„Emerytura nie wystarczała nawet na biedne wakacje, więc poszłam do... programu telewizyjnego. Co zwiedziłam za darmo, to moje”

Poszłam do programu telewizyjnego, bo nie miałam pieniędzy na podróże fot. Adobe Stock, VAKSMANV
„Na last minute w egipskim kurorcie dla ubogich pewnie byłoby mnie stać. No ale przecież nie o takie podróże mi chodziło! Marzyłam o przejechaniu Stanów, o wyprawie na Grenlandię... Ale z tej biednej polskiej emerytury, która ledwo starcza na życie?”.
/ 10.08.2022 17:15
Poszłam do programu telewizyjnego, bo nie miałam pieniędzy na podróże fot. Adobe Stock, VAKSMANV

Nie mam dzieci ani wnuków, wydawało się więc, że skoro całą emeryturę będę mogła wydawać na siebie, wreszcie spełnię swoje marzenia. Akurat! Tak wiele sobie obiecywałam po emeryturze! Wreszcie przeczytam te wszystkie książki, obejrzę filmy. I podróże. Miałam w planach zwiedzić świat. No choć kawałek…

Minął rok, a tu nic

Owszem. Naczytałam się, naoglądałam. Ale gorzej z tymi podróżami. Bo nie o wycieczkach do Zakopanego czy Krynicy marzyłam. Niestety – na dalekie podróże nie miałam ani pieniędzy, ani towarzystwa. Żeby nie mieć sobie nic do zarzucenia gram regularnie w totka. Tyle że jak na razie moja najwyższa wygrana to 53 złote i 16 groszy. Majątek, he he! Czasem przeglądam oferty biur podróży. Na last minute w egipskim kurorcie dla ubogich pewnie byłoby mnie stać. No ale przecież nie o takie podróże mi chodziło! Marzyłam o przejechaniu Stanów ze wschodniego wybrzeża na zachodnie. O lodowych jaskiniach na Islandii. O pieszej wyprawie przez Grenlandię. Na razie musiały mi wystarczyć telewizyjne programy o podróżach innych.

Gdy któregoś dnia w poczekalni u dentysty spotkałam Sławka, nawet mi do głowy nie przyszło, że będzie „kluczem” do realizacji moich marzeń.

Przypadkowe spotkanie u lekarza

Bolący ząb wydawał mi się przysłowiowym gwoździem do trumny. Nie dość, że ciemność, chłód i nuda, to jeszcze to – pomyślałam. Na szczęście dentysta zgodził się mnie przyjąć już następnego dnia wieczorem. Siedziałam pogrążona w lekturze wygrzebanego spod stosu kobiecych pisemek magazynu „National Geographic”. Nagle usłyszałam męski głos:

– Jagoda?

Spojrzałam zdziwiona na siedzącego na przeciwko mnie faceta. Łysa głowa, zmarszczki… Ale te jasnoniebieskie oczy, ten uśmiech…

Jezu. Sławek? To ty?

Padliśmy sobie w ramiona. Ze Sławkiem chodziłam do podstawówki i liceum. Przez dziesięć lat byliśmy razem w drużynie harcerskiej. Potem on wyjechał z rodzicami do Niemiec. Słyszałam, że ostatecznie zamieszkał w Kanadzie. Nigdy nie byliśmy parą, jednak zawsze bardzo dobrymi przyjaciółmi. Sławek był kiedyś obiektem westchnień wszystkich harcerek, nawet tych dużo młodszych. Jasne, ja też się w nim kochałam, tylko że on traktował mnie zawsze jak kumpla. Musiałam się z tym pogodzić.

– Co ty tu robisz? Słyszałam, że mieszkasz hen, hen, gdzieś pod kołem podbiegunowym – zapytałam, gdy przestaliśmy się już ściskać.

– To prawda. Znaczy, jeżeli masz na myśli, że mieszkam w Kanadzie. Bo do koła podbiegunowego to jednak z Toronto daleko – Sławek zaczął się śmiać. – Ale pamiętam, że z geografii to nigdy nie byłaś orłem, więc wybaczam.

Nie zdążyliśmy dłużej porozmawiać, bo Sławek został wezwany do gabinetu. Ale gdy trzy kwadranse później wyszłam od mojego lekarza – siedział w poczekalni.

– No, nie mogłem sobie pójść, zanim nie zdobędę twojego telefonu. Los nas dziś zetknął ze sobą, a z losem nie należy igrać. Musimy się spotkać i nadrobić stracone lata – oświadczył.

Spotkaliśmy się w najbliższy weekend na kolacji.

– To zrobimy tak, Jagódka. Najpierw ja, a potem ty opowiemy w skrócie, co nam się przytrafiło – zaproponował Sławek. – A jak to już będziemy mieć za sobą, pogadamy o przyjemniejszych rzeczach – uśmiechnął się.

Do Kanady pojechał, gdy miał 19 lat

Tam skończył studia. Dwie byłe żony, trzy córki, czwórka wnuków. Ostatnio mieszka sam, tylko z dwoma psami i trzema kotami.

– Tyle o mnie. Teraz twoja kolej.

Moje życie w pigułce dało się streścić jeszcze krócej. Policealne studium księgowości. Przez całe życie praca w tym samym biurze. Od roku emerytka. Jeden mąż. Wdowa od 17 lat. Zero dzieci i wnuków.

– No. Ale nie powiedziałeś mi, czym się zajmujesz. Chyba że jesteś bogatym rentierem – zażartowałam.

– Chciałbym. Ale nic z tego. Pracuję dla telewizji. Jestem producentem programu podróżniczo-rozrywkowego. Takie reality show. W pierwszym sezonie wysyłaliśmy Kanadyjczyków w różne rejony świata. Teraz pomysł jest odwrotny. To cudzoziemcy będą odwiedzać Kanadę. Normalnie castingiem zajmują się inni. Ale uznałem, że gdzie jak gdzie – ale do Polski muszę jechać sam. No i jestem.

Zupełnie mnie zatkało

Zastanawiałam się, czy śnię, czy naprawdę podróż życia jest na wyciągnięcie ręki. Tylko jak zasugerować Sławkowi, żeby wybrał mnie? Pewnie szuka młodszych, ładniejszych, bardziej wysportowanych. Ale… może? Tylko muszę mu dać do zrozumienia, że podróże to moja pasja, moje marzenie. Nagle w te gorączkowe rozważania wdarł się głos Sławka:

– …jeśli uważasz, że to nie dla ciebie, to powiedz, ale może jednak byłabyś zainteresowana?

Czy ja słyszę, co chcę słyszeć? – zastanawiałam się.

Takiej okazji nie mogłam wypuścić z rąk.

– Sławek, czekaj. Czy ja dobrze zrozumiałam? Proponujesz mi udział w tym programie?

– Tak. Pokrywamy wszystkie koszty i płacimy dietę. Nagrania potrwają pewnie ze dwa tygodnie. A wygrana to 100 tysięcy kanadyjskich dolarów, czyli niecałe 300 tysięcy złotych.

Może na niektórych taka kwota nie robi wrażenia, za to mnie aż zakręciło się w głowie. Ale po chwili przywołałam się do porządku.

„Pal licho nagrodę. Dwa tygodnie w Kanadzie! Słyszysz to?”.

– Sławek. Zanim się rozmyślisz. Wchodzę w to. Okej? Mam coś podpisać? Bo wiesz, ja od dawna marzę o podróżach. Tylko z polskiej emerytury to, niestety, mało możliwe. Boże… Mam wrażenie, że spadłeś mi z nieba!

– Raczej z fotela dentystycznego, ale niech ci będzie – zaśmiał się.

Umówiliśmy się za dwa dni na kolejne spotkanie. Z emocji nie mogłam spać. Gdy rano obudziłam się po krótkiej, niespokojnej drzemce, dopadły mnie wątpliwości. Jezu. To nie ma być wycieczka. Tylko telewizyjne show. Przecież ja się wstydziłam nawet wierszyki recytować na akademiach.

Gdzie ja się pcham przed kamerę?

Rozum mi odebrało? I w ogóle po co sobie robię nadzieję? Będą jakieś testy, próby kamery. Okaże się, że źle wyglądam, niewyraźnie mówię. Znajdą się inni, lepsi, ciekawsi, których pokocha kamera… Tylko się rozczaruję. Miałam zamiar to wszystko wytłumaczyć Sławkowi, gdy tylko się zobaczymy. Ale zanim zdążyłam otworzyć usta – wcisnął mi do ręki kopertę. Bilet do Toronto. Wylot za 14 dni.

– Jak to? Tak po prostu? Żadnych próbnych zdjęć? Testów?

– Jagoda. To ja jestem producentem tego programu. Ja decyduję. Nikogo się o nic nie muszę pytać. Zresztą ja się na tym znam. Mam nosa. Wiem, że będziesz świetna.

Uznałam, że nie będę się kłócić. Nawet jak będę beznadziejna, to co z tego? Zwiedzę Kanadę i tylko to się liczy. A tego programu nie zobaczy nikt z moich znajomych. Sławek poleciał do Kanady tydzień później. Spotkaliśmy się ponownie na lotnisku w Toronto. Reszta grupy – trzy kobiety i czterech facetów – pojechała do hotelu busem.

A ty pojedziesz jak VIP, ze mną – oświadczył Sławek i otworzył przede mną drzwi czarnej limuzyny.

Następne dwa tygodnie to była bajka. Co dwa dni budziłam się gdzie indziej. Montreal, Quebec, Wyspa Księcia Edwarda, wodospad Niagara, góry Jukon… Po kilku dniach ekipa filmowa i kamera przestały mi przeszkadzać. Pozostali uczestnicy okazali się fantastycznymi ludźmi. Gdy kamery były wyłączone – świetnie się razem bawiliśmy. W Toronto poznałam córki Sławka. Opowiedziałam im mnóstwo historyjek z dzieciństwa i młodości ich taty, o których w życiu nie słyszały. Gdy doszłam do najlepszej o tym, jak Sławek postanowił dla wygłupu popływać w obozowym stulitrowym garnku i nagle prąd wyniósł go na środek jeziora – musiałam zamknąć się z dziewczynami w toalecie, żeby w spokoju dokończyć. Bo Sławek chciał mnie za wszelką cenę uciszyć. Ostatni odcinek kręciliśmy na dalekiej północy, na ziemiach zamieszkanych przez Eskimosów. Nocy, której zobaczyłam zorzę polarną – nie zapomnę do końca życia.

To coś niesamowitego...

Gdy tak stałam z rozdziawioną buzią, poczułam, że ktoś mnie obejmuje.

Magiczne, prawda? Widziałem to już parę razy, ale zawsze robi takie samo wrażenie. Zapiera dech w piersiach – przyznał Sławek.

Skinęłam głową. Nagle Sławek pochylił się nade mną i mnie pocałował. To był mój pierwszy raz od śmierci męża. Zamknęłam oczy i nagle zapomniałam o tych dekadach, które minęły od czasu moich i Sławka wspólnych obozów. Pamiętałam tylko, jak zawsze marzyłam o tej chwili. Cały czas nie wiem, co o tym pocałunku myśleć. Czy tylko daliśmy się ponieść magii miejsca? Czy było w tym coś więcej? Aż do mojego wyjazdu z Kanady nie było okazji, żeby o tym porozmawiać. Kręciliśmy wielki finał, który miał wyłonić zwycięzcę. Nie, nie wygrałam. Ale w ogóle się tym nie przejęłam. Moją wielką wygraną były te dwa tygodnie, na które sama nigdy nie mogłabym sobie pozwolić.

Przed chwilą rozpakowałam walizkę. Schowałam ją na pawlacz, bo raczej prędko mi się nie przyda. Sięgnęłam do torebki po telefon i natknęłam się na kopertę, którą na lotnisku dał mi Sławek. Zupełnie o niej zapomniałam. W środku było zrobione polaroidem zdjęcie z tamtej nocy, gdy oglądaliśmy zorzę. Musiał je zrobić ktoś z ekipy. Stoimy ze Sławkiem przytuleni na tle zielonego światła. Na odwrocie zdjęcia znalazłam odręczny napis: „Ciąg dalszy nastąpi. Obiecuję”…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA