Dwadzieścia sześć lat po ślubie… Kawał czasu. Dłużej niż moje kawalerskie życie. Faceci w moim wieku rozglądają się za młodszymi, ładniejszymi, zgrabniejszymi kobietami, ale nie ja. Mnie wystarczy to, co mam. Tym bardziej że droga do mojego szczęścia nie była usłana różami, dwudziestoparolatek ma jeszcze siano we łbie…
Daria była najładniejszą dziewczyną na roku. Na inżynierskim kierunku wiele ich nie było, ale ona wymiatałaby nawet na polonistyce. I każdy z nas, przyszłych architektów, miał nadzieję, że ją poderwie. Daria była jednak oporna i z nikim nie chciała się umówić. Koledzy nie odpuszczali; nawet robili zakłady, kto wreszcie namówi ją na randkę, okej, choćby na kino albo wypad na piwo. Daria ignorowała zarówno te głupie zakłady, jak i nas, skupiając się na nauce, dzięki czemu co roku dostawała stypendium za najlepsze wyniki.
Dopiero kiedy została inżynierem, podeszła do mnie i zapytała:
– To jak, chcesz wygrać ten zakład?
Właśnie tak to się zaczęło. Wtedy nikt nie czekał dziesięciu lat, żeby się oświadczyć. Po pół roku się zaręczyliśmy i niebawem wzięliśmy ślub. Ja zatrudniłem się w pracowni architektonicznej, a Daria urodziła dwójkę dzieci. Postanowiliśmy, że póki nie pójdą do przedszkola, ona się nimi zajmie. Stać nas było, żeby nie pracowała, choć powtarzała, żebym się nie przyzwyczajał, bo nie po to kuła tyle lat, by zostać kurą domową. Niby racja, choć nie ukrywam, podobało mi się, że mam obiad na stole, dzieci zaopiekowane, koszule uprasowane, mieszkanie wysprzątane…
Nie manewrowaliśmy czasem, nie wymienialiśmy się w pędzie obowiązkami, jak to bywa w małżeństwach, gdzie obydwoje rodziców pracuje. Co więcej, ja w domu nie musiałem w zasadzie niczego robić, ot, wyniosłem śmieci, przykręciłem półkę, naprawiłem to czy tamto, czasem wyszedłem z dziećmi na spacer albo odgrzałem im obiad, gdy Daria źle się poczuła.
Nie obraziłbym się, gdyby tak już zostało…
Niestety, kiedy chłopcy poszli do przedszkola, Daria zaczęła rozglądać się za pracą. I w pierwszej kolejności zgłosiła się do mojej pracowni architektonicznej. Spodobał mi się ten pomysł. Skoro musiała pracować, lepiej blisko mnie, miałbym ją na oku. Szef nie był przekonany. Kilka lat przerwy po studiach? Obawiał się, że Daria nie poradzi sobie z tak wymagającą pracą. A ona wzięła mój projekt i zaczęła go poprawiać! I to już mi się wcale nie spodobało. Podważała moje kompetencje, co gorsza, zasadnie. Uraziła mnie podwójnie: jako swojego męża i jako kolegę z pracy. Nic jednak nie powiedziałem, wszak szef słuchał.
Pracowaliśmy razem. Zespół lubił i docenił moją żonę, bo miała wiedzę, trafne spostrzeżenia, dobre pomysły i potrafiła iść nieoczywistą drogą przy projektowaniu, dzięki czemu wygrywaliśmy przetargi. Za to ja, nim się obejrzałem, stałem się obiektem kpin. Pantoflarzem, co to i w pracy, i w domu słucha się baby, która każe mu jechać po chłopców do przedszkola albo po zakupy, bo ona nie może, bo ona ma projekt do dopieszczenia.
Coraz częściej zaglądałem do kieliszka
A gdzie dopieszczenie mnie? Coraz częściej zadawałem sobie to pytanie, gdy siedziałem na placu zabaw w parku z naszymi synami, a moja żona, w pracowni, przy desce, kończyła kolejny budynek. Ona zbierała pochwały i premie, ja czułem się coraz mniej ważny. Kurczyłem się przy niej. Mniej zarabiałem, mniej umiałem, dziećmi też ona lepiej się zajmowała, gdy miała na to czas oczywiście. Czułem się jak frajer i oferma w jednym. Miałem tego dość.
Ona mówiła:
– Jedź odebrać chłopców, bo muszę jeszcze coś skończyć.
Ja mruczałem pod nosem:
– Chrzanię to, jadę się napić.
I faktycznie, jechałem się napić. To Daria biegła po dzieci, projekt zaś kończyła w kuchni, kiedy chłopcy już spali, tak żeby był gotowy na rano. Ja chrapałem, trzeźwiejąc. Coraz częściej zaglądałem do kieliszka, bo tylko wtedy nie czułem się tak beznadziejnie. Tylko wódka dawała mi wrażenie, że nad czymś panuję, choć przecież właśnie traciłem panowanie nad wszystkim.
Olewałem rodzinę. Chłopcy mogli chodzić głodni, brudni, zapłakani, a ja leżałem na kanapie i oglądałem mecz. Olewałem pracę, bo skoro byłem gorszy, to po co w ogóle miałem się starać? Mało brakowało, a poszedłbym w tango z poznaną w barze laską. No bo jak się bawić, to na całego! Nie wiem, jak się Daria o tym dowiedziała, ale się dowiedziała. Nie czekała, aż zmarnuję nam życie. Któregoś dnia, kiedy z ociąganiem szykowałem się do pracy, powiedziała, że dziś mamy urlop. I postawiła przede mną butelkę wódki.
– No pij – ponagliła mnie.
Popatrzyłem na nią podejrzliwie. Stała nad stołem, z rękami założonymi na piersi, i popędzała mnie wzrokiem.
– Dalej, pij!
Użyła takiego tonu, że automatycznie chwyciłem za kieliszek i wypiłem.
– Następny!
Wietrzyłem podstęp, ale co tam, wódka jest na stole, to piję, nie? Kieliszek za kieliszkiem, za szybko, za dużo, zrobiło mi się niedobrze. Pobiegłem do łazienki. Zwymiotowałem, a gdy wróciłem do pokoju, Daria posadziła mnie przy stole i wyciągnęła następną butelkę. Kazała mi pić, aż nie byłem w stanie unieść ręki, a w głowie miałem karuzelę.
– A może teraz jakąś panienkę ci przyprowadzić, co? Skoro ja ci się nie podobam, może inna będzie lepsza?
Ledwie widziałem na oczy, ale zdołałem zauważyć, że Daria stoi przede mną w samej bieliźnie. Urodziła dwójkę dzieci, a nadal była zgrabna jak grzech. Uwielbiałem jej wcięcie w talii, jej pełne biodra i figurę klepsydry.
– Może robotę przy skupie złomu ci załatwić, skoro nie szanujesz fachu i posady, które masz? Zaraz zadzwonię do szefa i powiem, że rezygnujesz, że od dziś zbierasz złom i butelki. No, powstrzymaj mnie!
Stanęła kilka kroków ode mnie z telefonem w dłoni, a ja nie byłem w stanie nawet machnąć ręką, by odegnać muchę, a co dopiero odebrać Darii komórkę.
– Zobacz, kim się stajesz! Zobacz, w kogo się zmieniasz!
Do mojego zalanego alkoholem umysłu jej słowa docierały tak, jakby wbijała je młotkiem prosto w mózg. Powinienem już nic nie rozumieć, tyle wypiłem, a jednak rozumiałem. To, że moja żona w ten desperacki sposób walczy o naszą rodzinę, o nasze małżeństwo. Bo przecież miało być inaczej, a ja wszystko psuję.
Jeszcze chwila, a zepsuję to całkowicie
Dotoczyłem się do łazienki, włożyłem głowę pod kran z zimną wodą. Chciałem jak najszybciej wytrzeźwieć, pozbyć się tego syfu z krwi i nigdy więcej nie brać go do ust. Było mi tak wstyd. Potwornie. Przed Darią, która jakimś cudem dowiedziała się o tamtej kobiecie. Boże, prawie ją zdradziłem! Wstydziłem się, bo wybrała mnie z całego roku, nie dla mojej nieprzeciętnej urody, ale dlatego, że widziała we mnie potencjał, bo coś sobą reprezentowałem, miałem pomysły, potrafiłem dobrze pracować, byłem lojalny, uczciwy, porządny, a teraz nawalałem na całej linii, jako mąż, ojciec, współpracownik…
Trzeźwiałem w towarzystwie gorzkich myśli. Mogłem stracić wszystko, co tak naprawdę liczyło się w moim życiu. Ukochaną, dzieci, dom, pracę, pewną rękę architekta… Wszystko przez głupią męską pychę, zranioną tym, że moja kobieta jest lepsza ode mnie. Dlatego zachowywałem się jak idiota, szkodząc sobie i naszemu związkowi. Przez urażoną dumę, przez rozdęte ego, które musiało kurczyć się za każdym razem, gdy uświadamiałem sobie, że żona bije mnie na głowę. We wszystkim. A to przecież nie jest jej wina ani wada! To ja miałem problem ze sobą, nie ona. Ma udawać głupszą, mniej zdolną i ślepą, żebym nie stracił mojego pseudohonoru?
Najpierw kupiłem wielki bukiet kwiatów i na kolanach przepraszałem Darię. Pracę zawsze mogłem zmienić, ale żony nie chciałem zmieniać nigdy w życiu. Była moją miłością i moim ratunkiem. A skoro chciało jej się o mnie walczyć, widać nie przestała mnie jeszcze kochać, mimo tego, co wyprawiałem.
– To twoja ostatnia szansa – powiedziała łagodnie. – Nie zmarnuj jej – ostrzegła.
Rok temu obchodziliśmy 25-lecie ślubu!
Nie zamierzałem. Przeprosiłem też synków, choć pewnie niewiele z tego rozumieli, i obiecałem im, że postaram się być lepszym tatą. A w pracy poprosiłem szefa, by dołączył mnie do najbardziej ambitnego zespołu, którym oczywiście kierowała moja Daria. Szef się wahał, bo zawaliłem w ostatnim czasie kilka rzeczy. Włączenie mnie w najtrudniejsze, najbardziej skomplikowane projekty nie wydawało mu się dobrym posunięciem. Cóż, zaufanie buduje się latami, a traci w parę tygodni.
– Biorę za niego odpowiedzialność – powiedziała moja żona, wstawiając się za mną.
Szef spoglądał to na mnie, to na nią.
– W takim razie zgoda. Na próbę. Ale żadnych forów, pamiętaj Daria. A ty – wymierzył we mnie palec – musisz spiąć dupę i się postarać, bo…
– Okej, dotarło – mruknąłem, rumieniąc się. – Nie zawiodę.
Dotrzymałem słowa. A mojemu ego, ze skłonnością do nadymania się, dobrze zrobił fakt, że Daria była formalnie moim przełożonym. Musiałem się jej podporządkować, nauczyć się współpracować nie tylko z resztą zespołu, ale też z nią, i to w innym układzie niż w domu. Nie było lekko, ale wiedziałem, że to moja szansa na poukładanie spraw, jak należy, więc nawet jak czasem coś się we mnie buntowało i pieniło, nie pozwalałem temu wypłynąć na powierzchnię. Pół roku później szef gratulował nam kolejnego dobrego projektu, klepał mnie po plecach, a mojej żonie ściskał dłoń.
Chłopcy rośli i nie uważałem za niemęskie tego, że odbieram ich z zerówki albo prowadzę do szkoły. Zresztą wymienialiśmy się z Darią w obowiązkach. Choć w robieniu mielonych doszedłem do takiej perfekcji, że nawet ona nie była w stanie mi dorównać. I wbijało mnie to w dumę, zamiast uwłaczać mojej godności. W domu wszystko funkcjonowało jak dobrze naoliwiony mechanizm. Wystarczyło, że przestałem zachowywać się jak kretyn i żądać tego, co mi się niby należy – bo jestem facetem – a zacząłem współdziałać z żoną. Kiedy zamiast brać, zacząłem też dawać, dobrowolnie, nie z łaski, nasze życie potoczyło się łatwiej, bardziej gładko i dawało więcej satysfakcji.
Dotarło do mnie, że mam w domu skarb, o który muszę dbać, którego muszę strzec. Moja Daria była piękna, zgrabna i jak nikt potrafiła ściągać męskie spojrzenia, kiedy szła ulicą w szpilkach. Była zdolną i kompetentną panią architekt, bez kompleksów sterującą męskim zespołem. Była wspaniałą żoną i matką, która umiała żonglować wszystkimi aspektami naszego życia, nie pozwalając, by któryś z nich wymknął jej się spod kontroli. Na dokładkę kochała takiego zapatrzonego w siebie głupka jak ja.
Rok temu obchodziliśmy dwudziestopięciolecie ślubu. Mam wrażenie, że dopiero co go braliśmy, że chłopcy jeszcze wczoraj na stojąco wchodzili pod stół w kuchni, a tu proszę… Ćwierć wieku minęło jak z bicza strzelił, a nasze chłopaki przewyższają nas o głowę i kończą studia. Gdy słyszę żarty kolegów, że chyba pora zmienić żonę na nowszy model, zmieniam, owszem, ale kolegów. Bo szkoda mi czasu na zadawanie się z durniami. Gdzie znalazłbym lepszą kobietę od mojej Darii? Taką, która jest ze mną na dobre i na złe, nie odwraca się plecami w gorszym momencie, a bierze byka za rogi. Która walczy o mnie, o naszą rodzinę.
W zeszłym roku, na rocznicę ślubu, pojechaliśmy na wycieczkę do Grecji. Czuliśmy się jak na początku naszej wspólnej drogi, choć mnie posiwiały skronie, a w kącikach jej oczu pojawiły się nowe zmarszczki. To jednak żaden minus, a znak, że znamy siebie jak nikt inny. Mam nadzieję, że przed nami jeszcze wiele wspólnych lat.
W tym roku zabiorę żonę do Meksyku, to będzie niespodzianka, spełnię jej marzenie. Oby tylko nie znalazła biletów, ukrytych w mojej szafce nocnej. Choć znamy się jak łyse konie, miło się czasem zaskoczyć.
Czytaj także:
„Uwiódł mnie chory na raka narzeczony siostry. Chciał ją od siebie odsunąć, żeby nie patrzyła na jego cierpienie”
„Kacper rzucił dla mnie ciężarną dziewczynę. Cieszyłam się, bo miałam go dla siebie. Tak mi się wydawało...”
„Opieka społeczna odebrała mi dzieci. Stał za tym mój ukochany, dla którego byłam idealną ofiarą. Zniszczył mi życie”