„Moja córka jest psychopatką. Prześladuje i obraża w internecie słabszą dziewczynkę. To mogło skończyć się tragedią..."

Dziewczyna uzależniona od telefonu fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Gdyby Ania była dorosła, stanęłaby przed sądem… Ujawniono, że moja córka stała na czele bandy dziewczyn prześladujących córkę sprzątaczki. Miałam wrażenie, że za sekundę umrę, bo jak można żyć z myślą, że wychowało się potwora?"
/ 29.07.2021 11:40
Dziewczyna uzależniona od telefonu fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

- Mamo, mogę jutro po szkole zaprosić tu dziewczyny? – zapytała Ania kilka tygodni po rozpoczęciu nauki w nowym gimnazjum; zgodziłam się, zadowolona, że po przeprowadzce znalazła koleżanki w nowej szkole.

Poznałam więc Tatianę, Monikę i Oliwię; z tą ostatnią, śliczną długowłosą brunetką, Ania zaprzyjaźniła się najbardziej.

Wszystkie dziewczyny były szczupłe i świetnie ubrane w markowe ciuchy. Nic dziwnego – większość uczniów gimnazjum mieszkała w okolicznych willach i była dziećmi bogatych biznesmenów.

Żeby Ania nie odstawała od koleżanek, kupiłam jej laptopa, markowe buty, skórzaną torbę na książki, o jakiej sama mogłabym pomarzyć, i wydałam sporą część premii na ubrania z metkami dobrych firm.

– Mamo, muszę mieć te dżinsy – przekonywała mnie córa, pokazując mi w Internecie spodnie za kilkaset złotych. – I serio, nie mogę chodzić dłużej w kurtce z zeszłego roku!

– Przecież jest dobra, nie urosłaś, od kiedy ją kupiłyśmy… – zaprotestowałam słabo.

– Ale ona jest nie na czasie! Nie ma futerka przy kapturze i w ogóle teraz się nie nosi kurtek z paskiem. Mamo, no błagam cię! Wszystkie dziewczyny takie mają, ja też muszę!

Trzy dni później Ania poszła do szkoły w swojej nowej, modnej kurtce. Przez okno widziałam, jak na przystanku robi sobie zdjęcie komórką. Uśmiechnęłam się, bo wiedziałam, że jej koleżanki zobaczą nowy nabytek, zanim jeszcze przywitają się z Anią w szatni.

Tak to teraz jest – młodzież tylko pozornie żyje w tym samym świecie co my. Najważniejsze rzeczy dzieją się w przestrzeni wirtualnej, czyli na Facebooku, portalach społecznościowych.

– Anka za dużo siedzi w Internecie – skrzywił się kiedyś Witek, spoglądając na zegar w kuchni. Od dawna już jadaliśmy kolację sami, bo córka jadła przy komputerze, w swoim pokoju. – Co ona właściwie robi?

Przecież ze znajomymi dopiero widziała się w szkole i znowu się zobaczy za kilkanaście godzin. Po cholerę ciągle gapi się w komputer? Gra czy co?

Ale Ania nie grała

Kiedy ją o to zapytaliśmy, tylko przewróciła oczami, po czym wyjaśniła, że musi być w kontakcie ze znajomymi, śledzić ich posty i komentować zdjęcia, które co chwila ktoś z nich dodawał, bo inaczej nie będzie wiedziała, o czym wszyscy rozmawiają.

– Skoro dobrze się uczy, to chyba nie ma sensu zabraniać jej rozrywki – skomentowałam potem. – Dobrze, że ma przyjaciół. Bałam się, że trafi do klasy z jakimś snobistycznym towarzystwem i będzie odstawać. Ona tak właśnie się z nimi integruje.

Rzeczywiście, wyglądało na to, że nasza jedynaczka dobrze się czuje w towarzystwie kolegów i nie muszę się martwić, że powieli moje koszmarne doświadczenia z młodości.

Robiłam wszystko, aby moja córka była szczęśliwa

Bo ze mnie klasa zrobiła ofiarę. Kogoś, kogo wszyscy wyśmiewali, a w najlepszym razie unikali. Moja mama była sprzedawczynią w sklepie mięsnym, tata odszedł, więc w domu nigdy się nie przelewało.

Nosiłam ubrania po starszej siostrze. Dzieciaki z podstawówki były bezlitosne: szydziły z moich tenisówek, z których wyłaziły mi palce, i brzydkich swetrów. W liceum nikt nigdy nie zaprosił mnie na imprezę, a koleżanki ostentacyjnie mnie ignorowały. Czasami słyszałam ich chichoty i wiedziałam, że się ze mnie śmieją.

Siedziałam w ławce z innym wyrzutkiem, niejakim Bartkiem, który był gruby, miał wiecznie przetłuszczone włosy i okropne okulary. Kilka lat po maturze dowiedziałam się, że Bartek jako genialny programista został zatrudniony w jednej z czołowych firm informatycznych, a potem założył portal internetowy, który zrobił furorę.

Gdzieś wpadł mi w ręce wywiad z nim i zdjęcie w nowym, bogatym, pewnym siebie wcieleniu. Spodobała mi się myśl, że teraz wygląda jak milion dolarów i jeździ drogim samochodem, a dziewczyny, które raczyły jego i mnie chłodną protekcjonalnością, żałują, że nie były dla niego milsze…

Na szczęście Ani wiodło się w szkole o wiele lepiej. Spore zasługi na pewno miałam w tym ja, bo zawsze starałam się, by córka nie odróżniała się od kolegów i miała im czym imponować. Dlatego woziliśmy ją na tenisa, jazdę konną, i jeździliśmy na wakacje do Egiptu.

Żeby nie czuła się gorsza. Bo z doświadczenia wiem, że młodzi ludzie są jak psy gończe: wyczuwają kompleksy i gryzą bezlitośnie, kiedy ktoś odstaje od stada. Szczęśliwie, w klasie Ani chyba nie było takich dzieci. Przynajmniej tak mi się wydawało. Do tego dnia…

– Proszę państwa – zaczęła wtedy zebranie wychowawczyni – poza bieżącymi informacjami mam niemiły komunikat. W klasie panuje ostatnio zła atmosfera, nauczyciele obserwują konflikty między uczniami.

Dzieci wypisują wulgarne rzeczy w toaletach przeciwko sobie nawzajem, zabierają sobie zeszyty i je niszczą, dzieje się coś złego… Proszę porozmawiać z dziećmi, bo w naszej szkole chcemy przeciwdziałać takiej eskalacji przemocy.

Poczułam, że mi słabo. Czyżby historia się powtarzała?! Po zebraniu wypytałam nauczycielkę, czy sprawa dotyczy mojej córki.

– Nie wiem, kto dokładnie z kim walczy – przyznała – ale nazwisko Ani pojawiło się razem z innymi w toaletach, męskiej i damskiej, razem z obraźliwymi epitetami.

Wróciłam do domu roztrzęsiona

Ktoś prześladował Anię! Wulgarne napisy zamalowano, ale problem pozostał.

Zaczęłam rozmowę z córką.

– Nie wiem kto to, mamo – zbyła mnie.

– Ktoś nazwał Tatianę, Oliwię, Monikę i mnie dziwkami. Nie mówiłam ci, bo po co? To moje sprawy, nie chciałam, żebyś robiła z tego aferę.

Ale ja chciałam robić aferę!

Byłam przerażona, że moją córkę ktoś zelżył. Umówiłam się na rozmowę z dyrekcją.

– Proszę pani, w tej klasie jest jakiś problem, ale nie wiemy, co dokładnie się dzieje ani kto jest winien – powiedziała dyrektorka. – Sprawę wyjaśniamy, tym bardziej że innej uczennicy ktoś ukradł zeszyty i pocięte wrzucił do kosza. Jak coś ustalimy, podejmiemy działania.

Wyszłam sfrustrowana.

„Akurat podejmą działania! – prychnęłam w duchu. – Nic nie zrobią! Schowają głowę w piasek, a przemoc będzie trwać!”.

Zaczęłam dyskretnie obserwować Anię. Zauważyłam, że się zmieniła. Unikała rozmów z nami, niecierpliwiła się, kiedy pytaliśmy o jej szkolne sprawy. Odcinała się. Dużo czasu spędzała za to na rozmowach telefonicznych z przyjaciółkami.

Wtedy wydawała się szczęśliwa – śmiała się, szeptała do komórki jakieś sekrety. Widziałam w tym jednak tylko pakt ofiar. Ja z przymusu musiałam trzymać się z Bartkiem, ona trzymała się z dziewczynkami zwyzywanymi od dziwek… Nie chciała jednak o tym rozmawiać i histerycznie zabroniła mi interweniować w tej sprawie w szkole.

Czyżby odziedziczyła po mnie „szkolną klątwę”?

Na kolejnym zebraniu wychowawczyni, niestety, potwierdziła moje obawy. Ktoś z pedagogów przypadkiem dowiedział się, że jedna z dziewczynek w klasie jest prześladowana w Internecie. Na niektórych portalach można pozostać anonimowym, więc wiedzieli tylko tyle, że to osoba o pseudonimie „Silvera”. Inni użytkownicy pisali o niej obrzydliwe rzeczy.

– Jakie rzeczy? – zapytałam bez tchu, mając przed oczami pozornie obojętną twarz mojej córki, kiedy pytałam, kto jej nie lubi.

Wychowawczyni wpisała coś do swojego tabletu i po chwili pokazała mi stronę z komentarzami na temat Silvery.

Czytałam je z przerażeniem:

„Kiedy na nią patrzę, bolą mnie gałki oczne, taka jest ohydna na mordzie” – pisał ktoś podpisujący się Afris.

„He, he, dobre! Ja na nią w ogóle nie patrzę – odpisała Afris osoba o nicku Lodovaa. – Jak tylko czuję jej smród na korytarzu, odwracam głowę, żeby nie zwymiotować”.

„A ja noszę przy sobie chusteczki odświeżające na wypadek, gdybym musiała na lekcji wziąć po niej pisak do tablicy” – pisała kolejna osoba i wtedy zrozumiałam, że cyberprześladowcami są… dziewczyny.

Nauczycielka nie wiedziała, kim są Silvera ani Afris, Lodovaa i pozostali uczestnicy rozmowy na stronie. Pokazała mi jeszcze kilka fragmentów. W jednym ktoś wziął Silverę w obronę, pisząc, żeby reszta dała jej spokój, ale natychmiast został praktycznie zlinczowany w ten sam obrzydliwy, anonimowy sposób.

Próbowałam w domu dowiedzieć się od Ani, czy to ona posługuje się loginem Silvera, ale udawała, że nie wie, o co mi chodzi.

– Mówiłam ci, mamo, że to moje sprawy! – fuknęła. – Przestań się wtrącać w moje życie! Ciesz się, że dobrze się uczę, i zostaw mnie w spokoju! Wiecznie z niczego robisz afery!

Przypomniałam sobie, jak wychowawczyni mówiła, że ofiara prześladowania nie chce zdradzić swojej tożsamości. Pedagog, który miał zajęcia z klasą, wyszedł z niczym. Wszyscy uczniowie wbijali wzrok w tablicę. Zmowa milczenia. Ofiara też milczała, zapewne w obawie przed jeszcze większymi szykanami.

Bałam się o córkę. Uznałam, że to usprawiedliwia naruszenie jej prywatności. Razem z Witkiem otworzyliśmy jej laptopa. Córka musiała mieć nas za cyfrowych analfabetów, bo hasłem było imię naszego psa, a historia przeglądarki była pełna jej ostatnich wejść na rozmaite strony www.

– To! – pokazałam Witkowi. – Otwórz.

To był profil w znanym portalu społecznościowym, taka podstrona.

Miała nazwę „Zdychaj, sz**** z III D!”

Tu także nie można było zidentyfikować piszących, ale nie miałam wątpliwości, że ich ofiara, której niewątpliwie przesłano link do tej strony, wie, kto stworzył profil. Rozpoznałam nicki. Najgorsze bluzgi pochodziły od tej Afris, już wyraźnie piszącej jako kobieta. Wtórowały jej Lodovaa, MalaMi i kilka innych, wyraźnie dziewcząt.

Kto wypisuje te wstrętne rzeczy? Chyba jakiś potwór!

„Życzyłabym tej sz***** gwałtu przez arabskich uchodźców, ale co mi zrobili ci biedni Arabowie? Ha, ha!” – pisała Afris i czułam, jak szok i przerażenie ściskają mi żołądek.

To nie pisała nastoletnia dziewczyna, tylko jakiś potwór! Psychopatka, czerpiąca przyjemność z dręczenia innego człowieka!

Te, które jej wtórowały, wcale nie były lepsze. Padały straszliwe, krzywdzące słowa.

– Ona wchodziła na tę stronę kilkadziesiąt razy… – wyszeptał równie wstrząśnięty Witek. – Czyta to codziennie. Boże jedyny… Ale zobacz, tu ktoś próbuje bronić tej dziewczyny. O, i jeszcze jedna osoba… Rany!

– To pewnie jej przyjaciółki – domyśliłam się. – Też je zwyzywano, zobacz tu…

Wiedziałam, że konfrontacja z córką nic nie da. Jedyne, co osiągnę, to to, że wzniesie wokół siebie mur milczenia.

„Musi się bać swoich prześladowczyń, więc będzie je kryła – pomyślałam. – Ofiara boi się, że jeśli komuś się poskarży, oprawca zgotuje jej jeszcze okrutniejszy los”.

Zadzwoniłam do mojej dawnej koleżanki, która została psychologiem

– Tak, to niestety nie takie rzadkie zjawisko… – westchnęła Dorota, kiedy o wszystkim jej opowiedziałam. – Grupa rówieśnicza wybiera ofiarę i integruje się jej kosztem. Na ogół ktoś to inicjuje, a reszta się przyłącza albo po prostu nie reaguje. Wspólne dręczenie takiej osoby daje im iluzję przynależności do elity.

Rozumiesz: „Jesteś z nami albo przeciwko nam”. Dlatego, nawet kiedy ktoś będzie bronił ofiary, to nic to nie da, po prostu podzieli jej los. Jeśli prześladowców i tych, co nie reagują jest większość, obrońcy zostaną pokonani…

Wciąż miałam nadzieję, że moja córka jednak nie jest Silverą. Może tylko usiłowała stawać w jej obronie i dlatego jej nazwisko znalazło się na ścianach toalet? Ale nawet jeśli to nie ona była celem cyberprzemocy, to ktoś w jej klasie był. I musieliśmy interweniować!

– Wie pani, problem polega na tym, że nie wiemy, kto to robi i komu – wychowawczyni była bezradna. – Internet daje im poczucie anonimowości i bezkarności…

– A te napisy? – drążyłam. – Wiadomo, kto to zrobił? Złapcie tę dziewuchę, a znajdziecie Afris i jej paczkę! Ktoś napisał o mojej córce, że jest dziwką, a teraz pisze w Internecie takie rzeczy, że to się może skończyć tragedią!

Byłam potwornie zdenerwowana, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać w domu. Bałam się, że to tylko pogorszy mój kontakt z Anią.

Wpadłam za to na inny pomysł…

– Bartek? Cześć, mówi Paulina – przywitałam się ze starym kolegą z ławki; na szczęście nie zmienił numeru telefonu. – Słuchaj, wiem, że jesteś geniuszem komputerowym, a ja mam problem. Czy mógłbyś sprawdzić tożsamość osób korzystających ze strony…?

Bartek nie mógł poznać niczyjej tożsamości, ale mógł sprawdzić adres IP, czyli tak jakby numer komputera, z którego logował się każdy użytkownik serwisu. A potem jeszcze dowiedzieć się, gdzie komputer o tym numerze się znajduje, co w sumie dawałoby nam wskazówki graniczące z pewnością co do tego, kim jest Silvera, Afris czy Lodovaa.

Czekając na efekty jego działań, planowałam, co zrobię, kiedy będę mieć dowody.

– Pójdę z tym na policję – gorączkowałam się w rozmowie z mężem. – To jest normalny kryminał! Te dziewczyny powinny być sądzone za dręczenie psychiczne! Boże, mam nadzieję, że Ania wchodziła tam tylko jako obserwatorka albo żeby bronić tej biednej dziewczynki. Że jednak nie jest Silverą…

Kiedy Bartek zadzwonił, czułam się, jakbym miała gorączkę. Serce mi waliło, ledwie mogłam utrzymać kartkę i długopis do zapisania nazwisko cyberprześladowców.

– Mam te dane – powiedział Bartek dziwnym głosem; też musiał być wstrząśnięty tym, co przeczytał. – Poszło łatwo, bo wszyscy uczestnicy korzystali z domowych komputerów, zarejestrowanych na ich rodziców. Łatwo sprawdzić…

– Oszczędź mi szczegółów! – krzyknęłam.

– Czy Ania to Silvera?!

Zapadła chwila ciszy, a potem Bartek powiedział:

– Nie. Twoja córka to nie Silvera.

Wypuściłam wstrzymywane powietrze z trudną do wyobrażenia ulgą.

– Dzięki, Bartek, kamień spadł mi z ser…

– Paulina, to nie wszystko – wpadł mi w słowo kolega. – Posłuchaj uważnie, bo chyba masz większy problem, niż myślałaś.

– Co? – nie zrozumiałam. – Powiedziałeś, że Ania to nie Silvera, więc…

– Nie. Twoja Ania to nie Silvera. Ona posługuje się nickiem Afris.

Miałam wrażenie, że za sekundę umrę. Że odkrywszy taką prawdę o swoim dziecku, po prostu przestanę oddychać. Bo jak można żyć ze świadomością, że wychowało się potwora?

Zanim Witek wrócił z pracy, zażyłam tabletki uspokajające. O wszystkim więc opowiedziałam mu mocno otępiała, czując ulgę, że nie przeżywam od nowa tego przerażenia, szoku i niedowierzania co on. Nie wiedzieliśmy, co dalej robić.

Przecież nie mogliśmy donieść na własne dziecko! Z drugiej strony, czy to jeszcze było nasze dziecko? Ta bluzgająca jadem, chora z nienawiści młoda psychopatka?!

– Pamiętasz sprawę tego chłopca, który popełnił samobójstwo, bo był prześladowany przez kolegów z klasy? – zapytała Dorota, do której zwróciłam się po pomoc. – Widzisz, jego oprawcami były dzieciaki, które nie do końca zdawały sobie sprawę z potworności tego, co robią.

Młody, niedojrzały umysł działa inaczej niż nasz, dlatego nie wolno sądzić nieletnich tak samo jak dorosłych. Nie patrz tak, nie bronię tego zachowania… Po prostu mówię ci, że ona nie jest jeszcze spisana na straty. Można ją zresocjalizować, uświadomić jej, co zrobiła, nakłonić do empatii wobec ofiary. Ale żeby uzdrowić tę sytuację, ona musi się przyznać i przeprosić. Tylko wtedy ma szansę. Nie możesz zamieść tej sprawy pod dywan, musisz powiedzieć wychowawczyni. Ania musi ponieść konsekwencje.

To było ponad moje siły, dlatego wszystkim zajął się Witek. To on zrobił „aferę”. Ujawniono, że moja córka stała na czele bandy dziewczyn prześladujących córkę sprzątaczki, nieśmiałą, wycofaną dziewczynkę w ciuchach z lumpeksu.

To ona, Ewa alias Silvera, napisała w odruchu desperacji te wyzwiska w toaletach. Nie potrafiła inaczej się bronić przed tym, co robiły jej dziewczyny w markowych ubraniach. Za to one ukradły i zniszczyły jej zeszyty, grożąc, że jak piśnie słowem, to samo zrobią z jej twarzą. Ci, którzy próbowali stawać w jej obronie, szybko się wycofali, szykanowani przez silną grupę, w której prym wiodła moja córka.

Mama Ewy nie wniosła oskarżenia, po prostu zabrała córkę ze szkoły. Ania naciskała na nas, żebyśmy i my to zrobili. Wstydziła się zostać tam, gdzie wszyscy wiedzieli, co zrobiła. Chciała uciec przed konsekwencjami.

– Nie ułatwiaj jej tego – mówiła Dorota. – W dorosłym życiu miałaby sprawę w sądzie, pewnie wyrok. I tak ma szczęście, że skończyło się na krzywych spojrzeniach na korytarzu.

Więc Ania została w swoim gimnazjum. Po wielu rozmowach przyznała, że sama nie wiedziała, dlaczego to zrobiła. Była głupia, chciała zaimponować bogatym koleżankom, a to je bawiło. Nie myślała specjalnie o tym, jak niszczy innego człowieka.

Za kilka tygodni nasza córka kończy gimnazjum. Przed nią wakacje. Jednak nie pojedzie na wymarzony obóz konny. Dorota załatwiła jej wolontariat w hospicjum onkologicznym. Zrozumieliśmy, że jeśli teraz Ania nie nauczy się empatii, potem może być za późno.

Czytaj także:
„Przyśniło mi się, że mąż mnie zdradza. Okazało się, że robił to od dnia ślubu. Zmarł, zabawiając się z sekretarką"
„Iwona prawie rozwiodła się z tym darmozjadem, ale zrezygnowała. Nie chciała robić wstydu dzieciom”
„Po każdej wspólnej nocy Wojtek od razu uciekał. Ukrywał żonę? Rodzinę? Prawda stopiła moje serce...”

Redakcja poleca

REKLAMA