Nikt nie spodziewa się radosnych wieści, odbierając telefon o drugiej w nocy, ale kiedy usłyszałam w słuchawce Kamilę, poczułam ogromną pokusę, by natychmiast się rozłączyć.
– Jestem w ciąży – usłyszałam jej szloch. – Pomóż mi, nie wiem, co robić. Proszę.
Po cholerę budzi mnie wnocy?
– W dodatku zgarnęli Tomasza na lotnisku w Singapurze – nadawała. – Po prostu go zamknęli, nie mam nawet kogo spytać, co dalej. Ale to Azja, sama wiesz, dobrze nie jest. Nasz samolot odleciał, siedzę sama jak palec… Powinnam wracać, czy próbować mu pomóc?
Poprosiłam Kamilę, by powtórzyła jeszcze raz.
Ani nie byłam jej matką, ani nie czułam się na siłach, by ją pocieszać. Był środek nocy i musiałam się wyspać przed pracą.
– Nie wiem, kto inny mógłby nam pomóc – wyczuła moją irytację. – Chyba nikt, jesteś jedyną życzliwą osobą… Wiem, masz prawo się wściekać, Dorota, ale pomyśl logicznie, przecież ja tego nie planowałam, samo wyszło. Do kogo miałam dzwonić, gdy Tomasz potrzebuje pomocy?
Niech się dziewczyna trochę pomartwi
Tej nigdy nie brakowało tupetu… Co za bezczelna smarkula! I nie wynagrodzi mi jej arogancji nawet satysfakcja na myśl o Tomeczku w azjatyckim więzieniu. Poza tym, nie jestem taka i dlatego właśnie część mnie jeszcze napawała się wyobrażeniem szczurów kąsających arystokratyczne uszka Tomasza, a druga już kombinowała, jak można byłoby temu zaradzić. Ciasnota, choroby i głód, Bóg wie, jak kuriozalnie długi wyrok. Nikt na to nie zasłużył, nawet Tomek.
Jedynym człowiekiem, który mógłby pomóc, był jego brat na stałe mieszkający w Anglii. Wprawdzie po rozwodzie nie utrzymywałam kontaktów z rodziną byłego, ale nie dla siebie miałam zabiegać o pomoc. Obiecałam Kamili, że porozmawiamy, jak tylko zorganizuję odsiecz, i się rozłączyłam. Niech się pomartwi, nie zaszkodzi jej. Potem odszukałam londyński numer Kazika. Przecież ciągle się przechwalał, jakie to ma znajomości w wielkim świecie i ile zarabia, niech zatem działa. Nie miałam skrupułów, by obudzić go w środku nocy.
– Co, kto mówi? – usłyszałam jego zaspany głos. – A, to ty, Dorotka, stało się coś? Poczekaj chwilę, tylko się otrząsnę ze snu. I co, trzymasz się jakoś?
Pieprz*** dżentelmen, nie zadzwonił, kiedy mąż mnie zostawił dla gówniary, a teraz się dopytuje o samopoczucie! Niech się przytrzyma, jak mu zaserwuję nowiny.
– Żartujesz! – wykrzyknął, kiedy streściłam sytuację.
– Dasz radę pomóc?
– Jasne – zapewnił. – Od tego ma się brata. Singapur, powiadasz? Chyba muszę uruchomić znajomości. Dam wkrótce znać, jak postępuje sprawa…
– A po co? – przerwałam mu. – Mnie to już nie dotyczy. Zrobiłam swoje, na więcej mnie nie stać. Poza tym, zostały mi już tylko trzy godziny snu. Pa.
Wyłączyłam telefon
Skrywane dotąd żale wyjrzały ze swoich legowisk i rozpalały emocje. W końcu machnęłam ręką i poszłam do kuchni zaparzyć kawę. Czekała mnie jeszcze rozmowa z Kamilą i nie miały to być odprężające ploteczki. Relaks nigdy nie wchodził w grę, kiedy miało się do czynienia z tą dziewczyną. Przynajmniej, jeśli chodziło o mnie. Żeby zrozumieć nasze relacje, trzeba by się cofnąć w czasie o ponad trzydzieści lat. Urodziłam wtedy pierwsze dziecko, Damiana.
Szpital, w którym przyszedł na świat, był niewielki, ale tamtejszy oddział położniczy uchodził za jeden z lepszych. Nawet nie chodziło o wyposażenie, bo w czasach braku dosłownie wszystkiego, nie można było żądać cudów, ale o personel i jego podejście do pacjentów. Traktowano cię jak człowieka, a to już było bardzo dużo. Poród, jak na pierworódkę, miałam dość lekki, a synek urodził się zdrowy, ale niestety nabawił się żółtaczki, więc musieliśmy zostać w szpitalu trochę dłużej. Dobrze, że nie brakowało mi pokarmu i bez problemu mogłam zaspokoić apetyt Damiana.
W tym czasie szpital nie zapewniał żadnych odżywek, choćby zwykłego mleka w proszku, wszystko trzeba było załatwiać we własnym zakresie. Nie było tragedii, jeśli miało się kochającą rodzinę mieszkającą w pobliżu. Kupili, załatwili, przynieśli. Gorzej, jeśli nie było na kogo liczyć. Już w pierwszą noc po porodzie budził mnie uporczywy krzyk noworodka. Wydawało się, że nie cichł aż do rana. Po śniadaniu, kiedy karmiłam swoje dziecko, płacz znowu przybrał na sile. Spytałam pielęgniarkę o przyczynę.
– Matka nie ma pokarmu – powiedziała. – To młoda dziewczyna z pobliskiej wsi, wydaje się, że nikogo nie obchodzi los jej i tego maleństwa. Podajemy dziecku glukozę, bo tylko to mamy i szukamy ochotniczki, która by dokarmiła obcego malucha. Może pani?
Chyba żadna kobieta nie odmówiłaby takiej prośbie. Kiedy synek najadł się do syta i spokojnie zasnął, poprosiłam, by przyniesiono głodnego noworodka. To była dziewczynka, drobna i czerwona od płaczu. Wzruszająca kruszyna. Przyssała się do mojej piersi niczym pijawka i nie chciała się oderwać, nawet gdy już nie było co ssać. Nie było to przyjemne, ale nie zrezygnowałam z dokarmiania małej.
Robiły to też inne kobiety, ale w związku z tym, że dziewczynka złapała żółtaczkę i musiała, tak jak my, zostać dłużej w szpitalu, stałam się prawie jej zastępczą matką. Biedulka, która w krótkim życiu poznała już, czym jest głód, nawet najedzona rzucała się na mleko. Mało tego, zauważyłam, że kiedy przystawiałam do piersi synka, ona, nawet śpiąc w drugim pokoju, budziła się i nie przestawała krzyczeć, dopóki nie dostała się do źródła pokarmu. Trochę to było przerażające, bo w nieumiarkowanym łaknieniu i bezwzględności z jaką dążyła do celu, przypominała małego wampira.
Odetchnęłam
Nigdy bym nie przypuszczała, że nasze drogi znów się przetną. Dzisiaj podejrzewam, że złączyło nas jakieś przeznaczenie albo wręcz przekleństwo. W świecie przyrody jest mnóstwo organizmów pasożytniczych, które wykształciły cały wachlarz podstępów, by dopaść swego żywiciela. Czasami mam podejrzenia, że zostałam wzięta na celownik przez taki właśnie byt, jakby tasiemiec w ludzkim wydaniu. Wiem, jak to brzmi, ale skoro już się przyznałam, to mam kilka alternatywnych koncepcji: może Kamila jest wampirem, żywiącym się moją energią, albo wręcz bytem z kosmosu, który trafił do szpitala w tym samym momencie, kiedy ja rodziłam swoje dziecko?
To jak wytłumaczyć dalsze zdarzenia? W wieku osiemnastu lat Damian przedstawił nam swoją dziewczynę. Razem kończyli średnią szkołę i jako para wybierali się na studniówkę. Dziewczyna była śliczna, nie brakowało jej inteligencji, a do tego miała w sobie jeszcze coś nieuchwytnego, coś, co otwierało jej drogę do ludzkich serc. Polubiłam ją od pierwszego spotkania i trochę czasu minęło, zanim zorientowałam się, że jest dzieckiem, które przed laty karmiłam w szpitalu. Pochodziła ze wsi, o której wspominała pielęgniarka i miała urodziny w tym samym dniu, co mój syn. Nie potrzebowałam więcej dowodów; ja to wiedziałam i wiedziały to moje piersi, w których poczułam mrowienie, kiedy tylko ujrzałam Kamilę.
Nikomu nie mówiłam o tym odkryciu, bo i po co. Ważne było, że młodzi się kochali i świata poza sobą nie widzieli. Kamila zaczęła bywać w naszym domu coraz częściej i wspólnie z Damianem zaczęli nawet napomykać o ślubie. Oboje z mężem nie mielibyśmy nic przeciw temu.
– Ale najpierw studia – stanowczo stwierdził Tomasz, a ja go poparłam.
Młodzi zaczęli studia na jednej uczelni, a Kamila stała się domownikiem. Wszystkie weekendy i święta spędzała z nami i nawet z początku się trochę dziwiłam, że nie odwiedzają jej rodziny.
– Kamila wychowała się u dziadków i nie ma dobrych wspomnień związanych z tymi osobami – uświadomił mnie Damian. – Ojca nie zna, a matka zostawiła ją w wieku dwóch lat i rozpłynęła się we mgle. Nasza rodzina jest wszystkim, co posiada.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Biedne dziecko. Staraliśmy się zapewnić jej to, czego nie mogła doświadczyć w dzieciństwie, czyli kochający i darzący się zaufaniem krąg bliskich osób. Cholera jasna, jaka ja byłam głupia. Nie zauważyłam, że mąż coś za dużo się stara. W końcu rzucił mnie w cholerę i zniknął z gówniarą. Kamila nie wróciła na uczelnię, a i Damian miał w nosie dalszą naukę.
Doświadczenie, jakie zaserwował mu ojciec, było tak dotkliwie bolesne, że nie mam pojęcia, jak chłopak się z niego otrząsnął.
W ostatniej chwili ugryzłam się w język
A ja, czy ja się otrząsnęłam? Chyba do tej pory nie zadawałam sobie takich pytań – martwiłam się o syna, a później o utrzymanie się na powierzchni. Minęło tyle lat, że głębokie rany zdążyły przyschnąć i miałam nadzieję, że tak zostanie. Nie szukałam kontaktu z Tomkiem, raczej chciałam zapomnieć o jego istnieniu. Wiedziałam, że razem z Kamilą wynieśli się z naszego miasta i to wszystko.
Osiem lat, czy to wystarczająco dużo, by przebaczyć? Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej byłam pewna, że nawet dwadzieścia nie wystarczy, ale obiecałam, że zadzwonię, a ja dotrzymuję obietnic. Z ciężkim westchnieniem wzięłam telefon do ręki.
– Załatwiłam pomoc dla Tomka – powiedziałam, upijając łyk kawy. – Nie jestem w stanie nic więcej zrobić, ale Kazik z Londynu obiecał, że się wszystkim zajmie. Powinnaś złapać pierwszy lepszy samolot i wracać do domu. Nic tam po tobie.
– Dom – pociągnęła nosem. – Co to za dom, gdzie nikt na człowieka nie czeka? Jak ja sobie dam radę sama? I na dodatek ta ciąża.
– W którym jesteś miesiącu? – spytałam.
– W czwartym, ale kiepsko ją znoszę – wskoczyła w rolę biednej sierotki, ale tym razem postanowiłam być asertywna.
– To po cholerę wybierałaś się w taką daleką podróż? – zgasiłam ją. – Na wakacje trzeba było jechać do Jastarni, a nie do Singapuru.
– Tomasz tak się interesuje kulturą Wschodu – pociągnęła nosem. – Sama wiesz…
– Pierwsze słyszę – stwierdziłam oschle. – I powiem ci, że guzik mnie to obchodzi. Mimo wszystko, życzę powodzenia.
– Czekaj – weszła mi w słowo. – Nie rozłączaj się. Przyjedziesz po mnie na lotnisko? Proszę.
– Chyba ci odbiło! – wybuchłam w końcu. – Zapomniałaś, że sypiasz z moim mężem? A może chcesz odwiedzić Damiana? Ty, ty…
Powstrzymałam się w ostatniej chwili i wyłączyłam telefon. Nosiło mnie. Krążyłam po pokoju jak tygrys w klatce. Czułam że muszę zapalić, ale ostatniego papierosa wypaliłam trzy miesiące wcześniej. Chyba że… Tak, w torebce, którą odłożyłam jeszcze poprzedniego roku do szafy, leżała ledwie napoczęta paczka papierosów.
Zapaliłam jednego i z błogością wciągałam w płuca otępiający dym. Pomogło, przy trzecim papierosie, około czwartej nad ranem, byłam znów sobą i nawet zaczęłam się zastanawiać, czy nie za ostro zareagowałam i może powinnam jednak jechać po Kamilę na lotnisko. Jak by nie patrzeć, dziecko które nosiła w brzuchu, było bratem lub siostrą mego syna, prawda?
Dorota, 55 lat
Czytaj także:
„Michał zrobił mi z serca sieczkę, a innej przyprawił brzuch. Po 30 latach znów skomle u moich kolan i błaga o szansę”
„Zamiast zajmować się wnuczką na wczasach, badałam torsy przystojniaków. Nie dam się na starość zakuć w kajdany samotności”
„Córka zastała mnie w łóżku z młodym ogrodnikiem. Jeśli myśli, że będę cnotką do końca życia, to grubo się myli”