związek fot. Adobe Stock, EUGENI_FOTO
...z kimś, kto chodził cały dzień ogłupiony, bełkoczący. Uznałam więc, że nie będę jedną z tych biednych, skrzywdzonych kobiet, które do końca życia użerają się z pijakiem, i złożyłam papiery rozwodowe.
/ 12.07.2021 11:38
kobieta po przejściach, która wchodzi w nowy związek fot. Adobe Stock, EUGENI_FOTO

Rozwód w wieku pięćdziesięciu lat był prawdziwą porażką, ale nie miałam innego wyjścia. Mąż zawsze miał problemy z alkoholem, ale gdy wyprowadziły się od nas dzieci, już całkiem przepadł w nałogu. Musiałam się z nim rozstać. Nie mogłam mieszkać z kimś, kogo przestałam rozpoznawać. Z kimś, kto chodził cały dzień ogłupiony, bełkoczący, a czasem tak zamroczony, że nie sposób było się z nim dogadać w najprostszych sprawach. Uznałam więc, że nie będę jedną z tych biednych, skrzywdzonych kobiet, które do końca życia użerają się z pijakiem, i złożyłam papiery rozwodowe.

Tym właśnie sposobem zostałam sama

W czasie rozwodu sprzedaliśmy nasz wspólny dom i za połowę pieniędzy kupiłam dwupokojowe mieszkanie u dewelopera. Wykańczałam je przez dwa miesiące, ale kiedy już się wprowadziłam, w jednej chwili zapomniałam o wszystkich nieszczęściach, które mnie spotkały. Od razu poczułam, że jestem w raju. Trudno opisać emocje, które mi towarzyszyły, gdy rozpakowywałam się w nowym mieszkaniu. To było coś absolutnie niepowtarzalnego.

Nigdy nie wprowadziłam się do domu, który byłby już gotowy – do końca urządzony po mojej myśli. Nigdy też nie byłam jedyną właścicielką miejsca, w którym żyłam. Poczułam się tu jak królowa. Wolna i szczęśliwa. Choć życie zmusiło mnie do trudnej decyzji, to jednocześnie postawiło przed szansą, by spełnić jedno z moich największych marzeń – być panią swojego życia. Nikogo już nie musiałam słuchać, za nikogo nie musiałam się wstydzić. Nareszcie mogłam robić to, na co akurat przyszła mi ochota.

W ogóle nie myślałam o facetach, ale wielki paradoks życia polega na tym, że los obdarowuje cię tym, czym chce, a nie tym, czego ty oczekujesz. W moim przypadku opatrzność zdecydowała, że skoro uwolniłam się od kiepskiego faceta, to podsunie mi fajnego. Zbyszek, bo tak ma na imię, pojawił się w moim życiu niespodziewanie. Spotkałam go na swojej drodze pół roku po rozwodzie. Jego dorosły syn wykupił mieszkanie w sąsiedztwie mojego, a on pomagał mu je wykończyć. Spotkaliśmy się na osiedlu, gdy niósł z samochodu wielką płytę kartonowo-gipsową. Mijał mnie i nie chciał zawadzić. Tak się obrócił, że płyta wysmyknęła mu się z rąk i pękła na dwoje.

– Nosz kur… – zatrzymał się w pół słowa – kurde balans! – dokończył, spojrzał na mnie i uśmiechnął się grzecznie.
– Niech pan klnie, śmiało. Sama niedawno robiłam remont i wiem, ile taka płyta kosztuje – powiedziałam. – Swoją drogą mogłam się trochę odsunąć, to może nie byłby pan stratny.
– Proszę się nie przejmować. I tak czułem, że tę akurat upuszczę. Jakaś dziwna była. Cięższa od pozostałych.
– Czyli nie szkoda.
– Syn płaci, więc jemu może trochę, ale mnie nie, bo przynajmniej mam się okazję przedstawić. Zbyszek jestem!
– Zosia.
– Miło mi. Widywałem tu już panią kilka razy. Pani chyba w klatce ósmej mieszka. Dobrze mówię? – uśmiechnął się znowu.
– Tak. Klatka osiem, mieszkanie siedem.
– Syn tutaj, pod dwunastką. Na razie sam, bez narzeczonej. Jeszcze się zastanawiają, czy chcą w ogóle razem… – machnął ręką, śmiejąc się z niezdecydowania młodych.
– Wie pan co, z perspektywy lat wydaje mi się, że tak jest chyba lepiej. Porządnie się zastanowić, żeby potem nie zaczynać wszystkiego od nowa – powiedziałam, a potem zdałam sobie sprawę, że chyba zbytnio pogłębiłam tę przypadkową pogawędkę.
– Nie musi mi pani tego mówić. Wstyd się przyznać, ale żona zostawiła mnie dla młodszego. Tylko pięć lat, co prawda, ale jednak zostałem porzucony. Skandal, przyzna pani?
– Przyznam, przyznam. Mnie za to mąż zostawił dla alkoholu. Nie wiem, co gorsze, drogi panie.

Od tej pogawędki wszystko zaczęło. Zamieniliśmy jeszcze parę słów, kilka razy mnie ten sympatyczny pan rozbawił, a potem pożegnałam się z nim uprzejmie i poszłam do siebie. Przyznam szczerze, że tak mnie zaintrygował swoim sposobem bycia – swobodą, naturalnością i kulturą – że nie mogłam o nim zapomnieć do wieczora. No i jakbym go myślami wywołała, bo po osiemnastej zadzwonił domofonem.

– Dobry wieczór, to ja Zbyszek. Ten od remontu u syna… – usłyszałam.
– Tak, tak, pamiętam pana…
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale podała pani adres w czasie rozmowy, a ja pomyślałem, że zadzwonię i zapytam, czy nie miałaby pani ochoty na kawę?
– Teraz?
– Nie, nie. W jakimś normalnym terminie! Może w weekend? Pani wybaczy, ale teraz to ja muszę jechać do domu, umyć się po tych remontach. To jak? Da mi pani swój numer? Zdzwonimy się?

W weekend była kawa, następnego dnia wspólna kolacja, kino, a potem kolejne randki

Z każdym dniem Zbyszek robił na mnie coraz lepsze wrażenie. Wszystko rozumiał, świetnie się odnajdywał i miał ogromny dystans do świata. Nie minął miesiąc, jak zaczął się w moim życiu prawdziwy romans. Kolejna ekscytująca przygoda! Ale nie o początkach mojego związku ze Zbyszkiem chciałabym opowiedzieć, tylko o dniach, kiedy poruszyliśmy kwestię naszych relacji.

Kiedy zaczęliśmy rozmawiać na temat tego, dokąd zmierzamy, i czy nie przyszedł już czas, żeby zostać prawdziwą parą. Byliśmy wtedy razem już jakieś pół roku. Widywaliśmy się niemal codziennie i często nocowaliśmy u siebie nawzajem. No i któregoś razu, gdy leżeliśmy razem w jego łóżku, Zbyszek zadał mi pytanie, którego spodziewałam się od dłuższego czasu. Pytanie o naszą przyszłość we dwoje.

– Nie chciałbym cię naciskać, wywierać presji, ale zastanawiasz się czasem, dokąd to zmierza? – powiedział.
– Nie wiem, Zbysiu – odparłam. – Sama nie wiem, jak to ma wszystko wyglądać. Nie powiem, żebym się nad tym nie zastanawiała…
– I co?
– Zawsze, kiedy to robię, dochodzę do wniosku, że dobrze nam tak, jak jest. Że szkoda byłoby to popsuć jakimiś pochopnymi decyzjami – powiedziałam najdelikatniej, jak mogłam, żeby nie sprawić mu przykrości.

– Masz rację. Też mi dobrze z tobą. Też mnie cieszy to, co mamy. Wcale nie mam zamiaru prosić cię o rękę, bo przecież oboje wiemy, że małżeństwo niczego nie zmienia – uśmiechnął się gorzko. – Ale może chciałabyś się do mnie wprowadzić? I tak praktycznie co drugą noc spędzamy u siebie nawzajem. Co ty na to? U mnie jest więcej miejsca. No, powiedz…

Uniósł się na łokciu i wpatrywał we mnie, oczekując odpowiedzi, a ja odruchowo rozejrzałam się po jego mieszkaniu.

– Będziesz mogła je urządzić, jak będziesz chciała. Nie musi zostać tak, jak jest…
– Nie chodzi o to… – zaśmiałam się, choć muszę przyznać, że trafił w jeden z argumentów, który przebiegł przez moją głowę.
– To o co?

Wtedy właśnie zebrałam się na odwagę i bez żadnego owijania w bawełnę wyjaśniłam mu, jak bardzo cieszę się niezależnością, której nie zasmakowałam przez całe życie. Jak wielką frajdę sprawia mi bycie u siebie, decydowanie o sobie. Stwierdziłam stanowczo, że nie jestem jeszcze gotowa na to, by znów dzielić z kimś całą przestrzeń życiową. I nie wiem, czy się to jeszcze zmieni.

– Rozumiesz mnie? – zapytałam.
– Chyba tak… – odparł.
– Nie jest ci przykro?
– Nie. No, może trochę. Ale naprawdę cię rozumiem, bo też tak mam. Też się cieszę, że jestem u siebie.
– No właśnie. Słuchaj, Zbyszek. Bądźmy związkiem nowoczesnym. Tyle lat robiliśmy wszystko, jak Bóg przykazał. Pokończone szkoły, praca, ślub, małżeństwo, dzieci, dom… Wszystko to mamy już za sobą. Nic już nie musimy. Może to jest dobra okazja, żeby spróbować takiego związku. Może on nam będzie lepiej służył… Co ty na to?
– Nie jest to zły pomysł. Niech tak będzie, skoro nie może być inaczej – uśmiechnął się do mnie na znak, że akceptuje moje potrzeby.

To była trudna rozmowa, ale jeszcze cięższe były kolejne dni, kiedy zastanawiałam się, czy Zbyszek naprawdę zrozumiał moją decyzję. Czy będzie zachowywał się tak samo jak wcześniej – czy nie zacznie się gniewać, złościć, frustrować. Ale nic takiego nie nastąpiło.

Po prostu przeszedł nad naszą rozmową do porządku dziennego i pozostał sobą

Okazał się bardzo dojrzałym facetem. Zaakceptował moje potrzeby i już rok jesteśmy razem, jednocześnie mieszkając osobno. Umawiamy się na randki, nocujemy u siebie nawzajem, spędzamy razem święta, ale nie przekraczamy granicy pewnej niezależności. Dziś więc mogę śmiało powiedzieć, że rozwód w wieku pięćdziesięciu lat był porażką, którą przekułam w zwycięstwo. W okazję do spełnienia marzeń o wolności kobiety dojrzałej. 

Czytaj także:
Kamila najpierw była dziewczyną mojego syna, potem uwiodła mojego męża
Mąż ma pretensje, że ciągle niańczę swojego brata
Po utracie pracy przeniosłam się z dnia na dzień do Warszawy

Redakcja poleca

REKLAMA