„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

szef ma pretensje do księgowej fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„– Próbowałam zapracować. Sypiałam z Marcinem, żeby dostać twoje miejsce. Ale on powiedział, że jesteś za dobra, żeby zwolnić cię bez powodu. No to dałam mu powód. Ten film… Ale nie wypaliło, bo choć Marcin był wściekły, to Stary powiedział: nie. Pomyślałam, że skoro nie dostanę awansu, to chociaż będę bogata. Miałam dostęp do twojego komputera…”.
/ 08.10.2022 22:00
szef ma pretensje do księgowej fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Mariolkę spotkałam na pogrzebie naszej koleżanki ze studiów, Marysi. Nie widziałyśmy się chyba z piętnaście lat, od czasów… wesela Marysi.

Zmarła na sepsę po rutynowym zabiegu wycięcia wyrostka robaczkowego. Los bywa głupio okrutny.

– Tak jakby ktoś na górze uznał, że było jej tutaj za dobrze i trzeba to przerwać – powiedziała Mariolka, kiedy już się przywitałyśmy.

– Bilans szczęścia jednego człowieka wyrównuje nieszczęście innego – powiedziałam sentencjonalnie.

Mariolka spojrzała na mnie i w jej oczach coś błysnęło.

– Masz rację – powiedziała. – Tak to chyba działa.

Pokiwałyśmy mądrze głowami i po pogrzebie poszłyśmy na kawę do kawiarni. Nie należałyśmy do bliskiego kręgu znajomych Marysi i stypa nas ominęła.

Wprowadziłam Mariolę do swojej firmy

Na studiach nigdy nie byłyśmy ze sobą blisko, ja i Mariola. Szczerze mówiąc, wtedy mnie irytowała – była taka nieporadna, płaczliwa. Taka bidusia. Nieustannie wymagała pomocy, bo z niczym sobie nie radziła. Ale jakoś skończyła studia i – jak kiedyś usłyszałam, nie wiem od kogo – nawet sobie męża złapała.

Kiedy w kawiarni słuchałam odpowiedzi na proste pytanie: co u niej, okazało się, że zarówno małżeństwo, jak i życie zawodowe Mariolki, należą już do przeszłości.

Od trzech lat nie mogę znaleźć pracy – mówiła cichym, smutnym głosem, patrząc w stolik. – To prawda, po urodzeniu Marcinka, naszego synka, rzuciłam pracę i poświęciłam się jego wychowaniu. I kiedy po ośmiu latach mój mąż odszedł ze swoją sekretarką, zostałam sama. Nikt nie chce czterdziestoletniej księgowej bez doświadczenia. Dorabiam tu i tam, ale tak naprawdę ja i Marcinek żyjemy z emerytury mamy i marnych alimentów. Tak bym chciała pracować, stanąć wreszcie na własnych nogach…

Niedawno na mszy nasz proboszcz nawoływał do pomocy potrzebującym. „Nie odwracaj się, nasz Pan patrzy i czeka na impuls twojego serca”. A ponieważ w mojej firmie potrzebna była pomoc księgowej, uznałam, że upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu.

Wprowadziłam Mariolę do firmy. Ustaliłyśmy, że nie będziemy się afiszować z tym, że znamy się jeszcze ze studiów.

– Ludzie różnie reagują – powiedziała Mariola. – Pomyślą, że uprawiasz kolesiostwo. A skoro i tak nie jesteśmy przyjaciółkami, udawanie, że niemal się nie znamy, przyjdzie nam bez trudu.

Uznałam, że ma rację i pomyślałam, że upływ czasu dobrze wpłynął na jej charakter.

– Doskonale. Będziesz moją podwładną, więc ze wszystkimi problemami przychodź do mnie, a ja ci pomogę. Tak jak pomogłabym każdemu innemu – zastrzegłam.

Uśmiechnęła się promiennie i pierwszy raz dotarło do mnie, że to bardzo ładna kobieta. Tylko tak się nosi, że jest niemal niewidzialna.

W firmie pracowałam od siedemnastu lat, zaczynałam od samego dołu, aż doszłam do stanowiska głównej księgowej. Nade mną był dyrektor Marcin, facet niezwykle kompetentny, a nad nim prezes firmy, zwany Starym. Mariola pracowała ciężko, widać było, że wszystkiego uczy się na nowo. Ale choć była cicha i nieśmiała, okazała się całkiem bystra. Po kilku miesiącach była już niezłym analitykiem finansowym. Przypomniałam sobie, że na studiach właśnie w tym się wyróżniała. Cieszyłam się, że nie tylko pomogłam osobie w potrzebie, ale sprowadziłam do firmy kompetentnego i solidnego pracownika.

Ktoś mi chyba podłożył świnię...

W październiku, po kilkunastu miesiącach pracy, Mariola pojawiła się w moim gabinecie przerażona.

– Iza, zrobiłam okropny błąd, i nie wiem, jak to naprawić. Przepraszam, ale od dwóch nocy nie śpię, mój synek jest chory…

Przelała pewne sumy nie tam, gdzie trzeba i wszystko już poszło do rozliczenia bankowego. Sprawdziłam czas wysłania.

– Dobrze, że szybko się zorientowałaś – powiedziałam z ulgą. – Jeszcze dwie godziny i nie dałoby się już tego cofnąć. Na szczęście znam odpowiednie kody.

Wyjęłam książkę kodów i, korzystając z własnych haseł dostępu i autoryzacji, naprawiłam błąd. Mariola stała tuż obok mojego biurka, i patrzyła na mnie jak sroka w gnat. Dopiero gdy niebezpieczeństwo zastało zażegnane – za taki błąd mogła wylecieć z roboty – odetchnęła i opadła bez sił na krzesło.

– Izuniu, bardzo ci dziękuję. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.

– Tym razem się udało, ale na przyszłość uważaj. Nie wszystkie pomyłki mogę naprawić – Mariola kiwała głową na znak, że już nigdy, że rozumie. – I ani słowa o tym nikomu. Bo obie będziemy miały kłopoty. Ty przez to, że byłaś tak nieuważna, a ja, że to zatuszowałam. To są za duże sumy pieniędzy.

– Oczywiście. Patrzę na ciebie z podziwem. Jak ty umiesz się połapać w tych wszystkich kodach, hasłach, całej tej komputerowej abrakadabrze. Dla mnie to czarna magia. Słuchaj… właściwie nie podziękowałam ci należycie za tę pracę.

– Nie trzeba – machnęłam ręką.

– Właśnie że trzeba. Proszę. Daj się zaprosić na obiad. Ja bardzo dobrze gotuję. Proszę…

Zgodziłam się. Patrzyła tak prosząco jak kot ze „Shreka”.

Od trzech miesięcy wynajmowała niewielkie mieszkanie. Na ten wieczór syna zostawiła u mamy, więc byłyśmy same. Przy pysznym jedzonku i winie wspominałyśmy przeszłość, plotkowałyśmy o życiu biurowym. Chyba wypiłam trochę za dużo (mimo że wydawało mi się, że co najwyżej pół butelki), bo w pewnej chwili nie rozumiałam, co mówię, ale bawiłam się świetnie. Była sobota, więc kaca – a był potężny – mogłam w niedzielę odespać.

Jakieś dwa miesiące później dotarły do mnie plotki, że Mariola poderwała szefa. Nie chciałam w to wierzyć – dyrektor Marcin miał przecież żonę i trójkę dzieci. I wydawało się, że jest szczęśliwy w małżeństwie. Ale kiedy pewnego dnia weszłam do jego gabinetu – jak zawsze bez pukania, bo uczył nas, że w godzinach pracy nie ma prywatności (chyba że trwa spotkanie) – to zobaczyłam, jak oboje stoją przed biurkiem, blisko siebie. Mariola odskoczyła jak oparzona.

– Co ty wyprawiasz?! – powiedziałam, kiedy godzinę później wezwałam ją do gabinetu. – To przecież ojciec dzieciom…

– Daj spokój – odparła. – Jesteśmy dorośli. Niech każdy pilnuje swojego tyłka.

Osłupiałam. W życiu bym się nie spodziewała, że usłyszę od niej coś takiego. I jeszcze ten ton – lekceważący, drwiący.

– Mariola…

– Ani słowa więcej – ucięła stanowczo. – Praca to praca, a życie osobiste to zupełnie coś innego. Tam nie jesteś moją przełożoną.

I wyszła. Nic nie mogłam zrobić. Teoretycznie miała rację.

Jakiś czas później – może miesiąc, może dwa, nie pamiętam, kiedy była ta rozmowa – zaczęłam czuć się źle. Zawroty głowy, wymioty, drżenia ciała, uderzenia gorąca. Menopauzę lekarz szybko wykluczył. Czułam się tak chora, że kilka razy musiałam brać zwolnienie lekarskie. Badałam się, a kiedy zwykłe analizy niczego nie wykazały, skierowano mnie na badania specjalistyczne do szpitala. Trzeciego dnia pobytu, kiedy lekarz zasugerował, że czymś się podtruwam, dostałam SMS-a od kolegi z biura.

„Jak mogłaś! Nie wiedziałem, że z ciebie taka dwulicowa dziwka!”.

Jeszcze patrzyłam z osłupieniem na ten zaskakujący tekst, kiedy posypały się kolejne SMS-y od oburzonych współpracowników. Po chwili zadzwoniła Ola, moja przyjaciółka, która pracowała w dziale wdrożeń.

Iza, co się dzieje?

– Olka, no właśnie, co się dzieje? – wybuchłam przerażona. – Dostaję SMS-y, w których ludzie mieszają mnie z błotem, ale ja zupełnie nie wiem, o co chodzi.

– Jezu… wejdź na Facebooka firmy. Ktoś ci najwyraźniej podłożył świnię, ale mimo wszystko ty też nie jesteś bez winy.

Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę

Na fejsie od razu natrafiłam na filmik – na którym ja, pijana w trzy dupy, opowiadam plotki, zdradzam tajemnice kolegów z firmy, które powierzyli mi w sekrecie, wyśmiewam się z nich szyderczo… Siedziałam jak osłupiała, byłam bliska apopleksji. Nie pamiętałam, żebym kiedykolwiek tak się wyrażała o innych ludziach. No a zdradzanie ich sekretów? To nie byłam ja! A jednak film stanowił niepodważalny dowód, że tak się stało.

Kiedy pozbierałam myśli, puściłam go jeszcze raz, patrząc na swoje ubranie, na tło… i przypomniałam sobie. To zostało nagrane podczas dziękczynnego obiadu u Marioli. Tak, robiła mi zdjęcia, ale nie wiedziałam, że mnie filmowała. I to w takim stanie. Ale że wpuściła to do internetu? Dlaczego? Nie mogłam nawet zapytać. Mariola nie odpowiadała na telefony, na SMS-y.

Na drugi dzień poczułam się o wiele lepiej i z poleceniem od lekarza, by jeść tylko to, co sama sobie przygotuję według poleconej diety, wypisałam się ze szpitala. Pojechałam do domu się przebrać i po godzinie zjawiłam się w firmie. Panowała lodowata atmosfera. Wszyscy patrzyli na mnie jak na oślizgłego płaza. Marioli w pracy nie było. Zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać, wezwał mnie dyrektor.

– Pani Izabelo – powiedział oficjalnie, choć byliśmy na ty. – Jestem głęboko rozczarowany pani postawą. Nie spodziewałem się…

– Panie dyrektorze, nie wiem, jak się wytłumaczyć. Byłam pijana…

– To widzę.

– …i nie kontrolowałam słów.

– To też zauważyłem.

Jego głos brzmiał wrogo. Zorientowałam się, że cokolwiek powiem, tylko bardziej się pogrążę.

– Ale to nie ja wpuściłam film do sieci! – nie mogłam się przemóc, żeby powiedzieć, kto to zrobił, zanim nie porozmawiam z Mariolą.

– Oczywiście, nie sądzę, żeby była pani aż tak głupia. Gdyby to ode mnie zależało, już by pani tu nie pracowała, nie lubię nielojalnych pracowników. Ale prezes twierdzi, że dopóki pani robi te swoje księgowe cuda, mam przymykać oczy. Ale mleko się rozlało, jeśli rozumie pani, co mam na myśli.

Rozumiałam. Nie byliśmy już na przyjacielskiej stopie.

Mariola, jak się okazało, była na urlopie. Trzytygodniowym. Wciąż nie odpisywała na moje wiadomości. Cóż mogłam zrobić, zabrałam się za obowiązki. A kiedy mogłam, próbowałam zatrzeć złe wrażenie. Z niektórymi się udało, z innymi nie. Czekałam na powrót Marioli, żeby wydłubać jej oczy. Metaforycznie, rzecz jasna.

Chciała mieć pieniądze i szacunek – tak jak ja

Dwa tygodnie później zostałam aresztowana. Za to, że rzekomo zdefraudowałam pieniądze firmy. Siedziałam w sali przesłuchań na komisariacie i w odpowiedzi na każde moje zaprzeczenie, że nie ja weszłam na konta i nie ja przelewałam pieniądze, pokazywali mi dowody: do tych transakcji użyto moich haseł dostępu i autoryzacji. Pieniądze szły na moje prywatne konto, a dopiero potem zostały przelane na inne, które wkrótce zlikwidowałam. I tak pieniądze zniknęły.

Kiedy przemyślałam sprawę, siedząc samotnie w celi, doszłam do wniosku, że to musiała być Mariola. Trudno mi było uwierzyć, że ta bidusia to wszystko zorganizowała! Ale tylko to miało sens, innego wytłumaczenia nie było. Powiedziałam o tym komisarzowi, który mnie przesłuchiwał, obiecał, że sprawdzi.

Niestety wyszło im, że tylko ja mogłam to zrobić, a teraz próbuję zrzucić winę na niewinną kobietę, która po prostu nie byłaby w stanie przeprowadzić tak skomplikowanych operacji bankowych. Bidusia. Nawet tu mnie wkopała – podczas procesu opowiedziała, jak naprawiłam jej błąd, i jak go zatuszowałam.

– Już wtedy nie była lojalna wobec firmy – powiedziała o mnie.

Ja i mąż mieliśmy nadzieję, że dostanę wyrok w zawieszeniu, ale tak się nie stało: pięć lat bezwzględnego więzienia. Za to, że nie oddałam pieniędzy. I oczywiście nakazano mi wszystko zwrócić. Skąd ja wezmę ponad dwa miliony złotych? Już nie mówiąc o tym, że moja kariera księgowej zakończyła się definitywnie.

Zanim przewieziono mnie do więzienia dla kobiet, odwiedziła mnie Mariola. Miała na sobie nowe ciuchy. No tak, trudno nie skorzystać z dwóch milionów. Usiadła naprzeciwko mnie w sali widzeń.

– Dobrze wyglądasz – powiedziała z uśmiechem.

 Miałam ochotę wydrapać jej oczy. Teraz już niemetaforycznie.

– Dlaczego to zrobiłaś? Przecież pomagałam ci, załatwiłam ci pracę, zatuszowałam twój błąd… Ano tak, specjalnie go zrobiłaś, by zobaczyć moje hasła, gdzie trzymam kody dostępu. A taka byłaś pełna podziwu, bo ty jesteś komputerowym inwalidą. Ty! Dlaczego! – wrzasnęłam.

– Dlaczego? Bo chciałam żyć inaczej. Chciałam być kimś ważnym. Chciałam mieć pieniądze i szacunek. Tak jak ty – wyjaśniła.

– To trzeba było sobie na to zapracować – powiedziałam.

– Próbowałam przecież. Sypiałam z Marcinem, żeby dostać twoje miejsce. Ale on powiedział, że jesteś zbyt dobra, żeby zwolnić cię bez powodu. No to dałam mu powód. Ten film – dodałam ci leków do wina, i podpytywałam, sugerowałam odpowiedzi. Ale nie wypaliło, bo choć Marcin był na ciebie wściekły, to Stary powiedział: nie. Wtedy pomyślałam, że skoro nie dostanę awansu, to chociaż będę bogata. Więc jak poszłaś na zwolnienie, ja miałam dostęp do twojego komputera…

– Chorowałam przez ciebie? – tego się nie spodziewałam.

Wzruszyła ramionami.

– To było proste. Zawsze prosiłaś, żebym rano robiła ci kawę.

Mój Boże… I mówić tu o hodowaniu żmii na własnym łonie.

– Ale za defraudację wsadzają do więzienia, przyszło ci to do głowy?

– Oczywiście – popatrzyła tymi swoimi oczyma bidusi.– Zawsze cię podziwiałam. Nie znam nikogo silniejszego od ciebie. Dasz sobie radę. Ja bym umarła w więzieniu, a ty stąd wyjdziesz. I osiągniesz sukces. Wierzę w ciebie. Jesteś moją idolką.

Czytaj także:
„My głodni szlajaliśmy się po barach, a Joanna nie miała kogo poczęstować rosołem. Wyrzucała też całe kilogramy mięsa”
„Może po 20 latach nie chcieliśmy rzucać się na siebie co noc, ale dzieci uniemożliwiały nam intymne czułości. O, zgrozo!”
„Gdy przestało mi iść w biznesie, zamiast od razu się wycofać, utrzymywałem grę pozorów. Zapłaciłem za to wysoką cenę”

Redakcja poleca

REKLAMA