„Na wakacjach poznałam przystojnego Greka. Zaufałam mu i powierzyłam swoje sekrety, a on... robił sobie ze mnie żarty”

para w górach fot. Adobe Stock, peopleimages.com
„Milczał i robił głupie miny, a ja miałam w nosie, że niczego nie rozumie. I zaczęłam mu opowiadać o Darku. Nawijałam tak przez dłuższy czas, jakbym chciała wygadać cały smutek. Aż zaczęło świtać i nad linią słowackich Tatr ukazała się czerwona kula wschodzącego słońca. Wtedy Teodor ukłonił się i powiedział: >>Good Morning!<<, a ja się zaśmiałam”.
/ 10.08.2022 15:15
para w górach fot. Adobe Stock, peopleimages.com

Przeczytałam w gazecie: Oferta last minute! Za pół ceny nauczysz się języka angielskiego podczas międzynarodowego kursu, wśród ludzi z całego świata, w pięknym słowackim miasteczku. Więc się zapisałam. A co miałam robić?!

Tydzień wcześniej, dosłownie pięć dni przed planowanym wyjazdem na Mazury, mój chłopak, Darek, oświadczył, że czuje się stłamszony i że musi nabrać dystansu… No i tego dystansu właśnie nabierał z Moniką, którą poznał pół roku wcześniej na wyjeździe integracyjnym. Kryśka mi powiedziała, bo się okazało, że ta Monika jest kuzynką jakiegoś jej kolegi.

Nie zamierzałam jednak pogrążać się w rozpaczy, co to, to nie! Gdy więc przeczytałam ogłoszenie, to pomyślałam: „Przynajmniej języka się nauczę. Towarzystwo międzynarodowe, to może poznam przystojnego Włocha, który przyjedzie po mnie srebrnym kabrioletem…".

Oczyma wyobraźni widziałam, jak w tym kabriolecie bardzo powoli przejeżdżamy pod balkonem Darka, a on patrzy i oczom nie wierzy! Wtedy ja zdejmuję z głowy kapelusz i wysypują się spod niego złote loki… Byłam wprawdzie brunetką i fryz miałam krótki, ale co tam – włosy przecież rosną, można je w razie potrzeby zafarbować, prawda? Gdybym tylko miała pewność, że od tego pęknie mu serce, skombinowałabym sobie warkocz do pasa choćby i dziś!

Gadałam, co mi ślina na język przyniosła

No więc Słowacja. Oczywiście, nie ma ani jednego Włocha, jest za to trochę Chorwatów i, niestety, Węgrów, czyli nie ma jak się dogadać. Ach, jest jeszcze jeden Grek. Od razu się domyśliłam, bo ma na imię Teodor, a to przecież greckie imię. Z Polski nie ma prawie nikogo, więc musimy rozmawiać po angielsku. Ja jestem początkująca i moje konwersacje ograniczają się do „My name is Ania”. Teodor jest bardziej zaawansowany, mówi jak rodowity Anglik.

Zajęcia mamy osobno, ale spotykamy się podczas posiłków. Dziś w czasie obiadu zaczął mi się tak dziwnie przyglądać, ale ja byłam w średnim humorze, więc powiedziałam po polsku „No i co się tak gapisz, Greku jeden!”. Uśmiechnął się, coś mruknął, ale nie zrozumiałam co.

Mówienie po angielsku idzie mi opornie, za to życie towarzyskie wyraźnie się rozkręca. Organizatorzy urządzają nam co wieczór tańce. Dziś stałyśmy sobie z taką Joasią, podrygując trochę w kącie, gdy w pewnej chwili puścili moją ulubioną piosenkę – „Take this waltz” Leonarda Cohena.

– Chciałabym, żeby poprosił mnie do tańca – wskazałam głową stojącego do nas tyłem Teodora. A on odwrócił się, błysnął zębami i zapytał:

– Do you wanna dance?

Mało kto umie tańczyć walca – a ta piosenka Cohena to walc. Aż łzy mi stanęły w oczach od jakiegoś takiego nagłego smutku, że to nie Darek ze mną tańczy… Teodor zobaczył moją minę i niespodziewanie pocałował mnie w czoło. Ci południowcy tacy są spontaniczni… A potem didżej puścił „Dance me to the end of love”, też Cohena.  Myślałam, że Teodor poprosi do tańca Joasię, która też wyraźnie na to czekała, ale on wcale nie miał zamiaru wypuszczać mnie z objęć.

Wyszliśmy z sali, żeby ochłonąć po tych tańcach. Tak się czasem dzieje, że dziewczyna musi się wygadać, choćby i przed Grekiem, który niczego nie rozumie. A może właśnie dlatego, że nie rozumie? Więc szliśmy tak, ramię w ramię, a ja trajkotałam:

– Bardzo mi się podobasz, naprawdę! Schrupałabym cię jak ciastko… Tylko sobie nie wyobrażaj, że ci na cokolwiek pozwolę! Moje serce krwawi – powiedziałam patetycznie.

Teodor milczał i robił głupie miny, a ja miałam w nosie, że niczego nie rozumie. I zaczęłam mu opowiadać o Darku. Nawijałam tak przez dłuższy czas, jakbym chciała wygadać z siebie cały smutek. Aż zaczęło świtać i nad linią słowackich Tatr ukazała się czerwona kula wschodzącego słońca. Wtedy Teodor ukłonił się i powiedział: „Good Morning!”, a ja się zaśmiałam.

 Na spacery chodziliśmy prawie codziennie. Jak już zdradziłam mu o srebrnym kabriolecie i blond lokach, to zaczęłam mu opowiadać o swoich marzeniach, o tym, ze chciałabym mieć biały domek i pięcioro dzieci, i że nie mam talentu językowego, ale za to jestem świetna w liczeniu i zamierzam otworzyć biuro rachunkowe… Podobało mi się, że nic nie mówi, tylko się uśmiecha.

To milczenie musiało być dla niego pewnym wysiłkiem, bo słyszałam, jak trajkotał z grupą Chorwatów. Strasznie im było wesoło, nawet przez moment zdawało mi się, że rozmawiali o mnie, zerkali w moją stronę…

Przyjechał po mnie... srebrnym kabrioletem

Te dwa tygodnie minęły szybko właściwie tylko dzięki Teodorowi. To że mogłam się przy nim wygadać wyleczyło moje złamane serce. Nawet było mi trochę żal wyjeżdżać i wracać do swojego samotnego życia. Gdy przyszedł ostatni wieczór, znowu puścili nam „Take this waltz”. A mój Grek, oczywiście, wyciągnął mnie na parkiet. Gdy tak wirowaliśmy, przytuleni, westchnęłam i powiedziałam – bo przecież i tak nic nie rozumiał:

– Będzie mi ciebie strasznie brakowało, Greku…

Ale Teodor najwyraźniej zrozumiał, bo zatrzymał się i powiedział najczystszą polszczyzną:

Mnie ciebie też będzie brakowało, Aniu.

I gdy tak stałam z głupkowatym wyrazem twarzy, odwrócił się do grupki Chorwatów i zawołał:

– Wy wiecie, że będzie mi jej brakowało!

– Wiemy, wiemy – odkrzyknęli i wybuchnęli śmiechem. Byłam tak wkurzona, że aż zaniemówiłam i, niewiele myśląc, z całej siły przyładowałam „Grekowi” w głowę, a potem uciekłam.

Byłam tak rozżalona, że na jego dobijanie się do mojego pokoju nie odpowiadałam. Wreszcie ktoś mu kazał się uciszyć, więc sobie poszedł. A ja spakowałam się i cichutko wymknęłam z pokoju. Szczęśliwie ktoś jechał do Polski samochodem, więc bez problemu dotarłam do samej Łodzi.

Było mi smutno, że tak ze mnie zakpił, choć z drugiej strony… Tak, gdzieś tam we mnie mały chochlik szeptał, że to przecież dobrze, że Teodor nie mieszka na dalekiej greckiej wyspie, że lepiej, gdy jest bliżej. Szybko jednak przyprowadzałam się do porządku: łobuz, który oszukał dziewczynę, nie zasługuje nawet na maleńki skrawek jej myśli!

W niedzielę rano obudził mnie hałas. Otworzyłam oczy… co to było? Pod moim oknem ktoś trąbił klaksonem, a pomiędzy tymi trąbnięciami słychać było muzykę płynącą z ustawionych na cały regulator głośników. „Take this waltz”… Nie, to niemożliwe – pomyślałam – nie wyjrzę na ulicę… Zamiast mnie jednak dość prędko wyjrzały sąsiadki i do tej swoistej serenady dołączyły się jeszcze krzyki: „Niech pan to wyłączy! Wezwę policję!” Zwlekłam się więc z łóżka, podeszłam okna…

A pod moim oknem stał wielki srebrny kabriolet. Śliczny, błyszczący, spełnienie wszystkich moich fantazji! W kabriolecie siedział Grek, a z głośników płynął cudowny głos Leonarda Cohena. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, bo wybiegłam na ulicę tak, jak stałam. Teodor porwał mnie w ramiona i tańczyliśmy na ulicy – ja w kapciach z różowym puszkiem, on w kowbojskich butach.

A potem przejechaliśmy razem przez miasto, śmiejąc się i gadając jak wariaci – niesamowite, jak ja za nim tęskniłam! I wiecie co? Gdy przejeżdżaliśmy obok domu Darka, to on akurat wracał ze sklepu z bułkami. No to mu pomachałam! Wszystkie pieniądze za jego minę w tamtej chwili…

Czytaj także:
„Mój narzeczony był podłym oszustem. Straciłam przez niego mieszkanie, a moi rodzice oszczędności życia"
„Matka wcisnęłaby mnie w łapy byle jakiego faceta, żeby zamknąć usta plotkarom. Chcę miłości, a nie związku na siłę”
„Moje wesele zamieniło się w popijawę w wiejskiej spelunie. Zalana łzami patrzyłam, jak obcy ludzie wyżerają nasze jedzenie”

Redakcja poleca

REKLAMA