Od pięciu lat praktycznie sam wychowuję córkę. Nie wydarzyła się żadna tragedia, po prostu moja żona dostała propozycję pracy w Brukseli. Chciała z niej skorzystać i powinna – żeby była spełniona i rodzinnie, i zawodowo – ale wahała się ze względu na naszą córkę. Że to się na niej odbije, na ich wzajemnych relacjach, no i że nie damy sobie sami rady, we dwójkę. Po konsultacjach z Gosieńką – rezolutną i samodzielną wówczas czterolatką, która po wakacjach miała iść już do starszaków – małżonka uznała, że jednak sobie poradzimy.
Zostaliśmy więc sami
Każdy długi weekend, święta czy wakacje spędza w kraju, z nami. I wtedy nadrabiają z Gosią, ganiają na zakupy, do kina i gdzie tam chodzą matki z córkami. Małżonka zarabia tyle, że właściwie ja mógłbym zostać na pełen etat „kogutem domowym”, ale człowiek powinien mieć swoje własne pieniądze. Przeszedłem jednak na pracę w trybie zdalnym, która daje mi więcej swobody i pozwala więcej czasu spędzać z dzieckiem. Bardzo się z Gosią zakumplowaliśmy, jeśli tak można określić relacje między ojcem a córką. Nie starałem się jakoś specjalnie genderyzować jej zainteresowań – w kierunku różu i księżniczek – a ponieważ sam miałem przyrodniczo-militarne ciągoty, to niechcący wyrosła mi u boku chłopczyca…
W te wakacje żona musiała już w połowie lipca wrócić do pracy. Co mogą robić ojciec z córką przez pozostałe sześć tygodni wolnego? Cóż, my najpierw pojechaliśmy na Grunwald, bo bardzo chciałem zobaczyć rekonstrukcję, a potem ruszyliśmy dalej, na Warmię. Niezależni od nikogo, z namiotem, wędkami i sprzętem kempingowym, rewelacyjnie spędzaliśmy czas. I nie mówię „my”, mając na myśli „ja”. Gosia też świetnie się bawiła, chociaż do nadziewania robaków na haczyk musiała się przekonać, ale za to ryby skrobała zawodowo. Kiedy wróciliśmy do domu, natychmiast poleciała do koleżanek, dowiedzieć się, jak idą przygotowania do roku szkolnego i co trzeba kupić. Kolędowała po osiedlu przez cały dzień, od jednej przyjaciółki do drugiej.
Wróciła wielce zadowolona
– Wszystko ustalone – oznajmiła i dodała tonem kaprala musztry: – Jutro idziemy na zakupy!
– Jakbym słyszał twoją mamę! – zaśmiałem się.
– Nie, ja na zakupach jestem zdecydowanie bardziej konkretna niż mama – odpowiedziała całkiem serio Gosia.
– No to kamień z serca… Bo wiesz, jak ja lubię te godziny stania w przebieralniach i oglądania kilkunastu takich samych sukienek, które…
– Tato, pobudka! – zawołała. – Żadnych sukienek! Idę do czwartej klasy i musimy kupić rzeczy do szkoły. Piórnik, zeszyty, plecak… No i może jakieś spodnie, ale z ubrań to raczej nic więcej.
W centrum handlowym nie było wielkiego ruchu, bo środek tygodnia i do rozpoczęcia pierwszego września kilka dni zostało, więc ci zapobiegliwi już dawno wszystko mieli, a ci kupujący na ostatnią chwilę mieli jeszcze czas. Bałem się, że w dziale papierniczym też będą pustki, ale albo trafiliśmy na nową dostawę, albo na nadprodukcję zeszytów i kredek, bo półki uginały się od wszelkiego dobra.
– Zobacz, Gosiaczku… – pociągnąłem córcię do jednego z szerokich blatów, na którym leżało kilkadziesiąt wzorów zeszytów. – Co powiesz na to? Może pieski albo kotki? Albo te Atomówki z kreskówek, które kiedyś tak lubiłaś?
– Kiedyś, tato… – westchnęła. – Teraz wolę coś w tym stylu – wskazała na leżące skromnie z boczku zeszyty.
Poszedłem wzrokiem za jej palcem.
– Na pewno chcesz taki? – wolałem się upewnić.
Zeszyt był w kolorach, no cóż, maskujących. Czyli w burą panterkę.
– Tak. Dwa w linie, cztery w kratkę, dwa gładkie – wyrecytowała z pamięci.
– A może jednak te? – sięgnąłem do leżących obok, bardziej kolorowych i z twardą okładką. – Zobacz, mają mocne okładki, dłużej wytrzymają w tornistrze, jak nim rzucisz czy coś.
– Nie zamierzam nimi rzucać, tylko w nich pisać. Poza tym – spojrzała na mnie z niejakim wyrzutem – będę musiała je nosić. Codziennie. Twarde okładki odpadają, są za ciężkie. Kręgosłup mi się wykrzywi.
Trudno było się nie zgodzić, ale próbowałem znaleźć jakieś bardziej urozmaicone kolorystycznie rozwiązanie.
– A może taki albo taki? I ten, i tamten, o, w róże?
– Nie. Wszystkie takie same.
– Córuś, ale jak ty je potem rozpoznasz, który jest do czego?
– No nie wiem… Może po tym, że będą podpisane? Matma, polski i tak dalej, jeszcze imię, nazwisko i klasa. Zobacz, tatusiu, tu jest nawet takie specjalne okienko… – tłumaczyła jak krowie na rowie.
Poddałem się
Pobrałem stosowną liczbę zeszytów według jej specyfikacji.
– Jeszcze dwa bloki do kompletu – Gosia podała mi blok rysunkowy i techniczny.
Też w panterkę. Nie protestowałem, bo uznałem, że to nie ma sensu. Chwilę później mijaliśmy stoisko z artykułami piśmiennymi. Wzorów piórników nie byłem w stanie zliczyć.
– Patrz! Z „Krainy Lodu” jest kilka różnych, do wyboru, do koloru!
– Tato, popatrz na mnie! – prychnęła. – Czy ja mam siedem lat? Nie, prawie dziesięć. Żadnych postaci z kreskówek, wyrosłam z tego – zakończyła dyskusję.
Kurczę, a ja nawet nie zauważyłem? Że ona wyrosła z kreskówek? Przecież nie dalej jak dwa dni temu oglądaliśmy razem film o tym psie, który grał w filmach… A zaraz potem o mieście zwierząt, gdzie scena z leniwcami w urzędzie ubawiła mnie do łez… Więc co, w dwa dni wyrosła?
– Chcę ten – wzięła z półki obok zwykły piórnik z materiału.
Podłużny, zapinany na zamek. I oczywiście ze wzorem w panterkę.
– Będzie mi pasował nie tylko do zeszytów – dodała tajemniczo.
Hm, chyba się zaniepokoiłem. Pod pretekstem, że nie zdążyłem przed wyjściem wypić kawy, zaciągnąłem ją do cukierni. Wziąłem kawę (trzecią tego ranka, ale przeżyję), do tego czekolada na gorąco dla niej i po ciachu z bitą śmietaną. W połowie ciacha zapytałem ostrożnie:
– Gosiu, czy ty trochę nie przesadzasz z tymi wzorami militarnymi? Zeszyty, bloki, piórnik… Gdyby mieli tornister w panterkę, też byś pewnie taki chciała.
– Żadnych tornistrów. Chcę porządny plecak. Wielofunkcyjny. I nie musi być w panterkę – zgodziła się łaskawie.
– Ale czemu tak? A nie jak inne dziewczynki? – dopytywałem. – Jednorożce, kreskówki, zwierzątka, zwłaszcza szczeniaczki… Szczeniaczki są urocze, chyba sama przyznasz?
Przez chwilę myślała intensywnie.
– Tato – spojrzała na mnie dorosłym wzrokiem. – Niedawno oglądałam program o tym, jak ważne jest, by młodzi ludzie nie bali się być sobą. Żeby nie szli jak owce czy jakoś tak, tylko żeby… no żeby to, co na zewnątrz, pasowało do tego, co mają w środku. A nie do tego, co ma koleżanka. Rozumiesz?
– Rozumiem – pokiwałem głową.
– Powinno się żyć w zgodzie ze sobą. Wyrażać siebie, swój charakter, a nie iść w owczym pędzie za stadem.
Uśmiechnęła się z dumą, że jej staruszek ogrania temat i nadąża.
– A mnie się bardzo podobały nasze wakacje, spanie pod namiotem, łowienie ryb, rozpalanie ogniska, pieczenie kiełbasek. Czuję, że to mi pasuje, więc chcę to pokazać. A pomysł jest od ciebie. Sam mi dałeś na początku wakacji scyzoryk w panterkę!
Już chciałem się bronić, że owszem, ale to malutki scyzoryk, tylko z jednym ostrzem, za to z pilniczkiem do paznokci, więc taki bardziej dziewczyński, ale w porę ugryzłem się w język. A nuż uraziłbym ją określeniem „dziewczyński”? Poza tym kto ma teraz odwagę dzielić rzeczy czy czynności na męskie i damskie? Już nie te czasy, że jak chłopiec, to samochody i rowery, a jak dziewczynka, to lalki i skakanki. Drążyłem, bo czułem się trochę winny, ale czy można tu mówić o czyjejkolwiek winie? Skoro Gosiaczek z własnej, nieprzymuszonej woli interesuje się tym, co niegdyś uchodziło za „męskie”, jej sprawa i nikomu nic do tego.
Ja to właściwie byłem zadowolony
Będziemy mieć więcej wspólnych tematów, choćby na temat następnych wspólnych wyjazdów w teren.
– Biedne piórniki z jednorożcami… – westchnąłem. – Na zmarnowanie pójdą…
Córcia parsknęła z niejaką wyższością. W tym akurat była bardzo dziewczyńska, jak swoja matka.
– Już ty się, tato, o jednorożce nie martw. Na przykład Magda je uwielbia, ma je nawet na majtkach. A z kolei Karolina ma fioła na punkcie kotków. Łóżko pełne pluszaków. Kotki na pościeli, zeszytach, piórniku, na…
– Majtkach – wszedłem jej w słowo.
– Pewnie też, ale nie widziałam. Widziałam za to na szczoteczce do zębów, skarpetkach i piżamie. Makabra – skrzywiła się.
Po odpoczynku ruszyliśmy na zakupów część drugą i już się niczemu nie dziwiłem. Mało tego, sam zaciągnąłem Gosię do sklepu ze sprzętem turystycznym i trekkingowym, gdzie znalazłem plecak, który mógł także spełniać funkcje tornistra szkolnego. A ponieważ plecak ów był w trzech rozmiarach, dla Gosi wziąłem mały, a dla siebie – średni. Na wypady pod namiot albo w góry będzie w sam raz. Zakładałem, że nasza wspólna przygoda „panterkowa” nie skończy się na jednych wakacjach, więc nie zaszkodzi zaopatrzyć się w odpowiedni sprzęt. W tym sklepie kupiliśmy też po parze bojówek, dla niej i dla mnie, T-shirty oraz skarpetki. W panterkę.
Gosia była zachwycona, a ja nie żałowałem ani złotówki na te rzeczy, wiedząc, że będą jej służyć nie tylko do szkoły.
Kiedy wracaliśmy do domu, zadzwoniła Magda
– I jak tam? Wszystko do szkoły kupione?
– Tak jest! – odpowiedzieliśmy zgodnym chórem, a zestaw głośnomówiący w aucie przekazał te słowa do władzy zwierzchniej. – Wszystko mam, do kompletu i we wzorek – pochwaliła się córcia. – W panterkę, to taka…
– Kochanie, wiem, co to jest panterka, nie musisz mnie doszkalać. To tutaj bardzo popularny w pewnych kręgach design.
– Co?
– No, styl.
– A jakie to kręgi? – zainteresowałem się.
Wtedy Magda zaczęła opowiadać o ruchach proekologicznych, których członkowie protestują przeciwko emisji gazów cieplarnianych i degradacji naszej planety, o problemie z plastikiem i tworzywami sztucznymi, na przykład w ubraniach produkowanych na masową skalę, o walce o ochronę zwierząt, w tym także zwierząt hodowlanych, a także o staraniach, żeby parki narodowe były miejscami szczególnymi w każdym kraju. Słuchaliśmy tego z Gosią z otwartymi ustami. Do nas moda proekologiczna może też docierała, ale powoli i opornie. Wiele osób, zwłaszcza ze starszego i tego bardziej konserwatywnego pokolenia, traktowało to jak modę właśnie, jakąś fanaberię, wymysły zbuntowanej młodzieży. A z tego, co mówiła Magdalena, w krajach Europy Zachodniej coraz więcej ludzie nabierało świadomości ekologicznej, na niespotykanym u nas poziomie.
Bo u nas nawet z segregacją śmieci zawsze był jakiś problem. I nadal kupowało się tonami, bo lepiej dużo, a tanio. Po rozmowie z mamą Gosia wyglądała na zmartwioną.
– Co cię gryzie, córcia?
– Spodnie. Te nowe.
– Niewygodne są? Za ciasne? Możemy wymienić…
– Nie o to chodzi. Martwię się, czy są ekologiczne.
– To porządna firma, a więc pewnie starali się jak najmniej zaszkodzić…
– Ale trochę zaszkodzili… A inni? Czy to wszystko, co kupiliśmy, jest ekologiczne, czy nie ma sztucznych dodatków, czy nie niszczy… Ziemi.
Pogłaskałem ją po głowie.
– Oj, córcia, córcia. Ty mój mały komandosie w panterkę. Masz już prawie dziesięć lat, ale to nadal tylko dziesięć lat, nie na twoich barkach powinna spoczywać troska o los tego świata. Nie jesteś superbohaterką, jak te twoje Atomówki, które kiedyś lubiłaś…
Spojrzała na mnie smutnymi oczami.
– A na czyich? Przecież będę musiała na nim żyć.
Szach i mat. Nie wiedziałem, co powiedzieć, jak ją pocieszyć. Co zaproponować. Muszę pomyśleć. Muszę się doszkolić z bycia ekologicznym. Dla mojej córki, dla jej pokolenia, dla ich przyszłości, by mieli gdzie dorastać. Dla mnie też się zacznie szkolny wrzesień, który jednak nigdy się nie skończy…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”