Wiktoria o tym nie wiedziała, ale spotkaliśmy się na długo przed tym, nim odważyłem się do niej po raz pierwszy odezwać. Cztery lata wcześniej widziałem ją na dyskotece, była z koleżankami, tańczyła, wygłupiała się i sprawiała, że mężczyźni dookoła pożerali ją wzrokiem. Ja starałem się nie gapić na nią zbyt otwarcie, bo wydawało mi się to brakiem szacunku. Dopiero kiedy zobaczyłem ją przypadkiem w szpitalu te kilka lat później, pozwoliłem sobie wpatrywać się przez długą chwilę w jej sylwetkę, twarz i włosy.
Stała na końcu korytarza, rozmawiała z pielęgniarką. Ja akurat odwiedzałem stryja po operacji. Wyglądała jak anioł: jasne włosy do pasa, kobiece kształty, delikatne rysy twarzy… Kiedy do mnie podeszła i zapytała, czy wiem, gdzie jest oddział kardiochirurgii, powiedziałem, że właśnie tam idę i mogę ją zaprowadzić. Dwa miesiące później zadałem jej pytanie, które męczyło mnie od pierwszej chwili.
– Dlaczego się mną zainteresowałaś?
Popatrzyła na mnie jak na głupka i odpowiedziała tym samym pytaniem. I wtedy dotarło do mnie, że ona nie ma pojęcia, jak działa na mężczyzn. Swoją urodę traktowała jako coś oczywistego, a kiedy poznałem jej rodzinę, zrozumiałem, dlaczego nigdy nie uważała się za kogoś wyjątkowego. Wiktoria nie znała swoich biologicznych rodziców, a ci zastępczy traktowali ją jak zło konieczne. Wmawiali jej, że jest zerem, i że gdyby nie oni, nie umiałaby nawet jeść widelcem i nożem. Po tej jednej wizycie miałem dość. Nie chciałem tych ludzi w naszym życiu. Chciałem, żebyśmy byli tylko we dwoje – moja bogini i ja.
Tyle że życie z kimś, kto nigdy nie doświadczył bezwarunkowej miłości jest bardzo trudne. Wiktoria robiła rzeczy, których nie rozumiałem. Potrafiła nie odbierać telefonów przez tydzień, żeby potem przez kolejne dwa dosłownie nie wypuszczać mnie z objęć. Raz mówiła, że jestem dla niej wszystkim, innym razem zachwycała się przy mnie innym facetem.
Robiła mi awantury o to, że mam koleżanki, a sama nie widziała nic złego we flirtowaniu choćby z kelnerem albo taksówkarzem. Nasz związek był jak kolejka górska – raz ostro do góry, aż kręciło nam się w głowach z ekscytacji, raz prosto w przepaść, kiedy wydawało się, że rozbijemy się i nic z nas nie zostanie. Aż któregoś dnia Wiktoria powiedziała mi, że jest w ciąży.
– Weźmy ślub! – zareagowałem natychmiast. – Proszę, wyjdź za mnie! Teraz albo po narodzinach dziecka, kiedy chcesz.
– Może być od razu – zaśmiała się.
Miała wtedy dobry dzień, sprawiała wrażenie szczęśliwej.
– Kocham cię, Radek! Będziemy mieli dziecko, rozumiesz to?
Byłem zdumiony, bo robiłem wszystko, by ją uszczęśliwić, a dopiero nieoczekiwana ciąża sprawiła, że Wiktoria rozbłysła. Te dziewięć miesięcy wspominam jako pasmo szczęśliwych dni. Moja żona była podekscytowana, radosna, pełna nadziei. Dowiedzieliśmy się, że będziemy mieć córeczkę i przez kilka miesięcy Wiktoria kompletowała wyprawkę i urządzała pokój dla dziecka.
Kiedy urodziła się Maja, coś się zmieniło. Oczywiście, wiedziałem, że poród to dla kobiety ogromny wysiłek, że hormony szaleją, wszystko się zmienia, boli, nie ma jak się wyspać… Robiłem, co mogłem, by ją wspierać, zajmowałem się dzieckiem i nią. Ale Wiktoria chodziła przygaszona, zmęczona i smutna.
Maja oczywiście była śliczna. Smukłe, smagłe dziecko o głęboko granatowych oczach budziło zachwyt wszystkich. Po kilkunastu dniach te oczy zaczęły się zmieniać. Jedna tęczówka Mai była wyraźnie jaśniejsza niż druga, w końcu stało się jasne, że będzie dzieckiem o niezwykle oryginalnej urodzie – o jednym oku brązowym, a drugim niebieskozielonym. Ale nie to nas najbardziej martwiło.
– Dziecko ma niewłaściwe, za niskie napięcie mięśniowe – mówili pediatrzy. – Proszę zgłosić się też do kardiologa.
Wyjątkowo urodziwa choroba
Kardiolog wysłuchał u Mai dodatkowe szmery w sercu i stwierdził niedomykalność zastawek. Córka musiała być pod stałą kontrolą lekarzy z uwagi na osłabienie mięśniowe, do tego jej budowa anatomiczna odbiegała od tej zdrowych niemowląt.
Wiktoria była przerażona. Zmieniła się w kłębek nerwów, coraz częściej mówiła od rzeczy – na przykład, że to jej wina, że urodziła chore dziecko, że jej ciało jest wybrakowane. Na początku zajmowała się małą, potem uznała, że się do tego nie nadaje i że może ją skrzywdzić.
– Żona może cierpieć na depresję poporodową – stwierdził lekarz. – Musi brać leki, potrzebuje też dużo wsparcia.
Leki pomogły tylko trochę. Wiktoria zdawała się jakby spokojniejsza, ale za to już się nie śmiała, niczego nie planowała, straciła zainteresowanie dawnymi rozrywkami, w ogóle życiem. Sądziłem, że powrót do pracy powinien jej pomóc. Przed zajściem w ciążę była asystentką prezesa dużej korporacji. Cenili ją tam, chcieli, by wróciła. Konieczne było leczenie, rehabilitacja, specjalne leki, w przyszłości operacje. Musieliśmy mieć na to pieniądze, a z jednej pensji nie mogliśmy zapewnić córce potrzebnej opieki medycznej.
Maja uwielbiała się śmiać, bawić, szybko się uczyła. Przepadała za moim tatą, który zdawał się nie zauważać jej niepełnosprawności i traktował ją niemal jak kumpla – uczył majsterkowania, budował z nią karmniki dla ptaków i bawił się w „dzikiego konia”. Wiktoria awansowała w pracy, a potem dostała propozycję od firmy konkurencyjnej i z niej skorzystała. To po niej nasza córka odziedziczyła wysoką inteligencję – moja żona znała biegle cztery języki obce i błyskawicznie przyswajała wiedzę.
Maja miała jakieś dziesięć lat. Pracowałem na dwóch etatach, żeby zarobić na prywatne wizyty u specjalistów i rehabilitację córki. Kochałem żonę, ale byłem zbyt zmęczony i przerażony zbliżającą się koniecznością operowania Mai, by móc ją wspierać tak, jak tego potrzebowała.
– Tu naprawdę nie chodzi o ciebie! – warknąłem na nią. – Liczy się tylko Maja! Weź się w garść i załatw wreszcie sprawę z tą fundacją!
Fundacja była naszą ostatnią deską ratunku. Maja potrzebowała operacji, na którą w Polsce musiałaby czekać cztery, pięć lat. Wymagało to ogromnych nakładów finansowych i Wiktoria powiedziała, że postara się to załatwić. Ja musiałem odpuścić ten temat i zająć się wożeniem Mai na ćwiczenia oraz zarabianiem pieniędzy. Zdobycie funduszy zostawiłem mojej utalentowanej żonie.
– Dostaniemy pieniądze – oznajmiła któregoś dnia Wiktoria, ale w jej głosie nie było śladu szczęścia; wyglądała na śmiertelnie zmęczoną.
Nie wiem, czy zrobiła to celowo
Operacja córki była najtrudniejszym doświadczeniem w moim życiu. Mogła jej nie przeżyć, mogły wystąpić komplikacje, mogła w końcu nijak nie pomóc… Byłem zestresowany, podenerwowany i niemal zupełnie zapomniałem, jak wrażliwa i krucha jest moja żona. Leczyła się wtedy z powodu depresji; żeby zasnąć brała garść leków, tak samo, żeby w ogóle zwlec się z łóżka. Ale dla naszej córki starała się zrobić wszystko, co możliwe.
Załatwiła wszystko z fundacją – mieliśmy własne subkonto, na które wpływały pieniądze od pozyskanych przez Wiktorię darczyńców.
– Skąd ich bierzesz tak właściwie? – chciałem wiedzieć.
– Mam sporo znajomości w świecie biznesu – odpowiedziała. – Rozsyłam maile, dzwonię, spotykam się z dawnymi współpracownikami i żebrzę o kasę. A myślałeś, że jak to się załatwia?
W sumie to nie miałem pojęcia, ale wiedziałem, że była wyjątkowo skuteczna. Czasem zastanawiałem się, jak wyglądają takie rozmowy z prośbami o datki. Wiktoria nadal była przepiękna, czarująca i olśniewająca obyciem i intelektem. Wiedziałem, że w pracy miała styczność z zagranicznymi kontrahentami i bardzo bogatymi biznesmenami, w większości mężczyznami w średnim wieku. Ale nie pozwoliłem sobie na zastanawianie się nad tym, jak moja żona przekonuje ich do pomocy finansowej. Zabroniłem sobie o tym myśleć. Robiła, co mogła, żeby nasze dziecko żyło jak najdłużej. Byłbym skończonym gnojem, gdybym zaczął ją rozliczać z jej metod.
Ale tamtego dnia zrozumiałem, że powinienem był więcej rozmawiać z żoną, słuchać jej. Bo dźwigała ciężar, którego nie uniosła. Zawsze była wrażliwa i w pewnym momencie to wszystko ją przerosło. Przyczyną zgonu było zatrzymanie krążenia… Kiedy pochowaliśmy Wiktorię, Maja miała czternaście lat i właśnie zdiagnozowano u niej kolejną chorobę. Nie miałem czasu opłakiwać żony.
– Musimy zastąpić odcinek aorty protezą – wyjaśnił kardiolog. – Czas jest tu kluczowy. Jeśli tylko mają państwo możliwość wykonania operacji za granicą, radziłbym nie czekać na miejsce w polskim szpitalu – doradził.
Wpadłem w panikę. Kontaktami z fundacją zajmowała się Wiktoria i po jej śmierci nie wiedziałem, do kogo się zwrócić o pieniądze. Uderzyłem więc prosto do prezeski.
– Znam sprawę Mai – powiedziała miła kobieta w średnim wieku. – Pan, rozumiem, nie wie, jak to wszystko działa?
Zacząłem się trząść
– Nie mam pojęcia – przyznałem. – Wiem tylko, że potrzebuję kilkudziesięciu tysięcy złotych na już.
– Proszę zostawić to mnie – odpowiedziała dziwnym tonem. – Skontaktuję się z panem.
Ale nim to nastąpiło, Maja trafiła na OIOM. Siedziałem przed salą córki, obserwując przez szybę, jak jej klatka piersiowa nieznacznie unosi się pod prześcieradłem, i czułem, jak łzy ściekają mi po policzkach i wsiąkają w brodę. Nagle ktoś stanął obok mnie. Bardzo wysoki, chudy mężczyzna o dziwnie wąskiej czaszce.
– Dzień dobry. Pan Radosław, prawda? Musimy porozmawiać o Mai – powiedział, zwracając się do mnie, a ja aż odskoczyłem, widząc jego oczy.
Jedno było ciemnobrązowe, drugie jasnoniebieskie. Przedstawił się jako Szymon W. Coś mi mówiło to nazwisko i nagle skojarzyłem – to był jeden z najbogatszych biznesmenów w Polsce. Musiały o tym wiedzieć i pielęgniarki, bo w ciągu kilku minut znaleźliśmy się w gabinecie szefa oddziału, który dyskretnie zostawił nas tam samych.
– Nie ma sensu bawić się w przeciąganie tej rozmowy – powiedział pan Szymon. – Zapewne już pan to zrozumiał, patrząc na mnie. Jestem ojcem Mai.
Widziałem podobieństwo, trudno byłoby nie zauważyć.
– Jak to…? – tyle zdołałem wykrztusić.
– Znałem Wiktorię – wyjaśnił mężczyzna, chociaż to nie było konieczne. – Byłem klientem jej firmy. Mieliśmy romans… przykro mi. Nie wiedziałem, że była z kimś związana. A kiedy zaszła w ciążę, zakończyła naszą znajomość. Chciała wyjść za mąż i o mnie zapomnieć.
– Więc, co pan, na Boga, robi w szpitalu u mojej córki?! – zapytałem gwałtownie, bo nie rozumiałem, do czego zmierza ten człowiek.
– W tym sęk, że to moja córka – odpowiedział, patrząc w bok. – Wiktoria skontaktowała się ze mną kilka lat temu i powiedziała o chorobie Mai. To moja wina. Krótko mówiąc: Wiktoria potrzebowała pieniędzy na leczenie Mai i ja jej je dawałem.
– Przez fundację… – szepnąłem, rozumiejąc nagle dziwny ton pani prezes, kiedy pytała, czy wiem, „jak to działa”.
Podobieństwo nie do pomylenia
Nie byłem w stanie jasno myśleć. Moja córka, którą kochałem nad życie, okazała się nie moja… Obok siedział facet, który przyznawał się do ojcostwa i chciał ratować jej zdrowie i życie. Moja żona nie żyła, a do tego rozpaczliwie potrzebowałem pieniędzy na leczenie Mai. Szymon W. nie miał czasu ani zapewne ochoty litować się nade mną. Mówił krótkimi, pełnymi treści zdaniami, oferował rozwiązania, o jakich marzyłem.
Od kiedy dowiedział się, że ma córkę, chciał się angażować w jej leczenie i życie. Z tonu, jakim mówił o mojej świętej pamięci żonie, domyśliłem się, że to nie był dla niego przelotny romans. Musiał kochać Wiktorię i tak samo kochał ich wspólne dziecko. Na samą myśl o tym prawie miałem torsje. Zaproponował jednak rozwiązania, których nie mogłem odrzucić. Maja z miejsca miała otrzymać najlepszą opiekę medyczną, możliwość operacji za granicą i wsparcie finansowe przez całe życie.
Zapytałem go, czego chce w zamian.
– Mam się zrzec ojcostwa? Mam zniknąć z życia Mai?
A co odpowiem, jeśli powie „tak”? Czy kocham córkę tak mocno, że odejdę, by ratować jej życie i zdrowie?
– To byłoby niemożliwe – zaprzeczył. – Jest pan w świetle prawa jej ojcem, jej prawnym opiekunem i nikt nie będzie tego podważał, a już na pewno nie ja. Ale nie chcę być dla niej tylko kimś, kto finansuje jej leczenie. Chcę, żeby znała prawdę o mnie. Zresztą, każdy, kto spojrzy na nas dwoje, domyśli się prawdy. Czy te oczy mogą kłamać? – parsknął, ale nie było w tym wesołości.
Postanowiłem więc z nim współpracować. On płacił, ja podejmowałem decyzję razem z lekarzami. Majka została zoperowana, potem trafiliśmy do najlepszego genetyka klinicznego w kraju. Okuliści, kardiolodzy, endokrynolog, neurolog, fizjoterapeuci… – niemal każdego tygodnia miałem z córką umówioną jakąś wizytę u specjalisty. Dzięki temu Maja dzisiaj żyje niemal normalnie. Z jej żywą inteligencją nie udałoby się przed nią ukryć prawdy, zresztą uznałem, że ma prawo wiedzieć o Szymonie.
– Jest moim biologicznym ojcem? – wytrzeszczyła na mnie oczy, kiedy jej powiedziałem. – Chcę go poznać.
Doprowadziłem więc do ich spotkania i muszę oddać sprawiedliwość Szymonowi, że nie próbował mi „ukraść” córki ani mnie zastąpić. Poprosił, by mówiła do niego po imieniu, a traktowała go po prostu jak członka rodziny. Widziałem, że ją zafascynował.
2 ojców panny młodej
Z czasem, kiedy już dorosła, Maja zaczęła mówić o Szymonie per „ojciec”. Ja pozostałem „tatą”. Mają doskonały kontakt, a ponieważ ja już nie muszę decydować o procedurach medycznych jej dotyczących, kontaktują się bez mojego pośrednictwa. Czy to mnie boli? Nie, ponieważ i do mnie pewne dziecko mówi „tato”, chociaż nie jestem jego biologicznym ojcem. To syn mojej żony Natalii, którą poślubiłem dwa lata temu.
Oczywiście Maja ciągle jest częścią mojego życia, zna Natalię i Kubę, wpada do nas, kiedy akurat nie ma sesji. Ma narzeczonego i prowadzi względnie normalne życie. Ostatnio wszyscy spotkaliśmy się na imprezie z okazji jej zaręczyn. Widziałem, że przyszły małżonek był okropnie zestresowany.
– Co się dziwisz? – szepnęła Natalia. – Musi przekonać do siebie dwóch teściów. Biedak ledwie żyje z przerażenia.
Parsknąłem śmiechem i przytuliłem ją mocno. A potem poszedłem napić się z nowym mężczyzną w życiu mojej córki. Oby kochał ją tak jak ja i Szymon. Bo jak nie, to będzie miał do czynienia z nami dwoma!
Czytaj także:
„Moja córka jest grzeczna, posłuszna, cicha, nie sprawia żadnych kłopotów wychowawczych. I to mnie właśnie martwi...”
„Praca przysłoniła mi cały świat. Nie wiedziałem, ile lat ma moja córka i co dzieje się w życiu mojej żony”
„Moja córka jest psychopatką. Prześladuje i obraża w internecie słabszą dziewczynkę. To mogło skończyć się tragedią..."