„Żona wysłała mnie do Ameryki żebym zarobił kasę. Za moje pieniądze zbudowała dom dla siebie i swojego nowego faceta”

Moja żona okradła mnie z pieniędzy fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
– Zanim tam pojedziesz, musisz coś wiedzieć. Maria zerwała z nami wszelkie kontakty. Dom, który wybudowała za przysyłane przez ciebie pieniądze, jest na nią. Nie wiem, czy jest tam dla ciebie miejsce, bo podobno mieszka tam jej facet.
/ 07.12.2021 06:24
Moja żona okradła mnie z pieniędzy fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Najlepsze lata swojego życia spędziłem na obcej ziemi, z dala od domu i bliskich. Zrobiłem to, by żonie i córce żyło się lepiej. Ale tylko ja wiem, ile mnie to kosztowało, jak bardzo tęskniłem. Skąd mogłem wiedzieć, że zostałem oszukany.

Mam trzech braci. Wszyscy poszli na studia i wyjechali z naszej mieściny. Tylko ja po skończeniu technikum uznałem, że szkoda czasu na dalszą naukę i od razu poszedłem do pracy.

Wtedy uważałem, że to świetna decyzja

Podczas gdy Marek, Jacek i Antek ledwo wiązali koniec końcem ze swoich studenckich stypendiów, ja zarabiałem niezłe pieniądze. Mieszkając z rodzicami, nie wydawałem za wiele na utrzymanie, byłem więc prawdziwym krezusem.

Marysię poznałem w pracy. Na początku nie zwróciłem na nią uwagi. Była skromna i cicha, nie rzucała się w oczy. Kiedyś spotkaliśmy się na przystanku, czekając po pracy na autobus. Długo nie przyjeżdżał, a na niebie zaczęły kłębić się czarne chmury.

– Oho, zaraz będzie padać – powiedziałem, patrząc w górę z niepokojem.

Ledwie skończyłem zdanie, lunęło jak z cebra. Wszyscy stłoczyli się pod niewielką wiatą. Marysia nie próbowała się tam wcisnąć. Wyjęła z torebki składaną parasolkę i stanęła tuż obok mnie.

– Zapraszam pod mój deszczochron – powiedziała ciepłym głosem i uśmiechnęła się uroczo.

Dopiero wtedy dostrzegłem, jaka jest ładna… Okazało się, że mieszkamy na tym samym osiedlu. Coraz częściej spotykaliśmy się w drodze do pracy lub z pracy. Zawsze dobrze nam się rozmawiało, więc zaczęliśmy się spotykać również w czasie wolnym.

Niezobowiązujące, przyjacielskie spacery szybko zmieniły się w randki. Po pół roku wzięliśmy ślub. Zamieszkaliśmy z moimi rodzicami.

– Po co macie czegoś szukać, kiedy w domu jest tyle miejsca – przekonywała nas mama.

Faktycznie, na stu pięćdziesięciu metrach zmieszczą się dwie rodziny. Kiedy urodziła się Milenka, rodzice bardzo nam pomagali, więc Marysia dość szybko wróciła do pracy. Ja w tym czasie awansowałem na stanowisko kierownicze. Według mnie wiodło nam się całkiem nieźle, ale moja żona miała inne zdanie.

Dla niej to była wegetacja

– Nie mamy swojego kąta, żadnej prywatności, bo cały czas są z nami twoi rodzice – narzekała.

– Mam książeczkę mieszkaniową, ale wiesz, ile trzeba czekać na mieszkanie – tłumaczyłem.

– Powinieneś wyjechać do Ameryki i tam zarobić na mieszkanie, a jak dobrze pójdzie to nawet na dom – roztaczała przede mną wizję świetlanej przyszłości.

– Ale jak ja tam pojadę? Nie mam zaproszenia, nikogo tam nie znam, po angielsku potrafię powiedzieć „dzień dobry” – dukałem trochę przerażony perspektywą pracy na czarno w obcym kraju.

– Nic się nie martw. Mój kuzyn przyśle ci zaproszenie – moja przedsiębiorcza żona wszystko już zaplanowała. – Załatwi ci też pracę. To, co zarobisz, pozwoli nam wreszcie na przyzwoite życie.

Wydawało mi się, że mamy przyzwoite życie, ale nic nie powiedziałem, bo wiem, jak Marysia by zareagowała. Ona miała duże ambicje i uważała, że powinienem je zaspokoić. Może miała rację. W Polsce miałem małe szanse na szybkie dorobienie się.

Była połowa lat osiemdziesiątych

Średnia pensja w przeliczeniu wynosiła około 20 dolarów (moja trochę więcej, ale to nie zmienia faktu, że w Stanach moją miesięczną pensję mogłem zarobić w ciągu jednego dnia). Tak więc klamka zapadła.

Trzy miesiące później wylądowałem w polskiej dzielnicy w Chicago. Na początku zamieszkałem u kuzyna Marysi, ale Waldek od razu zapowiedział, że to tylko na tydzień. Potem muszę sobie coś znaleźć. Dwa dni po przyjeździe zacząłem pracować w stolarni. Kurz, pył i niemiłosierne gorąco były trudne do zniesienia. Poznałem tam wielu różnych ludzi.

Jimmy'ego, który w czasie przerwy na lunch popalał trawkę, od razu polubiłem, bo jakoś szło się z nim dogadać. Poczęstowałem go kiedyś przywiezionym z Polski ekstramocnym bez filtra. Oczy wyszły mu na wierzch i za nic nie chciał uwierzyć, że taki towar w Polsce można kupić legalnie.

Jasiek przyjechał do Ameryki spod Suwałk. Mimo że mieszkał tu już pół roku, wydawał się kompletnie zagubiony. Ale to właśnie dzięki niemu znalazłem lokum. Polskie małżeństwo prowadziło coś w rodzaju prywatnego pensjonatu. Nie była to działalność legalna, więc w razie czego wszyscy musieliśmy mówić, że jesteśmy kuzynami.

Spora rodzinka, bo mieszkało nas tam dziewięciu

Mieliśmy wyznaczone dyżury na sprzątanie i pomoc w kuchni. W zamian codziennie po pracy mieliśmy tani ciepły posiłek. Zarabiałem trzy i pół dolara na godzinę. Starałem się wydawać jak najmniej. Większość pieniędzy wysyłałem do Polski. Strasznie tęskniłem za rodziną i krajem. Wiele razy miałem ochotę wszystko rzucić i pierwszym samolotem wrócić do domu.

Jednak Marysia przekonywała mnie, żebym jeszcze trochę wytrzymał, bo wkrótce staniemy na nogi. Z przysyłanych przez mnie pieniędzy zaczęła budować dom.

„To naprawdę dzielna kobieta” – myślałem, żałując, że nie mogę jej pomóc.

Jedyne, co mogłem zrobić, to coraz więcej zarabiać. Trochę nauczyłem się języka, dzięki czemu znalazłem lepiej płatną pracę.

Kiedy minęło pięć lat, podjąłem decyzję o powrocie

Marysia w każdym liście pisała, że tęskni, ale musimy jeszcze trochę wytrzymać. Kiedy napisałem, że za dwa miesiące chcę wracać, przysłała zdjęcia domu i wyliczyła, co jeszcze trzeba zrobić, żeby był gotowy do zamieszkania. Policzyłem, że powinienem popracować przynajmniej jeszcze rok. Byłem optymistą.

Potrzeby były coraz większe. Tak minęły kolejne dwa lata. Płakałem, oglądając zdjęcia Milenki z komunii.

„Przecież ona mnie nawet nie pozna, jestem dla niej zupełnie obcym człowiekiem, którego tylko widziała na zdjęciach. Kiedy wyjeżdżałem, była zbyt mała, żeby mnie dobrze pamiętać”.

Siedziałem na ławce przed domem i wpatrywałem się w przysłane zdjęcia. Łzy płynęły mi po policzkach.

– Wszystko okej? – zapytała pani Bożena, właścicielka „naszego” domu.

Przysiadła się, a ja nawet nie wiem, kiedy zacząłem się zwierzać. Opowiadałem o tęsknocie, o mojej samotności. Powoli wyłonił się z tego obraz smutnego faceta, który w pogoni za dolarami traci to, co najbardziej kocha.

– Ja myślę, że ty nie powinieneś tu dłużej być – powiedziała z lekkim amerykańskim akcentem. – Ameryka nie jest dla ciebie. Wracaj, póki jeszcze masz do czego.

Nie napisałem do Marysi o swojej decyzji

Postanowiłem zrobić jej niespodziankę. Kupiłem bilet na samolot i z niecierpliwością czekałem na dzień, w którym zamknę za sobą drzwi z napisem Ameryka i wrócę do swoich. Na lotnisku w Warszawie czekał na mnie Antek, mój najstarszy brat.

Zamieszkał w stolicy zaraz po studiach i zrobił naukową karierę. Przyjechał po mnie swoim nowym samochodem i zaproponował odwiezienie do domu. Rozsiadłem się wygodnie na skórzanych fotelach i pomyślałem, że też taki mógłbym kupić, gdyby nie budowa domu.

Pocieszałem się, że i na to przyjdzie czas.

„Wrócę do pracy w swoim zakładzie i jako kierownik też nieźle zarobię. Dom już mamy, więc można będzie zaoszczędzić na samochód”.

Pochłonięty swoimi myślami nawet nie zwróciłem uwagi na to, że mój brat wcale nie jest skory do rozmowy. Kiedy wjechaliśmy już do naszego miasteczka, wyciągnąłem z kieszeni kartkę z adresem naszego nowego domu.

– Najpierw pojedziemy do rodziców – zarządził Antek tonem nieznoszącym sprzeciwu.

W pierwszej chwili nie bardzo mi się ten pomysł spodobał, ale po chwili pomyślałem, że może to i lepiej.

„Ogarnę się przed spotkaniem z Marysią i Milenką. Minęło tyle lat, trochę się sfilcowałem. Nie zaszkodzi poprawić swój wygląd”.

Mama tuliła mnie ze łzami w oczach. Ojciec przywitał się po męsku i jakoś tak dziwnie powiedział:

– No, witaj, jesteś tu u siebie.

Po obiedzie postanowiłem wreszcie pojechać do swojego domu, przywitać się z żoną i córką.

– Poczekaj – zaczął ojciec. – Zanim tam pojedziesz, musisz coś wiedzieć. Maria zerwała z nami wszelkie kontakty. Dom, który wybudowała za przysyłane przez ciebie pieniądze, jest na nią. Nie wiem, czy jest tam dla ciebie miejsce, bo podobno mieszka tam jej facet.

Oniemiałem.

– Antek, wieź mnie do mojego domu – powiedziałem po chwili stanowczo i ruszyłem, nawet nie oglądając się, czy idzie za mną, czy nie.

Kiedy zatrzymaliśmy się przed znanym mi ze zdjęć domem, serce waliło mi jak młotem.

„Zaraz się przekonam, że to wszystko nieporozumienie. Marysia i Milenka na pewno ucieszą się z mojego powrotu i wszystko wróci do normy”.

Drzwi otworzyła Milenka

Sympatyczna blondyneczka – taka, jaką znałem ze zdjęć. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Zapytałem o Marysię.

– Mamusiu, jakiś pan do ciebie – krzyknęła w głąb domu.

– Już idę – usłyszałem głos mojej żony.

Kiedy stanęliśmy naprzeciwko siebie, Marysia zamarła.

– Co ty tutaj robisz? – wykrztusiła z wysiłkiem po chwili.

– Przyjechałem do domu, do was… – zacząłem. – Milenko, chodź kochanie, tyle lat cię nie widziałem. Nie poznajesz mnie? – byłem zszokowany jej obcym spojrzeniem. – Przecież przysyłałem zdjęcia…

– Musimy porozmawiać – powiedziała twardo moja żona. – Milena, idź do siebie.

Ta rozmowa rozbiła mnie zupełnie. Wszystko, o czym dowiedziałem się od rodziców, okazało się prawdą. Nawet nie chciałem słuchać tłumaczeń Marysi. Zapytałem tylko, dlaczego Milenka mnie nie poznaje.

– Uznałam, że tak będzie lepiej, więc nie pokazywałam jej twoich zdjęć – wyjaśniła.

„Lepiej dla kogo? I od jak dawna ona to wszystko planowała? Od roku mieszkała z jakimś fagasem, a do mnie słała czułe listy, żeby wyciągnąć kolejne pieniądze”.

– Czy już wysyłając mnie do tej Ameryki, planowałaś takie zakończenie? – zapytałem wściekły.

Nie odpowiedziała.

– Myślę, że lepiej będzie, jak do czasu rozwodu zamieszkasz u swoich  rodziców – powiedziała tylko.

Papiery rozwodowe przyszły bardzo szybko

Oczywiście na adres rodziców. Do „mojego” domu nie miałem wstępu. Rozwód został orzeczony z mojej winy. Żona udowodniła przed sądem, że to ja ją opuściłem, wyjeżdżając za granicę. Przy podziale majątku przedstawiła komplet wystawionych na siebie faktur za materiały budowlane i roboty przy budowie domu.

Kiedy próbowałem wyjaśnić, że to wszystko za zarobione przeze mnie pieniądze, sędzia kazała przedstawić dowody na przesyłanie pieniędzy z USA. Nie miałem żadnych. Większość gotówki wysyłałem w listach.

Kilka razy większe kwoty przekazywałem przez ludzi, którzy jechali do Polski, najczęściej przez kuzyna Marysi Waldka, który jednak nie zgodził się zeznawać na moją korzyść. Zamieszkałem z rodzicami. Bracia uznali, że za opiekę nad nimi należy mi się nasz rodzinny dom. Dotrzymali słowa i po śmierci rodziców zrzekli się praw do domu na moją rzecz.

Moje życie zawodowe też nie ułożyło się tak, jak sobie wymarzyłem. Nie udało się wrócić do dawnej firmy, nie tylko na kierownicze, ale na żadne inne stanowisko. Próbowałem rozkręcić jakiś biznes, jednak bez powodzenia. Dorywczo pracowałem na budowach.

Niestety, rzadko zatrudniano pracowników legalnie. Pewnego dnia, kiedy podczas kolejnej wizyty inspektorów pracy, znowu musieliśmy uciekać z budowy, postanowiłem z tym skończyć. Mam już swoje lata i nie będę kryć się, jakbym był przestępcą. Znalezienie stałej pracy nie było łatwe. Na początku miałem pewne wymagania. Z czasem szukałem już czegokolwiek. I tak w końcu zostałem stróżem na dużym nowym osiedlu.

Oni to nazywają pracownik ochrony, ale ja swoje wiem, że jak siedzi się w budce i otwiera bramę, to się jest zwykłym cieciem. Jedyna pozytywna rzecz to kontakty z Milenką. Jakoś po latach udało się nam dogadać.

Kiedy dorosła, właściwie oceniła to, co się stało. Cieszę się, choć wiem, że trudno jest nadrobić stracony czas. Nie miałem z nią kontaktu, gdy dorastała, ale przynajmniej teraz mogę być blisko z wnukami. I w tym całym życiowym pechu, to jest moje jedyne prawdziwe szczęście.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA