„Żona wrobiła mnie w dwójkę dzieci, a ja musiałem na wszystko harować. Nie pracowała i zależał jej tylko na kasie”

mężczyzna wrobiony w dziecko fot. Adobe Stock
„W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że kocham tylko Adasia i dla niego haruję jak wół. Owszem, Iwona nadal była atrakcyjną kobietą, wciąż mnie pociągała, ale coraz mniej nas łączyło. Czasami zdawało mi się, że poza pieniędzmi, na niczym jej nie zależało. A w każdym razie na niczym, co miałoby związek ze mną”.
/ 18.05.2022 14:26
mężczyzna wrobiony w dziecko fot. Adobe Stock

Odkąd zacząłem myśleć o dorosłym życiu, w moich planach nie było miejsca dla rodziny. Dostatecznie długo napatrzyłem się na nieudany związek moich rodziców, a potem na zakładane przez nich kolejne stadła, żeby nie pałać entuzjazmem do instytucji małżeństwa. Od dziecka uwielbiałem sport i mimo ciągłych problemów finansowych mojego ojca nauczyłem się grać w tenisa, jeździć na nartach i dobrze pływać.

Gdy dorosłem i zdobyłem konkretny zawód, co mi zawsze doradzał tata, zafascynował mnie windsurfing. Już z pierwszej pensji zacząłem odkładać na deskę, a potem, gdy ją kupiłem, kombinowałem, żeby jak najwięcej czasu móc spędzać na Helu. Marzyłem, że kiedy zarobię dużo pieniędzy, będę mógł do woli pływać po dalekich, ciepłych morzach… No, ale jak to w życiu bywa, człowiek marzy i planuje jedno, a wychodzi coś zupełnie innego.

Jestem elektrykiem w osiedlowej administracji i któregoś dnia, 12 lat temu, dostałem polecenie usunięcia awarii w jednym z mieszkań. Wbiegłem raźno na IV piętro – do dziś dla formy staram się nie korzystać z windy – nacisnąłem dzwonek i po chwili wszystkie moje życiowe plany wzięły w łeb. Zobaczyłem dziewczynę z długimi do pasa włosami w kolorze blond i wielkimi chabrowymi oczami.

Na imię miała Iwona. Nie mogłem od niej oderwać wzroku, a kiedy uporałem się z awarią, byłem już zakochany po uszy. Szybko okazało się, że moje uczucie zostało odwzajemnione. Matka Iwony nie chciała słyszeć o żadnym związku na kocią łapę, więc żeby być razem, wzięliśmy ślub, a zaraz potem kredyt na kawalerkę… I tu już diabli wzięli moje marzenia, bo choć wyobrażałem sobie, że z dodatkowych fuch zarobię na spłatę kredytu, to o podróżach, nawet nad Zatokę Pucką, chwilowo mogłem zapomnieć.
– Piotruś, ja muszę skończyć studia, nie pójdę do roboty, bo wszystko diabli wezmą – tłumaczyła mi Iwonka.

Wcale nie nalegałem, żeby pracowała

Miała, co prawda, sporo wolnego czasu, ale musiała dokończyć pracę magisterską, no i urządzała nasze gniazdko. Było jednak krucho z forsą, więc dwa lata po ślubie żona zdecydowała się poszukać pracy. Nie było łatwo. Tym bardziej że nie bardzo wiedziała, co chce robić.
– A może pójdę do biblioteki na osiedlu? Szukają pracownika… Co o tym myślisz?
– A ile tam zarobisz?

Okazało się, że jej pensja nie wystarczyłaby nawet na ratę kredytu, ale przecież nie od razu Kraków zbudowano, pomyślałem.
– Dobre i to. No to składaj papiery i do roboty – zachęciłem żonę.
Nie złożyła od razu, a do biblioteki zgłosiła się jej koleżanka i dostała tę robotę.
– No to szukaj gdzie indziej, kochanie.
Pół roku trwały poszukiwania, tyle że dla absolwentki polonistyki nie było ofert. W końcu sam jej znalazłem robotę, u nas w administracji. Nie był to szczyt marzeń mojej żony. Jednak lepszy rydz niż nic.
– Zobaczysz, wezmę jakieś fuchy i damy radę. Nawet na wyjazd jakiś grosz się znajdzie – pocieszałem Iwonę.
Po pół roku pracy Iwonka dostała 10 dni urlopu. Pojechaliśmy nad morze do Darłowa. Specjalnie omijałem Hel, żeby mnie nie kusiło. Już dawno korzystnie sprzedałem swoją deskę. Teraz były lżejsze, z lepszych materiałów, ale i dużo droższe. Obiecałem sobie, że zarobię na taką, tylko trochę później…

To były udane wakacje. Dopisała pogoda i doskonałe humory też. A potem trzeba było wrócić do rzeczywistości.
– Piotrek, mdło mi, nie pójdę do pracy… Powiesz kierownikowi, że jestem chora? – zaskoczyła mnie żona któregoś ranka.
– Idź do lekarza, jeśli jesteś chora, da ci zwolnienie – poradziłem.
Iwona poszła do lekarza, a ten ją wysłał do ginekologa… Wieczorem dowiedziałem się, że żona jest w ciąży. Nie mogłem wyjść ze zdumienia.
– Przecież nie chciałaś mieć dzieci? Tak mi mówiłaś, pamiętasz? – rzucałem się wściekły po pokoju.
– Nie chciałam… – zaczęła płakać. – Ale Piotrek, zrozum… Człowiek powinien mieć dzieci, powinien mieć kogoś, kiedy przyjdzie starość, no zrozum…

Nie rozumiałem, to nie był argument, przecież inaczej się umawialiśmy.
Dlaczego przestałaś brać tabletki antykoncepcyjne, nie pytając mnie o zdanie?
Wtedy dowiedziałem się, że spytała o zdanie... moją teściową, a właściwie to teściowa nieustannie pytała Iwonę, kiedy wreszcie zostanie babcią…
W maju urodził się Adaś. Świat stanął na głowie.
– Nie damy rady w tej ciasnocie, Piotruś. Trzeba poszukać większego mieszkania, dziecko rośnie, potrzebuje więcej przestrzeni – usłyszałem od żony.
Ojciec dziecka też potrzebuje przynajmniej czasem się wyspać
– myślałem, zły na cały świat.
– A skąd weźmiemy pieniądze na większe mieszkanie? – zapytałem, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi.

Przypomniałem sobie dewizę mego ojca, że jak się chce, to wszystko można w życiu osiągnąć, i zacząłem rozglądać się za większym mieszkaniem. Do  trzech pokoi przeprowadziliśmy się, kiedy Adaś skończył dwa lata. Rata kredytu wzrosła dwukrotnie, a niebawem miała iść w górę jeszcze bardziej. Jak tysiące Polaków padłem ofiarą kredytu we frankach… Brałem coraz więcej zleceń, w domu bywałem gościem.

Żona coraz rzadziej się do mnie odzywała

Była obrażona, że wracam o ósmej wieczorem, że padam na fotel i marzę tylko o ciszy. Nasze małżeństwo zaczęło się psuć… Właściwie wtedy już myślałem, że nigdy nie było dobre. Fakt, na początku szalałem za żoną, ale wystarczył rok, by otrząsnąć się z fascynacji. Pewnie gdybym szczerze kochał Iwonę, moje uczucie tak szybko by nie wygasło. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że kocham tylko Adasia i dla niego haruję jak wół. Owszem, Iwona nadal była atrakcyjną kobietą, wciąż mnie pociągała, ale coraz mniej nas łączyło. Czasami zdawało mi się, że poza pieniędzmi, na niczym jej nie zależało. A w każdym razie na niczym, co miałoby związek ze mną.
– Wracaj do pracy, sam na wszystko nie zarobię – powiedziałem żonie, gdy nasz synek skończył trzy lata.
– Do administracji nie wrócę. Wybij to sobie z głowy, to ogłupiająca robota. Mam wykształcenie i nie będę się marnować!
Czegoś odpowiedniego szukała kilka miesięcy. W końcu znalazła pracę w kadrach dużego przedsiębiorstwa. Po kursie, za który trzeba było słono zapłacić, została przyjęta na etat. Zarobki nie były oszałamiające, ale przy horrendalnej racie kredytu liczył się każdy grosz.

Nie pamiętam, jak długo pracowała, kiedy znów okazało się, że jest w ciąży. Nie mogłem pojąć, jak to się stało. Przecież brała tabletki antykoncepcyjne. Okazało się jednak, że znów posłuchała matki. Z tego, co zdążyłem dowiedzieć się od siostry mojej żony, teściowa widząc, że coś się między nami psuje, udzieliła żonie światłej rady, że nic tak nie cementuje związku jak dziecko.

Po raz kolejny moim życiem pokierowała obca kobieta. Miała podobno powiedzieć Iwonie, że jestem bardzo dobrym ojcem, dbam o Adasia i widać, że go kocham, to pokocham i drugie dziecko, a nasze małżeństwo rozkwitnie na nowo. Te prognozy spełniły się tylko po części. Kocham Malwinkę tak samo jak Adasia. Robię wszystko, żeby moim dzieciom niczego nie brakowało, i chociaż jest to trudne, nie narzekam. Łapię każdą dodatkową robotę, tyram w soboty, a czasem, jak się trafi coś ekstra, to i w niedziele. Dzięki tacie, który kilka lat temu oddał mi swojego wysłużonego opla, zbieram zamówienia z całego miasta i do późnego wieczora jeżdżę na różne chałtury.

To, że wciąż jestem w pracy, oznacza, że mało czasu spędzam w domu. Iwona ma o to nieustannie pretensje.
– Spłodziłeś dzieci, to się nimi zajmij – usłyszałem od żony ostatnio.
Nie przeczę, że za rzadko zabieram dzieciaki na plac zabaw, nie chodzę z nimi na basen, z Adasiem nie odrabiam lekcji. Po prostu nie mam czasu. Kiedy wracam do domu wieczorem, one najczęściej już śpią, a żona, zawsze naburmuszona, ogląda telewizję. Od czasu do czasu słyszę, jak narzeka, że jest zmęczona. Wiem, że przy dzieciach jest mnóstwo roboty, że prasowanie, pranie, gotowanie samo się nie zrobi, ale w prowadzeniu domu pomaga jej przecież moja teściowa.

Coraz częściej zastanawiam się, czy oboje jesteśmy nieszczęśliwi, czy tylko ja męczę się w tym związku? Ani ja nie kocham żony, ani ona mnie. Czy takie życie ma sens? Czy to rzeczywiście jest dla dobra dzieci? Myślałem o rozwodzie, ale na razie mnie na niego nie stać. Może kiedyś jednak się odważę?

Czytaj także:
„Mój mąż jest wykształcony, kulturalny, dobre zarabia. Dlatego nikt nie wierzy, że w domu mnie maltretuje”
„Moja córka chce wyjść za wdowca z dzieckiem. Powinna urodzić własnego dzidziusia, a nie zajmować się obcym bachorem!”
„Mój mąż popełnił samobójstwo. Zostawił mnie z dwójką małych dzieci, bez grosza przy duszy, za to z ogromnymi długami”

Redakcja poleca

REKLAMA