„Wsiadłam do samochodu z nieznajomym mężczyzną. Za swoją głupotę i brak wyobraźni mogłam zapłacić wysoką cenę...”

kobieta, która uciekła od porywacza fot. Adobe Stock, Xalanx
„Zostawił samochód na światłach, a to znaczy, że wywiózł mnie do jakiejś głuszy. Dotarła do mnie groza sytuacji. Siedziałam przypięta pasem do siedzenia, moje kostki i nadgarstki były ciasno owinięte taśmą izolacyjną. Zegar samochodowy wskazywał dwudziestą. Minęły dwie godziny, odkąd dałam się skusić na tę piekielną podwózkę”.
/ 09.10.2022 10:30
kobieta, która uciekła od porywacza fot. Adobe Stock, Xalanx

Biegłam całą drogę do przystanku, ale i tak nie zdążyłam. Autobus odjechał beze mnie. Z trudem łapiąc oddech, szłam dalej, do wiaty. Chciałam schronić się przed marznącym deszczem i przenikliwym wiatrem. Ciężka reklamówka obijała mi się o nogi. Kiedy dotarłam pod daszek, z ulgą odłożyłam siatkę na ławeczkę. Przetarłam okulary i spojrzałam na rozkład jazdy. Szlag by trafił! Uciekł mi ostatni autobus. Czym ja teraz dojadę na tę wiochę? Ala na mnie czeka. Będzie zawiedziona. Co robić? – zastanawiałam się gorączkowo. Przed oczyma stanęła mi wymizerowana twarz chorej przyjaciółki. Sięgnęłam do torebki po telefon.

– Niech to jasna cholera! – wykrzyknęłam, bo zobaczyłam, że bateria jest prawie na wyczerpaniu. – Pewnie, jak pech to na całego – mruczałam, choć sama byłam sobie winna. Mogłam w pracy podładować smartfona albo zrezygnować z zakupów. Ale chciałam zawieźć przyjaciółce trochę smakołyków i kosmetyków na poprawę humoru. Teraz nie pozostawało mi nic innego, jak wrócić do domu. A najpierw przeczekać deszcz, który, jak na złość, właśnie wezbrał na sile.

Ten facet wcale nie był miły

Cofnęłam się i przysiadłam na ławeczce. Tupałam nogami, żeby się trochę rozgrzać, kiedy niespodziewanie usłyszałam pisk opon. Ciemny samochód stanął przy krawężniku, uchyliły się drzwi, a z wnętrza dobiegł uprzejmy męski głos:

Podwieźć panią?

Byłam tak zziębnięta, mózg też mi chyba zgrabiał, skoro lekceważąc zdrowy rozsądek i zapominając o ostrożności, z ulgą wślizgnęłam się do ciepłego wnętrza.

– Dziękuję panu – odwróciłam głowę w kierunku kierowcy i wtedy zobaczyłam, że wyciąga w moim kierunku dłoń z czymś białym.

„Podaje mi chusteczki”, pomyślałam. Muszę wyglądać okropnie. Jaki miły fac… Myśl się urwała, owionęła mnie dusząco-mdląca woń. Zakręciło mi się w głowie i opadłam na siedzenie. Mimo oszołomienia zrozumiałam, że facet nie jest miły.

Spanikowane myśli gnały przed siebie, ale moje zwiotczałe ciało nie było w stanie się obronić, gdy ponownie przytknął mi biały tampon do nosa. Osunęłam się w ciemność…

Obudziło mnie rześkie powietrze. Z ulgą wciągnęłam do płuc potężny haust pachnącego butwiejącym drewnem i listowiem powietrza. Jestem w lesie – to była moja pierwsza myśl po tym, jak się ocknęłam. Usiłowałam się poruszyć, ale miałam skrępowane ręce i nogi. Nieznacznie uchyliłam powieki. W snopie reflektorów zobaczyłam czarne pnie drzew. Drzwi samochodu były otwarte na przestrzał. Porywacz gdzieś poszedł; słyszałam trzaskające pod jego butami gałęzie.

Musiał się tu czuć bezpiecznie, skoro zostawił samochód na światłach. A to znaczy, że wywiózł mnie do jakiejś głuszy. Dotarła do mnie groza sytuacji. Siedziałam przypięta pasem do siedzenia, moje kostki i nadgarstki były ciasno owinięte taśmą izolacyjną. Zegar samochodowy wskazywał dwudziestą. Minęły dwie godziny, odkąd dałam się skusić na tę piekielną podwózkę. Zauważyłam, że reklamówka z zakupami dla Ali leży pod moimi nogami, a przez ramię nadal mam przerzucony pasek torebki.

Usłyszałam trzaski gałązek. Mój porywacz wracał. Zamknęłam oczy. Zamierzałam udawać nieprzytomną. Przyszło mi to bez trudu, bo nadal czułam się bardzo słabo. Mężczyzna usiadł za kierownicą i podjechaliśmy jeszcze kawałek. Zgasił silnik i wysiadł. Odpiął mnie z pasów i wyciągnął z samochodu. Potem zarzucił mnie sobie na ramię jak wór ziemniaków i niósł gdzieś, lekko posapując. Silny jest ten drań – w bezpośrednim starciu z nim nie miałabym żadnych szans.

Wszedł do wnętrza, które pachniało kurzem i stęchlizną. Rzucił mnie na miękkie podłoże, chyba tapczan, usłyszałam zgrzyt sprężyn.

– No, lalka, obudź się – słowom towarzyszyło uderzenie w twarz.

Niezbyt silne, ale i tak zabolało.

Musiałam uciec, zanim wróci porywacz

Zamrugałam powiekami, symulując przebudzenie, po czym szeroko otworzyłam oczy. Przerażenia nie musiałam udawać, czułam je w każdej komórce ciała. Usiłowałam dostrzec twarz porywacza, ale krył ją w cieniu naciągniętego na głowę kaptura. Czy to znaczyło, że nie chciał mnie zabić?

– Czemu tu jestem? O co chodzi? Kim pan jest? To porwanie? – głos, który wydobył się z mojej krtani, brzmiał piskliwie i płaczliwie.

Zero pewności siebie.

– Za dużo pytań – pokręcił głową. – Jak każda baba za dużo gadasz.

Nie jestem bogata! – chlipałam. – Nikt nie zapłaci za mnie okupu!

– Nie dość że gadatliwa, to jeszcze głupia – skwitował. – Niepotrzebny mi okup. Zadowolę się tobą, chociaż… pięknością to ty nie jesteś.

Sięgnął po moją torebkę. Jednym ruchem wyrzucił z niej wszystko na podłogę. Schylił się, podniósł portfel i wydobył z niego dowód.

– O, masz na imię Eliza, ładnie.

Wygrzebał z rozsypanych drobiazgów mój telefon i schował do kieszeni. Resztę rzeczy zignorował.

– Zatem słuchaj, Elizo – mówił tonem przyjacielskiej pogawędki. – Rozetnę taśmy, bo i tak nie uciekniesz, nie masz jak. Wrzeszczeć możesz do woli, tutaj nikt cię nie usłyszy. Ale opłaci ci się być grzeczną i miłą dla mnie. Inaczej… – tu wyjął brzytwę z kieszeni kurtki i wolno ją rozłożył – sprawię ci ból. Dużo bólu. Zrozumiałaś?

Kiwnęłam głową.

– Teraz na jakiś czas wyjdę, ale nie bój się, zostawię ci włączoną lampkę. Jak wrócę, to się zabawimy. Tutaj masz wodę i coś do zjedzenia – wskazał półkę w kącie, a potem małe krzywe drzwiczki. – A tam jest toaleta. Luksusów nie ma, musi ci wystarczyć to, co jest.

Wprawnym ruchem, jakby długo ćwiczył ten gest, przeciął krępujące mnie taśmy – najpierw u nóg, a potem u rąk. Przez chwilę poruszałam zdrętwiałymi palcami, jednocześnie bezradnie patrząc, jak mój oprawca znika za drzwiami. Szczęknął klucz w zamku. Chwilę później usłyszałam przytłumiony warkot odjeżdżającego samochodu.

To była moja szansa! Dopóki nie wróci. Dopóki strach nie weźmie nade mną góry, dopóki on mnie nie sterroryzuje, nie pobije, nie potnie, nie zgwałci po raz któryś. Dopóki byłam w stanie cokolwiek zrobić.

Nie wiedziałam, jak długo go nie będzie, więc nie mogłam zmarnować ani chwili. Wstałam i na chwiejnych jeszcze nogach podeszłam do półki. Chwyciłam butelkę z wodą, do której łapczywie się przyssałam. Ugasiłam pragnienie i spłukałam paskudny smak w ustach, po czym obejrzałam dokładnie pomieszczenie. Było zbudowane z drewnianych bali, niewielkie, ale solidne. Podeszłam do okna – otworzyłam je bez trudu, ale okiennice zewnętrzne były zabite.

Skierowałam się więc do prowizorycznej toalety. W środku stały dwa wiadra i blaszana miska. Pod sufitem dostrzegłam okienko bez szyby, zabezpieczone gęstą drucianą kratką. Wdzierające się przez nie lodowate podmuchy zapewniały naturalną wentylację. Wodziłam zrozpaczonym wzrokiem po pomieszczeniu, szukając czegokolwiek, co pomoże mi uciec, gdy naraz dotarło do mnie, że – w przeciwieństwie do pokoju – wychodek tworzą luźno zbite deski. Pewnie dobudowano go późnej do belkowej konstrukcji chaty. To była moja szansa! Jedyna, jaką miałam.

Chciał poczuć dreszczyk emocji

Wróciłam do pokoju i wyjęłam z kosmetyczki pilnik do paznokci. Odwróciłam wiadro do góry dnem, stanęłam na nim i zaczęłam podważać gwoździe mocujące ramy okienka. Szło mi mozolnie, ale w końcu udało się je obluzować. Wtedy przez oczka kratki przeciągnęłam szalik i mocno szarpnęłam. Okienko zachybotało, ale wytrzymało. Musiałam powtórzyć manewr jeszcze kilkakrotnie, zanim udało mi się wyrwać je z sufitu. Poszerzyłam otwór, odrywając jedną deskę. Dzięki napędzającej mnie adrenalinie podciągnęłam się na rękach i z trudem, kalecząc się o drzazgi i jakieś nierówności, zaczęłam przeciskać się na zewnątrz. Syczałam z bólu, ale nie ustępowałam. Wreszcie poczułam, że spadam w dół.

Uderzyłam o ziemię i leżałam oszołomiona, zbierając siły. To nie był koniec. Musiałam uciekać jak najdalej, jak najszybciej. Podniosłam się i rozejrzałam dookoła. Wysoki płot, a za nim drzewa. Strach pomógł mi sforsować ogrodzenie i zagłębiłam się w las.

Nie wiedziałam, gdzie jestem, więc po prostu biegłam przed siebie, nasłuchując odgłosów pogoni. Jak ten psychol mnie dorwie, to po mnie. Nie pamiętam, jak długo biegłam, potykając się, upadając, obijając o drzewa, raniąc o ciernie i gałęzie. Wiedziałam, że ucieczka to moja jedyna szansa. Zapłakana dobrnęłam na skraj jezdni. Nie wyglądała na szczególnie uczęszczaną, ale w końcu ktoś nadjedzie. Miałam nadzieję, że tym razem trafię na porządnego człowieka siedzącego za kierownicą. Usłyszałam dźwięk nadjeżdżającego wozu. Dużego. Zaczęłam machać rękami do kierowcy ciężarówki…

Miałam szczęście. Jak usłyszał, co się stało, zawiózł mnie na policję.

Udało się wytropić porywacza. Okazało się, że był nim na pozór przykładny mąż i ojciec, właściciel niewielkiej firmy. Porwał mnie, by… uatrakcyjnić sobie nudę codziennego życia, poczuć dreszczyk emocji. Przyznał się, że gdy mnie już zamknął, nie bardzo wiedział, co ma dalej począć. Teraz czeka w areszcie na rozprawę. Już nigdy nie wsiądę z kimś obcym do samochodu…

Czytaj także:
„Wiktor przygarnął mnie pod swój dach i pokochał mojego syna jak ojciec. Myślałam, że to dobry człowiek, ale się pomyliłam”
„Bezczelny chłystek stroił sobie żarty ze starszego człowieka po wypadku. Dzisiejsza młodzież nie ma za grosz wstydu”
„Lubiłem szybką jazdę, a tych, którzy stosowali się do przepisów, uważałem za mięczaków. Zapłaciłem za to wysoką cenę”

Redakcja poleca

REKLAMA