„Żona wmówiła mojej matce, że porzucam ją, bo jest bezpłodna. Nikogo nie interesuje moja wersja wydarzeń, mają mnie za potwora”

Mężczyzna, który bierze rozwód fot. Adobe Stock, M-Production
„Skarżyła się mojej matce, różnym ciotkom i kuzynkom, że ją zostawiam, bo nie może mieć dzieci. W rezultacie cała żeńska część rodziny zaangażowała się w ratowanie mojego małżeństwa. Zaczęły się próby pogodzenia nas, co było o tyle groteskowe, że my się wcale nie kłóciliśmy”.
/ 12.08.2022 21:30
Mężczyzna, który bierze rozwód fot. Adobe Stock, M-Production

– Ależ Jureczku, to przecież kompletnie bez sensu, co robisz – mama pokręciła z dezaprobatą głową. – Nie można się ot tak po prostu rozwieść. Nie rozumiesz tego, synku?

– Dlaczego nie można? – spytałem.

– No bo… tak się nie robi.

– A jeśli nie pasujemy do siebie z Matyldą? I nie jesteśmy szczęśliwi?

– Ale nie po to się człowiek żeni! – rodzicielka wyglądała na oburzoną.

– To po co, mamo?

– Żeby założyć rodzinę, mieć dzieci.

– Ale my nie mamy dzieci. I na rodzinę też się nie nadajemy. Od dłuższego czasu tylko męczymy się ze sobą – westchnąłem, zmęczony rozmową.

– Mój drogi, ja męczę się z twoim ojcem prawie czterdzieści lat! – zawołała mama. – I gdybym się chciała rozwieść z powodu byle głupstwa, to już dawno nie bylibyśmy małżeństwem!

– Może tak byłoby lepiej?

– Co ty za głupstwa opowiadasz, Jureczku?! – spojrzała na mnie ze zgrozą. – Ty lepiej pomyśl o Matyldzie. Zostawisz ją teraz taką samą, biedną? W końcu poświęciła ci najlepszy okres w życiu. A teraz to kto ją zechce, jak ma prawie czterdzieści lat?

– A więc o to chodzi – pokiwałem głową. – Pewnie odwiedziła mamę i skarżyła się, jaki to ze mnie potwór, bo chcę się z nią rozwieść?! Tak?!

Mama milczała, ale wiedziałem, że się nie mylę. Dobrze znałem Matyldę.

– Nic mnie to nie obchodzi. Może mama sobie mówić, co chce, a ja i tak zdania nie zmienię. A ona zamiast się skarżyć, niech się lepiej zastanowi nad tym, że zmieniła moje życie w piekło!

Trochę przesadziłem z tym piekłem

Zdenerwowało mnie jednak to, że żona wciąga w nasze sprawy nawet moją matkę. Życie, które prowadziłem, nie było wprawdzie złe, ale nie było też dobre. A przecież o to w tym wszystkim chodzi, prawda? Matylda zaś odbierała mi całą radość…

Zanim ją poznałem byłem w dwóch dość burzliwych związkach z kobietami o trudnych, silnych charakterach. Dlatego, gdy zakończyłem drugi z nich, postanowiłem, że jeśli jeszcze kiedykolwiek zacznę się z kimś spotykać, to moja druga połowa będzie spokojną cichą osobą. I tak się stało.

Wydawało mi się, że się w niej zakochałem, ale chyba po prostu zauroczyła mnie tym, że była inna, niż moje poprzednie kobiety… Poza tym byłem już wtedy na takim etapie, że chciałem w końcu założyć rodzinę. Mieć żonę i syna, zasadzić drzewo, wybudować dom. I właściwie wszystko, poza posiadaniem dziecka, mi się udało.

O ile bowiem ja sobie wmówiłem miłość, to Matylda chyba nigdy mnie nie kochała. To magiczne słowo usłyszałem od niej ledwie dwa razy, i to przed ślubem. Wtedy jeszcze trochę się starała, spotykaliśmy się czasem z moimi znajomymi, robiliśmy rzeczy, które ja lubiłem. Potem to się zmieniło. Nie, Matylda nie broniła mi robić tych wszystkich rzeczy.

Ona tylko nie miała zamiaru robić ich ze mną. Jedyne na co była gotowa, to wyjść czasami ze mną na rodzinne imieniny, urodziny czy święta. Nie oczekiwała również ode mnie, że zainteresuję się jej sprawami. Pasjonowało ją ogrodnictwo, mogła spędzać długie godziny na pieleniu, podlewaniu, przesadzaniu. Kiedy chciałem jej kiedyś w tym pomóc, zareagowała niemalże wrogo. Tak jakby nie chciała, abym miał dostęp do jej świata. Jakby ten świat należał wyłącznie do niej.

Żyliśmy więc razem, ale osobno

Wprawdzie czasem się kochaliśmy, lecz w jej wykonaniu nie przypominało to miłości, tylko zwykłe, zwierzęce zaspokajanie popędu, który czasem się w niej odzywał. Miałem dość. Od małżeństwa oczekiwałem czegoś więcej. Już chyba wolałem się czasem kłócić i wściekać, ale też czuć, że komuś na mnie zależy.

Byłem przekonany, że Matylda też nie jest zadowolona z naszego małżeństwa. Może nawet będzie szczęśliwa, kiedy powiem, że powinniśmy się rozwieść. A tymczasem, zamiast ulgi, po raz pierwszy zobaczyłem w jej oczach łzy, których nie widziałem nawet wtedy, gdy przypadkiem zdeptałem rabatę z jej ulubionymi kwiatkami.

Zaczęła się dopytywać, co złego zrobiła, czym mnie zraniła, że chcę się z nią rozstać. Kiedy jej powiedziałem, że sęk nie w tym co zrobiła, ale czego nie zrobiła, zdenerwowała się potwornie. I obiecała zrobić wszystko, aby ratować nasze małżeństwo. Próbowałem przemówić jej do rozsądku. Tłumaczyłem, że opór nie ma sensu, bo jestem zdeterminowany, by do tego rozwodu doprowadzić.

Ku mojemu zdumieniu, Matylda chyba naprawdę była zadowolona z naszego beznadziejnego małżeństwa. Tak jakby jedyne, czego potrzebowała, to jakieś dziwaczne alibi dla świata. Żeby nikt nie mógł pomyśleć, że jest starzejącą się starą panną, i nie czepiał się jej z tego powodu.

„Jeszcze jej się odmieni” – mówiłem sobie w duchu. Ale nic z tego, ona walczyła jak lew. I postanowiła przeciągnąć na swoją stronę moją rodzinę. Wiedziała, jak bardzo zależy mi na dobrych stosunkach z nimi, i być może dlatego wychodziła ze mną na te wszystkie rodzinne spotkania.

Wszyscy chcieli sklejać moje małżeństwo

A teraz skarżyła się mojej matce, różnym ciotkom i kuzynkom, że ją zostawiam, bo jest bezpłodna. I nawet nie miałem jak zaprzeczyć, bo przecież nie mieliśmy dziecka, co było najlepszym potwierdzeniem jej teorii.

W rezultacie tych odwiedzin cała żeńska część rodziny zaangażowała się w ratowanie mojego małżeństwa. Zaczęły się próby pogodzenia nas, co było o tyle groteskowe, że my się wcale nie kłóciliśmy ani nie gniewaliśmy na siebie. Gdy mediatorki to sobie uświadamiały, tym bardziej się dziwiły, dlaczego się rozstajemy. 

Tak jak moja mama w tej chwili. Za nic nie była mnie w stanie zrozumieć. A kilka dni później zrobiła mi „uroczą” niespodziankę. Kiedy przyszedłem do domu z pracy, ona siedziała z płaczącą Matyldą i ją pocieszała.

– I widzisz, co zrobiłeś? – powiedziała z wyrzutem na mój widok.

– Co mama tu robi? – spytałem.

– Uważam, że powinniście poważnie porozmawiać. Tu i teraz – odparła.

– Może jeszcze przy mamie? – nie wierzyłem własnym uszom.

– Tak! – oświadczyła twardo.

– Nie mam zamiaru.

– No i widzi mama, jaki on jest?! – powiedziała przez łzy Matylda. – W ogóle się z nim nie da rozmawiać. Tylko ten rozwód i rozwód. A co ja mu zrobiłam?! No i gdzie idziesz?!

Nie słuchałem jej już dłużej, tylko wyszedłem z mieszkania. Pojechałem na dworzec i wsiadłem do pierwszego pociągu, który jechał jak najdalej od mojego miasta. Tak się akurat złożyło, że był to pociąg nad morze. Sezon już dawno się skończył, dlatego nie miałem problemu z wynajęciem pokoju.

Następnego dnia rano zadzwoniłem do pracy i, mimo sprzeciwu szefowej, wziąłem zaległy, obecny i przyszłoroczny urlop. Razem prawie dwa miesiące. A potem wyłączyłem komórkę. Przez kilka kolejnych tygodni moją głowę zajmowały głównie przyjemne myśli. Spacerowałem sobie brzegiem morza i próbowałem zapomnieć o małżeństwie, i o wszystkim, co się z nim wiązało. Było to trudne, bo zdawałem sobie sprawę, że moje zniknięcie musiało wywołać burzę.

Po roku doprowadziłem sprawę do końca

Na wszelki wypadek zgłosiłem się do miejscowego komisariatu i poinformowałem władze, że nie zaginąłem, a gdyby moja rodzina zgłosiła taki fakt, to nie życzę sobie, by im podawać miejsce mojego pobytu. Policjanci zadali tylko kilka pytań, żeby mieć pewność, co do mojej tożsamości. A potem uśmiechnęli się, życząc mi ironicznie „szczęścia na nowej drodze życia”.

Po urlopie wróciłem do swojego miasta, ale nie do swojego mieszkania. Wynająłem szybko tanią kawalerkę, i pod nieobecność Matyldy przeniosłem tam z naszego domu najpotrzebniejsze rzeczy. Potem wynająłem adwokata, żeby pomógł mi w rozwodzie. Po moim powrocie Matylda wciąż nie była pogodzona z tym, że chcę ją „porzucić”, i nie miała zamiaru mi niczego ułatwiać. Ja jednak nie ustępowałem. Po roku doprowadziłem wreszcie sprawę do końca.

Żałuję jedynie, że rozstałem się nie tylko z nią, ale i z moją rodziną, która na dodatek zaczęła mnie uważać za wariata. Przestali się do mnie odzywać, na święta nie dostaję nawet kartki. Za to z moją byłą żoną utrzymują bliskie kontakty. I wciąż nie rozumieją, dlaczego zakończyłem to małżeństwo. A według mnie, by się rozwieść, nie trzeba mieć szczególnego powodu. Wystarczy, że brak jest powodów, by nadal tkwić w bezsensownym związku.

Czytaj także:
„Emerytura nie wystarczała nawet na biedne wakacje, więc poszłam do... programu telewizyjnego. Co zwiedziłam za darmo, to moje”
„Przelewałam oszczędności życia i pomyliłam numer konta. Urzędników nie interesuje, że nie mam teraz za co żyć”
„Na wakacjach poznałam przystojnego Greka. Zaufałam mu i powierzyłam swoje sekrety, a on... robił sobie ze mnie żarty”

Redakcja poleca

REKLAMA