Otworzyłem okno w przedziale, pociąg wjeżdżał już na dworzec. Wreszcie w domu, po trzymiesięcznym pobycie za granicą, wracałem. Za chwilę znajdę się w ramionach Izy. Żona na pewno czeka już na mnie pośród tłumu na peronie. Wychyliłem się przez okno i szybko dostrzegłem jej drobną sylwetkę w czerwonej kurtce, jasne włosy, rozsypane na futrzanym kołnierzu. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu.
I nagle niepokój wtargnął w moje myśli
Czy ona aby na pewno... Czy tak jak zapewniała mnie w codziennych telefonach… Czy dotrzymała obietnicy? Przecież, jak powiedział mi jej terapeuta, nigdy do końca nie mogłem być pewien jej słów.
Sam właściwie nie wiedziałem, jak do tego doszło, że moja żona uzależniła się od alkoholu. Nie uważałem za nic złego, że wieczorem popijała sobie kieliszek wina, oglądając film w telewizji, lub po pracy wpadała z kumpelkami na drinka do pubu. Ale gdy upiła się raz i drugi niemal do nieprzytomności na jakiejś imprezie, zrozumiałem, że to nie żarty.
Ja prawie nie piłem, wychowałem się w rodzinie, w której alkohol stawiany był raz od wielkiego dzwonu. Wiedziałem jednak, że dziadek i ojciec Izy byli alkoholikami, a jej bliscy i ona sama przeszli w domu piekło. Pociąg do alkoholu moja żona miała więc zakodowany w genach. Poszliśmy do przychodni i tam doznałem prawdziwego szoku, gdy psycholog powiedział nam, że Iza już jest alkoholiczką i nie ma znaczenia, czy wypija codziennie jedno piwo, kieliszek wina, czy pół litra wódki.
Zgłosiliśmy się więc oboje na terapię, bo ze wszystkich sił chciałem wesprzeć żonę. I jakoś nam się udało. Iza od roku nie sięgnęła po alkohol, a ja czułem się w miarę uspokojony. A potem okazało się, że w firmie dostałem trzymiesięczne stypendium za granicą i nie mogłem z niego nie skorzystać. Więc żona miała zostać w domu sama. Obawiałem się tego bardzo, choć przecież zapewniała mnie solennie, że nie wróci do swojego nałogu, więc żebym nie zaprzepaszczał swojej szansy przez nią.
– Naprawdę, Marek, możesz jechać spokojnie – mówiła, żegnając mnie na dworcu. – Dałam ci słowo i dotrzymam go. Na terapii wiele zrozumiałam i nie chcę marnować życia.
Wierzyłem jej, ale teraz, po powrocie, gdy na peronie tuliłem ją w objęciach, ten cień niepokoju pojawiał się uporczywie gdzieś na dnie serca. Chociaż Iza wyglądała świetnie, jakby wypiękniała podczas mojej nieobecności. Gdyby piła, na pewno dostrzegłbym tego ślady na jej twarzy, pomimo delikatnego makijażu...
Wracaliśmy do domu samochodem, ona prowadziła, a ja nie mogłem się powstrzymać, żeby co rusz nie zerkać na nią. Najwyraźniej zauważyła te spojrzenia, bo roześmiała się.
– Co mi się tak przyglądasz? – spytała. – Patrzysz, czy nie mam podkrążonych i napuchniętych oczu? – No coś ty! – odparłem szybko i pochyliłem się, chcąc ją pocałować.
Nagle poczułem dziwny zapach. Coś jakby... wino?
I w tym momencie poczułem dziwny zapach. Nie umiałem go za bardzo opisać ani też zlokalizować, skąd pochodził. To nie były perfumy Izy, tylko jakby… No właśnie, jakby zapach octu, taki kwaśny, tylko lżejszy…
To był jak nic zapach wina! I natychmiast przyszła mi do głowy myśl, że ona ma tu gdzieś w samochodzie schowaną, napoczętą butelkę jakiegoś alkoholu, winiaku, czy czegoś podobnego. Czyli jednak piła, mimo że przyrzekła mi abstynencję! No tak, zabrakło mnie na kilka miesięcy, czuła się bezkarnie, nie miał kto jej kontrolować, no i proszę…
Udałem jednak na razie, że niczego się nie domyślam. Postanowiłem natomiast później, w nocy, gdy Iza już zaśnie, zejść do garażu i dokładnie sprawdzić wszystkie schowki w samochodzie. Jak coś znajdę, to przynajmniej będę miał dowód. I nie wymiga się żadnym krętactwem.
Wieczór upłynął nam bardzo miło, w końcu te trzy miesiące rozłąki to dla kochających się ludzi niełatwa próba. Stęskniliśmy się za sobą niesamowicie.
Uwielbiałem moją żonę i teraz w każdej minucie starałem się jej to okazać, nadrobić czas, kiedy mnie nie było. Ale gdzieś w głębi mojej duszy czaiło się podejrzenie. Ten kwaśny zapach alkoholu w naszym samochodzie... Skąd się wziął? Podobne myśli sprawiły, że moje miłosne zmagania nie całkiem były takie, jakie być powinny. Miałem tylko nadzieję, że Iza niczego nie zauważyła. Najpierw musiałem mieć pewność...
Po północy, gdy wydawało mi się, że już dość mocno śpi, delikatnie wysunąłem się z jej ramion. Zdecydowałem się zejść do garażu. I tak jak wcześniej to sobie postanowiłem, obszukać porządnie samochód. Na wszelki wypadek nie zapalałem światła, wziąłem ze sobą latarkę.
I zacząłem swoje poszukiwania. Najpierw sprawdziłem dokładnie bagażnik, potem boczne kieszenie na drzwiach. I chyba miałem jednak rację, ten kwaśny, alkoholowy zapach, teraz, gdy samochód stał w garażu przez kilka godzin zamknięty i pusty, zrobił się jakby bardziej intensywny. Tylko gdzie ta butelka mogła być schowana? Przecież to nie szpilka, żeby ją ukryć byle gdzie...
Ponoć to całkiem normalne u współuzależnionych
Podniosłem pokrowce na fotelach i nic. Został mi jeszcze do obszukania jeden schowek, ten najbliżej kierownicy. Otworzyłem go i aż się cofnąłem. W nozdrza uderzył mnie sfermentowany, kwaśny zapach, a w świetle latarki zobaczyłem do połowy zjedzone, duże, zielone jabłko. Iza musiała je tu włożyć kilka dni temu, bo obgryzione brzegi zbrązowiały, a owoc zaczął pachnieć jak butelka pospolitego sikacza…
Wyciągnąłem jabłko ze schowka i w tym momencie w garażu zapaliła się lampa. Żona stała w drzwiach i patrzyła na mnie, kręcąc głową.
– Wiedziałam, że coś jest nie tak – powiedziała, podchodząc do wozu. – Te twoje spojrzenia, jak tylko weszliśmy do domu... Ale żebyś posunął się do tego, żeby mi samochód przeszukiwać! – zaśmiała się gorzko.
– Czułem ten zapach – wyciągnąłem do niej rękę z resztkami jabłka.
– Śmierdziało jak z gorzelni i po prostu myślałem, że… – urwałem, bojąc się dokończyć. – No, sama wiesz...
– Że chowam tu całą zgrzewkę butelek i tak sobie z nich popijam w wolnych chwilach – westchnęła. – A ja myślałam, że mi ufasz, Marek.
Zrobiłem skruszoną minę.
– Pewnie, że ufam – szepnąłem. – Ale pamiętasz, jak terapeuta mówił, że człowiek uzależniony to wszędzie jest w stanie schować alkohol, żeby nikt z rodziny nie znalazł – uśmiechnąłem się do żony przepraszająco. – A teraz to cholerne jabłko…
Tylko zrobiłem przykrość mojej ukochanej
– Coś mi przeszkodziło, jak jadłam, więc schowałam je tutaj. Chciałam dokończyć później – powiedziała Iza. – A potem zwyczajnie o nim zapomniałam. Wiesz, te wszystkie przygotowania na twój powrót...Sprzątałam dom, piekłam, gotowałam, żebyś… – pociągnęła nosem. – A ty mnie tak przywitałeś – wskazała to nieszczęsne jabłko, które wciąż trzymałem w dłoni.
Wrzuciłem je szybko do kosza, objąłem żonę, przytuliłem, zcałowałem łzy z jej policzków. Ależ durnia z siebie zrobiłem! Chyba mi naprawdę na mózg padło, żeby po nocy, przy świetle latarki obszukiwać samochód, bo mi śmierdziało winem!
Tylko zrobiłem przykrość mojej ukochanej. Kiedy opowiedziałem potem o tym wypadku terapeucie, wcale się ze mnie nie śmiał. Wytłumaczył mi, że takie zachowania są całkiem normalne u osób współuzależnionych. Na szczęście moja żona jest na dobrej drodze do trzeźwości i jak na razie, nie mam powodów do zmartwień. A na przyszłość, zanim zacznę obszukiwać jej samochód, torebkę, czy cokolwiek innego, najlepiej po prostu z Izą porozmawiać i zapytać…
Czytaj także:
„Żona jest dyrektorką banku i zarabia niezłą kasę, a ja siedzę w domu na bezrobociu. Czuję się jak kompletny nieudacznik”
„Tylko ja opiekowałam się babcią w chorobie, więc to mnie przepisała mieszkanie. Teraz rodzina traktuje mnie jak złodziejkę”
„Adoptowany syn chodził smutny, ginęły mu różne rzeczy. Bałam się, że prześladują go w szkole, ale on skrywał pewną tajemnicę”