„Żona wpakowała mnie do więzienia za przemoc. Chodzę na terapię i udaję grzecznego, ale po cichu już obmyślam zemstę”

mężczyzna podczas terapii fot. Adobe Stock, motortion
„Ciekawe, co ty, koleś, byś zrobił w takiej sytuacji. Słuchałbyś grzecznie, jak cię baba obrabia? A może pozwoliłbyś, żeby to ona przyłożyła tobie, co? Ojciec matkę trzymał krótko i było dobrze, nie ciosała mu kołków na głowie, nie chodziła na boki. Jej miejsce było przy kuchni i wiedziała o tym”.
/ 16.10.2022 09:15
mężczyzna podczas terapii fot. Adobe Stock, motortion

Oczywiście, że myślałem nad tym, o czym rozmawialiśmy ostatnio. Jak mógłbym nie myśleć? W celi człowiek ma sporo czasu, różne rzeczy przychodzą mu do głowy. Myślałem dużo, bo nie mogłem przyjść na to spotkanie nieprzygotowany. Zależało mi, aby zrobić jak najlepsze wrażenie.

– Ostatnio powiedział pan, że nie może na siebie patrzeć w lustrze – przypomniał mi terapeuta. – Po tym wszystkim, czego dopuścił się pan wobec rodziny, zwłaszcza żony.

Dzieci nigdy nie biłem – odparłem zgodnie z prawdą.

– Ale musiały patrzeć na to, jak bije pan ich matkę, prawda? To też ogromna krzywda.

Pokiwałem głową. Musiałem się z nim zgodzić. Chociaż pamiętam, że jak mój stary czasem przyłożył matce, niekoniecznie robiło to na mnie wrażenie. Może za pierwszym czy drugim razem, ale później już nie. Uznałem, że to jest normalne. I było. Przecież matka nigdy od ojca nie odeszła. A gdyby było jej aż tak źle, wzięłaby rozwód albo chociaż wyprowadziła się z domu. Ale z terapeutą nie zamierzałem dyskutować, to by mogło mi tylko zaszkodzić. Chociaż potwornie nudziły mnie te bezsensowne rozmowy, ciągle o tym samym.

– Pamięta pan, jak uderzył pan żonę pierwszy raz? – zapytał.

Pewnie, że pamiętałem. To znaczy ten konkretny pierwszy raz przypomniałem sobie w trakcie tych spotkań, bo na początku nie mogłem sobie uświadomić, kiedy to było. Nie wiedziałem nawet, że zrobiłem wówczas coś złego.

Nie biłem jej prawie dwa lata. Nie miałem za co

Wróciłem do domu później niż zwykle. Kaśka czekała na mnie w kuchni, kolacja, którą przygotowała, już dawno wystygła.

– Gdzie byłeś?

– Z kolegami, a bo co? Do roboty przyszedł taki jeden nowy, musiał się jakoś wkupić.

Nie pytała ani nie sprawdzała, czy piłem – to było oczywiste. Przecież nie mógł się wkupić oranżadą, w grę wchodziły napoje wyskokowe.

– Mogłeś przynajmniej zadzwonić – powiedziała z pretensją. – Ja tu czekam, zamartwiam się… Żebyś chociaż komórkę odbierał!

Nie jestem małym dzieckiem, żebym się ze wszystkiego tłumaczył jak jakiś przedszkolak – powiedziałem z tłumioną złością. – Wyłączyłem komórkę właśnie po to, żeby mieć spokój, a nie wysłuchiwać co chwila jakiegoś biadolenia!

Co ta kobieta sobie w ogóle wyobrażała? Że dorosły facet będzie chodził na smyczy? Bo telefon w kieszeni to taka smycz, a babom zdaje się, że powinniśmy im meldować każdy ruch. Niedoczekanie! A poza tym rozmowy kosztują, a przynajmniej wtedy wcale nie były takie tanie jak dzisiaj.

– Ale powinieneś…

Zamknij się już i daj mi coś do jedzenia – przerwałem jej.

Nieraz mnie już drażniła tą swoją nadopiekuńczością, ale teraz byłem na gazie, więc nerwy mi puszczały szybciej niż zazwyczaj.

– Bachora ci zrobię, to będziesz miała się kim zająć. Ja tam niańki nie potrzebuję! Zrozumiano?

Pobladła, a po chwili zrobiła się czerwona ze złości.

– Widzę, że poślubiłam chama pierwszej wody – wysyczała, zrywając się z krzesła. – Nie będziesz się tak do mnie odzywał!

Podszedłem do niej. Przewyższałem ją o dobre dwie głowy.

– Może mnie jeszcze uderzysz, co?! – krzyknęła. – Nie krępuj się!

Spełniłem jej życzenie. Ale nie uderzyłem jej pięścią czy z liścia w twarz, tylko trąciłem w ramię. Nie za mocno, ale też nie za słabo – tak, żeby poczuła.

– Ale wie pan, że to nie było nawet uderzenie – powiedziałem za pierwszym razem, kiedy terapeuta wreszcie to ze mnie wyciągnął.

I od razu usłyszałem wykład na temat przemocy – że nie musi być od razu brutalna ani krwawa, że wystarczy ten jeden raz, kiedy łamie się prawo drugiej osoby do nietykalności, a potem jest coraz łatwiej dokonywać aktów agresji.

Jednak ja Kaśki nie tknąłem później przez prawie dwa lata! Nie miałem powodu.

Odmawiasz seksu, to muszę sobie radzić

Ale jak już jej dołożyłem, to faktycznie poczuła. To było gdzieś pod koniec jej pierwszej ciąży. Co tu dużo gadać, przyłapała mnie z sąsiadką w łóżku. Znaczy, nawet nie w łóżku, bośmy to robili w kuchni. Sąsiadka przyszła pożyczyć soli czy cukru, a Kaśka poszła wtedy na jakieś zakupy i wsiąkła. Ta Milena z czwartego piętra zawsze mi się podobała. Wyższa od mojej żony, miała prawie metr osiemdziesiąt, duży biust i solidne nogi. Nieraz sobie myślałem, że taka babeczka bardziej by do mnie pasowała. I wyobrażałem sobie, jakby to z nią było. Co się dziwić? Chłop to chłop, zawsze mu takie rzeczy po głowie chodzą.

No a ta przyszła, wzięła, co miała wziąć, ale zaczęła jakąś gadkę. I tak jakoś się porobiło, że usiedliśmy blisko, w pewnej chwili położyłem jej rękę na kolanie, ona się nie sprzeciwiała… Nie ma co się rozwodzić i nad czym zastanawiać. Potem poszło już samo. Tylko że w najciekawszym momencie wróciła Kaśka.

Milena poleciała do siebie, ścigana wyzwiskami, a ja zostałem z tą moją rozzłoszczoną cholerą. Zamierzyła się na mnie, ale złapałem ją za łokieć i odepchnąłem.

– Co chcesz?! – krzyknąłem. – To twoja wina! Nie dajesz mi, to muszę sobie jakoś radzić!

To była prawda. Od kilku miesięcy nie chciała ze mną robić tych rzeczy, że to niby może zaszkodzić dziecku. Szlag mnie trafiał, ale jakoś wytrzymywałem. Jednak kiedy ta sąsiadka w szlafroczku przylazła… Święty by nie dał rady, a co dopiero ja!

Ty łajdaku! – zawołała. – Nie możesz się pohamować? Naprawdę tak trudno utrzymać ci ptaka w spodniach?! Wiesz, co to jest ciąża? Jak mnie męczy?

Doskonale wiedziałem, bo mnie też męczyła, tylko inaczej niż ją. Ale kiedy po raz kolejny usłyszałem, jakim jestem podłym łajdakiem, krew mi uderzyła do głowy. Po chwili Kaśka leżała z rozbitym nosem na podłodze, a ja z pewnym zdumieniem patrzyłem na swoją zakrwawioną pięść.

Ile razy ją uderzyłem? Nie mogłem sobie przypomnieć, ale chyba parę głuchych poszło, bo była nieźle pokiereszowana. Wiedziałem tylko, że nie uderzałem w brzuch, na tyle się kontrolowałem. Wtedy po raz pierwszy mieliśmy w domu interwencję policji.

– Sprawca zazwyczaj potrafi sobie wszystko wytłumaczyć – powiedział terapeuta, gdy mu to za pierwszym razem opisałem. – Ale czy naprawdę obraźliwe słowa ze strony zranionej osoby usprawiedliwiają przemoc wobec słabszego?

Pieprzenie – uznałem wówczas. Ciekawe, co ty, koleś, byś zrobił w takiej sytuacji. Słuchałbyś grzecznie, jak cię baba obrabia? A może pozwoliłbyś, żeby to ona przyłożyła tobie, co? Ojciec matkę trzymał krótko i było dobrze, nie ciosała mu kołków na głowie, nie chodziła na boki. Jej miejsce było przy kuchni i wiedziała o tym. Oczywiście nie mówiłem tego wszystkiego terapeucie, nie jestem przecież idiotą.

– Wróćmy do tego, dlaczego powiedział pan, że nie może patrzeć w lustro – terapeuta spojrzał na mnie tymi swoimi łagodnymi oczami. – To ważne oświadczenie.

To był nieduży facecik, przynajmniej w porównaniu ze mną. Wyglądał przy mnie jak spinka do krawata. Drażnił mnie i mógłbym go zawinąć lewą ręką, wycisnąć jak cytrynę. Tylko że wtedy nie miałbym co liczyć na wcześniejsze zwolnienie, a niewiele jest rzeczy na świecie, których bym równie mocno pragnął. Chciałem wrócić do domu, do Kaśki i do dzieciaków. Chciałem tego jak jasna cholera! Dlatego musiałem postępować tak, żeby nie zmarnować swojej szansy.

– Zdałem sobie sprawę, jak bardzo skrzywdziłem bliskich, już przecież mówiłem. A poza tym, zrobiłem krzywdę sam sobie, stałem się oprawcą… – odparłem.

Na pewno taka odpowiedź powinna zadowolić tego jajogłowego mędrka. Jemu się zdaje, że ma do czynienia z jakimś tępym osiłkiem, a ja przecież wiem swoje.

– Powinien pan sobie również zdawać sprawę z tego, że najgorsza wcale nie była przemoc fizyczna. Przemoc psychiczna, czyli upokarzanie, poniżanie są równie degradujące dla ofiary. A także brak perspektyw na poprawę sytuacji. Poczucie beznadziejności.

To też już słyszałem parę razy. Udawałem jednak, że poświęcam uwagę temu, co mówi terapeuta.

– Dlatego obejmujemy tym programem sprawców podobnych przestępstw. Chodzi o to, żeby mógł pan wrócić do domu jako inny człowiek. Wszystko po to, żeby nie rozbijać rodziny, jeśli można utrzymać ją w całości, a tylko uleczyć sytuację.

Westchnąłem w duchu. Oczywiście. Bardzo dobry jest ten program. Namówili nawet Kaśkę, żeby nie brała ze mną rozwodu ani nie wnosiła sprawy o to, by zakazano mi zbliżania się do niej i dzieci, kiedy stąd wyjdę.

Zapadł wyrok

Doskonale pamiętam ten dzień, gdy sędzia ogłosił wyrok.

– …skazuję na dwa lata bezwzględnego pozbawienia wolności.

Spojrzałem na adwokata, a ten tylko wzruszył ramionami. Zapewniał, że dostanę coś w zawieszeniu, jednak okazało się, że prokurator był strasznie zawzięty, a sędzia ewidentnie się na mnie uwziął.

– Skazany wykazał się wyjątkową brutalnością, wielokrotnie dopuścił się pobicia poszkodowanej, przy niektórych incydentach konieczna była pomoc lekarska, a nawet hospitalizacja – słuchałem uzasadnienia. – Dlatego orzeczono jak w sentencji. Ponadto skazany zostanie poddany terapii na terenie zakładu karnego, co będzie bezwzględnym warunkiem ubiegania się przez niego o ewentualne skrócenie kary.

Sędzia spojrzał na mnie:

– Zrozumiał pan to, co powiedziałem? – zapytał.

Pokiwałem ponuro głową. Papuga uprzedzał mnie, że jeśli nawet wykpię się od odsiadki, i tak będę musiał uczestniczyć w terapii. Taka moda zapanowała, że chcą leczyć zdrowych ludzi.

A kiedy wychodziłem z sali, słyszałem jeszcze, jak ta żmija, moja teściowa, mówi do Kaśki:

– Będziesz miała przynajmniej trochę spokoju. I mówię ci, rozwiedź się z tym draniem!

Gdy nasze spojrzenia się spotkały, teściowa wykrzywiła wargi w drwiącym grymasie. „Doczekałeś się, bydlaku” – mówiły jej oczy. Tak, doczekałem się, ale wy wszyscy też się doczekacie! Jak mówi więzienne powiedzenie – rok nie wyrok, a dwa lata jak dla brata.

Nie zareagowałem jednak w żaden sposób, zgodnie z radą adwokata. Każde słowo czy pogróżka zostałaby wykorzystana przeciwko mnie.

– Muszę powiedzieć, że więzienie bardzo dużo mnie nauczyło – stwierdziłem, ku wielkiemu zadowoleniu terapeuty. – Tutaj jakoś wyraźniej do mnie dociera, co to znaczy robić komuś krzywdę. Bo tak naprawdę wszyscy skazani jakoś tam muszą cierpieć, przebywając w zamknięciu.

– Czuje się pan skrzywdzony wyrokiem? – zapytał natychmiast.

Zaprzeczyłem. Oczywiście, że pogodziłem się z odsiadką, przecież mi się należało. Wprawdzie początkowo miałem poczucie krzywdy, ale zrozumiałem, że postępowałem bardzo, ale to bardzo źle.

Terapeuta łykał wszystko jak pelikan rybę

W miarę mojej nawijki, na twarzy terapeuty malowało się coraz większe zadowolenie. Nie byłem pewien, czy wierzy w tę chęć poprawy, ale wszystko wskazywało na to, że tak.

O to chodzi. Nie o samą izolację, ale o to, żeby wszystko tu przepracować i wrócić do społeczeństwa jako pełnowartościowa jednostka.

Kiwałem potakująco głową.

– Przecież rodzina panu wybaczy, jeśli będzie się pan zachowywał jak należy. Ba, po jakimś czasie nawet żona zapomni, jakiej doznała krzywdy. Najważniejsze, żeby ta zmiana zachowania była trwała, żeby mógł pan ze spokojnym sumieniem wrócić do bliskich.

– A czy jest szansa na to, że zostanę wcześniej zwolniony? – spytałem, już nie wiem po raz który.

– Już o tym nieraz rozmawialiśmy – odpowiedział cierpliwie. – Tym zajmuje się komisja penitencjarna. Ale mogę zapewnić, że uzyska pan moją pozytywną opinię. Z tego, co wiem, również strażnicy i wychowawcy nie mają zastrzeżeń co do pańskiego zachowania, bo przestrzega pan dyscypliny.

To był miód na moje serce. Niczego przecież bardziej nie pragnąłem, niż wyjść stąd i wrócić do domu.

– I jak? – zapytał Buras, kiedy po terapii wróciłem pod celę. – Dałeś radę znowu zbajtlować tego kolesia?

– Zbajtlować, a nawet zblatować – zaśmiałem się. – Łykał te moje teksty jak pelikan rybę!

Pozostali współwięźniowie słuchali z krzywymi uśmieszkami tej wymiany zdań. Usiadłem pod oknem, rozprostowałem ramiona. Przy terapeucie starałem się nie wydawać taki duży, bo mógłby odruchowo uznać, że jestem po prostu groźny. Tak mi poradził Buras. „Chłopie, wyglądasz jak jakiś wyrwidąb! Takie szczurki tego nie lubią”.

Nie tylko tego typu rad mi zresztą udzielił. Powiedziałem prawdę podczas rozmowy, że wiele nauczyłem się w więzieniu. Na przykład tego, jak bić, żeby nic nie było widać. Albo gdzie przycisnąć za gardło, żeby ofiara nie mogła krzyczeć, a nie zostały po tym jakieś głupie siniaki.

– To co, pewnie cię wcześniej wypuszczą? – rechotał Czaja, najmłodszy z nas, przygłupi, ale uczynny.

– Pewnie tak. I będę mógł wreszcie wrócić do domu.

A tam już pokażę tej niewdzięcznej Kaśce, co to jest prawdziwy strach i prawdziwy ból.

Oczywiście nie od razu, poczekam, aż warunek się skończy, może nawet wytrzymam nieco dłużej. Ale przyjdzie wreszcie taki dzień, kiedy zacznę się mścić za wsadzenie mnie do mamra. Przyda się żoneczce taka szkoła. Bo w więzieniu nauczyłem się też pewnego mądrego przysłowia: „Jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije”.

Do zobaczenia, droga Kasiu! Już niedługo wrócę, a wtedy zobaczysz!

Czytaj także:
„Wsiadłam do samochodu z nieznajomym mężczyzną. Za swoją głupotę i brak wyobraźni mogłam zapłacić wysoką cenę...”
„Gdy były mąż poprosił mnie o pomoc, pofrunęłam jak na skrzydłach. Myślałam, że znów będziemy razem, ale on mnie wykorzystał”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA