Paweł był moim kolegą z podwórka. Jednym z tych, którzy wcześnie znaleźli sobie dziewczynę. Poznał Ankę na początku liceum, a po szkole się z nią ożenił. Jego ojciec prowadził dwa sklepy spożywcze, więc mieli z czego żyć.
Bardzo szybko założyli rodzinę
Większość moich kolegów długo szukała szczęścia. Chodziliśmy na imprezy, dyskoteki, jeździliśmy na wycieczki, bywaliśmy na koncertach. Świetnie się bawiliśmy w poszukiwaniu tej jedynej. Owszem, spotykały nas rozczarowania, upokorzenia, rozterki, ale w sumie dobrze wspominam tamten okres. Szliśmy trudną drogą dojrzewania, co jednak pozwoliło nam się wyszumieć. Zasmakować młodości.
Gdy jednak spotykały nas kolejne zawody miłosne, zazdrościliśmy Pawłowi, że on już ma dziewczynę. Że nie musi się już trudzić. Ale gdy dorośliśmy i każdy nas się ustatkował, role się odwróciły. To on zaczął zazdrościć nam, bo czuł, że coś go w życiu ominęło.
– Kurczę, ale tu lasek! – Paweł kręcił głową na lewo i prawo.
Rozglądał się po klubie, w którym spotkaliśmy się na piwie. On, ja i jeszcze trzech naszych kumpli z dzieciństwa. Raz na miesiąc, dwa urządzaliśmy takie spotkania, żeby o sobie nie zapomnieć. Zostawialiśmy w domach dzieci i żony, żeby napić się piwa i pogadać. Jemu jednak coraz częściej zdarzało się wylewać żale.
– O rany, żeby tak znów mieć osiemnaście lat… – stękał.
– Ja tam nie tęsknię – powiedziałem. – Pamiętam, że wcale nie było tak wspaniale. Dziewczyny były płochliwe, a i my nie mieliśmy odwagi, żeby je podrywać. Ile nerwów kosztowało najzwyklejsze zagajenie!? Człowiek pocił się, dwoił, troił, męczył, a potem i tak nic z tego nie wychodziło. Wszyscy zazdrościliśmy tobie, człowieku. Miałeś Ankę… Spokój i stały dostęp do kobiecych wdzięków – żartowałem.
– A ja zazdrościłem wam. A właściwie to teraz zazdroszczę, żeście się wyszaleli. A ja co? Piętnaście lat z jedną babą. Od dzieciaka… – uśmiechał się, dalej błądząc wzrokiem po sali.
– O masz! Wielce poszkodowany! Anka jest taka lufa, że wszyscy ci jej zazdrościli! – żachnął się jeden z kolegów.
Poszedł do baru, żeby kupić sobie piwo. Zagadnął do młodej dziewczyny, która odbierała drinka. Panna uśmiechnęła się i wróciła do swojego stolika.
– Co mu jest? – zapytałem kolegów.
– No jak, co? Nie wyszalał się i tyle. A teraz wydaje mu się, że dużo stracił, że umknęły mu wielkie przygody. Wiesz, jak jest z takimi...
Dostał ostrzeżenie od losu
To była prawda. Pawłem targały tęsknoty za erotycznymi podbojami. Gdy spotykaliśmy się na mieście, podrywał młode dziewczyny i ciągnął je do tańca, upijał się tak, jakby nigdy wcześniej nie widział alkoholu. Nam już się nie chciało. Wyrośliśmy z tego. A jego kusiła zabawa – niezdrowa i niebezpieczna, bo zmierzająca do zdrady. I pewnie już wtedy zdradziłby Ankę, gdyby nie koszmar, który go spotkał.
Paweł zachorował na raka. Zaczęło się do kaszlu – od duszności, nocnych napadów. Po dwóch miesiącach poszedł na prześwietlenie i okazało się, że ma guza w klatce piersiowej. Lekarze szybko zdiagnozowali chłoniaka i zapisali Pawła na chemię. Byłem na bieżąco, bo jestem lekarzem. Co prawda internistą, a nie onkologiem, ale i tak szukał u mnie wsparcia. Jak wtedy, gdy zadzwonił tuż przed pierwszą dawką chemii. Pocieszałem go, opowiadałem o rosnących możliwościach medycyny. Był w nie najgorszym stanie i onkolodzy dawali mu bardzo duże szanse na wyzdrowienie. Guz miał szybko zareagować na leczenie. Gdy Paweł poddawał się kolejnym etapom terapii, odwiedzałem go w szpitalu. Czuł się bardzo kiepsko. Wymiotował, był obolały, zdezorientowany, słaby. Ale zawsze miał przy sobie Ankę. Przesiadywała u niego całymi dniami.
– Wspaniała żona… – powiedziałem mu któregoś razu, a on uśmiechnął się do mnie ze zrozumieniem.
– Kurczę, ile ja już ją znam! Tyle lat. Ale nie wiedziałem, że jest taka silna – odpowiedział.
– Bo wie, że wszystko dobrze się skończy…
Wierzyłem, że tak będzie i nie na próżno, bo z każdy kolejnym badaniem kontrolnym przychodziły coraz to lepsze wieści. Paweł zdrowiał w dobrym tempie. Anka za to była w coraz gorszym stanie. To na nią spadł cały ciężar zajmowania się rodziną i biznesem. Paweł często nie miał siły, żeby jechać do sklepów. Bywało, że po prostu nie mógł, bo dramatycznie spadła mu odporność. Każdy kontakt z wirusem był bardzo niebezpieczny. Interes podupadał, żona słaniała się na nogach, a dzieci ciągle przesiadywały u dziadków.
Przyszłość rodziny wisiała na włosku…
I wtedy Paweł dowiedział się, że jest już zdrowy. Że przed nim jeszcze tylko kilka sesji radioterapii, więc może wracać do normalnego życia. To było coś! Wszyscy się cieszyliśmy, wszyscy świętowaliśmy jego sukces. Spotkaliśmy się nawet w pięciu w knajpie, żeby uczcić to wydarzenie.
– Pięć piw i pięć setek – zamówił alkohol nasz ozdrowiały kolega.
– A ty możesz tyle pić? – zdziwiłem się.
– Lekarz powiedział, że mogę poświętować. Tak normalnie, bez przesady – odparł.
– A to nie jest przesada? – pokazałem na wódkę, która towarzyszyła szklankom piwa.
– E, gdzie tam… Ja ci powiem tak, kolego: dość długo się już ograniczałem. Ale teraz mam zamiar to zmienić. Mam zamiar korzystać z życia, cieszyć się tym, co przede mną i rozwijać skrzydła. A to jest pierwszy krok do nowego. Mam zamiar nawalić się z kolegami.
– Ale chłopie, dzisiaj jest środa. My jutro idziemy do pracy.
– Ja też, ale to mnie nie powstrzyma – wzniósł toast i tego wieczora wieźliśmy go do domu prawie nieprzytomnego.
Nikt z nas nie był w stanie przemówić Pawłowi do rozumu
To nie był ostatni przejaw jego przemiany. Paweł, co prawda, zabrał się do roboty – przywrócił porządek w firmie, zdjął żonie z barków ten ciężar – ale w życiu prywatnym zaczął kierować się zupełnie nowymi zasadami. Hulaj dusza, piekła nie ma – tak można by określić jego postawę po chorobie. Co rusz dzwonił do któregoś z nas i wyciągał na imprezę. Pół biedy, gdyby szedł na jakieś tańce z Anką. Ale nie – on przeważnie wychodził bez niej. Raz wybrałem się z nim i powiedziałem sobie, że więcej tego nie zrobię.
Zachowywał się jak oszalały. Pił na umór, podrywał jakieś młódki, tańczył w tłumie studentów. Zapisał się na siłownię, zmienił garderobę, chodził do kosmetyczki, na solarium. A fryzura, którą sobie wybrał, wprawiła w zdumienie całą naszą czwórkę. Chłopaki nie mogli uwierzyć.
Paweł robił wszystko, żeby tylko dobrze się bawić. Doszło nawet do tego, że pojechał w góry bez żony i dzieci. Jakaś hurtownia, w której zaopatrywał sklepy, brała na wycieczkę najlepszych klientów. Zaoferowali wyjazd także jemu. Zgodził się i zniknął na trzy dni. Pić, tańczyć i… zdradzać żonę. Niestety, doszło także do tego. Dowiedziałem się od jednego z kolegów, którego żona przyjaźniła się z Anką. Biedna dziewczyna cała we łzach wyznała koleżance, że nasz cudownie ozdrowiony Pawełek przyprawia jej rogi.
– Miał w telefonie mnóstwo miłosnych SMS-ów od tej baby. No i zdjęć! – opowiadał kolega. – Nawet specjalnie się z tym nie krył. Wyobrażasz sobie!? Czy on zwariował? Może to jakieś załamanie po tej chorobie?
– Nie wiem… Może… Zawsze narzekał, że się nie wyszumiał.
Wkrótce potem Paweł porzucił żonę i dzieci. Wyprowadził się do wynajmowanej kawalerki. Złożył pozew rozwodowy. Gdy się o tym dowiedziałem, zdobyłem się na odwagę i zaprosiłem go na kawę. Chciałem spróbować przemówić mu do rozsądku. Okazało się to jednak trudniejsze, niż przypuszczałem.
– Już zdecydowałem i nie zmienię zdania! Więc jeśli chcesz mnie namawiać, żebym wrócił do Anki, to możesz sobie odpuścić – powiedział.
– Chciałem cię namawiać, ale widzę, że oszalałeś. Nie ma z kim gadać!
– No, ładny z ciebie przyjaciel.
– A co? Może powinienem cię klepać po ramieniu?
– A co ja takiego zrobiłem!? No co? Przez tyle lat się nią zajmowałem. Utrzymywałem, robiłem wszystko, czego ode mnie oczekiwała. Teraz chcę pożyć. Kto wie, ile mi zostało. Nie chcę tego czasu zmarnować!
– Zmarnować? A co według ciebie jest korzystaniem z życia? Podrywanie małolat na dyskotekach. To jest sens życia według ciebie?
– A kto ci powiedział, że ja szukam sensu?
– A czego?
– Radości! Co w tym złego? Więc jeśli dalej masz zamiar prawić mi morały, daj sobie spokój. Ja jestem za stary. I powiem ci, że przez tę chorobę nauczyłem się o życiu więcej, niż ci się wydaje. Możliwe, że rozumiem więcej od ciebie…
– Ty nic nie rozumiesz. Ty jesteś po prostu głupi i wystraszony!
– Nic ci do tego!
Nie przekonałem go
Nikomu się nie udało, a próbowali niemal wszyscy z naszej paczki. Uznaliśmy więc, że pozostaje nam jedynie czekać, aż Paweł się załamie. Aż dotrze do niego, że brnie w ślepą uliczkę. Że traci wszystko, co w jego życiu ważne i wartościowe. Mieliśmy tylko nadzieję, że nie będzie wtedy dla niego za późno na odzyskanie dawnego życia.
Nie przewidzieliśmy jednego… Wszyscy tak skupiliśmy się na jego ekscesach, że zapomnieliśmy o chorobie. A ta przypomniała o sobie po roku hulanek. Rak znów zaatakował. Anka dowiedziała się pierwsza, bo Paweł zadzwonił z tą informacją właśnie do niej. Biedna kobieta nie miała serca, żeby rzucić słuchawką i kazać mu szukać pocieszenia u tych panienek z romansów. Nawet się z nim spotkała i zaoferowała pomoc.
„Ze względu na dzieci” – tłumaczyła nam, kiedy patrzyliśmy na nią ze współczuciem. Ale tym razem nie zachowywała się jak wierna i oddana żona. Raczej jak opiekuńcza przyjaciółka. Odwiedzała go w szpitalu rzadko, kiedy było trzeba. Zajmowała się domem, a przychodziła co dwa, trzy dni. On natomiast szpitala nie opuszczał już prawie w ogóle, bo tym razem rokowania były tragiczne.
Diagnozy nie dawały mu niemal żadnych szans
Rozmawiałem z jego lekarzem prowadzącym, który wytłumaczył mi, że są przerzuty i walka z nimi będzie bardzo trudna. Jeśli w ogóle nie pozbawiona sensu. No i Paweł przegrał z chorobą. Nie chcę opowiadać, co się działo w tych ostatnich tygodniach jego życia. Wystarczy chyba, że przytoczę jedną z naszych rozmów. To było tuż po operacji ostatniej szansy, która definitywnie wykluczyła jego powrót do zdrowia. Przyszedłem do niego i zastałem Ankę. Przyniosła mu jakieś rzeczy. Akurat wychodziła, więc obu nas pożegnała krótkim „cześć”. Widziałem na jego twarzy ból, gdy tak mu tylko machnęła na do widzenia.
– Nieźle, co? – zagadnął mnie, gdy już wyszła.
– Co masz na myśli?
– Ankę. Dwadzieścia lat razem, a teraz… Taki koniec – westchnął.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Szczerość byłaby bezsensownym znęcaniem nad śmiertelnie chorym człowiekiem. Ale on chyba odgadł moje myśli, bo mówił dalej.
– Nie bój się, nie mam do niej żalu. Rozumiem. Chodzi mi raczej o tę moją chorobę. Że ja.. no wiesz… odejdę, a ona zostaje. Kto by pomyślał, że to się tak skończy. Kto by to przewidział?
– Nikt… – odparłem, bo naprawdę nie wiedziałem, co innego powiedzieć człowiekowi w takim stanie.
– Jasne. Racja… Ale chciałbym, żebyś wiedział, że nie żałuję. Że poszalałem! – w oczach pojawiły mu się łzy. – Co by to zmieniło, gdyby ona przychodziła codziennie jako kochająca żona? Co by to zmieniło, gdyby mnie pocałowała, pogłaskała? No co, do cholery!? Nic! Dzieci przyprowadza. To ważne… – zaśmiał się gorzko. – Będą mnie chyba dobrze wspominać. Ale z drugiej strony, jakie to ma znaczenie? Nic nie ma… Wszystko jest tyle warte, co… A już sam nie wiem… – wysapał ciężko te słowa, a potem obrócił się na bok i myślałem, że płacze.
A on błyskawicznie zasnął z wycieńczenia. Ścisnąłem go delikatnie za ramię na pożegnanie i poszedłem do domu. Do żony i dzieci. Byłem wściekły na niego. Na jego głupotę. Na to, co zrobił.
Historia Pawła jest bardzo gorzka. Zmarnował życie. Tak go będę już zawsze wspominał – jako faceta, który przegrał wszystko.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”