„Po utracie pracy zaryzykowałam. Ja, samotna matka, przeniosłam się do Warszawy, w której wcześniej byłam raz w życiu”

samotna matka, która przeprowadziła się do Warszawy fot. Adobe Stock, vladdeep
To był skok na głęboką wodę. Miałam 3 tygodnie, żeby przenieść swoje życie do wielkiego miasta, gdzie byłam wcześniej raz, z chłopakami w zoo. Szukanie mieszkania, zapisy do przedszkola, pakowanie, wysyłanie, przewożenie wszystkiego...
/ 06.07.2021 12:15
samotna matka, która przeprowadziła się do Warszawy fot. Adobe Stock, vladdeep

Właśnie czekałam, aż ekspres zrobi moje latte, kiedy Anka podeszła do mnie szybko i zaciągnęła do szatni.

– Mówiłam ci, żebyś się zapisała do związków? Mówiłam.
– Daj mi w spokoju zrobić kawę – jęknęłam. – Jeszcze mi związków potrzeba.
– Jakbyś się zapisała, to byś właśnie dostała maila, że chcą zlikwidować nasz dział.
– Co?! Jak to?!
– Tak to! Ja sobie dam radę, ale co ty zrobisz, to ja nie wiem – Anka zagryzła wargę.

Martwiła się, bo wiedziała, że moje życie to nie kolorowa bajka

Po rozwodzie zostałam sama z małymi synami. Małżonek wyjechał za granicę i zapomniał, że ma dzieci. Żyliśmy jedynie z mojej pensji. Jeśli teraz stracę posadę… Przy dwójce dzieci coś zaoszczędzić było niemożliwością. Zostałabym bez środków do życia ledwie po miesiącu od otrzymania ostatniej wypłaty. Gdzie szukać nowej pracy? Wszyscy zwalniają, a zatrudniać nie chcą!

Kiedy już widziałam się jako bezrobotną, wyrzuconą z mieszkania za niezapłacony czynsz, bez dzieci, zabranymi przez opiekę społeczną, Anka mną potrząsnęła.

– Durna, idź wreszcie do ortopedy, który zalecał ci zabieg na kręgosłup już prawie rok temu. A potem bierzesz zwolnienie…
– A ty byś chciała, żeby ktoś ci gmerał przy kręgosłupie? Poza tym, teraz nie ma zabiegów, wszystko wstrzymane. Wiesz, ile się musiałam nagimnastykować, żeby z chłopakami do dentysty pójść? – miotałam się po szatni. Chryste! Co teraz, co teraz?
– Wdech, wydech, wdech, wydech… – ledwo docierały do mnie słowa przyjaciółki.

Zastosowałam się do instrukcji i powoli wracała mi zdolność jaśniejszego myślenia. Musi być jakieś wyjście. Po prostu musi. Czekałam tydzień na wiadomości od Anki, która dzięki swojej przynależności do związków zawodowych była lepiej poinformowana niż reszta pracowników.

Wreszcie gruchnęła hiobowa wieść, że nasz dział ma być rozwiązany. Tylko dwie osoby zostaną przeniesione gdzie indziej, reszta – w tym ja – trafi na bruk. Tyle dobrego, że firma zwolniła nas z obowiązku świadczenia pracy w okresie wypowiedzenia umowy, miałam więc trzy miesiące względnego spokoju…

Czas, który miałam na znalezienie pracy, kurczył się błyskawicznie

Względnego, bo szukałam jak szalona. Codziennie, całymi godzinami. Przeglądałam ogłoszenia na portalach, w gazetach, pytałam znajomych, krewnych, sąsiadów. Wysyłałam CV, dziesiątki każdego tygodnia, licząc, że ktoś odpisze. Nieważne, czy praca odpowiadała moim kwalifikacjom, chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne, z których wracałam zmęczona i zdołowana.

Jak samotna matka ma znaleźć pracę? – pytałam retorycznie przyjaciółkę. – Albo praca na zmiany, albo niemal w każdy weekend, albo za pieniądze, które nie wystarczą nawet na opłacenie rachunków…

Patrzyłam w kalendarz z przerażeniem, widząc, jak szybko kurczy mi się czas, który miałam na znalezienie pracy. I jeszcze jakiś warszawski numer dzwonił do mnie już trzy razy. Pewnie znowu oferty kredytów. Jakby radar mieli, namierzający tych pod kreską.

– Słucham – niemal warknęłam w słuchawkę, zła, że ktoś jest aż tak namolny.
– Dzień dobry, dzwonię w sprawie oferty pracy, na którą pani odpowiedziała… Wyprostowałam się.
– Taaak?

Jezu, mało brakowało, a przegapiłabym okazję!

– Mam tylko pytanie… Aplikowała pani na stanowisko asystentki, ale pani kwalifikacje są zdecydowanie za wysokie na tę posadę.
– Potrzebuję pracy – odparłam szczerze.
– Mamy w firmie zdecydowanie lepszą ofertę dla pani, ale…. tu, w centrali, w Warszawie. Rozważała pani taką możliwość?

Zatkało mnie na moment.

– Nie myślałam o przeprowadzce… – wykrztusiłam wreszcie.
– Prześlę ofertę, a pani niech się zastanowi. Najwyżej wrócimy do rozmowy o stanowisku asystentki, na które pani aplikowała.

Czytałam ofertę i nie wierzyłam własnym oczom

Praca stanowiąca wyzwanie, która zmuszałaby mnie do podnoszenia kwalifikacji i w której zarządzałabym niewielkim, ale jednak, zespołem. Praca z dobrą pensją, godzinami pracy w czasie funkcjonowania przedszkola. Czy to jakiś żart? Ukryta kamera? No ale nigdy nie myślałam o wyprowadzce z rodzinnego miasta…

– Zgłupiałaś? To prawdziwa okazja! Bierz i jedź! – krzyczała na mnie Anka, gdy podzieliłam się wątpliwościami. – Najwyżej wrócisz. Choć musiałabyś naprawdę zwariować, by wracać do naszej dziury ze stolicy. Przecież tam jest o wiele więcej możliwości! Przypominam, jakbyś zapomniała, że także dla chłopaków.

Racja. Skoro i tak już byłam pod ścianą, co mi szkodzi zaryzykować. Oddzwoniłam. A potem wybrałam się na rozmowę do stolicy. Wracałam oszołomiona, otrzymawszy pracę, o której nawet nie marzyłam.

Miałam trzy tygodnie, żeby przenieść swoje życie do wielkiego miasta, gdzie byłam wcześniej raz, z chłopakami w zoo. Rany… To były wariackie tygodnie. Szukanie mieszkania, zapisy do przedszkola, pakowanie, wysyłanie, przewożenie wszystkiego, co nagromadziło się przez tyle lat. Chłopcy nie mogli się doczekać przeprowadzki. Jeszcze nie brali pod uwagę, że oprócz tego, że nowe jest ekscytujące, będzie też trudne, bo nieznajome. Ja jednak jechałam z nadzieją, która przeważała nad obawami.

Wierzyłam, że to będzie prawdziwie dobra zmiana

Mieszkanie było niewielkie, ale przytulne. Na początek wystarczy, myślałam, rozkładając ubrania w szufladach komody, wieszając je w szafie. Miałam dość daleko do pracy, ale komunikacja działała tu inaczej niż u nas – sprawniej, szybciej. Za to mieliśmy rzut beretem do przedszkola i plac zabaw pod samym blokiem.

– Witamy w naszej firmie – przywitała mnie kobieta, która dzwoniła do mnie niespełna miesiąc temu, oferując mi szansę na nowy początek. – Mam nadzieję, że będzie się tu pani dobrze czuła.

Nim minęły trzy próbne miesiące, już wiedziałam, że firma podpisze ze mną przedłużenie umowy. Cieszyłam się jak dziecko, bo to znaczyło, że sprawdzam się na stanowisku, które wymagało ode mnie myślenia, odpowiedniego delegowania zadań i kombinowania, jak ulepszyć wcześniej stosowane procedury. W poprzedniej pracy zdążyłam zapomnieć, że lubię wyzwania. Tu każdego dnia na nowo mogłam się sprawdzać.

Był to chyba najbardziej kulawy podryw, jaki w życiu widziałam

– Jeszcze ci tam tylko kogoś do pary brakuje… – wzdychała Anka, gdy dzwoniłam do niej wieczorami.
– Pary mam aż nadto, bez obaw – udawałam, że nie rozumiem, do czego pije, choć faktycznie, czułam się czasem samotna.

Zwłaszcza że chłopcy coraz bardziej potrzebowali męskiego wzorca. A wieczorami, kiedy szli spać, mieszkanie stawało się dziwnie puste i ciche. Miło by się było do kogoś odezwać, przytulić. Do mężczyzny… Któregoś z takich wieczorów, cichych i spokojnych, usłyszałam pukanie do drzwi.

Gdy otworzyłam, ujrzałam sąsiada, którego znałam z widzenia. Mieszkał w tym samym bloku, kilka pięter wyżej.

– Przepraszam, że przeszkadzam – powiedział z zakłopotanym uśmiechem i uroczym rumieńcem. – Też niedawno się tu wprowadziłem. I pomyślałem, że może miałaby pani ochotę poznać kogoś z sąsiadów… Przyniósłbym wino w darze, ale bałem się, że źle to pani zrozumie, więc… mam tylko to – wyciągnął przed siebie arbuza.

I zarumienił się jeszcze bardziej.Musiałam się uśmiechnąć, choć był to najbardziej kulawy podryw, jaki w życiu widziałam. A może wcale nie taki kulawy, skoro okazał się skuteczny? Niby nieśmiały, niby niespecjalnie atrakcyjny, ale cudownie ciepły i troskliwy Łukasz wpadał coraz częściej i ani się obejrzeliśmy, jak chłopaki zaczęli go traktować jak „swojego”. A ja przestałam spędzać wieczory samotnie…

Gdyby rok temu ktoś mi powiedział, jak potoczy się moje życie, stwierdziłabym, że za dużo wypił i ma zwidy. A jednak. Wystarczyło zaryzykować. Zamknąć oczy i zrobić jeden krok. Zaufać wszechświatowi, że wie, co dla nas dobre. Uwierzyć, że jak los się uśmiecha, to niekoniecznie złośliwie.

Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć

Redakcja poleca

REKLAMA