„Opieka społeczna odebrała mi dzieci. Stał za tym mój ukochany, dla którego byłam idealną ofiarą. Zniszczył mi życie”

kobieta załamana bo odebrano jej dzieci fot. Adobe Stock
„Wyszukiwali >>słabe<< sztuki w stadzie – ja byłam idealną ofiarą ze względu na moją przeszłość – osaczali je, niszczyli im życie i odbierali dzieci, a potem dzielili się pieniędzmi, które przysługiwały rodzinie zastępczej na każde kolejne dziecko”.
/ 10.12.2021 12:27
kobieta załamana bo odebrano jej dzieci fot. Adobe Stock

Wracając ze sklepu, spotkałam dawno niewidzianą sąsiadkę. Na jej zwyczajowe: „Co słychać?” nie opowiedziałam, że dobrze, bo wcale nie tak nie było. Na widok Izabeli coś we mnie pękło, popłynęły łzy.

– Zabrali mi dzieci! – krzyknęłam.
– Co takiego?! – sąsiadka otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

Izka pracuje w domu i rzadko rozmawia z innymi sąsiadami. Ale mieszkamy w tym samym bloku od zawsze, razem dorastałyśmy, więc wiedziałam, że kto jak kto, ale ona mnie wysłucha i potraktuje poważnie.

Któregoś dnia do moich drzwi zastukała policja

Eskortowali smutną panią z opieki społecznej, która zjawiła się z nakazem zabrania moich dzieci do ośrodka. Stałam jak zamurowana z synkiem na rękach, tarasując drogę policjantom, którzy próbowali się przecisnąć do środka wąskim korytarzem. Kobieta coś mówiła, że ponoć są na mnie skargi, że nie dbam o dzieci, że ojciec alkoholik, patologia i… nie wiem co jeszcze.

Jej słowa docierały do mnie jak szum. Kompletnie nie rozumiałam, o co jej chodzi, co się właściwie dzieje. Michałek zaczął płakać, więc poszłam do kuchni po sok dla niego. Chciałam uspokoić i jego, i siebie, bo mały zwykł wyczuwać mój nastrój – i albo razem płakaliśmy, albo się śmialiśmy. Jednak trudno zachować spokój, gdy mieszkanie przeszukuje policja, a jakaś obca baba próbuje ci wyrwać dziecko z ramion. Kiedy znów wspomniała o ojcu alkoholiku, krzyknęłam, żeby się w końcu zamknęła.

Potem wzięłam głęboki oddech i spróbowałam sprawę wyjaśnić. Ojciec moich dzieci rzeczywiście był alkoholikiem, ale się z nim rozwiodłam. Gdy dzieci tęskniły za nim, to organizowałam im spotkanie, pod warunkiem że mój eks był trzeźwy. Obecnie zaś jestem w związku Marcinem, z porządnym mężczyzną. Niestety, do twardogłowej urzędniczki nic nie docierało.

Ciągle powtarzała, że tworzę dla dzieci patologiczne wzorce i nie powinny dłużej ze mną przebywać. Przynajmniej do wyjaśnienia sprawy. W końcu siłą zabrali Michałka.

Nie jestem złą matką, jak mogliście mi to zrobić?

Miałam nadzieję, że chociaż zostawią Zosię w spokoju, bo jeszcze nie wróciła ze szkoły. I wtedy jak na złość usłyszałam skrzypnięcie drzwi i radosny szczebiot córki informującej, że puścili ich godzinę wcześniej, bo nie było jakiejś nauczycielki. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i osunęłabym się na podłogę, gdyby nie przytrzymał mnie jeden z policjantów. Nie pamiętam, co się ze mną działo od momentu zabrania dzieci do powrotu Marcina…

Izabela była w szoku. Zadawała mi takie same pytania, jakie ja sobie zadawałam już od kilku tygodni. Stwierdziła, że gdyby opieka społeczna naprawdę przejmowała się alkoholikami, to połowa polskich rodzin powinna zostać pozbawiona dzieci. Wyjaśniłam, że nie tylko o ojca Zosi chodziło, że mieli na mnie inne „haki”…

Na drugi dzień po najściu policji chciałam poprosić w pracy o urlop, żeby zająć się odzyskaniem dzieci. Kiedy jednak weszłam do gabinetu dyrektorki, kobieta z opieki już tam siedziała. Na biurku leżało zaświadczenie, że jeszcze na studiach przeszłam załamanie nerwowe i kilka tygodni spędziłam na oddziale psychiatrycznym. Dyrektorka zarzuciła mi kłamstwo i oznajmiła, że ktoś taki jak ja nie może pracować w placówce oświatowej.

Nagle wiele lat nienagannej pracy przestało mieć znaczenie i zamiast urlopu dostałam natychmiastowe zwolnienie. Musiałam znów odwiedzić psychiatrę, żeby jakoś to przetrwać. Bo nikt nie brał pod uwagę, że będąc w ciąży z Zosią ciężko zachorowałam i prawie umarłam na stole operacyjnym. Nie liczyło się, że przeżyłam załamanie, bo w ciągu kilku miesięcy zmarły moja mama i babcia, i to w kilka lat po śmierci brata. Nikogo nie obchodziło, że po tamtym leczeniu świetnie dawałam sobie radę sama, że skończyłam studia i przez kilkanaście lat pracowałam jako przedszkolanka, niemal co roku dostając pochwały. Cały mój świat zawalił się w kilka dni.

Izabela próbowała mnie pocieszać, ale co mogła zrobić. Gdyby chociaż miała dzieci, które bawiłyby się razem z moimi, wtedy mogłaby zaświadczyć, że nie tworzyłam żadnych patologicznych wzorców. Pisałam różne pisma, wnioski, zdobywałam kolejne zaświadczenia, ale ciągle wysuwali jakieś nowe wątpliwości, pojawiały się kolejne skargi, tylko nigdy nie mogłam się dowiedzieć, od kogo i co jest w nich napisane.

Mogłam odwiedzać dzieci tylko raz w tygodniu

Za każdym razem zapłakana Zosia prosiła, żebym zabrała ją do domu, bo boi się nowego opiekuna. Kiedy z nim rozmawiałam, wydawał się całkiem sympatyczny, lecz miałam z nim kontakt raptem przez kilkanaście minut. Gdy już kompletnie nie wiedziałam, co dalej robić i gdzie szukać rozwiązania, światełko w tunelu wskazała mi Iza, która na samym wysłuchaniu mnie nie poprzestała. Kilka dni po naszej pierwszej rozmowie zapukała do moich drzwi.

– W kółko myślałam o twojej sytuacji – zaczęła od progu, bezceremonialnie pakując mi się do środka mieszkania. – Bo to nie może tak być, żeby takiej osobie jak ty zabierać dzieci. Rozmawiałam z prawnikiem, który prowadzi darmowe konsultacje przy ośrodku pomocy społecznej. Powiedział, żebyś do niego przyszła. Postara się wyciągnąć wszystkie dokumenty, masz prawo się z nimi zapoznać. Dodał, że jeśli doszłoby do rozprawy, to też chętnie ci pomoże i potraktuje ulgowo. Ale to już musiałabyś sama z nim ustalić.

Serdecznie ją uściskałam, gdy podała mi kartkę z numerem telefonu prawnika. Po konsultacji z nim sprawy nabrały tempa. Już na pierwszy spotkaniu usłyszałam o kilku możliwościach. Umówił mnie na wizytę do innego psychiatry, który potwierdził, że mam się dobrze. Wystosował skargę na rodzinę zastępczą, napisał wniosek do sądu o ponowne rozpatrzenie sprawy, a do opieki społecznej o udostępnienie pełnej dokumentacji na mój temat, i w ciągu najbliższych dni ją otrzymał. Ja sama nie mogłam tego od nich wydębić. Ucieszyłam się, że wreszcie poznam przyczynę moich kłopotów.

Jednak choć zapoznałam się z treścią donosów, wciąż nie wiedziałam, kto był moim wrogiem. Wszystkie pisma – a była ich cała masa – zostały zaadresowane i wydrukowane na komputerze, bez podpisu. Prawnik na kopiach listów zaznaczył istotne dla sprawy fragmenty, żebym nie musiała męczyć się z czytaniem wszystkich paszkwili.

– Proszę się zastanowić, kto miał dostęp do tych informacji – zasugerował.
– Tylko moja siostra – odparłam odruchowo. – Od dawna z nią nie rozmawiałam, wyjechała za granicę… Może nie jesteśmy teraz blisko, ale nie rozumiem, czemu miałaby mi robić coś takiego. Nie wierzę…

Prawnik tylko wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że nie takie rzeczy widział. W domu znów sięgnęłam po papiery i jeszcze raz przeczytałam zaznaczone fragmenty. I jeszcze raz… Czułam się okropnie, bo nikt poza siostrą nie przychodził mi głowy. Tylko ona aż tyle o mnie wiedziała. 

Opadając ciężko na kanapę, strąciłam jedną z kartek na podłogę. Kiedy się po nią schyliłam, mój wzrok padł na środkowy akapit. Mimowolnie go przeczytałam i… nagle poczułam się tak, jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Fragment tyczył intymnej sytuacji z Marcinem, kiedy mieliśmy czas tylko dla siebie i postanowiliśmy nieco zaszaleć.

O tym nikomu nie mówiłam, a już na pewno nie siostrze

Z całego opisu najbardziej zabolało mnie zdanie, które sugerowało, że do dokumentacji dołączono nagranie. Tknęło mnie, że coś tu nie pasuje… Tylko co? Ach! Olśniło mnie. Prawnik nie zaznaczył tego fragmentu, jakby uznał go za mało ważny albo jakby chciał, żebym go przeoczyła. Sięgnęłam po komórkę, chcąc do niego zadzwonić z pretensjami i żądaniem wyjaśnień, jednak pomyślałam o Izabeli. W końcu to ona mnie z nim skontaktowała. Przez telefon wydawała się równie zaskoczona jak ja.

Przyznała, że słabo zna tego prawnika, że namiar na niego dała jej znajoma znajomej, gdy wypytywała, czy ktoś zna jakiegoś dobrego prawnika od spraw rodzinnych, obeznanego z działaniem opieki społecznej. Zapytałam jeszcze:

– Iza, słuchaj, a co z tym ewentualnym nagraniem mającym dowodzić moich chorych upodobań seksualnych?
– Sprawdź komputer. Ale weź go do jakiegoś niezależnego informatyka.

Słuszna rada, i choć już nie wiedziałam, komu mogę wierzyć, a komu nie, sugestia Izy miała sens. Wzięłam laptopa i pojechałam do serwisu komputerowego, który zwykle mijałam w drodze do pracy.

Gdyby, gdybym… Cała seria szczęśliwych przypadków

Parę dni później informatyk poinformował mnie, że odzyskał stare dane. A dokładniej nie tyle stare, co pieczołowicie usunięte z dysku zdjęcia i filmy z kamery zainstalowanej w komputerze. Przypadek rządzi światem. Gdybym zaniosła sprzęt do innego speca, prawdopodobnie nigdy nie dowiedziałabym się o tych zdjęciach, ale ten facet miał rzadki program do odzyskiwania danych, który używał innych algorytmów i wyciągał nawet już nadpisane informacje. Brzmiało to dla mnie jak czarna magia, ale najważniejsze, że zadziałało.

Odebrałam laptopa i płytę z odzyskanymi danymi, którą miałam obejrzeć bez podłączenia się do netu. Bo okazało się jeszcze, że ktoś się kilka razy włamał na nasz komputer. Kto? Po co?

Wróciłam do pustego domu. Marcin ostatnio po pracy znikał w barze, zamiast mnie wspierać i pomagać. Byłam rozczarowana, ale starałam się zrozumieć, że każdy inaczej przeżywa trudne sytuacje. Włożyłam płytkę do napędu. I doznałam szoku, gdy już na kilku pierwszych fotografiach zobaczyłam kolegów na rybach – mojego Marcina, prawnika i opiekuna z rodziny zastępczej. Tylko Izabeli brakowało. Drżącą ręką klikałam i przeglądałam dalsze zdjęcia. Panowie często się razem pojawiali, i jeszcze żona opiekuna z rodziny zastępczej. Na szczęście Izy nigdzie nie dojrzałam.

Musiałam komuś zaufać, więc zadzwoniłam do niej i powiedziałam, że wpadnę i obejrzymy sobie zdjęcia. No i objawił się kolejny „zbieg okoliczności”, gdy w opiekunce z rodziny zastępczej Izabela rozpoznała ową znajomą znajomej, która dała jej namiar do „pomocnego” prawnika. Oglądałyśmy dalej, aż trafiłam na kobietę z opieki społecznej. Stała w objęciach Marcina. Myślałam, że zemdleję. A Iza spytała, czyj to właściwie komputer. Głównie ja go używałam, więc zapomniałam, że to Marcin przyniósł go do naszego domu. Zdruzgotana odkryciem, że to mój ukochany zdradzał mnie i niszczył, nie reagowałam, kiedy Izabela zbierała kopie dokumentów, przegrywała zawartość płyty na pendrive i pakowała laptop.

– Jedziemy! – zarządziła.

Sprawy działy się jakby obok mnie, jakbym to nie ja wsiadała do jej samochodu, nie ja wysiadałam na parkingu pod komendą policji. Nie mnie witał jakiś inspektor, nie mnie zadawał pytania… Zanim się zorientowałam, znów siedziałam w samochodzie Izy i jechałyśmy między dwoma radiowozami.

Ledwo nadążałam z ogarnianiem rzeczywistości…

Policjanci weszli do domu rodziny zastępczej, wyprowadzili w kajdankach opiekunów, pracownicę społeczną, prawnika i na końcu Marcina.

Wszyscy byli wstawieni. Widać oblewali kolejny dobry interes. Podłe szczury. Jak można żerować na samotnych matkach? A właśnie to robili! Wyszukiwali „słabe” sztuki w stadzie – ja byłam idealną ofiarą ze względu na moją przeszłość – osaczali je, niszczyli im życie i odbierali dzieci, a potem dzielili się pieniędzmi, które przysługiwały rodzinie zastępczej na każde kolejne dziecko.

Oczywiście pisma o wznowienie rozprawy, sporządzone przez prawnika, nigdy do sądu nie dotarły. Wpadli, bo stali się zbyt pewni siebie, zbyt aroganccy. Nie powinni tykać moich dzieci. Powinni uwzględnić, że czasem można się potknąć przez głupi przypadek. Gdyby odpuścili, kiedy wmieszała się Iza… Gdyby nie podsunęli mi usłużnego prawnika… Gdyby kartka nie spadła, gdybym nie przeczytała tamtego akapitu, gdybym poszła do innego serwisu… Miałam szczęście, oni pecha.

Niech ich wsadzą na długie lata. Choć i tak najważniejsze jest to, że odzyskałam dzieci. Co więcej, mój były mąż na wieść o tym, co się stało, poszedł na terapię. Mówi, że lepszy taki skruszony grzesznik jak on niż źli ludzie udający dobrych. A skoro nie można liczyć na tych niby porządnych, on się nami zaopiekuje. Tym razem jak należy. Cóż, okaże się. 

Czytaj także:
Mój syn ma 23 lata i nie rozumie, że ma jeszcze czas na amory
Moja córka ma 3 dzieci. Nie poświęca im uwagi, bo ciągle siedzi w telefonie
Mam 4 synów. I dzięki Bogu, bo z córkami to tylko problemy

Redakcja poleca

REKLAMA