„Mój mąż jest wykształcony, kulturalny i dobrze zarabia. Dlatego nikt nie wierzy, że w domu mnie maltretuje”

kobieta maltretowana przez męża fot. Adobe Stock
Pan adwokat: wykształcony, kulturalny, po prostu ideał. Ale tylko ja znam jego prawdziwą twarz. W domu mój mąż zmienia się w kogoś, kto budzi przerażenie... Wie, że ma mnie w garści, i może bezkarnie urządzać kilkugodzinne seanse nienawiści...
/ 26.03.2021 12:54
kobieta maltretowana przez męża fot. Adobe Stock

Czego ten gość od ciebie chciał?! – twarz Damiana znajduje się niebezpiecznie blisko mojej twarzy, wykrzywiona kontrolowaną wściekłością, którą tak dobrze znam. Widzę, że mąż z trudem nad sobą panuje, żyłka na czole pulsuje mu rytmicznie, jakby za chwilę miał dostać ataku apopleksji – a jednocześnie gdyby ktokolwiek nas teraz zobaczył, na pewno nie zdawałby sobie sprawy, jak poważna jest sytuacja.

Na pierwszy rzut oka twarz Damiana wygląda normalnie, jakbyśmy prowadzili najzwyklejszą małżeńską rozmowę. Nawet o podniesionym tonie nie ma mowy. Na coś takiego jak krzyki Damian na pewno by sobie nie pozwolił. Doskonale wie, jakie mogłyby być konsekwencje jednego nieostrożnego kroku.
– A skąd ja mogę wiedzieć, czy ty nie masz pod bluzką ukrytego mikrofonu, kamery? – powiedział mi kiedyś. – Czy nie wpadłaś na to, głupia suko, żeby mnie nagrywać i próbować przechytrzyć? To ci się nigdy nie uda! Na to jesteś za głupia!

Damian wie, o czym mówi – i ja wiem, że on wie

Od piętnastu lat pracuje jako adwokat w sądzie okręgowym. Jest elegancki, przystojny. Zawsze w czystej koszuli, wypastowanych butach i z zadbanymi paznokciami. Budzi respekt, ale i sympatię klientów. Czasami wychodzący z sądu mówią o nim:
– Pan Damian to dobry duch tego miejsca! – A ja drżę, gdy to słyszę.
Odruchowo zaciskam ręce w pięści i mam ochotę krzyknąć:
Dobry duch?! Raczej zło w czystej postaci, wilk w owczej skórze! Dlaczego nikt tego przez tyle lat nie zauważył?!
Na głos nie wypowiadam jednak ani słowa. Nie śmiem. Dobrze wiem, jak by się to skończyło. Przerabiałam to tyle razy.
Pierwszy raz trafiłam do szpitala psychiatrycznego dwa lata po ślubie. Wtedy jeszcze byłam naiwna i zakochana. Nie nauczyłam się rozpoznawać sygnałów ostrzegawczych. Zwiastujących nadciąganie tornada, kataklizmu, którego nikt nie zdoła opanować.

Poszło o banalną sprawę. Do tej pory pamiętam smak bułki, którą zjadłam na śniadanie – a na którą, jak się później dowiedziałam, mój mąż miał tego dnia ochotę. Kiedy zadawał pierwsze pytania o to, gdzie ta nieszczęsna bułka zostawiona na blacie się podziała – tym swoim spokojnym, opanowanym tonem, z uśmieszkiem zawieszonym w kąciku ust – myślałam nawet, że po prostu sobie żartuje:
– Daj spokój, przecież to tylko bułka. Kupisz sobie nową w drodze do pracy – tłumaczyłam, usiłując pogłaskać Damiana po twarzy, jak to robiłam tyle razy wcześniej, gdy wracał zmęczony z sądu.
– Nie szanujesz mnie! Zaczyna się od bułki, a później co?! Okradniesz mnie, zostawisz?! Czy ty nie rozumiesz, że to była moja własność?! – mąż odtrącił moją rękę z taką siłą, że boleśnie uderzyłam się o stół. Syknęłam z bólu.
– A teraz co, jeszcze udajesz pokrzywdzoną?! – Damian, wbrew moim oczekiwaniom, nie uspokajał się, ale nakręcał coraz bardziej. – Wszystkie jesteście takie same! Wyrachowane, zimne suki! – patrzyłam na niego z rosnącym przerażeniem.

Dopiero w tamtym momencie dotarło do mnie, że on nie żartuje. Że wyszłam za mąż za człowieka, który jest zdolny do takiego niekontrolowanego napadu furii. Z jego ust padały coraz wulgarniejsze określenia na to, kim jestem. Twarz miał poczerwieniałą, nabrzmiałą krwią, oczy zwężone, dzikie, jakby nie był do końca sobą.

Byłam sparaliżowana strachem. Początkowo próbowałam oczywiście tłumaczyć mężowi, jak irracjonalne jest jego zachowanie, oferowałam się nawet, że wyjdę z domu i odkupię mu tę bułkę – ale on nawet nie chciał mnie słuchać. W swojej furii nakręcał się coraz bardziej – a ja stawałam się coraz mniejsza. Każde jego słowo raniło mnie do żywego.
Wypomniał mi, że pochodzę z biednej rodziny i tróję na maturze. I że moja siostra urodziła dziecko, mając szesnaście lat, więc obie jesteśmy puszczalskie!
Po trzech godzinach słuchania tego wszystkiego czułam się zgnojona i nic niewarta. Chciałam stamtąd uciec, ale moja próba wyjścia z mieszkania rozjuszyła Damiana jeszcze bardziej:
– I co, uciekasz? – syknął. – Pewnie dotarło do ciebie, że ożeniłem się z tobą  tylko z litości, zrozumiałaś, jak nędzny jest twój żywot, i chcesz z nim wreszcie skończyć?!
– Co ty mówisz? – mimo że bardzo się starałam, nie potrafiłam powstrzymać płynących mi po twarzy łez. – Chcę się tylko przejść, wypuść mnie, błagam…
– Do samochodu! – rozkazał tylko mąż lodowatym, cichym tonem – Natychmiast wskakuj do auta!

Bezwolna i posłuszna jak kukła poszłam za nim. Przez chwilę bałam się, że wiezie mnie do lasu, by pastwić się nade mną, może nawet mnie zabić z dala od ludzi. Tak potwornie się zachowywał, że mogłam podejrzewać wszystko, co najgorsze. Ku mojej – chwilowej, jak się okazało – uldze wysiedliśmy przed dużym gmachem.
„Ośrodek leczenia zaburzeń nerwicowych” – przesylabizowałam.
– Po co ty mnie tu przywiozłeś? Przecież mi nic nie jest. Damian, proszę, wróćmy do domu i zapomnijmy o tej bezsensownej kłótni – usiłowałam mu tłumaczyć, czując obezwładniający strach.
Ale mąż nie reagował. Wzrokiem nakazał mi, bym wysiadła z samochodu.
W recepcji nakłamał na temat moich rzekomych skłonności samobójczych, więc dyżurujący lekarz uznał, że nie wolno czekać ani jednej godziny.

Spędziłam dziesięć długich, ciągnących się w nieskończoność dni na obserwacji psychiatrycznej. Może wtedy powinnam poskarżyć się chociażby psychiatrom, którzy usiłowali wydobyć ze mnie, czemu jestem taka przybita i dlaczego ciągle płaczę?
Zapewne tak, ale ja wciąż obracałam w swojej głowie, jak raz wprawione w ruch koło zamachowe, myśl o potwornej przemianie Damiana. Męczyło mnie i dręczyło pytanie, co zrobiłam nie tak, czym go tak bardzo wyprowadziłam z równowagi...
Po dziesięciu dniach przyjmowania leków uspokajających i słuchania monotonnych głosów personelu byłam tak otępiała i przerażona, że zrobiłabym wszystko, żeby tylko wyjść. Kiedy Damian przyjechał po mnie pod bramę z bukietem moich ulubionych frezji, posłusznie wsiadłam z nim do samochodu.
– Uznajmy, że zapomnimy o tym incydencie. Jesteś już zdrowa – powiedział tylko, odpalając silnik.

A przecież to nie ja byłam chora! Bezwolnie wskoczyłam w rolę, którą mąż dla mnie przeznaczył. Przez kolejne lata podobne sytuacje się powtarzały. Doszłam do takiej wprawy, że potrafiłam przewidzieć, którego dnia mąż przyjdzie podminowany z pracy i zacznie mnie dręczyć.
Mąż rzadko mnie bił, a jeśli już, to ciosy wymierzał ręką, i to tak, by nie zostawić śladów. Czasami wolałabym bicie od słuchania tych jego przemów, oskarżeń, niekończących się wyzwisk i wyrzutów. Po wielu godzinach takich psychicznych tortur miałam mózg wyprany jakby przepuszczono go przez sokowirówkę.
Moje poczucie własnej wartości spadło tak bardzo, że można było deptać po mnie zamiast po dywanie – i nawet bym tego nie zauważyła. Uznałabym, że na nic innego nie zasługuję, a to mi się należy!

Damian przez te wszystkie lata wmówił mi, że po to właśnie się urodziłam – żeby on mógł się na mnie wyżywać. Ciągle powtarzał, że bez niego jestem nikim, że dla społeczeństwa liczą się tylko tacy jak on – bogaci prawnicy jeżdżący luksusowymi samochodami. Ja jestem tylko guzikiem u jego marynarki, sznurówką u buta.
– W każdej chwili mogę cię zastąpić młodszą, lepszą, ładniejszą, ty stara krowo – powtarzał, patrząc krytycznie na strój, który włożyłam na przyjęcie, podczas którego miałam mu towarzyszyć. – I zrobię tak, bądź pewna. Nawet dziecka nie potrafisz mi urodzić. Co z ciebie za kobieta?!
Takimi tekstami trafiał w mój najczulszy punkt.
Przez życie w ciągłym stresie dwukrotnie poroniłam ciążę. Później nie mogłam zajść w kolejną. Damian po pierwszym poronieniu wpadł w jeszcze większy szał niż zwykle. Nawet mnie wtedy trochę poszarpał, tak że przez kilka dni musiałam uważać, żeby nie odsłonić za wysoko ramienia bluzki, bo ludzie mogliby zauważyć siniaki. 

Ale w głębi duszy uznałam, że taka kara mi się należała. Przecież nie ochroniłam jego największego skarbu, jak lubił powtarzać. Syna, dziedzica. Było o wiele za wcześnie, żeby określić płeć dziecka, ale Damian był przekonany, że straciliśmy syna. Ciągle mówił, że przeze mnie i „moją głupotę” jesteśmy teraz sami.
– Gdybym znalazł sobie normalną kobietę, miałbym teraz rodzinę! Każda baba, nawet największa kretynka, potrafi urodzić dziecko, ale taka szmata jak ty – nie! Jakim trzeba być zerem, żeby nawet tego nie umieć! – warczał przez zaciśnięte zęby, karząc mnie ciągle za to, z czym przecież tak naprawdę nie miałam nic wspólnego.
Moja rozpacz była dla niego nieistotna.

Po tych wszystkich latach upokorzeń traktował mnie po prostu jak element wyposażenia mieszkania. Nie, przepraszam, znacznie gorzej. Przedmioty przecież szanował, w końcu sam za nie zapłacił, a ja jego zdaniem byłam nic niewarta...
Dlaczego nie próbowałam od niego uciec? A dokąd miałabym pójść? Damian bardzo dobrze zarabia. Na początku małżeństwa ustaliliśmy, że nie będę pracowała, bo stać go na to, by utrzymać żonę.
– Zresztą, kto cię przyjmie do jakiejkolwiek sensownej pracy z takim wykształceniem, mój głuptasku? – powtarzał mąż,  wtedy jeszcze pieszczotliwie, głaszcząc mnie po włosach.

Wtedy, na początku, nie przeszkadzało mi, że nazywał mnie „głuptaskiem” i traktował jak opóźnione w rozwoju dziecko. Zresztą miał ku temu podstawy, był lepiej wykształcony ode mnie. Skończyłam tylko liceum ekonomiczne, a on był wielkim panem prawnikiem, adwokatem. Jeździł dobrym samochodem, fundował nam wakacje na końcu świata, wszystkie koleżanki zazdrościły mi takiego mariażu. Gdyby znały prawdę...
Później zresztą i przyjaźnie się skończyły. Damian nie ukrywał, że nie szanuje ludzi, z którymi się spotykam, i wolałby, żebym czekała na niego w domu, „dbała o urodę”, jak lubił to określać, i nie wychodziła „na jakieś tam ploteczki z koleżaneczkami”.

Teraz wiem, że po prostu bał się, że jeśli będę miała szerokie grono znajomych, kiedyś mogę nie wytrzymać i opowiedzieć o piekle, które u jego boku przechodzę. Traktował moje koleżanki, niektóre jeszcze z podstawówki, jako zagrożenie. Bał się, że wbrew jego ponurym ostrzeżeniom („Nikt ci nie uwierzy, nawet nie próbuj komukolwiek o tym mówić”) – osoby, z którymi łączy mnie wieloletnia znajomość, jednak mi uwierzą. Na wszelki wypadek wolał zadbać o to, żebym zerwała wszelkie więzy z dawnym życiem. A ja pokornie się temu poddałam.
Z czasem uwierzyłam, że Damian po prostu zawsze ma rację.
W ostatnim czasie odnoszę wrażenie, że jest jeszcze gorzej niż wcześniej. Nie wiem, czy mąż prowadzi trudną sprawę w sądzie (od dawna nie opowiada mi o pracy), czy po prostu przechodzi gorszy okres.

W każdym razie widzę, że tylko szuka okazji, żeby się do mnie o coś przyczepić. A im bardziej dokładam starań, żeby stać się niewidzialna i schodzić mu z drogi
– tym bardziej on dwoi się i troi, żeby mnie dopaść. I zwykle to mu się udaje.
Jego najnowszą obsesją stała się zazdrość. Dziwne, prawda? Jest zazdrosny o szmatę, o zero, które tylko z litości trzyma jeszcze w swoim domu?! A jednak!
– Czego ten gość od ciebie chciał? – pyta tym razem, pochylając się nade mną z pulsującą od wściekłości żyłką na czole. – Podrywał cię, tak? Sypiasz z nim?
– Damian, daj spokój! – Jak zwykle próbuję go uspokoić, ale wiem, że to działanie z góry skazane na niepowodzenie.
Kiedy mój mąż wbije sobie coś do głowy – nic do niego nie dociera. Rozładowuje go dopiero awantura, to, że doprowadzi  mnie do bezsilnego płaczu z wściekłości, upokorzy do granic ludzkich możliwości, zmiesza z błotem. Dopiero wtedy wszystkie emocje z niego opadają i znowu przywdziewa tę swoją maskę idealnego adwokata, przystojnego prawnika, któremu ludzie wierzą bez zastrzeżeń.

Przyznam się wam do czegoś. Ostatnio Damian coraz rzadziej może mnie naprawdę dopaść. Kiedy mówi, odpływam w swój świat fantazji. Wyobrażam sobie życie bez tego człowieka. Spokój, ciszę, opadające ze mnie napięcie… Oczywiście, gdy sobie to wszystko wyobrażam, muszę kontrolować mimikę twarzy, żeby Damian mógł wyczytać z niej jedynie strach.
Gdyby zobaczył, że nauczyłam się radzić sobie z jego wybuchami, znalazłby inny sposób, żeby mnie niszczyć. Być może jeszcze gorszy niż te dotychczasowe. Wolę go nie prowokować.
Kilka dni temu czytałam w gazecie o kobiecie, która w furii rzuciła się na swojego męża z nożem kuchennym. Nie powiem, czasami myślę o tym z zazdrością. Wyobrażam sobie, jakby to było, gdybym zdołała się go pozbyć. W taki czy inny sposób. Myśl, że mogłoby go nie być, tego kata, oprawcy, psychopaty, daje ulgę. Powróciłyby spokój i cisza, a zniknęło zagrożenie. To nie byłaby normalność, ale raj na ziemi.

Ale później szybko wracam do rzeczywistości. Jego kumple – prawnicy zamknęliby mnie w więzieniu albo w psychiatryku na resztę życia. Damian zadbał o wszystko. Przecież mam za sobą historię leczenia psychiatrycznego, a mój idealny mąż nie byłby zdolny, by zmienić mi życie w piekło. Wariatka zabiła w furii – tak brzmiałby wyrok. W najlepszym razie... Nikt nie uwierzyłby, że tyle lat znosiłam gehennę. 
Pozostaje mi pokornie czekać na niedający się przerwać potok słów. To tylko kilka godzin. Później moje życie wróci na tory pozornego spokoju. Zdołam to jakoś przetrwać. Tylko te kilka godzin...

Więcej prawdziwych historii:
„Mój mąż popełnił samobójstwo. Zostawił mnie z dwójką małych dzieci, bez grosza przy duszy, za to z ogromnymi długami”
„Moja córka chce wyjść za wdowca z dzieckiem. Powinna urodzić własnego dzidziusia, a nie zajmować się obcym bachorem!”
„Mój partner miał romans z moją synową. Uciekł z nią, choć była od niego o ponad 30 lat młodsza”

Redakcja poleca

REKLAMA